Dziękuję za komentarze :)
Zasłonił usta dłonią i wsłuchiwał się w słowa
doktora czując jak jego serce przeszywa sztylet nasączony trucizną.
Nie chciało mu się wierzyć w to co słyszał. Pragnął myśleć,
że to jest jakiś kiepski żart, lecz była to szczera prawda. Nie
potrafił znieść wiadomości, którą przekazał mu lekarz.
- Dowiedzieliśmy się, że jest pan jedynym krewnym, a
w takich przypadkach musimy powiadomić bliskich. Przykro mi, że
przekazuję taką wiadomość, gdy są państwo daleko od siebie –
dosłownie widział oczyma wyobraźni jak mężczyzna przeciera
spocone czoło.
Gdy doktor wykonał swoją powinność, z wielkim żalem
w sercu pożegnał się i rozłączył. Jemu natomiast po skończonej
rozmowie komórka wypadła z ręki i tocząc się po łóżku spadła
na podłogę. Jego ciało było napięte jak struna. Dłonie ściskały
spodnie na udach tak, że mu kostki bielały. Wzrok Caleba stał się
nieobecny jakby tylko ciałem był w tym pokoju a duszą wywędrował
gdzieś indziej. Nie wiedział co ze sobą zrobić. Dosłownie czuł
jak jego dusza jest rozrywana na kawałki. Przed sobą widział
jedynie bezdenną pustkę, ciemność, która przesłoniła mu oczy.
W głowie mu szumiało od najgorszych rzeczy, które kiedykolwiek
spotkały go w życiu. Jedyną rzeczą, która nie pozwoliła mu się
załamać w trudnych chwilach była miłość i troska Abigail. To
dzięki niej miał tak wiele rzeczy. To dzięki tej najwspanialszej
kobiecie pod słońcem żyje. Dostał od niej wszystko co najlepsze.
Poświęciła dla niego swoje życie, zaopiekowała się, kochała
bezwarunkowo, wychowywała niczym swoje syna. A świadomość, że ją
traci, jedyna rodzinę, doszczętnie go druzgotała. Po takim ciosie
nie będzie potrafił się podnieść. Zaczął się zastanawiać
dlaczego Bóg jest taki okrutny. Zabrał mu wszystko, nawet władzę
w nogach, być może by odpokutował za swoich rodziców, ale teraz
zamierza pozbawić go ciotki? Nie zgadza się na to! Miał dość
wszystkiego! Chciał mieć nadzieję, że wszystko będzie dobrze,
ale nie potrafił. Życie nie ofiarowało mu zbyt wielu dobrych
chwil, nie doświadczył wielkiego szczęścia, więc nie powinien
się obwiniać, iż nie wierzy, że istnieje „szczęśliwe
zakończenie”. Nawet większości jego książek go nie ma, bo nie
potrafi sobie go wyobrazić. Przeważnie jest to neutralny koniec.
Ale w jego słowniku nie istnieje coś tak absurdalnego jak happy
end.
Pochylił się do przodu dotykając czołem dłoni
wciąż ściskających spodnie. Jego ciało się zatrzęsło. Raz po
raz z oczu Caleba zaczęły lecieć słone łzy spływające po
zaczerwienionych policzkach. Najgorsze obrazy nie chciały opuścić
jego umysłu. Zadawał sobie pytanie dlaczego to się musiało stać
akurat teraz? Jeśli już musiało, to przynajmniej wtedy, gdy on
byłby blisko niej. A obecnie są daleko od siebie, mimo że to ten
sam kontynent. Nie potrafił powstrzymać swojego płaczu i szlochu,
który rozchodząc się echem po pokoju było coraz bardzie słychać.
~~* * *~~
Wyszedł łazienki odświeżony i pachnący. Od razu
poczuł się lepiej gdy założył na siebie czyste ubranie.
Rzeczywiście dzisiejszy dzień był męczący. Ledwo wszedł do
pokoju a zatrzymał się w progu zdziwiony widokiem Caleba
zginającego się w pół. Zamierzał zignorować ten widok i
powiedzieć mężowi, że zaraz pójdzie się umyć, jednak po
wejściu w głąb spostrzegł, że blondyn się nie podnosi, a jego
ciało drży. Poważnie się zaniepokoił. Podszedł do niego i
pochylił się. Nagle usłyszał głośny jęk i pociąganie nosem.
- Caleb, co jest? – nie wiedział co powinien zrobić.
W jednej chwili poczuł się bezradny słysząc jak mąż płacze z
nieznanego mu powodu. Usiadł przy nim na łóżku i łapiąc go za
ramię i plecy próbował wyprostować. W końcu po paru próbach mu
się to udało. Dotykając blondyna czuł jego spięte i drżące
ciało. Oddech był szybki i płytki. – Powiedz mi...
- Zostaw mnie!
- Ciągle tylko powtarzasz „zostaw”, „puść”,
„daj mi spokój”! Nagle zacząłeś płakać, a ja nie wiem do
jest przyczyną! Martwię się! – w końcu odwrócił mężczyznę
do przodem do siebie i spojrzał na jego czerwona twarz, i
przekrwione od tarcia oczy. Jak zwykle wzrok miał wlepiony w
podłogę.
Nie miał bladego pojęcia do robić. Pierwszy raz
spotkał się z taką sytuacją i był wobec niej bezradny, nie
przygotowany. Pochwycił w dłonie twarz męża wbrew jego protestom.
Trzymał ją dość mocno by Caleb zaraz mu się nie wyrwał. Uważnie
obrysował wzrokiem jego zbolałą minę i zielone oczy, z których
leciały łzy. Ten widok zmiękczył jego serce, a pretensje jakie
kiedykolwiek miał do Antrosy w jednej sekundzie uleciały w
niepamięć. Patrząc na zapłakanego męża i jemu zrobiło się
ciężko na sercu. Wyciągnął ręce i łapiąc za ramiona
przyciągnął go do siebie, przyciskając do swojego torsu. Tym
razem mężczyzna nie stawiał oporu, i ku jego zaskoczeniu objął
go z całych sił jakby desperacko łapał się ostatniej deski
ratunku. Natomiast Kaylor położył swoją dłoń na jego plecach, a
drugą dotknął jasnych włosów, które zaczął delikatnie
gładzić. Czuł, że jedyne co może w takiej sytuacji zrobić to po
prostu przytulić męża. Robiąc to sam poczuł ciepło rozlewające
się po jego sercu. Jeszcze nie wiedział jak to uczucie opisać, ale
mógł śmiało i bez obaw powiedzieć, że dobrze mu w ramionach
Caleba. Na swojej koszulce poczuł mokre miejsce, które swoimi łzami
zaznaczył blondyn.
- Już dobrze.
Wyszeptał do jego ucha przez cały czas głaszcząc go
uspokajająco po głowie. W takiej chwili, gdy z jakiegoś powody
Caleb cierpi nie zamierzał zgrywać drania, którym był dla niego
wcześniej. Nie puści go teraz choćby nie wie co. Tuląc blondyna
do siebie zaczął się delikatnie kołysać w przód i w tył.
Bardzo się zamartwiał, bo nigdy wcześniej nie widział takiej
histerii w jego wykonani, a bez poważnego powodu nie zrobiłby
czegoś takiego. To zachowanie nie było w stylu Antrosy.
Przez długi czas płacz nie chciał ustać, a on
zastanawiał się o może jeszcze zrobić, by mąż się uspokoił.
Wciąż czuł zaciskające się na jego bluzce pięści i mocny
uchwyt. Cieszył się, że tak z nim postąpił i nie zignorował.
Poza tym nawet jeśli tylko odrobinkę, to Caleb mu ufa, bo gdyby tak
nie było, to chyba by się w niego tak nie wtulał, prawda? Zdawało
mu się, że jest z zupełnie innym człowiekiem, niż przed kilkoma
dniami. Siebie też ledwo poznawał. Wcześniej odepchnąłby go i
nie zwracał najmniejszej uwagi pozostawiając samego sobie. Teraz
ani o tym myślał. Pocałował go czule w czubek głowy. Gdy
spojrzał na zegarek zarejestrował, że jest już po dwudziestej. Aż
tyle czasu minęło? Ech, a ja wciąż nie wiem co wprawiło Caleba w
taki stan. Co się musiało stać? Zdecydowanie wolałbym gdyby
płakał ze szczęścia. Chciałbym go jakoś rozweselić. Sam
jeszcze nie zdawał sobie sprawy, ale pomyślał o czymś więcej niż
zwykłym sprawieniu, by mąż się uśmiechnął.
- Cokolwiek się stało, wszystko będzie dobrze.
Obiecuję.
Zauważył, że stopniowo oddech się reguluje i nie
jest taki chaotyczny. Serce także spowolniło, gdyż wcześniej biło
jak dzwon kościelny. Ciało blondyna rozluźniło się i teraz
wydawało się bezwładne. Domyślał się co zaszło i odetchnął z
ulgą. Powoli, starając się nie go nie obudzić, odsunął się od
niego asekurując, by nie spadł. Kaylor wstał i sprawnym ruchem,
łapiąc męża pod kolanami i pod rękę, podniósł go. Uważając
by nie uderzyć się o coś przeszedł na drugą stronę łóżka,
jakimś cudem odrzucił kołdrę na bok i położył na nim Caleba.
Pochylił się nad mężczyzną przez chwilę przeczesując dłonią
jego miękkie włosy. Potem złożył kolejny pocałunek na jego
poliku, który był tak ulotny i delikatny, że nie mógł on obudzić
męża.
Usiadł po przeciwnej stronie, opierając się plecami
o ścianę przyglądał się spokojnemu i regularnemu oddechowi. Nim
się spostrzegł on również zasnął.
Obudził go dopiero jakiś odgłos i wiercenie się
Antrosy w łóżku. Podniósł leniwie powieki i przetarł oczy.
Przez to, że spał na siedząco z rękoma złączonymi na brzuchu
kark i tyłek niemiłosiernie go bolały. Chyba nadwyrężył szyję,
bo nie może ruszać głową. Trzymając się z bolące miejsce
Kaylor odwrócił się w stronę męża z głośnym sykiem.
- Brzuch mnie boli – ledwo usłyszał cicho
wymamrotane przez Caleba zdanie.
- Nic dziwnego, skoro tyle płakałeś.
Widział jak blondyn natychmiast otwiera oczy i
przygląda mu się zaskoczony i zdezorientowany. Wstał szybko i żeby
nie polecieć na materac podtrzymywał się z tyłu rękoma.
- Twój telefon leżał na ziemi, więc położyłem go
na szafkę, gdybyś go szukał. Powiesz mi co cię tak wyprowadziło
z równowagi? – zbliżył się do niego i dotknął dłonią jego
policzka, na którym był odciśnięty ślad od poduszki. Głaskał
go po nim kciukiem ścierając zaschnięte ślady po łzach. Widząc
minę Caleba Kaylor zaczął się cicho podśmiechiwać.
- Nie patrz się na mnie jak na wariata. Chcę, żebyś
mi zaufał tak jak to zrobiłeś kilka godzin temu. Chcę znać
powód, rozumiesz? Jednak najpierw muszę cię za wszystko
przeprosić. Od samego początku nie byłem wobec ciebie fair. Gdy
byłem pijany doprowadziłem do okropnej sytuacji i cię zraniłem.
Później było to samo, przez moją niewyparzoną gębę. Dręczyły
mnie wyrzuty sumienia i chciałem się ich pozbyć składając ci
nieszczere przeprosiny. Jednak nawet nie chciało mi się wtedy do
ciebie pofatygować. Teraz to co mówię płynie z głębi serca –
położył rękę w tamtym miejscu i kontynuował. – Zachowywałem
się jak ostatni dupek. Nie traktowałem cię jak na to zasługujesz.
Nie proszę cię, żebyś mi wybaczył i zapomniał, lecz daj mi
drugą szansę. Zacznijmy od początku, a pokażę ci, że nie
jestem taki zły. Postaram się, żebyśmy wiedli dobre życie jako
małżeństwo. Nie obiecuję, że cię nie zranię, nie doprowadzę
do płaczu. Nie wszystko da się przewidzieć, jednak nie zrobię
tego umyślnie. Teraz wiem, że masz delikatną i kruchą duszę, na
której łatwo zrobić rysy, zadry. Zrozumiałem swoje błędy i za
wszystko przepraszam – uśmiechnął się smutno. – Pragnę być
dla ciebie, i żebyś ty był dla mnie.
~~* * *~~
Czuł ciepło płynące od ciała Kaylora. Dotykali się
ramionami i nagami, a w dodatku mąż trzymał dłoń na jego
policzku. Po tym co usłyszał od doktora prawie się załamał. Lecz
ktoś nie pozwolił mu pogrążyć się w ciemności na długo.
Pomógł, wsparł, pocieszył i o dziwo tym kimś nie była ani
ciocia, ani przyjaciółka. To osoba, o której nigdy by nie
pomyślał, że zrobi coś takiego. Jakoś tak... dobrze mu z tym
było. Wcześniej co prawda nie znosił bruneta, przez jego obcesowe
a nawet chamskie zachowanie. Jednak tak jak podejrzewał nie było to
jego prawdziwe „ja”. Czuł od słów Kaylora bijącą szczerość,
widział to również w jego błękitnych, teraz już nie tak
strasznych oczach.
W jednej chwili ten mężczyzna, dzięki temu co
właśnie powiedział stał się dla mu bardzo bliski i mimo swojego
zamkniętego charakteru i osobowości dopuścił go do siebie. Zaufał
mu. Nawet swojej cioci próbował nie pokazywać swoich łez, a
pozwolił by zobaczył je mąż. Powinien się wstydzić, bo od
początku takie wywoływał w nim uczucia Ledwood, ale pewnie chwytał
jego spojrzenie. Żaden z nich przez dłuższy czas nie spuszczał
wzroku z drugiego. Kaylor się do niego uśmiechał. Pokazywał, że
można na niego liczyć. Na tą chwilę ma tylko jego przy swoim
boku.
Przełknął rosnącą w gardle gulę. Przysunął się
bliżej męża i opadł głowę o jego tors zamykając oczy. Musi mu
jakoś to powiedzieć, ale boi się, że znów się rozklei.
- Jeśli pozwolisz mi się przytulić i pocieszyć to
możesz płakać – gdy Kaylor to powiedział zorientował się, że
on również głośno przed chwilą myślał. – Tak jak ciągle
powtarza mój ojciec, mamy czas się poznać.
- Możesz się bardzo rozczarować, gdy mnie poznasz.
- Chyba sobie żartujesz – porwał go w ramiona i nie
zamierzał już nigdy puszczać. Zdawało mu się, że Caleb jest
tym czego mu potrzeba. Był szczęśliwy, że doszedł do tego.
- Ciocia pracuje jako guwernantka w Paryżu, ale to
wiesz. Dostałem telefon, że w trakcie pracy zemdlała. Sąsiedzi
powiadomieni przez dzieci zawieźli ją do szpitala – w tym
momencie jego głos wyraźnie zadrżał. Znów poczuł jak gula
rośnie w jego gardle i nie potrafi przełknąć śliny. Lecz mąż
cały czas dodawał mu otuchy przytulając go. Jeszcze dwa dni temu
w życiu nie uwierzyłby, gdyby ktoś mu powiedział, że on i
Kaylor w kilka chwil staną się sobie tacy bliscy. – Po badaniu
lekarze wykryli u niej guza mózgu, który rozwijał się od lat.
Nie wiedziała o tym. Ten lekarz powiedział, że dają jej mniej
niż pięćdziesiąt procent na przeżycie. Żeby ją uratować
muszą natychmiast operować, ale przez umiejscowienie i to, że
jest złośliwy operacja jest bardzo ryzykowna. Jeśli ją
przeprowadzą może umrzeć podczas, lub po operacji przez
powikłania. Jeśli będą czekać z założonymi rękoma umrze.
Kiedy to usłyszałem nie wytrzymałem. Ona jest moją jedyną
rodziną – nie potrafił kontrolować swojego głosu. Znów emocje
wzięły nad nim górę.
- Co im poleciłeś?
- Żeby brali się do roboty. Nie mamy nic do
stracenia. Tak czy inaczej umarłaby. Jeżeli miałoby się to
stać... To już wolę mieć świadomość, że nie zwlekałem i
moja decyzja była słuszna.
- Dobrze zrobiłeś. Postąpiłbym tak samo. Chociaż
nie jestem na twoim miejscu i nie wiem jakbym na to zareagował na
takie wieści. Ojciec jest jaki jest, denerwuje mnie od zawsze, ale
nie chciałbym, by stało się mu coś złego.
- A co z twoją mamą? Pamiętam, że nie było jej na
ślubie ani na obiedzie. Czy ona...
- Nie – od razu zaprzeczył wiedząc o co mężczyzna
pyta. – Żyje, ale nie widziałem się z nią od lat. Właściwie
nie spieszno mi do tego. I nie nazywaj jej proszę moją mamą. Może
ty mówiłeś tak dobrze o swojej, ale ja mówię na nią Angelika.
Nie zasłużyła na miano „mamy” ani nawet „matki” –
słysząc jak ktoś wspomina o tej kobiecie ciśnienie mu się
podniosło.
- To witam w klubie – zauważył jak Caleb rzuca w
przestrzeń kpiące spojrzenie. – Moi rodzice nie byli wzorem do
naśladowania. Mogę powiedzieć, że to ciocia bardzie jest dla
mnie matką.
- Kiedyś o tym porozmawiamy. A teraz mi powiedz, czy
chcesz lecieć do Paryża?
~~* * *~~
Kolejna podróż samolotem w ciągu czterdziestu ośmiu
godzin to nic przyjemnego. Ciężko było zwłaszcza w środku nocy
dostać się z powrotem do portu na Krecie, a stamtąd na lotnisko.
Od jego błyskotliwego pomysłu minęło osiem godzin, w czasie
których myślał, że się wykończy. Ich urlop nie obejmował
wyjazdu do Francji, ale jak to z planami bywa. Nie można ich mieć,
bo wszystko się prędzej czy później pierdzieli. Jednak wiedział,
że to było dobre wyjście. Z ich zwiedzania Santorini nic by nie
wyszło bo Caleb zadręczałby się stanem swojej cioci, a i on byłby
podenerwowany. Uważał, że dla tej dwójki, która przez większość
swojego życia miała jedynie siebie, było nie fair, gdyby nie mogli
się zobaczyć biorąc pod uwagę najczarniejszy scenariusz. Więc
nie zwlekając kupił przez Internet dwa bilety i modlił się, by
zdążyli na najbliższy lot. Szczęście w nieszczęściu, że udało
im się dotrzeć na lotnisko dziesięć minut przed odlotem. Kontrola
bagażowa była zbędna, bo nie brali nic ze sobą poza telefonami i
dokumentami.
Nie wiedział ile jeszcze potrwa lot i w sumie nie miał
czasu zaprzątać sobie tym głowy. Jedyne co się teraz dla niego
liczyło to Caleb, któremu przydałby się porządny wypoczynek.
Mimo że wcześniej spał to jego sen nie był do końca spokojny. On
również nie grzeszył energią. Położył na zimnej dłoni męża
swoją i lekko ją ścisnął splatając ich palce. Widząc, że
blondyn śpi opierając głowę o jego ramię doszedł do wniosku, że
on również się zdrzemnie, choć na kilka chwil.
~~* * *~~
Zameldowali się w pierwszym lepszym hotelu. Obaj
odczuli kolejną zmianę strefy czasowej zmęczeniem. Zdecydowanie
nie byli przyzwyczajeni do takich dalekich wycieczek. Wynajęli jeden
z ostatnich pokoi, które były dostępne, a te zapewniały tylko
jedno łóżko w pokoju. Już mu to chyba nie robi różnicy. Marzy
jedynie o pójściu spać. Caleb powinien zrobić to samo, choćby ze
względu na stan, w którym się znajduje. Podróż była męcząca.
- Z samego rana pójdziemy do tego szpitala i zapytamy
o panią Abigail. Mam nadzieję, że dogadamy się po angielsku.
- Znam podstawy francuskiego, może to niewiele, ale
zawsze coś.
- Skoro lekarz rozmawiał z tobą po angielsku to w
porządku. Nie potrafię sobie wyobrazić jak się czujesz, ale będę
cię spierać cały czas – ukucnął przed nim i położył ręce
na jego kolanach.
- Wiem – odpowiedział cicho łapiąc spojrzenie
błękitnych oczu. Wyglądały zupełnie inaczej niż wcześniej.
Przyjaźnie i miło.
~~* * *~~
Tak jak obiecał mężowi z samego rana znaleźli się
w szpitalu, do którego przetransportowano Abigail. Gdy tam szli,
dziękując niebiosom, że hotel był bardzo blisko tegoż budynku,
Caleb zabronił mu kierować wózkiem i zachowywać się tak jak na
obiedzie na wyspie. Powoli zaczynał myśleć, że Antrosa
rzeczywiście nie chce pokazywać jakie ma upodobania i że ma męża.
Z drugiej strony on nie chce ze mną spać. To chyba nie oznacza,
że tak naprawdę lubi kobiety, a do małżeństwa z facetem został
zmuszony, prawda? Zaczynał nabierać wątpliwości. Jego teoria
nie może być prawdziwa. A co jeśli jednak?
Miał ochotę walić głową w mur. To absurd! Już
kompletnie zaczyna mu się mieszać w głowie. Jak najszybciej musi
porozmawiać z Calebam inaczej oszaleje. Lubi mieć wszystko czarno
na białym, a nie bawić się w jakieś zgadywanki.
Po zdobyciu informacji w recepcji dotyczących gdzie
dokładnie Abigail się znajduje skierowali się tam. Nie musiał
nawet spoglądać na minę męża, by wiedzieć, że ten się bardzo
denerwuje i jedzie przed salę z ciężkim sercem. Jeżeli jedyna
krewna blondyna odejdzie on się załamie. Najbardziej bał się
tego, że nie będzie wiedział ja mu pomóc, poza po prostu byciem
przy nim. Prawdą było, że musieli przygotować się na najgorsze.
Może nie miał z nią dużo styczności, ale mając świadomość,
że była bliską przyjaciółką ojca musiała być dobrą kobietą.
Po tym co zaplanowała z jego rodzicem czuł, że ze spokojnej
kobiety potrafiła zmienić się w huragan Katrina. Jednak tata
zawsze miał nosa do kobiet, to musiał mu przyznać. Znajome,
koleżanki ze szkoły, o których mu opowiadał, z pracy,
przyjaciółki, wszystkie były dobrymi kobietami. Lecz bez względu
ile ich miał nigdy nie dał powodów do podejrzewania go o zdradę.
Zawsze kończyło się tylko na przyjaźni. Ojciec nie był już
pierwszej młodości, ale był mężczyzną, o którym mogła marzyć
każda kobieta. W życiu zrobił tylko jeden błąd związany z
kobietą. Największy jakiego mógł się dopuścić. Ożenił się z
Angeliką i pokochał ją. Z jednej strony, gdyby tego nie zrobił to
on by się nie urodził, a z drugiej...
Orientując się, że są już przed odpowiednią salą
położył rękę na ramieniu Caleba. Na recepcji nic im nie
powiedzieli poza piętrem i numerem pomieszczenia. Nawet nie
wiedzieli co to za miejsce. Sala operacyjna, segregacji czy jakaś
inna? To oczekiwanie na jakąkolwiek wiadomość było okropne.
- Myślisz, że ona... – głos blondyna się załamał.
- Nic nie myślę. Wszystko będzie dobrze, zobaczysz.
Właśnie tą chwilę wybrali sobie lekarze by otworzyć
drzwi i wywieść kobietę na łóżku. Caleb zobaczywszy to chciał
podjechać do niej, wołał ją lecz nie otrzymał żadnej
odpowiedzi. Wtem podszedł do nich średniego wzrostu mężczyzna z
włosami przyprószonymi obficie siwiznom i znużonym spojrzeniem.
- Jak mniemam pan Antrosa – zwrócił się do Caleba.
- Niech pan mi powie co z nią będzie?!
- Operacja trwała wiele godzin. Wszyscy są bardzo
zmęczeni. To co stało się pańskiej krewnej powstawało przez
lata bez jej wiedzy. Cały zabieg był bardzo ryzykowny i ciężki
do przeprowadzenia. Ale nie wie pan może czy kobieta miewała
jakieś bóle głowy, występowały częste omdlenia?
- Gdy mieszkałem z nią często skarżyła się na
zawroty głowy, ale brała tabletki przeciwbólowe, szał spać i na
drugi dzień było w porządku. Często tłumaczyła sobie, że to
przez przepracowanie źle się czuła. Ale nigdy bym nie
podejrzewał, że... – te słowa nie chciały przejść mu przez
gardło.
- Praca nie miała z tym nic wspólnego. To guz powoli
dawał o sobie znać. Proszę być spokojnym – powiedział w końcu
mężczyzna ku jego uldze. – Przeszła zabieg pomyślnie. Przez
najbliższe godziny będzie pod narkozą, ale już teraz
pielęgniarki zawożą ją do sali wybudzeń. Niech się pan nie
martwi. Od razu mi wyglądała na silą kobietę. Dała radę.
- Wiele przeszła w życiu. Może się uodporniła –
mruknął ukrywając twarz w dłoniach, gdyż znów zbierało mu się
na płacz.
- Mówiłem ci, że wszystko się skończy dobrze.
Blondyn jedynie mruknął „tak” i ukrył twarz w
dłoniach, gdyż znów zbierało mu się na płacz. Na swoim ramieniu
wciąż czuł rękę męża. Cieszył się, że nie jest teraz sam.
Że jednak ma Kaylora przy sobie. Nie słuchał już wyjaśnień
lekarza jak dojść do sali, gdzie przewieźli kobietę. Zamiast
niego z mężczyzną rozmawiał Ledwood. On nie dałby rady, zaraz by
się rozkleił. Kiedy brunet zamierzał ich stąd zabrać wydukał
najszczersze podziękowania dla pana Lacroix.
Jadąc do
odpowiedniej salki według instrukcji doktora natknęli się rodzinę,
u której pracowała Abigail. Porozmawiali z nimi trochę i doszli do
wspólnego wniosku, który kobiecie z pewnością się nie spodoba,
ale jest słuszny. Wydali się bardzo miłą rodziną, chociaż
Kaylor i dzieci w jednym zdaniu to sprzeczność. Prędzej osiwiałby
niż wytrzymał z gówniarzami w jednym pomieszczeniu dłużej niż
pięć minut. W dodatku biegające po domu, bałaganiące,
wrzeszczące... Na samą myśl przeszły go ciarki.
~~* * *~~
Po czterech godzinach czekania pozwolono mu wejść do
środka. Pielęgniarka mówiła, że powinna się już obudzić.
Musiał założyć ochronne ubranie, z którym miał trochę
problemów. W końcu mógł ją zobaczyć. Otworzył drzwi i wjechał
powoli a za nim wszedł Kaylor, któremu również pozwolono na to,
za zgodą Caleba. Pomieszczenia nie było specjalnie duże, w białym
kolorze. Jego ciocia była jedyną pacjentką wewnątrz. Do jej łóżka
podczepione były różne urządzenia, których nazwy nie potrafiłby
pewnie wymówić. Zbliżył się do niej i przyjrzał twarzy
nabierającej kolorów. Tak bardzo się o nią bał. Zdawało mu się,
że naprawdę może ja stracić. Zauważył, że tam gdzie
umiejscowił się guz jej włosy zostały obcięte i zgolone, a na
skórze głowy ma już zszyte długie półkoliste rozcięcie.
Uśmiechnął się do niej chwyciwszy jej dłoń uściskał ją.
Widząc to Kaylor stwierdził, że gdyby kobiety nie
udałoby się uratować straciłby matkę, bo Abigail kimś takim
była dla jego męża.
Witaj, droga autorko,
OdpowiedzUsuńpo pierwsze dziękuje za przesłanie ;] już zapoznałam się z treścią opowiadania ;] rewelacyjne, aż chce się więcej i więcej, teraz to powrócę z komentarzami na te poprzednie rozdziały „Nieznanego uczucia” jakie się pojawiły od mojego poprzedniego komentarza, nie mogę wręcz tego zaniedbać ;]a później zacznę czytać te wcześniejsze Twoje opowiadania...
Multum weny i pomysłów i chęci życzę Tobie...
Pozdrawiam serdecznie Iza
Wpadłam tu przez przypadek, ale bardzo się z tego cieszę. Przeczytałam wszystkie opowiadania. I czekam na ciąg dalszy tego;) pozdrawiam Martyna
OdpowiedzUsuńHej,
OdpowiedzUsuńpodobało mi się zachowanie Kaylora, był przy Celebie, wspierał go, ale najważniejsze, że sam chciał to robić sam z siebie, operacja Abigail się udała i mam nadzieję, że nie będzie żadnych powikłań, jest ważna bardzo dla Celeba...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Iza
Hej,
OdpowiedzUsuńcudnie, Kaylor wspaniale się zachował, był przy Celebie i go wspierał, ale najważniejsze jest to, że sam tego chciał, cieszę się, że operacja się udała i mam nadzieję, że nie będzie żadnych powikłań...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia