Dziękuję za komentarze :D Przepraszam, że rozdział nie pojawił się wczoraj. Nie zabijajcie mnie.
Nie potrafił
znieść cierpienia i męczarni przez które przechodził Ivan.
Spojrzawszy na zegarek, stwierdził, że to już godzina odkąd
mężczyzna nie wychodzi z łazienki. Słysząc co chwilę odgłosy
wymiotowania i spuszczania wody domyślał się, że głupek wciąż
klęczy przed muszlą klozetową, wyrzucając z siebie wszystkie
substancje, które znalazły się w jego żołądku, w ciągu
ostatniej doby. Gwałtownemu kaszlowi nie było końca, a duszności
Barda nasilały się. Dlatego Charlie wolał znajdować się w
pobliżu, gdyby musiał interweniować bardziej niż do tej pory.
Ivan zabronił mu wchodzić do łazienki czując przed nim wstyd,
akurat w takiej chwili. Co było nawiasem mówiąc idiotyczne, gdyż
był świadkiem bardziej żenujących sytuacji z życia długowłosego.
Postanowił wstać z fotela, by stanąć pod drzwiami na wypadek,
gdyby mężczyzna usiłował go zawołać. Rzecz jasna, nie zrobiłby
tego, nawet mając przed sobą perspektywę utraty przytomności.
Cholernie
się o niego martwił i współczuł mu, z drugiej jednak strony,
Ivan sam się prosił o problemy ze zdrowiem. Gdyby nie był
lekkomyślnym kretynem, przez którego on osiwieje przed
trzydziestką, nie doszłoby do tak nieprzyjemnej sytuacji. Miał
ochotę wydrzeć się na niego i przemówić mu do rozsądku albo
chociaż jego resztek.
Oparł się
plecami o ścianę, przy wejściu do łazienki. On sam był
wykończony dzisiejszym dniem. Choć powinien był się do tego
przyzwyczaić. Oto co robi z człowieka chroniczna bezsenność. W
lustrze czasami się nie poznawał. Oczy miał podkrążone i
przekrwione, prawie zawsze go bolały, bo miał wyschnięte rogówki.
Z jego skupieniem było coraz gorzej. Do cudownego bukietu powodów,
przez które czuje się na osiemdziesiąt lat, a nie dwadzieścia
pięć, był ciężki trening jaki zafundował sobie oraz Castelli. W
pewnym momencie zaczął się zastanawiać, czy aby nie przesadził.
Charlie był
wykończony i jedyne o czym marzył, to zaśnięcie. Jednak musiał
czuwać przy osobie, która obecnie czuła się dziesięć razy
gorzej od niego. Po telefonie Barda przebrał się najszybciej jak
potrafił i wskoczył na motor, by w niecałą godzinę znaleźć się
przed hotelem, w którym tymczasowo pomieszkiwał. Był na granicy
rozsądku, kiedy słysząc przerażające dźwięki w komórce,
myślał, że przyjaciel wyzionie ducha. Ivan zwykł powtarzać, że
nie tak łatwo wysłać go na tamten świat, a słowa te padały
zawsze po bliskim spotkaniu ze śmiercią. Jego osobiście wkurzał
lekkomyślny stosunek do śmierci i kruchości ludzkiego życia, z
którego mężczyzna chyba nie zdawał sobie sprawy. Nie traktował
życia poważnie i na tym polegał jego problem. Charlie
przypuszczał, że blondyn oszukuje jego i sam siebie, ale cóż
miałby zrobić? Ma związane ręce, mimo wielokrotnych uwag i
ostrzeżeń idiota nie słuchał go, a jego słowa wlatywały jednym
uchem, a wylatywały drugim. Beztroska Barda dawno przekroczyła
granicę głupoty i na tym nie poprzestała, poszerzając swoje
terytorium.
Odpalając
motocykl rzucił do Castelli, że spotkają się jutro, bo on ma
ważniejsze rzeczy do roboty. Nie powiedział tego złośliwie i
liczył, że łyżwiarz nie odebrał jego słów jako obrazę, że
nie może już zostać z Wielkim Panem Castellą. Po prostu w
porównaniu tych dwóch blondynów, to Ivan był tym ważniejszy.
Choćby pokłócił się z nim i nie odzywał, usłyszawszy że źle
się dzieje z przyjacielem, rzuciłby wszystko i ruszył do niego.
Gwiazdeczka nie wszczęła z nim dyskusji chyba rozumiejąc, że jemu
się spieszy i nie ma chwili do stracenia. Był mu za to wdzięczny,
choć domyślał się, że mężczyzna odetchnął z ulgą pozbywając
się go ze swojego otoczenia. W końcu jaki homofob chciałby
znajdować się w pobliżu jawnego geja? Postanowił więcej nie
roztrząsać ani nie zastanawiać się nad jego zachowaniem. Pracują
ze sobą muszą się jakoś dogadać. Nie musiał go ani lubić, ani
rozumieć, skoro za parę tygodni ku uciesze ich obu, zapomną o
istnieniu tego drugiego.
Kiedy
uświadomił sobie, że już od jakiegoś czasu nie słyszał żadnych
oznak życia Barda, postanowił bez ceregieli wejść do łazienki.
Nacisnąwszy złotą klamkę, wszedł do przestronnego pomieszczenia,
urządzonego w gustach dziewiętnastowiecznej arystokracji. Podobnie
zaprojektowany był cały apartament, który przywodził na myśl
jakąś rodzinę szlachecką znacznie wywyższającą się poza
status. W jednej chwili jego wzrok powędrował do Ivana
podpierającego się o umywalkę, ledwo utrzymującego się na
drżących nogach. Bard nawet go nie zauważył. Widząc, że
przyjaciel rychło zaliczy bolesne spotkanie z podłogą, podbiegł
do niego i objął, zapobiegając upadkowi. Dopiero teraz zdał sobie
sprawę, jak osłabione jest jego ciało. Wiotkie i bezwładne.
- Kotku...
– jęknął Ivan orientując się, że nie jest sam. Opierał ręce
po obu stronach umywalki pochylając się nad nią. Jego głos był
ochrypły i łamał się pod każdym słowem. Zdołał wydukać, że
mu niedobrze i okropnie się czuje.
- Nie bój
się – szepnął czuło Charlie głaszcząc go delikatnie po
głowie. – Zajmę się tobą, dopóki twój stan się nie poprawi.
Będąc na
miejscu przyjaciela, nie chciał pozostać sam rzygając wszędzie i
znajdując się o krok od utraty świadomości. Wiedział jak ważne
było w tej sytuacji wsparcie emocjonalne. Jego twarz była blada,
oczy zamykały się, a usta pozostawały lekko rozwarte, jakby
przygotowując się do wymiotowania. Ciężko oddychał mając
zapchany nos. Charlie zapytawszy się go, czy chce wrócić przed
sedes, pokręcił przecząco głową, jednak wszystko wskazywało, że
muszla będzie jeszcze potrzebna. Nie czekając dłużej i ignorując
pomrukiwania oraz wyrazy sprzeciwu, zaprowadził tam blondyna i
pomógł uklęknąć. Nie minęło pięć sekund, a mężczyzna
zwymiotował kaszląc głośno. Oczy zaszły mu łzami, całe ciało
drżało z zimna. Jego żołądek został opróżniony, a jednak
odruchy wymiotne nie ustępowały. Deakin dostrzegł jak łapie się
za brzuch, który został okrutnie zmaltretowany.
Przytrzymywał
go za ramiona, by nie poleciał przed siebie, nie zrobił sobie
żadnej krzywdy, o którą przecież nie trudno. Charlie zebrał
wszystkie wystające gdzieś jasne kosmyki i nie puszczał ich. Nie
chciał by przeszkadzały Ivanowi. Stał nad nim około piętnastu
minut czekając cierpliwie, aż choroba się nieco uspokoić, a
mężczyzna będzie mógł położyć się w łóżku. Od czasu do
czasu poklepał do po plecach.
- Lepiej
ci? – zdawał sobie sprawę, że pytanie było szczytem głupoty,
ale jeśli uda im się nawiązać rozmowę, to będzie oznaczać, że
choroba się uspokaja. Po raz kolejny dostał przecząca odpowiedź.
Cóż, spodziewał się jej.
Minęły
kolejne dwie godziny, do czasu, aż opadnięty z sił Ivan mógł
położyć się na miękkim materacu. Leżał na wznak, tak jak
ułożył go Charlie, puszczając ze swoich objęć. Długowłosy nie
dotarłby samodzielnie do sypialni, więc on musiał wciąć go na
ręce. Miał szczęście, bo mężczyzna był stosunkowo lekki, a
przynajmniej na tyle, by bez problemu można było go nieść niczym
księżniczkę.
Cały czas
przy nim czuwał. Przyniósł butelkę wody każąc mu pić, mając
na uwadze, że przyjaciel się odwodnił. W kuchni cudem udało mu
się znaleźć apteczkę, a w niej lekarstwa, bandaże, tabletki i
jakieś maści. Coś przeciwwymiotnego i na bóle powinno się
znaleźć. Stwierdzając to, położył pigułki na szafce obok
dwuosobowego łóżka. Notując w głowie, że musi jeszcze przynieść
mu miskę, tak na wszelki wypadek, zlustrował leżącą postać.
- Dasz radę
porozmawiać? – chciał, by jego głos brzmiał groźnie, by
przestraszył Ivana, ale nie potrafił taki być. Nie dla mężczyzny,
który był dla niego ważny jak ukochany, młodszy brat.
Kiedy
długowłosy wyciągnął rękę w jego stronę, zorientował się,
że chodzi o picie, więc odkręciwszy butelkę z wodą mineralną,
przystawił ją do jego spierzchniętych ust. Brał kilka powolnych
łyków. Na pewno miał podrażnione gardło od kwasu żołądkowego.
Po podaniu mu również trzech tabletek poprawił mu poduszkę oraz
przykrył kołdrą. Wcześniej pozbył się jego ubrań, by nie
krępowały mu ruchów. W ten sposób będzie mógł zasnąć. Usiadł
obok na skraju łóżka.
- Słonko...
znajdź sposób... bym mógł ci się... odwdzięczyć – mówiąc
to, wpatrywał się w jego zielone oczy.
- Uważaj,
bo jeszcze wezmę zapłatę za swoje usługi – syknął z ironią,
dodając że jeśli rzeczywiście chce mu się odwdzięczyć, to
niech bardziej na siebie uważa.
- Wyglądasz
jakbyś... był wściekły – na kilka sekund nieprzyjemny grymas
twarzy zamienił się z ledwie zauważalny uśmiech.
- Bo
jestem, Ivan – gdyby mężczyzna nie leżał pozbawiony wszystkich
sił, to by w tej chwili mu porządnie przypieprzył. – Lubisz
popalać trawkę, a kiedyś dawałeś sobie w żyłę! Myślisz, że
przyjadę do ciebie i nie będę zadawać pytań, po tym co
widziałem?! Zachowujesz się nieodpowiedzialnie, jak cholerny
bachor, który sądzi, że wszystko mu wolno. Nie jesteś sam na
świecie. Pomyśl o ludziach, których obeszłoby twoje odejście!
- Tacy
ludzie... nie istnieją – odparł z przekąsem będąc niezwykle
pewnym swoich słów.
Zanim
zdążył warknąć rozzłoszczony „A co ze mną?”, jego pięść
już dotykała bladego policzka Ivana. Nie uderzył go zbyt mocno
jedynie z litości, bo gdyby Bard czuł się znośnie,
przypierdoliłby mu bardziej. Słysząc brutalne słowa przyjaciela,
w jednej chwili stracił kontrolę nad własnym ciałem i podniósł
na niego rękę. Nie mógł uwierzyć w to, co do niego dotarło.
Charlie nie raz słyszał podłe słowa z ust różnych ludzi, lecz
nie sądził, że jedna z najważniejszych osób w jego życiu
potraktuje go jak gówno. Natychmiast odechciało mu się
wszystkiego, poczuł się przytłoczony, jakby ktoś zrzucił na
niego ciężarówkę wypełnioną kamieniami. Spoglądał ostro w nic
nie wyrażające, szare oczy Ivana. Był o krok od wybuchu, do
którego nigdy wcześniej długowłosy go nie sprowokował. Tym
bardziej bolesne było powiedzenie mężczyźnie okropnych słów
cisnących mu się na usta. Mimo iż wiedział, że musi zebrać się
w sobie i wydusić całą prawdę, którą Bard od siebie desperacko
odpychał, już czuł niebotyczne wyrzuty sumienia.
- Koniec z
głaskaniem cię po głowie, przymykaniem oka na każde twoje
przewinienie, dosyć z niańczeniem cię i żałowaniem biednego,
skrzywdzonego Ivana. Nie jesteś jedyną osobą, która miała
ciężkie życie – czuł się jak kat znęcający się nad ofiarą,
dobijając ją słowami mijającymi się z prawdą. Niestety, on ją
głośno i szczerze wygłaszał. Blondyn natomiast leżał jak do
tej pory. I choć Charlie miał świadomość, że właśnie go
krzywdzi, zmuszał się by dokończyć monolog. – Nie ty jeden
wylądowałeś w przytułku bez perspektyw na życie. Ludzi
podobnych tobie są tysiące, lecz oni potrafią wziąć się w
garść i stworzyć sobie życie o jakim marzyli. Jesteś zapatrzony
w siebie, myślisz o swojej zemście i o mężczyznach, którzy
twoim zdaniem zniszczyli ci rodzinę. Zamiast zapomnieć i
przebaczyć, ty chcesz wykończyć ludzi, którzy niegdyś gardzili
tobą. Przed oczyma masz przeszłość, od której nawet ja nie
potrafiłem cię uwolnić. Prawdą jest, że dążysz do celu po
trupach.
Już nie
wbijał mu tych słów do głowy z wrogością i wściekłością w
głosie, lecz żalem i pretensjami, które były uzasadnione. Czuł
się jak najgorszy śmieć. Dla Ivana nie liczyło się nic poza
powoli dopełniającą się zemstą. Nie miało znaczenia co on
czuje, jak on odbiera ich relacje, co ich przez cały ten czas
łączyło. Jakby ktoś wbił mu nóż w plecy.
- Nie
obchodzi cię nic więcej poza samym sobą. Nawet mnie masz w dupie.
Oto do czego prowadzi chęć zemszczenia się – obrysował jego
sylwetkę ręką, przedstawiając okaz nędzy i rozpaczy. Osobę,
która jest w stanie zniszczyć sama siebie, by pogrążyć swój
odwieczny cel. – Twierdzenie, że jesteś zerem, że nikt nie
będzie za tobą tęsknić jest szczytem kretyństwa. Ale kierowanie
tych myśli do mnie było ciosem poniżej pasa.
Jego
zbolały wzrok krążył po kamiennej twarzy Ivana. Tak jak zwykle w
trudnych sytuacjach pozostawała nienaruszona, zimna i posągowa. W
tym momencie w ogóle nie przypominał śmieszka, któremu tylko
wygłupy w głowie, dobra zabawa i harce na motocyklu. Wyglądał jak
wyprana z uczuć kukiełka. Na jego policzku nie ostał się nawet
ślad po uderzeniu. Charlie czasami myślał, że pogodna i zabawna
mina przyjaciela to tylko kłamstwo, a w rzeczywistości jest pustą
skorupą, która to co najpiękniejsze w życiu, ma dawno za sobą.
Ostatecznie
odwrócił się na piecie, by krążyć chwilę po pokoju zbierając
swoje rzeczy. Zarzuciwszy plecak na ramię i ubrawszy buty, stanął
w progu.
- Jeśli
masz zamiar się zmienić to ci pomogę. Skończysz z tym okropnym
trybem życia, w którym nie szanujesz ani siebie, ani nikogo
innego. Lecz musisz tego naprawdę chcieć. Nie mówię tego
pierwszy raz, ale mam nadzieję, że ostatni. Przestań palić to
obrzydliwe zielsko, bo od niego na zapaleniu oskrzeli i krtani się
nie skończy.
Otworzył
drzwi wychodzące na hotelowy korytarz. Mając przekroczyć granicę
między pozostaniem wewnątrz, a wyjściem, w jego głowie przez
kilka sekund toczył się zaciekły bój. Zastanawiał się, co jeśli
teraz zostawi Ivana i nigdy więcej go nie ujrzy, bo mężczyzna
wpadnie w nałóg i umrze? Z drugiej strony... jeśli Bard chce
umrzeć, to on go przed niczym nie powstrzyma, bo po prostu nie
będzie w stanie. Nie może pilnować go dwadzieścia cztery godziny
na dobę. Wystarczyłaby mu chwila. Przedawkowanie, wypadek na
motocyklu, powieszenie się, podcięcie żył... Charlie nie będzie
w stanie go przed tym uchronić. Jeżeli taka będzie wola Ivana,
zrobi to, bez względu, na to co on powie.
- Przez
kilka ostatnich lat ostrzegam cię przed niebezpieczeństwem, w łapy
którego sam się pchasz. Mówię tu o całym twoim życiu – stał
do niego plecami, ale był pewien że mężczyzna dobrze go słyszy.
– Nie zrobię tego więcej. Nie będę cię pouczać. Chcę tylko
żebyś wiedział, że twoja śmierć mnie załamie. Ciebie już nie
będzie, ale ja będę... żyć w bólu i poczuciu straty. Twoje
życie nie należy tylko do ciebie – na swoim policzku
zarejestrował spływającą z oka, małą kropelkę. Wydawało mu
się, że właśnie żegna się z przyjacielem mając przeczucie, że
nie dane będzie się im więcej spotkać, gdyż Bard dokona wyboru,
a nie będzie nim życie. Traci właśnie najlepszego przyjaciela,
uwielbianego przez siebie, młodszego braciszka. Zaciskające się
na spodniach dłonie drżały, a niski głos przerywany był
głębokimi oddechami i przełykaniem guli w gardle. – Zależy mi
na tobie. Kocham cię.
* * *
Kobieta i
mężczyzna zdawali się szybować w chmurach, niczym ptaki znające
swe miejsce na Ziemi. Zapominając kompletnie, że poza nimi istnieje
świat. Zatracili się w swoich subtelnych objęciach. Wirowali po
lśniącej fakturze lodu. Każdy ruch był przemyślany i wykonany z
pełną gracją. Delikatna, spokojna melodia była siłą napędową
ich ruchów, kroków stawianych jeden po drugim na tafli, figur,
które zaczęli prezentować jedynej osobie znajdującej się w hali.
Pierwszym krokom przypominającym do złudzenia choreografię walca
angielskiego, towarzyszyła „Serenada dla dwojga”***. Kobieta swobodnie opadająca w ramiona mężczyzny czuła się pewnie
oraz bezpiecznie. Widać było, że mu ufała. Para nie spuszczała z
siebie wzroku. Co jakiś czas ich klatki piersiowe stykały się ze
sobą w namiętnych akrobacjach. Jedna ręka mężczyzny trzymała tą
należącą do kobiety, drugą zaś dotykała jej biodra. Byli dla
siebie lustrzanymi odbiciami, robiącymi dokładnie to co druga
strona. Dwie pary błękitnych oczu tworzyły duet rzucający
iskierki rozbawienia.
Kierujący
nimi takt muzyki nakazał wykonanie pierwszej z szeregu figur, które
znali już na pamięć. Mężczyzna chwycił kobietę w talii,
zakręcił nimi obojgiem, nieprzerwanie jadąc tyłem, by w
określonym momencie wyrzucić ją w powietrze. Kobieta pomogła mu
wybijając się z zewnętrznej krawędzi prawej łyżwy, wykonała
potrójny obrót wokół własnej osi, po czym znów znalazła się
na tafli jadąc tyłem. Jej partner jechał w niedużym odstępie, by
również wykonać potrójnego rittbergera. Po tym skoku nadeszły
kolejne, które musieli wykonywać obok siebie. Bez problemu
poradzili sobie ze skokiem szpagatowym, który nosił nazwę Split.
Oboje w tym samym momencie wyskoczyli robiąc szpagat w powietrzu, z
twarzą ustawioną w kierunku jazdy. Po dwóch minutach, krótkiego,
acz intensywnego wysiłku, zakończyli swój pokaz, oboje zatrzymali
się na środku lodowiska, uklęknęli na jedno kolano i podnieśli
rękę wyprostowaną w łokciu. Do samego końca pozostali dla siebie
odbiciami.
Cały
spektakl przedstawiał dobraną parę, która z pasją robiła to co
kochała i była w tym świetna. Bez problemu można było dostrzec,
że jazda figurowa to ich chleb powszedni. Czuli się w tym lekko i
dobrze. Z triumfującymi minami zeszli z lodowiska. Gdy stanęli
naprzeciw trenera Campbella, emerytowanego, potrójnego złotego
medalisty, który w czasach swojej świetności trzy lata z rzędu
wygrał Grand Prix, oczekując na werdykt, stres zżerał ich od
środka.
- Jeżeli
uważacie, że ten trening był wykonany tak jak należy i dzięki
takiemu występowi zdobędziecie złoto, to zastanówcie się
jeszcze raz. To, że Castella odszedł, nie znaczy, że możecie
odpuścić, bo tylko on był waszym zagrożeniem. Nie liczy się
wygrana za wszelką cenę, ale macie dać z siebie dwieście
procent. On zdobywa świetne noty, bo ma talent i jest dobry. Nie
pysznijcie się waszym „zwycięstwem”, gdyż wcale nie musi do
niego dojść.
Spojrzeli
po sobie, domyślając się już wcześniej, że prędzej dinozaury
znów zaczną chodzić po Ziemi, niż trener Campbell ich pochwali.
Jednak to, że nigdy nie prawił im komplementów sprowadzało ich na
ziemię i nie pozwalało zadzierać nosa. Aczkolwiek znali tego
mężczyznę od kilku ładnych lat i wiedzieli, że gdy ten
pogwizduje wesoło, a właśnie to robił, to oni wykonali kawał
dobrej roboty. Oczywiście im tego nie powie.
- Macie
czas wolny, bo muszę załatwić jeszcze kilka spraw dla was, więc
wykorzystajcie go jak chcecie. Widzimy się jutro z kolejną dawką
energii i chęci do pracy. Pamiętajcie, że już za tydzień
odbywają się Letnie Igrzyska Olimpijskie w Salt Lake City. Myślę,
że za dwa dni będziemy wylatywać. Do zobaczenia – mężczyzna
uścisnął im dłonie po czym wyszedł.
- Poćwiczmy
jeszcze godzinę – zaproponowała Miranda tłumacząc starszemu
bratu, że za godzinę pojedzie na zakupy. Upatrzyła sobie nową
sukienkę i koniecznie musi ją mieć, w dodatku, jej fryzura
potrzebuje odświeżenia.
- Daj mi
uzupełnić płyny. Padam ze zmęczenia, ale miałaś dobry pomysł.
Powinniśmy zostać tu jakiś czas.
Keith
odkręciwszy korek od butelki wypił prawie całą jej zawartość.
Niemal półlitrowa woda zniknęła w jego żołądku. Wróciwszy na
lód wykonywali kilka prostych skoków krawędziowych oraz kopanych.
Dwa razy w dziesięciominutowych odstępach czasowych powtórzyli
cały układ, który wychodził im coraz lepiej. Na lodowisku
przybierali różne maski, pozy, twarze, by w stu procentach oddać
do poprawnej interpretacji ich mały spektakl. Było to jedno z
ważniejszych punktów w planie każdego łyżwiarza. Widzowie oraz
sędziowie muszą zrozumieć dlaczego coś wygląda tak, a nie
inaczej. Muszą wczuć się w opowiedzianą przez nich historię.
Liczył, że na zawodach wszystko pójdzie po ich myśli. Mimo że
się cieszył, iż jego największy rywal zniknął z jego drogi, to
dziwnie będzie występować, bez poczucia że ten dupek czai się
gdzieś obok. Naturalnie tam będzie, bo on również startuje, lecz
obecnie jako solista. Niespodziewanie w jego głowie pojawiło się
pytanie, czy mężczyzna temu podoła. Nie powinno go to obchodzić...
ale z jakiegoś powodu, zastanawiał się jak bardzo zdolny może być
Castella, by mieć rozbieżne profesje. Pozornie oboje są
łyżwiarzami. Wiedział jednak, że między nimi jest ogromna
przepaść.
- Co ci
zaprząta głowę w takim momencie?! – zdenerwowała się Miranda,
gdy o mały włos Keith w nią nie wjechał. Ocknął się wracając
z głębi swojego umysłu. Powinien być w pełni skupiony. Jeśli
dopuści do jakiegoś nieszczęścia to pożegnają się z
Igrzyskami, a siostra nigdy by mu tego nie wybaczyła.
- Wybacz...
Po prostu mam ostatnio trochę spraw na głowie. Nie gniewaj się –
podjechał do niej, by oprzeć się o jej ramię. Chciałby mieć
jakąś podporę, osobę, z którą porozmawia, lecz mimo wszystko
jego siostra... Westchnął ciężko. Przetarł zmęczone oczy i
zgiął się na sekundę w pół. Gdy ponownie patrzył kobiecie w
twarz nie wytrzymał i powiedział jej o swoich obawach. – Wydaje
mi się, że mój ślub z Andreą wywiera na mnie zbyt wielką
presję.
- O czym ty
mówisz? – odparła wyraźnie zdziwiona. – Spotykasz się od
roku z Andreą, która jest cudowną, troskliwą, miłą i kochającą
cię do szaleństwa kobietą. Nie ma w niej rzeczy, której nie
można byłoby pokochać. Trafił ci się prawdziwy ideał – jej
głos przybierał na sile, powoli bez swojej świadomości zaczęła
się denerwować. Podparła się w bok z zadziorną miną. – Mama,
tata i ja ją uwielbiamy, bo kto by jej nie lubił. Więc dlaczego
mówisz, że ślub wywiera na tobie presję?
- Problem
tkwi w tym, że każdy z was oczekuje, że ja i ona weźmiemy ślub
jak najszybciej. Cała wasza trójka ogląda suknie ślubne, sale
balowe, w których można urządzić przyjęcie, nawet chodziłyście
po cukierniach poszukując jej wymarzonego tortu weselnego. Czuję
jakbym był zmuszony do małżeństwa, bo wy tego oczekujecie, a ja
nie mam słowa do powiedzenia.
- Przecież
to kłamstwo – uniosła się mając zamiar bronić swojej
przyszłej szwagierki, która stała się dla niej bliską
przyjaciółką. Nie pozwoli bratu jej sobie odebrać. Musi ją
poślubić! – Robisz coś dzisiaj po treningu? – w końcu nieco
zwolniła swoje zapędy i uspokoiła się.
- Pewnie
pójdę odpocząć w domu. Położę się spać albo posłucham
muzyki dla relaksu. Ostatnio znalazłem ciekawy cover i wciąż go
puszczam na odtwarzaczu.
- Więc
porobisz coś innego – uśmiechnęła się kobieta, która zeszła
z lodu. Gdy usiadła na ławkę zaczęła zdejmować łyżwy i
czyścić je. On poszedł w jej ślady. – Zadzwonię zaraz do
Andrei i powiem, by przyjechała do centrum miasta, bo właśnie
jesteśmy po ćwiczeniach i wybieramy się na zakupy – wpierw mu
się zdawało, lecz później dosłyszał, że mówi o swoich
planach w liczbie mnogiej włączając do nich jego i Andreę.
Przecież ledwo wczoraj wieczorem odprowadzał ją do domu. Czy oni
są bliźniakami syjamskimi, że muszą przebywać nieprzerwanie
obok siebie? Trochę żałował, że nie powiedział tych słów. –
Pospacerujemy po sklepach, ja przymierzę jakieś ubrania, połazimy
po galerii, pójdziemy na ciacho, spędzisz ze mną i z Andreą
trochę czasu. Na koniec moglibyśmy pójść obejrzeć obrączki,
które założycie na waszym ślubie. Wiesz... zawczasu musisz
planować.
Ani trochę
nie podobały mu się te plany, w które bez własnej woli został
wciągnięty. Nie uśmiechało mu się łażenie po głupich
sklepach, w których jest to samo, ani jedzenie słodyczy, których
nie lubi. Poza tym narzeczoną widuje przez siedem dni w tygodniu od
paru miesięcy. Czy prosząc o spokój, ciszę, wygodne łóżko i
sen, prosi zbyt wiele?
Przez
kolejne trzy godziny gryzł się w język i zaciskał zęby, by nie
odpowiedzieć jakąś chamską odzywką do swojej siostry, która
chodziła od butiku do butiku w poszukiwaniu kolejnych ubrań, a
Andrea jej wtórowała. Był wkurzony, że musi użerać się z
dwiema babami, którym tylko wydawanie kasy w głowie. Irytowały go
ich piski, gdy dojrzały jakąś nową, markową sukienkę albo buty.
W sklepie z kosmetykami spędzili chyba godzinę, bo Andrea nie mogła
się zdecydować, która pomadka będzie bardziej pasować do jej
cery. Przystawała z nogi na nogę zastanawiając się, która doda
jej uroku i podkreśli kształtne, pełne usta. Po dobrej godzinie
okazało się, że mimo, iż trzymała szminki w dwóch różnych
opakowaniach, ich kolory były dosłownie identyczne. Różniły się
po prostu firmą, która je wypuściła na rynek, więc opakowaniami.
Myślał, że go cholera weźmie, gdy to wyszło na jaw. Spędzili
sześćdziesiąt minut mając do wyboru kropka w kropkę ten sam
kolor! Miał płonne marzenie, by w końcu znaleźć się z daleka od
tych kobiet.
- Możemy
wejść jeszcze tutaj? – myślał, że się przekręci na samą
myśl, że muszą włazić do kolejnego sklepu. Był kawałek za
nimi, ale doskonale słyszał, co narzeczona planuje. Po jaką
cholerę ona chce jeszcze coś kupować? Czy nie wystarczyły jej te
cztery torby, które on taszczył?!
Gdy doszedł
go cholerny pisk siostry myślał, że zaklei jej gębę taśmą
klejącą. Głowa mu pęka, a ona drze się na cały regulator. Co
gorsza ludzie zaczęli się dziwnie patrzeć na ich trójkę.
Przyspieszył kroku, by znaleźć się obok Mirandy i Andrei.
Raptownie Johnson rzuciła mu się na szyję i pocałowała w usta.
Czuł na sobie wzrok dziesiątek ludzi, a to nie było miłe
doświadczenie, gdy nie odbywało się to podczas zawodów.
- Co was
opętało? Obie drzecie się w niebogłosy. Zachowujecie się
jakbyście były tu same. Co sprawiło, że jesteście tak
zachwycone? – nie bardzo go to obchodziło, ale zapytał z
grzeczności, poza tym i tak pewnie by mu powiedziały. Andrea nadal
się do niego klejąc, mimo że ręce mu odpadały, złapała jego
twarz i skierowała w górę, by zobaczył szyld sklepu, do którego
narzeczonej tak się spieszyło.
Na białym
tle, różową czcionką widniał napis „Salon Dziecięcy”.
Spojrzawszy przez szybę dojrzał wewnątrz odzież niemowlęcą,
łóżeczka, akcesoria dla dzieci, wózki i wiele innych rzeczy,
które przydać się mogły rodzicom małych szkrabów. On jednak nie
do końca rozumiał, dlaczego Andrea chciała tu wejść. Zadał to
pytanie głośno, na co ona odpowiedziała kierując jego ręką na
swój płaski brzuch. Uśmiechnęła się miło i odparła.
- Niespodzianka, Keith.
To ci niespodzianka, na pewno się cieszy.
OdpowiedzUsuńMyślę, że ciąża została wymyślona, żeby zmusić go do ślubu.
Ivanowi jest ciężko, ale czy posłucha dobrych rad Charliego? Czy Charlie nie straci go?
Z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział :)
Dużo weny :)
Pozdrawiam :)
Jak zawsze cudownie, z rozdziału na rozdział jest coraz ciekawiej, już nie moge doczekać sie nowego postu*_*
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i życzę mnóstwa weny<3
Agnes V.
Hej,
OdpowiedzUsuńwspaniały rozdział, czyżby była naprawdę w ciąży czy to podstęp aby szybko wzięli ślub? bardzo mu współczuję chce odpocząć a tutaj jeszcze gananie po sklepach, Ivan mam nadzieję, że w końcu się opamięta i czyżby z tą jego zemstą Bella miała coś wspólnego...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia
Hej,
OdpowiedzUsuńwspaniały rozdział, czyżby naprawdę jest w ciąży czy podstęp aby szybko wzięli ślub? (cóż wszędzie ostatnio węsze spiski), współczuję mu tutaj chce odpocząć, a czeka go gananie po sklepach... mam nadzieję, że Ivan w końcu się opamięta i czyżby z tą jego zemstą Bella miała coś wspólnego...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Iza