Dziękuję za komentarze :D
Słońce
raziło go w oczy. Chciał jeszcze pospać, ale promienie mu to
uniemożliwiały. Odwrócił się tyłem do okna by uciec przed
oślepiającym światłem. Odrzucił od siebie kołdrę, bo zaczęło
mu się robić za gorąco. Chciał rozłożyć zdrętwiałą rękę
na drugą połowę łóżka, lecz gdy to zrobił natychmiast otworzył
oczy czując coś pod kończyną. Zrobił kolejny błąd, bo zaledwie
kilka centymetrów dzieliło jego twarz od twarzy bruneta. Gdyby mógł
od razu odskoczyłby od męża jakby ten parzył. Tymczasem jego
ciało w jednej chwili się napięło a serce niebezpiecznie
przyspieszyło swój rytm. Bał się poruszyć, by nie czasem nie
obudzić mężczyzny. Czuł jak czerwienieje na twarzy, a na całym
ciele robi mu się okropnie gorąco jakby się gotował. Pierwszy raz
śpi z Kaylorem w łóżku i to tak blisko siebie. Dosłownie czuł
ciepło bijące od ciała Ledwooda. Materac może nie był mały, ale
dwóch dorosłych mężczyzn, w dodatku dobrze zbudowanych mogło
mieć odrobinę ciasno. Przez długi czas pozostawał napięty ja
struna i zestresowany. Jednak im dłużej mąż się nie budził tym
był w przekonaniu, że jakoś przeżyje te chwile bliskości. Zawsze
się bał spojrzeć na bruneta przez jego oczy, lecz te obecnie
zamknięte i pogrążone we śnie nie stanowiły żadnego problemu.
Przypuszczał, że dostał szansę by mu się nieco przyjrzeć. Takim
widokiem mało kto pogardzi. Najpierw obejrzał sobie twarz męża.
Widział gęste czarne włosy, które nie wiedzieć czemu miał
ochotę pogłaskać. Wstrząsnęło nim na samą myśl gdy uświadomił
sobie kim i jaki jest Kaylor. Miał grube brwi i długie, okalające
błękitne oczy, których tak się bał, rzęsy. Taksował go
spojrzeniem po czym zjechał nim na jasne usta, które już kilka
razy go całowały. Nagle poczuł ruch pod swoją ręką i
zorientował się, że wciąż leży ona swobodnie na biodrze
mężczyzny. Natychmiast ją zabrał i przycisnął do siebie. Po
chwili, w której błagał by Ledwood spał dalej, uspokoił się, bo
mąż nie wstał. Wwiercając w niego wzrok stwierdził, że Kaylor
gdy śpi wygląda jak nieszkodliwe i niewinne dziecko. Nie przypomina
siebie za dnia i nie pokazuje swojego charakteru. I nie rani słowami
tak jak przed ich pójściem spać. Wcale do ciebie nie pasuje to
ordynarne zachowanie jakie pokazujesz ludziom. Wygląda jakbyś
stworzył fałszywego siebie, którego nie obchodzi nic poza własną
osobą. Jakbyś pragnął by ludzie widzieli cię takiego jakiego
zgrywasz a nie takiego jakim jesteś.
Chciał
zamknąć oczy i przestać się na niego patrzeć, ale nie potrafił.
Co by nie myślał i robił, gdy Kaylor ma zamknięte oczy, on nie
może oderwać od niego wzroku. Mężczyzna z ostrymi i dobrze
wyrzeźbionymi rysami twarzy, pod którego spojrzeniem każdy
człowiek speszyłby się w tej sytuacji wyglądał niesamowicie
przyjaźnie i bezbronnie.
Serce
nadal biło mu szybko i żeby je uspokoić odsunął się trochę
bardziej na swoją stronę łóżka i przekręcił się z boku na
plecy. Rozejrzał się po sypialni. Dopiero teraz mógł podziwiać
wystrój tego miejsca. Ściany były pomalowane na biało i
niebiesko. W wielu miejscach wisiały różne ozdoby, błyszczące
kamienie, muszle. Ładnie tu było, ale co z tego skoro nie może się
tu poruszać swobodnie? To było denerwujące i uciążliwe. Znów
musi się prosić o wszystko, bo zanim Kaylor zrozumie o co mu chodzi
albo przestanie się z nim droczyć minie trochę czasu. Z każdym
upływającym kwadransem czuł jak łóżko gryzie go w tyłek. Nie
mógł więcej wytrzymać bezczynnego leżenia skoro nie spał i już
nie zaśnie.
Wyczołgał
się z łóżka starając się nie zbudzić bruneta. Przyciągnął
do siebie wózek i w miarę sprawnie wsiadł na niego. Jednak na
problemy nie musiał długo czekać. Jak tylko chciał przejechać
przez próg pokoju kółka zaklinował się o futrynę i szafkę
stojącą w dość niefortunnym dla niego miejscu. Usiłował sobie z
tym poradzić i wyjechać z pułapki, ale nie potrafił. Schylił się
i uderzył czołem o kolana wydając z siebie jęk zawodu. No i mąż
już sobie nie pośpi. Miał tylko nadzieję, że nie będzie na
niego zły.
-
Kaylor! – krzyknął od razu głośno pamiętając, że spokojne
budzenie go nie daje rezultatów.
Musiał
obrócić głowę o ponad dziewięćdziesiąt stopni by dojrzeć jak
brunet raptownie zrywa się z łóżka i zdezorientowany rozgląda
się wszędzie. W końcu po przetarciu oczu zwrócił się ku niemu.
Kilka sekund się mu przyglądał aż nagle wybuchnął śmiechem.
-
Coś ty zrobił? – złapał się za brzuch i skulił. – Tylko mi
nie mów, że się zaklinowałeś.
-
Nie muszę mówić, bo to widzisz.
-
Mam ci pomóc? – nadal nie potrafił się uspokoić widząc scenkę
przed sobą z szarpiącym się na wszystkie strony Calebem. Aż
stamtąd czuł irytację i zniecierpliwienie jakie uwalniał z
siebie blondyn.
-
Gdybym tego nie potrzebował to dałbym ci spać.
-
Ale zabawnie się na to patrzy – skrzyżował nogi i opadł się o
ręce ugięte w łokciach.
Podszedł
do blondyna i przesunięciu szafki oraz odblokowaniu drugiego koła
pociągnął Caleba do tyłu. Po ponownym spojrzeniu na męża Kaylor
stwierdził, że jak zwykle odwraca od niego wzrok. Nawet na to nie
zareagował, bo gdyby zaczął coś mówić na ten temat prędzej czy
później wywiązałaby się z tego sprzeczka. Zostawiając go
poszedł na korytarz po walizki, które przytargał do sypialni i
położył je na łóżku bo na podłodze zagradzałby im drogę. Na
dzień dobry miał dość tego małego metrażu i braku przestrzeni.
Taki pensjonat byłby dobry dla jednej osoby, ewentualnie dwóch, ale
nie gdyby jedna z nich była niepełnosprawna. Przecież tu nie da
się swobodnie poruszać. Nawet on bał się, że coś straci lub
zbije gdy nie będzie uważał na każdy ruch. Nie wiedział jakie
hotele oferuje wyspa, ale chyba wszystko było lepsze niż to.
-
Gdybym nie znał swojego ojca to bym pomyślał, że poskąpił na
hotel – powiedział wyciągając z walizki bieliznę, krótkie
spodenki i czerwoną bokserkę.
-
Zamierzał poprawić nasze relacje przez zmniejszenie metrów
kwadratowych do życia?
-
Na to wygląda. Czasem zaskakuje sam siebie.
Idąc
do łazienki na sekundę zatrzymał się w progu i obrysował
spojrzeniem sylwetkę Caleba. Naprawdę wyglądał świetnie. Miał
piękne i zadbane ciało. Gdyby tylko nie był kaleką,
pomyślał.
Gdy
wszedł już ubrany do pokoju stwierdził, że teraz musi pomóc
blondynowi. Pojawił się tylko jeden problem, o którym musi mu
powiedzieć.
-
Wiesz, za rok ja wyślę tutaj ojca. Do tego samego pensjonatu –
rozłożył ręce i pokazał mieszkanko. – Niech on tutaj sobie
pomieszka. Nie dość, że mało miejsca to architekta
projektującego łazienkę powinno się zasztyletować.
-
Aż tak źle? – zapytał wyjmując swoje ubrania.
-
Wózek się tam na pewno nie zmieści. A o kąpieli zapomnij. Jak
dorosły facet ma umyć się w tak cholernie małej wannie. Już pół
biedy gdyby był prysznic. Ale ani ty ani ja się nie zmieścimy do
niej – był już wkurzony a teraz czuł, że Caleb również się
rozzłości. Ojciec wysłał ich na wakacje i wszystko pięknie, ale
chyba rozum postradał dając im do mieszkania taką klitkę. Nie
wytrzymają w niej dwóch tygodni.
-
Trudno – wzruszył ramionami ukrywając swój zawód z zepsutego
urlopu. Jednak nie ma co marudzić i dramatyzować. – Masz ochotę
po śniadaniu się przejść?
-
A co jest tu ciekawego do zobaczenia? Są jakieś kluby? – zapytał
energicznie.
-
Nie wiem czy są. Za to jest wiele rzeczy, których można się o
wyspie dowiedzieć, pozwiedzać. Chyba po to przyjechaliśmy. Nie
lubię wychodzić z domu, ale tutaj nie mam jak się ruszyć. I z
dwojga złego już wolę pospacerować.
-
Ech – westchnął – jak tam chcesz. Ale nie proś, żebym się
zachwycał tym co ty.
-
Nie śmiałbym – warknął czując narastającą irytację.
Kaylorowi do szczęścia wystarczy bar i Dann, z którym może
chlać.
Jak
postanowili tak zrobili. Wyszli z pensjonatu i zaczęli zwiedzanie.
Caleba zaskoczyło to jak pięknie prezentowała się wyspa. Gdzie
tylko nie spojrzał widział wodę. Słońce rzucające na nią
promienie sprawiało, że mieniła się, błyszczała. Szum fal
słyszalny z daleka przyprawiał go o gęsią skórkę. Na dworze
było bardzo gorąco, z tego co widział na termometrze przy jednej z
knajpek w cieniu było ponad trzydzieści stopni. Ponoć lipiec i
sierpień to tutaj najgorętsze miesiące. Podobało mu się
oglądanie budowli, architektury Santorini. W tym czasie zupełnie
zapomniał jak bardzo bał się wychodzić z domu, nie lubił
rozmawiać z obcymi ludźmi i nie mając przy sobie Lilith lub
Abigail wpadał w panikę. Wszystkie jego złe nawyki, obawy, strach
zniknęły. Nie wiedział dlaczego czuje się tak dobrze i swobodnie.
Jechał w pewnej odległości za Kaylorem, któremu chyba też
przypadło do gustu podziwianie krajobrazu. Podczas rozmowy z innymi
turystami, którzy przyjeżdżają tutaj co roku, dowiedzieli się,
że charakterystyczny
kształt wyspy, strome brzegi i urwiska powstały na wskutek ogromnej
erupcji wulkanu, która miała miejsce prawdopodobnie w XVII w p.n.e.
Ta informacja może się przydać Antrosie. Może do jakiejś
powieści związanej z katastrofą, której przyczyną był drzemiący
wulkan.
Zatrzymali
się w uliczce znajdującej się najniżej do morza. Podeszli
najbliżej ja to było możliwe. Nie było ryzyka, że mogą spaść,
gdyż od tego uratowałby ich skalny murek sięgający Kaylorowi
mniej więcej do ud. Nie potrafił przestać patrzeć na wody
oblewające Santorini oraz na inne wyspy znajdujące się w pobliżu.
Widok zapierał dech w piersiach.
-
Co z twoją rehabilitacją? – wyskoczył z pytaniem jak Filip z
Konopii. Po chwilowej dezorientacji Caleb odpowiedział mu pytaniem.
-
Co masz na myśli?
-
Przez ostatnie tygodnie kilka razy w tygodniu zawoziłem cię do
ośrodka. Od dawna tam uczęszczasz? Czy dzięki niej będziesz
znowu chodzić? – sam do końca nie wiedział dlaczego wyskoczył
z tym tematem właśnie teraz i dlaczego w ogóle to zrobił.
Ostatnio dużo nad tym myślał i zastanawiał się, ale pytać go
nie zamierzał.
-
Właściwie to ta rehabilitacja nie ma znaczenia – taka odpowiedź
bardzo zaskoczyła bruneta. Zainteresował się tym i zamierzał
posłuchać jak mąż mówi na ten temat. – Nieważne czy będę
tam chodził czy nie. Ja nigdy nie chodziłem samodzielnie, więc
nie rozumiem dlaczego zapytałeś czy znów
będę chodzić. Taki się urodziłem. Do rehabilitacji w ośrodku
zmusiła mnie ciocia zapisując mnie tam gdy byłem jeszcze
dzieciakiem. Nie rozumiałem po co miałem to wszystko robić,
ćwiczyć skoro to nigdy nie da żadnych efektów. Mogłem dawać z
siebie wszystko, ale nogą nie poruszę, nigdy nic nie poczuję. Do
końca życia utknąłem na wózku i to się nie zmieni, Kaylor.
-
Myślałem, że takie zabiegi pomagają ci. Ale jeśli nie to
dlaczego w ogóle...
-
Dla satysfakcji. Mam poczucie, że próbowałem robić cokolwiek. Z
jednej strony władzy w nogach mi to nie przywróci, ale ćwiczenia
mi się przydają. Lubię sport i cieszę się, że tam mogę robić
różne rzeczy z ludźmi podobnymi do siebie. W dodatku
wyspecjalizowani ludzie tam są i pilnują, pomagają. Wiedzą co
zrobić w każdym wypadku a osoby takie jak ja czują się
bezpieczniej.
Słuchał
uważnie jak Caleb opowiada o swoim problemie. On widział w takim
życiu problem, ale mąż sobie jakoś radził. Gdy dowiedział się
o nim prawdy znienawidził go, bo nie wyobrażał sobie życia a
kaleką. Wciąż jakaś złość się w nim tliła, ale już chyba
bardziej na ojca, który mu nic nie powiedział, niż na Antrosę.
Skoro blondyn się taki urodził to jakim cudem może myśleć, że
to jego wina? Wina dziecka, że urodziło się sparaliżowane? Nie
miał na to wpływu. Teraz zaczął się wstydzić za swoje myśli,
którym nie zamierzał pozwolić ujrzeć światła dziennego. Po tej
rozmowie zrozumiał, że jego napady wściekłości nie miały prawa
bytu. Czuł się oszukany gdy zobaczył Caleba na wózku, nie
umiejącego się poruszać. A przecież mężczyzna sobie takiego
życia nie wybrał. Tak było przesądzone z góry. Naprawdę czuł
się okropnie przez własne myśli. Tak źle traktował blondyna w
swojej głowie. Mimo że wiedział, iż zrobił źle, poznał
wszystko z perspektywy męża to i tak nie potrafił się zmusić by
go za cokolwiek przeprosić. Jak ty ze sobą wytrzymujesz, Kaylor?
Zapytał samego siebie.
-
Nie wiedziałem o tym – przyznał. Ciekawe jak długo będzie czuł
się jak ostatni kretyn?
-
No to teraz już wiesz. Założę się, że jest już popołudnie –
zmienił temat. – Wiem, że zwykle jadasz sam albo w towarzystwie
Kariny, ale może tym razem zjesz ze mną? – nie odważył się
popatrzeć na męża, choć gdyby to zrobił zobaczyłby malujące
się na jego twarzy zdziwienie, tylko patrzył się na morze i
pływające po nim statki pasażerskie i nie tylko. – A jeśli
wyskoczysz z tekstem „Nie chcę bo nie jestem głodny” to pójdę
sam.
-
Chcę, pewnie że chce – roześmiał się. – Od śniadania nic
nie jadłem. Poszukamy jakiejś restauracji czy coś.
Podszedł
do wózka i złapał go za rączki prowadząc po drodze. Czuł się
jakoś dziwnie kiedy on szedł sam z przodu, a Caleb jechał za nim.
Teraz powinno być dobrze. Przeszli kilkanaście metrów rozglądając
się za miejscem gdzie można coś zjeść. Jednak przez długi czas
nie potrafili go znaleźć. W końcu w akcie desperacji Kaylor
postanowił zapytać jakiegoś przechodnia o drogę do najbliższej
restauracji. Na szczęście dostał zadowalającą odpowiedź i
szczegółowe oraz łatwe w odbiorze instrukcje jak do jadłodajni
dojść. Rozmawiając przez chwilę i dziękując dwóm kobietą za
wskazanie drogi spostrzegł, całkiem przypadkiem, że jedna i druga
pani mają na palcach dokładnie takie same pierścionki. Od razu
przebiegło mu przez myśl, że one również są parą i spędzają
tu swój urlop. Uśmiechnął się na to. Byłoby całkiem fajnie
gdyby okazało się, że to o czym pomyślał było prawdą, a nie
tym, że to tylko, całkiem niepodobne do siebie siostry, których
więź jest tak silna, że noszą obrączki i są ze sobą niebywale
blisko. Dla takich ludzi jak oni to, że mogą wziąć ślub ze swoją
ukochaną lub ukochanym to prawdziwe szczęście. Kiedy był
nastolatkiem i trzymały się go różne idiotyczne marzenia, kiedy
głęboko wierzył, że miłość spotka każdego, że miłość jest
najsilniejszym z uczuć i wyobrażał sobie swoje życie u boku tego
jedynego, bardzo współczuł osobą, które żyjąc w
konserwatywnych krajach nie mają możliwości związać się prawnie
i okazywać swojej miłości. Dlatego on dorastając postanowił
sobie nie ukrywać się ze swoją orientacją bo uważał, że jeśli
komuś coś nie w nim nie pasuje to ta osoba ma problem, nie on.
Jednak z upływem lat porzucił przynajmniej część swoich
nastoletnich marzeń, które zostały zdruzgotane w ciągu kilku
sekund.
Przypomniawszy
sobie sytuację z wtedy, emocje, które czuł i mocno bijące serce
zrobiło mu się niedobrze. Brakowało tylko by wspomnienia wróciły.
Będąc dorosłym nienawidził siebie z tamtego okresu. Już nigdy
nie chciał być taki jak kiedyś. A był naiwnym i głupim
gówniarzem. Zamknął ten rozdział piętnaście lat temu.
-
Coś się stało? – melodyjny głos męża sprowadził go z
powrotem na ziemię.
-
Dlaczego pytasz? – odwrócił się jego stronę, a zobaczywszy
wgapiony w w talerz wzrok Caleba wcale się nie zdziwił.
-
Bo twoja dłoń zaraz zgniecie tą szklankę i szkło wbije ci się
w ręce.
Spojrzał
na swoją dłoń ściskającą szklankę z połową soku owocowego.
Rzeczywiście wyglądało to jakby zaraz miał ją rozbić. Poluzował
uchwyt i odstawił naczynie. Czyżby aż tak pogrążył się w
myślach, że nie zdawał sobie sprawy co robi? Wziął się za
ponowne jedzenie ryby z frytkami, którą jakiś czas temu zamówili
w znalezionej dzięki pomocy restauracji. Z racji tego, że lokal był
duży i mieścił się nad skarpą, z której był niesamowity widok
na morze postanowili zjeść na zewnątrz. Od tamtego czasu się do
siebie nie odzywali. To i tak dobrze, dziś się nagadali więcej niż
przez ostatnie tygodnie będąc w domu. Kaylor stwierdził, że to
miejsce jest niezwykłe. Nie potrafił do końca tego opisać, ale
czuł się tu bardzo dobrze. Mógł nawet rzec, że lepiej niż w
barze popijając z przyjacielem drinka za drinkiem.
Wiedział,
że Antrosie także się tutaj bardzo podoba. Patrząc na niego nie
potrafił zgadnąć o czym myśli. Był dla niego kompletną zagadkę.
Czuł, że od tak niczego się nie dowie, musiałby z nim rozmawiać,
poznawać się. Ale czy to ma sens skoro za rok już nic nie będzie
ich łączyć? Mimo że ciekawość prowadzi do piekła to i tak
wygrywa ona z każdym człowiekiem.
-
Dlaczego za każdym razem gdy na ciebie spojrzę ty odwracasz się
od mnie? – podniósł krzesło, na którym siedział i przysunął
się z nim bliżej Caleba.
Nie
odpowiedział od razu. Poczuł się niekomfortowo będąc tak blisko
Ledwooda, są w publicznym miejscu, a wygląda to jakby flirtowali.
-
Mógłbyś dać mi trochę przestrzeni?
-
Zapytałem cię o coś – trwał przy swoim, a kiedy Caleb nie
odpowiadał przysuwał się bardziej i nachylał się do niego jakby
miał go zaraz pocałować.
-
Przestań, tu są ludzie – szepnął cicho – nie rób tego co ci
się żywnie podoba!
-
Nie obchodzi mnie, że ktoś się na mnie patrzy. Nie robię nic
złego. Przytulam się jedynie do mojego męża. Nie wolno mi? –
zapytał denerwując się, poprzez takie a nie inne zachowanie
Antrosy zdał sobie sprawę, że on albo jest bardzo nieśmiały,
albo w przeciwieństwie do niego ukrywa swoje upodobania głęboko
pod skórą, by nikt nie wiedział. Jeśli prawdą jest to drugie to
mąż ma problem, bo on nie zamierza się przejmować jakąś
gównianą opinią.
-
Kaylor – odsunął się od bruneta i popatrzył się na niego.
-
No proszę. W końcu byłeś łaskaw na mnie spojrzeć? Dlaczego
dopiero teraz?
-
Chcę spokojnie zjeść. Nagle zebrało ci się na rozmowy ze mną?
Do tej pory prawie nigdy nie było cię w domu, bo albo zostawałeś
w pracy nie mając nawet nic do roboty, albo wychodziłeś z
Callaway'em – mówił półszeptem nie chcąc by ktokolwiek ich
usłyszał.
-
Natomiast ty zamykałeś się w pokoju i udawałeś, że cię nie
było. Od dnia naszego ślubu zastanawiałem się dlaczego się na
mnie nie patrzysz – nie obchodziło go, że wokół są ludzie
przysłuchujący się ich rozmowie. Udawali, że nie obchodzi ich ta
dziwna z pozoru wymiana zdań, ale uszy mieli nadstawione, a Kaylor
to dostrzegał. Jemu tam wszystko jedno. Nie zna tych osób, oni nie
znają jego. Poza tym z jakiej racji miałby ukrywać to, że ma
męża. Gdy ludzie wiedzą jest lepsza zabawa.
Wiedział,
że powiedział za dużo gdy Antrosa odsunął się od stołu i
odjechał. Znów naszło go to okropne uczucie w sercu. Zaciskało
się i dudniło rozlewając w sobie poczucie winy. On
jest zdecydowanie przewrażliwiony na swoim punkcie. Przynajmniej mam
pewność, że daleko nie zajedzie beze mnie. Niech się poboczy.
Przejdzie mu. Machnął
ręką na fochy
męża. Dokończył swój obiad i opróżnił szklankę z sokiem.
Zamierzał pospacerować, ale stwierdził, że bez Caleba to już nie
będzie takie fajne i straci swój urok. Na zegarku w telefonie
widniała szesnasta pięćdziesiąt. Mijał czas a on tego nie
odczuwał. Relaksował się i obiecał sobie, że będzie korzystać
z wygód wyspy skoro i tak gdziekolwiek wyjeżdża raz na tysiąc
lat.
Szukając
męża już pół godziny stwierdził, że koniecznie muszą się
wymienić numerami telefonów. Głupotą było to, że tego nie
zrobili. Nagle przed oczami mignęła mu blond czupryna niedaleko
stąd. Osoba była niska, więc mógł się domyślać, że był to
mąż. I nie mylił się. Przy księgarni, jak zauważył, znajdował
się mężczyzna przyglądając się wystawie.
-
Aż tak cię to zainteresowało? – pojawił się szybko za nim, a
blondyn gwałtownie się odwrócił.
-
Kiedy przestaniesz?!
-
Chyba nigdy – posłał mu lekki denerwujący uśmieszek. –
Chcesz wracać do pokoju? Wyglądasz na zmęczonego.
-
Rzadko wybieram się do miejsc gdzie jest multum ludzi. I nie przy
trzydziestu stopniach.
-
Faktycznie pogoda lepsza niż u nas, ale potwornie gorąco –
złapał za koszulkę i zaczął się wachlować.
Złapał
za wózek, wbrew protestom Caleba, któremu ta czynność się nie
spodobała, i skierował się do schodów, które musieli pokonać by
dostać się do pensjonatu. Po jakimś czasie wreszcie dotarli na
miejsce. Po wejściu do środka obaj zaczęli się denerwować.
-
Cholera! Tu nie ma jak się poruszać! Ojciec dostanie opierdol.
Gdybym wiedział, że to coś, czego nie można nazwać domem jest
taką klitką wynająłbym hotel.
-
Tutaj hotele są bardzo drogie – rzekł blondyn przesiadając się
z wózka na łóżko, na którym znów będzie spał z mężem.
Wcale mu się to nie uśmiechało.
-
Skąd wiesz?
-
Gdybyś trochę poczytał to byś wiedział, że wulkaniczne
skały doskonale nadają się do „rzeźbienia”. Domki, hotele i
pensjonaty wykute są właśnie w skałach. Panu Banerowi udało się
wynająć ten pensjonat po niskiej cenie.
-
Wiemy dlaczego takiej niskiej.
-
Tak, ale przez atrakcyjny wygląd są bardzo drogie. I mówimy tu o
takich miejscach ja to – rozłożył ręce i obrysował wnętrze.
– A najdroższe hoteliki życzą sobie nawet kilkaset euro za
dobę. Zwłaszcza z widokiem na morze.
-
Pieniędzy nam nie brakuje. Na wczasach nie można oszczędzać, bo
będzie się tylko żałować.
-
Niech zgadnę należysz do osób, które co chcą to sobie kupują,
prawda?
-
Pieniądze to dobra rzecz. A kłamstwem jest, że one szczęścia
nie dają. Wszyscy tak mówią, a prawdą jest, że każdy chciałby
je mieć. A właśnie, musisz mi podać swój numer telefonu. Przyda
się w razie czego.
-
Wiem, ostatnio też o tym myślałem.
-
Nie do wiary. Ależ się rozmowny stałeś. To może mi w końcu
odpowiesz na moje pytanie?
-
Zawsze się na mnie patrzysz jakbyś miał mi coś za złe. Jakbym
cię czymś dotkliwie obraził. Masz wtedy przerażające
spojrzenie, ono właściwie cię nie opuszcza, przynajmniej gdy
jesteś w moim towarzystwie.
-
Naprawdę? – no to Antrosa go zaskoczył. Nie sądził, że jego
wzrok mówi tak dużo. Ale przesadził i wiedział to. Od samego
początku przesadzał. – Umówmy się, że ja przestanę się tak
patrzeć, ale ty nie możesz odwracać się ode mnie. I nie chcę
słuchać żadnego sprzeciwu. Jesteś młodszy, więc masz się
słuchać.
-
Co? Dlaczego nagle z tym wyskoczyłeś?
-
Bo tak mi się podobało. Jaki plan mamy na jutro? Moja wiedza o tym
miejscu jest zerowa, więc pójdziemy... pojedziemy gdziekolwiek
będziesz chciał. Ciesz się – uśmiechnął się szczerze do
męża.
-
A co z twoim wychodzeniem wieczorami? Nie zamierzasz szukać baru?
-
Koniec z piciem. Lubię mieć nad wszystkim kontrolę, a w piciu ją
powoli tracę. Nie chcę dobitnie przekroczyć tej granicy.
-
Kontrolę mówisz? – nie wiedzieć czemu nie podobało mu się to
słowo, brzmiało źle jak dominacja, nadzór. – Możemy zejść
niżej i zobaczyć czerwoną plażę oraz port.
-
Masz pojęcie ile to będzie schodów? – aż się zląkł mając w
głowie ile będą musieli schodzić i wchodzić. A Caleb z wózkiem
wcale nie był lekki.
-
Możemy skorzystać z kolejki linowej w Firze, ale to kosztuje parę
euro.
-
Wolę parę euro niż płacić miliony za operację kręgosłupa –
nie żartował, ale to co powiedział sprawiło, że blondyn
uśmiechnął się z rozbawienia. – Mogę iść umyć się
pierwszy? Zajmie mi to krócej niż tobie. Potem ty pójdziesz, co?
-
W porządku.
Kiedy
Kaylor wyszedł z sypialni odetchnął z ulgą. Ciężko mu było
porozumieć się z takimi ludźmi jak on. Był zmęczony dzisiejszym
dniem. Jeszcze nigdy w swoim życiu, nie licząc czasów liceum, nie
był w takim dużym gronie ludzi. Nie było późno a on mógłby już
się położyć spać. Chociaż przydałoby się później zjeść
kolację. Lodówkę mają pełną. Nagle usłyszał swój telefon.
Domyślając się, że to przyjaciółka wyciągnął go z kieszeni i
rejestrując, że dzwoni, o dziwo, nieznany numer odebrał.
-
Słucham?
-
Pan Caleb Antrosa? Krewny pani Abigail Antrosy?
-
Zgadza się. O co chodzi? – chyba najbardziej denerwującą rzeczą
jest gdy ktoś odpowiada pytaniem na pytanie.
-
Moja godność Bruno Lacroix. Jestem chirurgiem w Centre
Chirurgical Ambroise Parc. Pani Antrosa... – zaczął wzdychając
niebezpiecznie. Ton jakim lekarz mówił nie świadczył o niczym
dobrym, tego był pewien.
Hej,
OdpowiedzUsuńtrochę zaczynają się poznawać, sidać, że Kaylor zaczyna się zmieniać i to mnie cieszy, a ta końcówka... niech Abigail nic poważnego nie będzie, proszę, Celeb może się załamać, ma tylko ją, ma jeszcze męża, ale jeszcze do wzorowego męża to daleka droga...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Iza
Kaylor również został skrzywdzony? Przez kogo? Kto zmiażdżył jego serce i zamienił w lód?
OdpowiedzUsuńCo się stało Abigail?
Czy Kaylor wesprze Caleba?
Dużo weny :)
Pozdrawiam :)
Hej,
OdpowiedzUsuńwspaniały rozdział, powoli zaczynają się poznawać, Kaylor powoli zaczyna się zmieniać, a ta końcówka... mam nadzieję, że z Abigail będzie wszystko dobrze...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia