Dziękuję za komentarze :) Do końca opowiadania zostało osiem rozdziałów.
Postanowił zadzwonić do ojca i powiadomić o sytuacji.
Był przyjacielem pani Antrosy, więc powinien wiedzieć, że
przeszła trudną operację i wybudziła się cała i zdrowa. Rodzic
będzie wściekły, że dowiaduje się o tym jako ostatni i nic mu
wcześniej nie powiedzieli. Jakoś przeboleje jego wrzaski. Spojrzał
w stronę rozmawiającej z Calebem Abigail. Po wczorajszym wybudzeniu
dziś miała się znacznie lepiej. Kiedy zobaczyła wczoraj przy
swoim boku siostrzeńca popłakała się ze szczęścia. Jemu do tego
stanu również niewiele brakowało. Poinformował im, że na chwilę
wychodzi dać znać ojcu o tym co się stało. Podszedł jeszcze do
męża i poczochrał mu włosy, na co się oburzył i próbował go
odgonić ręką.
Zeszłej nocny przeprowadził z nim rozmowę jak to
sobie planował. Zapytał w prost czy ukrywa to, że jest
homoseksualistą, czy w rzeczywistości woli kobiety, a do tego
rodzaju ślubu został zmuszony przez ciotkę i jego ojca. Szybko
doczekał się odpowiedzi. Usłyszał, że Calebowi podobają się
jedynie mężczyźni, ale z pewnego powodu to ukrywa i nie chce żeby
ludzie wiedzieli. Stwierdził, że taka wiedza nie jest im potrzebna
do szczęścia. I denerwuje go, że Kaaylor tak się z tym obnosi.
Podejrzewał, że mąż coś próbuje przed nim ukryć i przez swój
charakter po prostu wstydzi się. Prędzej czy później dowie się,
ale musi poczekać, aż blondyn będzie gotowy by mu o powiedzieć.
Nie będzie naciskał.
- Kaylor? – usłyszał pytający głos mężczyzny.
- Dzień dobry tato. Chyba dzień. Nieważne –
machnął ręką. – Musisz przylecieć do Paryża, podam ci
dokładny adres, więc nie zwlekaj i wsiadaj do pierwszego lepszego
samolotu do Francji.
- Powiesz mi chociaż o co chodzi?
- O panią Abigail – to wystarczyło by zmusić ojca
do uważnego słuchania.
~~* * *~~
- Czy ja dobrze widzę? Zbliżyliście się do siebie –
stwierdziła z radosnym uśmiechem na ustach.
- Dopiero niedawno. I to chyba dzięki tobie. Szczęście
w nieszczęściu – mruknął.
- Mówiłam ci, że Kaylor jest dobrym człowiekiem.
Poznacie się, zacznie bardziej dogadywać i wszystko się ułoży.
A wspomniałeś coś o Gabrielu?
- Nie, i nie zamierzam. Widząc teraz jaki potrafi być
mój mąż źle się czuję, że porównałem go do Gabriela i
stwierdziłem, że są tacy sami.
- Och, „mąż”? – zachichotała. – A wtedy tak
bardzo wzbraniałeś się przed nazwaniem Kaylora swoim mężem.
Widzę, że dużo mnie ominęło.
- Przecież nim jest – wzruszył ramionami.
W tym momencie brunet wszedł z powrotem do środka.
- Ma pani pozdrowienia od taty. Kazał przekazać, że
jak tylko tu przyjedzie to się z panią policzy i było coś w
stylu „Ta kobieta jest taka nieodpowiedzialna!”
- Po co dzwoniłeś do Banera? Nie powinieneś
przeszkadzać mu w pracy, Kaylor. – powiedziała surowym tonem.
- Tata przyleci tu, by zabrać panią do Kansas. Caleb
ustalił to z rodziną, w której pani pracuje. Ups. Pracowała.
Będzie tam pani pod dobrą opieką osób, które pani dobrze zna. A
za mniej niż dwa tygodnie wracamy z Santorini, więc dotrzymamy
pani towarzystwa już w domu. Proszę pamiętać, że pani życie
nie należy jedynie do pani. O rodzinie się nie zapomina.
- Ciekawe, że mówi to ktoś, kto wykreślił swoją
matkę z pamięci – odgryzła się. Ten dzieciak nie będzie jej
mówił jak ma żyć. Poza tym jak ta dwójka mogła ja tak
urządzić? Odebrali pracę bez jej zgody, w dodatku Baner... Teraz
to miała ochotę wrzeszczeć na nich.
- Jest pani bardzo obeznana w mojej sytuacji rodzinnej.
Nie mógł słuchać ich przekomarzania się i mimo że
zainteresował się tym co ciotka mówi na temat mamy jego męża to
postanowił to przerwać.
- Gorzej niż dzieci. Kaylora jeszcze rozumiem, bo z
natury jest kłótliwy, ale ty? Zachowujesz się jak mała
dziewczynka, która sprzecza się ze swoją przyjaciółką a za pół
godzina zachowuje się jak gdyby nigdy nic.
- Caleb nie pyskuj do starszych! – upomniała go
Abigail na co prychnął i zrobił zdenerwowaną minę.
~~* * *~~
Siedzieli u Abigail kilka godzin. Przez większość
czasu sprzeczała się z Kaylorem o bzdury. Denerwowali go tym. Ale
nie odzywał się na ten temat, bo znów ktoś by go upomniał, żeby
nie przeszkadzał dorosłym. Zdawał sobie sprawę, że oboje mówią
to pod żart, ale i tak miał im za złe, że traktują go jak
dzieciaka, choć wiosną skończył dwadzieścia cztery lata.
Nadeszła pora, gdy odwiedziny u pacjentów dobiegają
końca. Pożegnali się z kobietą i wyszli mówiąc, że następnego
też wpadną, lecz już nie tylko we dwójkę. Na wspomnienie Banera
zdenerwowała się, ale nie odezwała słowem. Obaj wiedzieli, że
bardzo chciała zobaczyć ojca Kaylora, ale nigdy nie przyznałaby im
racji.
Przechadzali się co ładniejszymi i bardziej
interesującymi ulicami Paryża Kaylor mówił jak bardzo podziwia i
jaki wielki szacunek ma dla Abigail. Była niesamowicie silną
kobietą. Caleb usłyszawszy to najwyraźniej zaczął się nad czymś
zastanawiać, nie chciał przerywać mu rozmyślań i na chwilę
ucichł wpatrując się w malowniczy krajobraz. Kiedyś nie zwróciłby
na coś takiego uwagi, uważając, że drzewa, budynki, ulice, parki
są wszędzie i nie ma czym się zachwycać. Teraz jednak widział,
że w każdym miejscu wszystko wygląda inaczej i jest inne. Zaczął
dostrzegać piękno kryjące się w pozornie zwyczajnych widokach. Do
tego był zadowolony, że mąż pozwolił się prowadzić, choć
poprzednio tak bardzo się o to oburzał.
- Nie wiem czy te wakacje uznać za udane czy za
totalną katastrofę – rzucił Ledwood kierując ich na drewniany
mostek.
- Lepiej żebyś jeszcze nie podejmował decyzji. One
wciąż trwają.
- Chcesz powiedzieć, że wszystko się może wydarzyć?
– słowa blondynie nie tylko go nie pocieszyły, a nawet
zaniepokoiły. Nie chciał kolejnych kłopotów.
- Wiesz o której samolot pana Banera wyląduje?
- Nie, ale powiedział, że da znać. Nie wydaje ci
się, że pomiędzy moim ojcem a twoją ciotką coś jest? Coś
więcej niż przyjaźń? – od dawna się nad tym zastanawiał, a
dzięki Antrosie być może się tego dowie.
- Myślę, że to bardzo silna więź. Taka, która
mówi, że są dla siebie jak rodzina. Nie potrafię inaczej tego
opisać. Są ze sobą bardzo blisko, ale nie wydaje mi się, że są
w sobie zakochani. W każdym razie nie ciocia. Ona jest dość... –
zamyślił się szukając odpowiedniego słowa.
- Fajna z niej kobita. Nie miałbym nic przeciwko gdyby
zaczęła się umawiać z tym staruszkiem – zawsze mu się
wydawało, że tata po wybryku jego matki wcale nie cierpiał tak
bardzo, mając przy sobie panią Antrosę.
- Pan Baner rzeczywiście jest fantastycznym i dobrym
pod każdym względem człowiekiem, ale ciotka nie potrafiłaby się
z kimkolwiek umawiać. Zawsze powtarzała, że w związku
najważniejsza jest wierność i miłość.
Kaylor słysząc te słowa prawie zadławił się
śliną. Odkaszlnął kilka razy i zapytał się co to dokładnie ma
oznaczać.
- Według niej jeśli wiążesz się z kimś, bierzesz
ślub, robisz to na całe życie. Może nie wygląda, ale jest
religijna i głęboko wierzy w Boga. Jak i również w życie po
śmierci. Mój wujek, a jej mąż umarł w wypadku samochodowym dwa
lata po ich ślubie. Nacieszyli się swoim małżeństwem jedynie
dwa lata. Joe, bo tak się nazywał, został potrącony przez
pijanego kierowcę kilka miesięcy przed moimi narodzinami. Wyobraź
sobie co musiała czuć moja ciocia. Jej mąż umarł nie
zostawiając po sobie nawet jednego dziecka. Opowiadała mi, że
bardzo chcieli je mieć. Gdy się urodziłem ciocia mnie adoptowała.
Od samego początku traktowała mnie jak własnego syna. Nigdy nie
dała mi odczuć, że w ogóle nie powinno mnie być na świecie –
nie zdając sobie sprawy zboczył z głównego tematu nie wiedząc
dlaczego opowiadając o sobie Kaylorowi, czego nie zamierzał robić.
- Do tego jeszcze ta choroba. Dużo musiała
wycierpieć. Ale skoro cię adoptowała to co się stało z twoimi
rodzicami? – zapytał zaciekawiony życiem swojego męża.
- Matka była nastolatką gdy zaszła w ciąże.
Ciocia, kiedy się o tym dowiedziała kazała jej urodzić. Była
jej starszą siostrą i zapewniła, że pomoże w moim wychowaniu.
Ale gdy to się stało, a ona dowiedziała się, że jej dziecko nie
ma władzy w nogach i do końca życia będzie kaleką porzuciła
mnie – wzruszył ramionami jak gdyby mówił o najnormalniejszej
rzeczy na świecie. – O wszystkim opowiedziała mi ciotka na moją
prośbę, a robiła to z bólem serca. Nie chciała bym wiedział
jak zachowała się wobec mnie kobieta, która mnie urodziła. Kiedy
zapytałem o ojca powiedziała, że nie wie kim jest. Potem cicho
dodała, że moja matka pewnie też tego nie wie. Więcej tej
kobiety nie widziałem. Zapadała się pod ziemię.
- I zrobiła to z tak idiotycznego powodu?! –
zawrzało w nim. Gdy słuchał jak Caleb mówi o swoich rodzicach
tak beznamiętnie i obojętnie przechodziły go dreszcze.
Zastanawiał się jakim człowiekiem trzeba być, by porzucić
własne dziecko z powodu kalectwa. Powinno się je kochać takimi
jakimi są! Nie potrafił tego zrozumieć. Aż w pewnym momencie w
jego głowie pojawił się znajomy głosik, który zaczął do niego
mówić. I kto to mówi hipokryto! Czy ty także nie byłeś tym,
który odrzucił Caleba z tak idiotycznego powodu?! Nie masz prawa
wytykać innym ich błędów bo sam lepszy nie jesteś.
Znienawidziłeś go bo nie potrafił chodzić. Za kogo ty się
masz?! W jednej chwili zrozumiał jaki okropny błąd zrobił.
Nie dał Antrosie szans, od początku spisał go na straty, podobnie
jak zrobiła jego matka. Poczuł niemiłosierny ból w piersi jakby
ktoś wbijał mu w serce rozgrzany do czerwoności pręt. Tak bardzo
żałował swojego zachowania jakie prezentowała mężowi przez
pierwsze tygodnie ich małżeństwa.
- Najwyraźniej dla niej to miało duże znaczenie. Ja
już się przyzwyczaiłem. Kiedyś było mi trudno... – w tej
chwili przywołał do pamięci znienawidzone przez niego liceum. –
Ale muszę z tym żyć.
Nie wiedział dlaczego otworzył się przed
Kaylorem, powiedział mu o swojej „rodzinie”, zwierzył, co robił
tylko Lilith. Zdawało mu się, że źle zrobił, lecz po tym jak
szczerze porozmawiał z mężem poczuł się jakby zdjęto mu z
ramion ogromny ciężar. Dziwił się sobie i temu, że tak łatwo
przyszło mu otworzenie przed nim swojego serca. Naprawdę mu ufał.
Tak jak powiedział, „Ja będę dla ciebie, ty będziesz dla
mnie”
- Cal, mam ogromną ochotę cię pocałować –
pochylił się i wyszeptał do ucha blondyna uśmiechając się
szeroko.
- Słucham?! – raptownie oprzytomniał, a w jednej
chwili poczerwieniał na twarzy. – Wcześniej jakoś nie pytałeś
o pozwolenie – mruknął – poza tym mówiłem ci, że nie chcę
żeby ktoś...
- W porządku, w takim razie zaczekam aż wrócimy do
hotelu.
- Przestań w końcu – warknął próbując odgonić
go.
~~* * *~~
Czuł gorąco ogarniające całe jego ciało. Zdawać
się mogło, że zaraz eksploduje. Nie wiedział co się z nim
działo, ale pod dotykiem Kaylora rozpływał się. Mąż błądził
dłońmi po jego plecach rysując palcami rozmaite wzroki. Sunął
nimi przez cały kręgosłup i z powrotem do karku i delikatnej szyi.
Jego palce tańczył na niej niczym palce pianisty na jego
instrumencie. Wygiął się w łuk i zamruczał w usta bruneta, gdy
jego dłonie wkradły się pod koszulę i przebiegły po nagim
kręgosłupie po raz kolejny. Zacisnął mocno powieki wstydząc się
czynności, którą właśnie wykonywał. A bardziej we wstyd
wpędzało go uczucie i szybkie kołatanie serce, co świadczyło, że
bardzo mu się podobało co mąż z nim robił. Gdyby spojrzał w
lustro zauważyłby czerwoną niczym dorodna wiśnia twarz i
błyszczące się oczy. Rozgrzane usta nieco niezdarnie oddawały
pocałunki pełne namiętności wzmagającej się w gęstej i
nieprzeniknionej atmosferze. Siedząc na kolanach Kaylora był
skazany na jego łaskę i niełaskę. Mąż pewnie go trzymał i
pieścił dotykiem. To co robili było zupełnie inne od poprzednich
pocałunków jakimi zaskakiwał go małżonek. Po raz pierwszy czuł
się tak dobrze. Jeszcze nigdy nie był w ramionach mężczyzny, a
teraz gdy doświadczył tego uczucia nie chciał przerywać. Zdawało
mu się, iż powiedzenie „czuć motyle w brzuchu” było głupim
powiedzonkiem, które nie ma odwzorowania w rzeczywistości. Lecz
zdał sobie sprawę, że to jak najbardziej oddaje prawdziwie uczucia
i emocje. Właśnie tak się czuł. Jakby w jego brzuchu latały
miliony motyli i łaskotały go. Nie potrafił otworzyć oczu, by
spojrzeć w oczy męża, gdyż ten wszystko by z nich wyczytał. Gdy
język wkradał się do wnętrza jego ust serce podchodziło mu do
gardła bijąc niczym dzwony na alarm. Raz po raz po rozgrzanym ciele
przechodziły przyjemne dreszcze. Nie potrafił powstrzymywać swoich
jęków i westchnień, które wydobywały się z jego ust. Słysząc
swój głos rozchodzący się echem po pokoju miał ochotę zapaść
się pod ziemię. W życiu sobie nie wyobrażał, że właśnie tak
będzie się zachowywał. Aczkolwiek w ogóle nie potrafił wyobrazić
sobie takiej sytuacji, dochodząc do wniosku, że partnera nigdy nie
znajdzie. W czepił palce jednej ręki w czarne kudełki, a drugą
położył ostrożnie na szerokim i umięśnionym ramieniu. Ścisnął
je, gdy powolne muskanie stało się intensywniejsze i mocniejsze.
Zorientował się, że jedna z rąk spod jego bluzki i mknie na kark
tam znajdując swoje miejsce. Wargi męża sprawiały, że on
rozchylał swoje coraz bardziej nie protestując. Tym razem robił to
z własnej woli i z wielką chęcią. Przeczesywał czarne pasma
układając je w różnych kierunkach i wyrywając z ust Kaylor ledwo
słyszalne pomruki. Miał ochotę robić to już zawsze. Tak bardzo
mu się podobało, że chciał więcej i więcej tego wspaniałego
dotyku. W pewnym momencie uświadomiwszy sobie o czym pomyślał,
przestraszył się. To co przemknęło mu przez myśl, wzbudziło w
nim mieszane uczucia. Po tym w końcu zdecydował się otworzyć
oczy, a gdy to zrobił uświadomił sobie, że być może był to
błąd. Raptownie został złapany w sidła błękitnych oczu męża,
uważnie mu się przyglądających i rejestrujących każdą reakcję
ciała. Były wlepione w niego jak w obrazek, a pod tym intensywnym
spojrzeniem podczas gdy język jego i Kaylora były splątane i
namiętnym tańcu, peszył się i rozpalał od nowa. Dziwnie mu było
się z nim obściskiwać i utrzymywać kontakt wzrokowy, gdy oczy
męża wyglądały na bardzo zadowolone i miały w sobie niesłychany
blask. Teraz już nie będzie potrafił uciec spojrzeniem, bo został
zahipnotyzowany. Poczuł jak po jego dolnej wardze płynie strużka
śliny. Kaylor z przebiegłym uśmiechem i pełna satysfakcją zassał
się na wardze podgryzając ją oraz zlizując płyn. Nagle poczuł
jak silna dłoń łapie go za biodro i zaczyna je ugniatać i
masować. Z chwili na chwilę zjeżdża ona niżej na jego pośladki.
Wydał z siebie głośny przeciągły jęk, na co mąż uśmiechnął
się triumfalnie w jego usta. On naprawdę zaraz spali się ze
wstydu. Pocałunki stawały się bardziej chaotyczne i namiętnie niż
gdy zaczęli. Wciąż mając w głowie myśli z ostatnich dziesięciu
minut stwierdził, że powinni to przerwać póki jeszcze mogą.
Jednak nieważne co mówił jego umysł ciało kierowało się
własnymi pragnieniami, a zażądało więcej tego rozkosznego
dotyku. Nie wiedział co powinien teraz zrobić. W pewnym momencie
gorący organ opuścił jego wnętrze, a emanujące dominacją ciało
odsunęło się odrobinę.
- Bardzo się wczułeś. Podobało ci się – szepnął
do czerwonego ucha stwierdzając fakt. – Jednak gdybym chciał
czegoś więcej zatrzymałbyś mnie, racja?
Caleb potwierdził skinieniem głowy.
- Do niczego cię nie muszę. Lecz jeśli tylko
będziesz chciał się ze mną kochać powiedz słowo, a ja pokażę
ci prawdziwą rozkosz – nie puszczał blondyna z objęć ani ze
swoich kolan. Na nich było jego miejsce.
- Po prostu – nie wierzył, że chce to powiedzieć.
Jeśli będzie mógł zapaść się pod ziemię, to będzie bardzo
wdzięczny. Miał jedynie nadzieję, że doświadczony mąż go nie
wyśmieje. – Mam przed tym obawy. Bo...
- Boisz się? Przecież to nie byłby twój pierwszy
raz, prawda? W końcu masz dwadzieścia cztery lata.
Nie do końca wiedział o co Calebowi chodzi. Myślał,
że ten mu wszystko wyjaśni i rozwieje jego wątpliwości, lecz w
odpowiedzi dostał jedynie milczenie i głowę zwróconą w inną
stronę. W jednej chwili w jego głowie pojawiła się pewna myśl,
ale nie mogła okazać się prawdziwa. Caleb jest młodym,
przystojnym mężczyzną, więc powinien się już kiedyś z kimś
spotykać, mimo że jeździł na wózku. Być może tylko jemu to nie
pasowało, dobrze, że przejrzał na oczy. Musi go o to zapytać.
Musi mieć pewność co do swoich racji.
- Spałeś kiedykolwiek z mężczyzną? Znaczy,
uprawiałeś z nim seks? – doprecyzował pytanie.
- Nie miałem okazji – wydusił z siebie przełykając
ślinę. Na to nie usłyszał odpowiedzi, lecz poczuł odwracające
go ręce i chwytające w ramiona. Po tym Kaylor wycisnął mocny
pocałunek na jego wargach i pokazał mu szereg lśniących zębów.
- To oznacza, że będę twoim pierwszym. To napawa
mnie dumą, wiesz? Zrobię wszystko, by twój pierwszy raz wyglądał
należycie, ale musisz dać mi szansę.
Mówiąc to Ledwood wyglądał na poważnego i
zdeterminowanego, by wprowadzić go na tą ścieżkę. On również
chciał się na niej znaleźć, ale bał się. Pierwszy raz miał...
- Czuję się, jakbym stawał do jakiegoś życiowego
egzaminu.
- Nie myśl tak o tym. To przez twój charakter twoje
życie wyglądało jak wyglądało. Odciąłeś się od ludzi, bo
bałeś się odrzucenia, ale z tym koniec. Jasne? Nie powinieneś
brać do siebie opinii innych. W końcu to tylko zdanie na twój
temat nic nieznaczącej osoby. Jeśli chcesz opinii kogoś ważnego,
to zapytaj swojej ciotki, przyjaciółki lub mnie. Chcę dla ciebie
jak najlepiej – złapał go za ręce. – Nie wiesz co tracisz
chowając głowę w piasek. Choć muszę przyznać, że kiedy bardzo
się zdenerwujesz potrafisz pokazać na ile naprawdę cię stać.
Denerwuj się częściej – puścił mu oczko.
- Mam rozumieć, że za misję postawiłeś sobie
zmienienie mnie?
- Nazwijmy to małżeńskim wsparciem, pomocą w
trudnych chwilach. Wierzę w ciebie.
Caleb jest wspaniałym człowiekiem, a on żałuje, że
był debilem i nie zauważył tego wcześniej. Nie widział tego co
Dann. Cieszył się, że ma szansę poznać, zmienić męża dla jego
dobra. Dla dobra ich obu. Stwierdził, że on sam również musi
poprzestawiać parę rzeczy w swoim życiu. Ale nie ma co się
martwić, bo był pewny, że Cal mu pomoże.
Po prostu lubię to opowiadanie czekam co będzie dalej;)
OdpowiedzUsuńHej,
OdpowiedzUsuńudała się opetscja, Abigail wraca do zdrowia, i z tego się ciesz... a Kaylor o tsk chcrnwspiersc Celeba świetnie...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Iza
Hej,
OdpowiedzUsuńrozdział jest wspaniały, cieszę się bardzo, że operacja się udała, Abigail wraca do zdrowia, i tak, tak Kaylor chce pomagać, wspierać Celeba...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia