Hej kochani, coś krucho ostatnio z komentarzami ;) Zapraszam na kolejny rozdział.
Dwie
rozpędzone maszyny gnały po opustoszałych ulicach znajdujących
się daleko za miastem. Zielono–czarny motocykl próbował
prześcignąć czerwono– białego MV Agusta f4 rr jednak
bezskutecznie. Kierowcy tego drugiego nie było łatwo pokonać. Za
każdym razem gdy widział, że ktoś usiłuje go wyprzedzić
zajeżdżał mu drogę. Nie zamierzał dać się pokonać. Odgłosy
silników o wielkiej mocy było słychać nawet z bardzo dużej
odległości. Manewrowali pomiędzy nielicznymi samochodami jakie
znalazły się na polnych drogach. Po wyścigu, który trwał około
pół godziny szybszy kierowca w czerwonym kombinezonie zwolnił i
zjechał na pobocze, na którym zwykle zatrzymywało się dużo aut
będących w długiej podróży. Postać zsiadała ze motocykla i
stanęła obok podpierając się o niego jedną ręką a drugą w
biodrach. Kierowca Kawasakiego dołączył chwilę później.
Zeskoczył z maszyny i szybkim krokiem podszedł do swojego
konkurenta.
-
Przegrana boli, co Charlie? – usłyszał głośny śmiech, przez
który sam uśmiechnął się ironicznie.
-
Jak ma się lepszy sprzęt to nic dziwnego, że jest się pierwszym
– burknął zdejmując czarny kask.
-
Nie zwalaj winny na motocykl, to nie jego wina, że ma kierowcę
niepotrafiącego wykrzesać z niego pełnego potencjału.
-
Przynajmniej nie wariuję na jezdni jak ty. Myślałem, że
wpadniesz pod tamten samochód. Prawie się zderzyliście!k –
wrzasnął poważny Deakin. Gdy zobaczył, że przyjaciel był o
włos od śmierci raptownie robiło mu się gorąco i zimno na
zmianę. Czuł, że ma za bardzo podniesione tętno.
-
Oj wyluzuj. Trzeba się bawić, a nie zrzędzić. Jeszcze nigdy nie
umarłem – rzucił mu w twarz, przybierając przy tym wesołą
minę.
-
Ivan, ty idioto – Charlie nie miał sił do tego faceta. – Już
dawno powinienem zerwać z tobą znajomość.
-
Tęskniłbyś – powiedział Ivan Bard z zawadiackim uśmieszkiem.
On również zdjął z głowy kask w kolorze czerwonym i powiesił
go na rączce od kierownicy.
-
Chciałbyś – parsknął, nadal nie mogąc uwierzyć, że kierowca
tak beztrosko podchodzi do swojego życia i śmierci jaka go rychło
czekała.
Stali
naprzeciwko siebie, a ich maszyny czekały cierpliwie, aż
właściciele ponownie na nie usiądą i pognają w trasę. Mieli to
w zwyczaju robić przynajmniej raz w tygodniu od dnia, w którym się
poznali.
-
A komu innemu narzekałbyś na swoje denerwujące życie? Kto jest
twoim ramieniem do wypłakania się? Wsparciem? Kto od kilku godzin
słucha jak obrzucasz wymyślnymi epitetami tego tam... Castellę? –
klasnął w dłonie przypominając sobie nazwisko osoby, która
rozwścieczyła jego przyjaciela. To chyba była pierwsza osoba, o
której Charlie mówił a na jego twarzy wychodziły żyły. Jeszcze
nigdy nie wiedział go takiego, ale musiał przyznać, że widok był
całkiem zabawny. Jeżeli na świecie istnieje osoba potrafiąca
wyprowadzić Charlesa z równowagi, to on tą osobę już uwielbia.
-
A ty jak zwykle masz mordę roześmianą.
-
A co? Mam płakać? Życia nie można brać na poważnie. Zabawa
przede wszystkim.
-
Zazdroszczę tobie takiego podejścia. Masz w ogóle jakieś
problemy, kłopoty?
-
Gdybym miał, to już byś o nich wiedział, kotku – puścił mu
oczko i wsiadł na motocykl zakładając ochronę na głowę, w
ogóle nie przejmując się stojącym jak słup soli towarzyszem.
Deakin
oprzytomniał dopiero gdy doszedł do niego ostry głos silnika i
pisk opon. Nie zamierzał pozwolić Ivanowi ponownie wygrać, więc
prędko wskoczył na motocykl będący jego drugim domem i pognał za
długowłosym blondynem. Musiał pilnować żeby ten znów mu nie
zwiał. Po kilku chwilach go dogonił i jechali ramię w ramię.
Wiedział, że Bard zwolnił czekając na niego, bo gdyby jechał jak
to on potrafił, na pełnym gazie, nie mając za nic ograniczenie
prędkości i blokadę maszyny, Charlie nigdy by go nie złapał.
Jechali
przed siebie, po obu stronach mijając puste pola. Tym razem jednak
mimo początkowego wyprzedzania się i wymijania jeden drugiego, koła
toczyły się dużo wolniej po asfalcie, nie robiąc takiego hałasu.
Zmierzali przed siebie mając nad głowami granatowe, prawie
bezchmurne niebo, gwiazdy i świecący księżyc w pełni.
Deakin
na sekundę odważył się oderwać wzrok od ulicy, by spojrzeć na
jaśniejącą tarczę, doskonale widoczną w mroku jaki ich otaczał.
Bez wysokich na kilkanaście pięter budynków, oślepiających lamp,
świateł w oknach, bez miejskiego zgiełku, zamieszania wywołanego
przez pijanych ludzi. Wsłuchując się w najpiękniejszą muzykę
pod słońcem, którą był odgłos serca najukochańszej maszyny.
Dzisiejszy
dzień wystarczająco go wykończył. Przez wczorajszy stres na
egzaminie na instruktora łyżwiarstwa figurowego oraz przez pracę
fizyczną, którą dzisiaj wykonywał, miał wrażenie, że nie
wytrzyma do wieczora i zwyczajnie straci przytomność. Ha, to byłby
dla niego stan błogosławiony, bo przynajmniej wtedy mógłby
zamknąć oczy i spokojnie sobie spać. Jednak to byłoby za łatwe i
zbyt wygodne, oczywiście nie zemdlał z wycieńczenia, a nawet
gorzej. Dziś w ogóle nie mógł zmrużyć oka nawet na krótką
drzemkę, by zregenerować i nabrać siły. Miał tak od lat, i im
starszy się stawał tym było z nim gorzej. Nocami nie sypiał, w
dzień urządzał sobie dwu lub trzy godzinne drzemki, by móc jakoś
funkcjonować. Jednak od pewnego czasu nawet ich nie może przeżyć,
bo coś mu na to nie pozwala. Bezsenność odbijała na nim mocne
piętno w postaci złego nastroju, braku chęci do pracy,
pogorszeniem się refleksu, spadkiem koncentracji i większym
spożyciem leków. Żeby sobie jakoś pomóc starał się przez jakiś
czas unikać alkoholu, ale gdy doszedł do wniosku, że nie daje to
żadnych efektów, to przestał sobie odmawiać ulubionych trunków.
Rok temu nawet rzucił palenie, ale to chyba też nie polepsza jego
funkcji życiowych. Mimo wszystko nikotyna nie jest zdrowa, więc nie
planuje ponownie do niej wrócić. Ostatnio stresujące sytuacje
udzielają mu się częściej niż powinny, więc do tego bukietu
problemów dochodzi ogólne rozdrażnienie.
Najpierw
tata trafił do szpitala i nie wyjdzie z niego prędzej niż za
tydzień, później prawie dał się sprowokować do bójki jakiemuś
cymbałowi, a uwieńczeniem tego wszystkiego była scenka, którą
nieświadomie zaprezentował homofobowi. Odpoczynkiem miała być
przejażdżka, którą zaproponował Ivanowi. Zadzwonił do niego w
środku nocy błagając, żeby przyjaciel czymś go zajął, bo on
wkrótce zwariuje. Dopiero w trakcie dotarło do niego, że jazda
rozpędzonym motocyklem to nie najlepsze zajęcie dla osoby, która
potrzebuje się skoncentrować na prowadzeniu pojazdu, by nie
spowodować wypadku. Jednak było za późno na odwrót, bo gdy już
zajął miejsce i odpalił motocykl nie potrafił się wycofać.
Myślenie, że po powrocie do domu odsapnie i zrelaksuje się, było
bardziej niż błędne. Ivana nie trzeba było długo prosić. Parę
minut potem przyjechał przed jego dom na swoim motocyklu. Teraz
powoli wracali do Akron. Jemu tam się specjalnie nie spieszyło
nawet jeśli był zmęczony jak jasna cholera. Znając jego szczęście
to i tak nie zaśnie przez większość nocy. Wyręczy mamę w
robieniu śniadania, ogarnie mieszkanie i pojedzie do swojej pracy.
Nie był to szczyt marzeń, ale dobrze się w niej czuł, ludzie
pracujący z nim akceptowali jego orientację seksualną, nawet
rodzice uczniów nie mieli nic przeciwko. Cieszył się, że pracuje
z tak otwartymi i tolerancyjnymi ludźmi. Nie można tego powiedzieć
o pracodawcy jego taty. Nie zazdrościł mu, bo kto chciałby
wysłuchiwać głupiego gadania jakiejś podrzędnej gwiazdeczki.
Uwielbiał łyżwiarstwo i cieszył się, że znalazł pracę z tym
związaną, często oglądał występy, ale już miał swoich
ulubieńców i nie zamierzał zagłębiać się w osiągnięcia
Castelli, które nawiasem mówiąc guzik go obchodziły.
Tak
bardzo pogrążył się w swoich myślach, że nie spostrzegł kiedy
Bard zatrzymał się na środku drogi. On automatycznie zawrócił i
podjechał do niego zdejmując kask.
-
Czyś ty oszalał? Sam tu nie jesteś! Zjedź na pobocze a nie
stoisz jak świeca – powiedział to, nawet jeśli sam robił to co
przyjaciel. Na ich szczęście tą ulicą rzadko ktokolwiek jechał.
Szybko nakazał mu zejść z maszyny i zejść na pobocze. On
również to zrobił, nie zamierzał zostać pokrojonym kawałkiem
mięsa z kałużą krwi.
-
Przyganiał kocioł garnkowi. Wyluzuj, Charlie. Dostałem ważną
wiadomość – wpatrywał się w ekran telefonu odczytując sms'a,
następnie odpisał na niego, uśmiechając się przenikliwie.
Charlie nie miał w zwyczaju wtrącać się do czyichś prywatnych
spraw, więc odwrócił głowę udając, że podziwia nocne widoki,
by nie wsadzać oczu do komórki Barda. – Wygląda na to, że
muszę wracać do siebie. Świetnie się z tobą bawiłem, w
niedalekiej przyszłości liczę na powtórkę – puścił mu
oczko.
-
Znowu jakiś nielegalny wyścig czy to drugie? – podparł się w
boki robiąc zabawną minkę, zdaniem Ivana.
-
To drugie, słoneczko – odparł natychmiast.
-
Ivan – westchnął męczeńsko – ile razy mam ci to powtarzać,
żeby do ciebie dotarło? To co robisz jest...
-
Nie robię nic złego. Wyścigi są ekscytujące, powinieneś
spróbować.
-
Tak? Żeby mnie złapali i wsadzili do pudła? Powinieneś skończyć
z jednym i z drugim. Za obie te rzeczy, których się dopuszczasz
może czekać cię więzienie – kłócić się z Bardem to jak
mówić do ściany, wiedział to, ale wciąż go pouczał w nadziei,
że do mężczyzny coś dotrze. Bał się, że pewnego dnia
przyjaciel zrozumie swoje błędy, ale wtedy będzie już za późno.
Gdyby poszedł do normalnej, uczciwej oraz legalnej pracy, on nie
musiałby wyrywać sobie włosów z głowy za każdym razem, gdy
mówią o „tej drugiej rzeczy”.
-
Wszystko jest dla ludzi, mój drogi. Wracam do Pittsburgha. Kiedyś
tam się jeszcze spotkamy – młody chłopak pomachał brunetowi i
odjechał nawet się nie zawahawszy.
Tak
jak mógł się domyślać. Nic nie odciągnie Ivana od jego stałej
porcji rozrywki. Martwił się o niego, bo był jak wymarzony młodszy
brat, którego zawsze chciał mieć. Czasami naprawdę czuł potworną
irytację, gdy nie wiedział gdzie w danej chwili jest przyjaciel, co
robi i czy jeszcze żyje. Teraz rozumiem co mama czuje kiedy ja
nie pokazuję się przez dłuższy czas w domu, przeszło mu przez
myśl. Ivan prowadzi bardzo ryzykowną grę. Tak jak dziewczynki
bawią się w dom, opiekują się swoimi dziećmi, którymi są lalki
– bobasy, chłopcy bawią się w policję i złodziei, tak jemu się
wydawało, że Bard bawi się w życie.
Przyjaciel
zawrócił z zupełnie inną stronę, a on ustawił sobie ich
kierunek jazdy, w którym zmierzali. Dodał gazu i po kilku minutach
włączył się do ruchu samochodów w mieście niedaleko.
*
* *
Było
po dziewiątej kiedy parkował motocykl przy hali sportowej. Był to
wysoki budynek, który posiadał duże lodowisko. Na kolejnych
piętrach znajdowały się pływalnia, siłownia, kort do tenisa,
kręgielnia, i kilka sal do fitnessu. Pomieszczenia wewnątrz robiły
wrażenie. Był we wszystkich, jednak najbardziej przypadło mu do
gustu lodowisko. Łyżwiarstwo było pracą, którą traktował jak
drugą pasję, właśnie dlatego tak bardzo lubił to co robił.
Jedyne na co mógł narzekać to zarobki, które mogły by być
większe. Byłby zadowolony gdyby płacili mu tyle co dostaje jego
ojciec.
Ale
to marzenia ściętej głowy. Rodzic pracuje dla olimpijczyka, on
natomiast w szkole łyżwiarstwa figurowego ucząc podstaw jazdy
dzieciaki. Robił to od jakiegoś czasu, po tym jak na trzecim roku
rzucił studia prawnicze. Męczył się na nich i wątpił, że uda
mu się zdać wszystkie egzaminy perfekcyjnie przy jego problemach z
bezsennością. To tata wkręcił go w ten biznes mówiąc słówko o
nim swojej starej znajomej, do której szkoła należy. Najpierw
zaczął pracę, żeby sobie po prostu zarobić, jednak kobieta
nalegała, aby zrobił kurs. To był warunek, który musiał spełnić,
by pracować dla niej na stałe.
Zsiadłszy
z pojazdu poprawił plecak wiszący na jednym ramieniu i skierował
kroki do budynku. Przeszedł przez korytarz, szatnie, aż przed nim
wyłoniły się drzwi do miejsca, które go interesowało.
Momentalnie powitał go chłód. Przeszedł spory kawałek obserwując
swoich uczniów, nim został zauważony przez gromadkę dzieciaków
znajdujących się na tafli lodu. Jak tylko go zobaczyli od razu
przestali się przejmować tym co mówi ich trenerka, i podjechali do
niego.
-
Co to za spóźnianie się na lekcje? – wrzasnęła niska
dziewczynka ubrana cała na różowo, z czarnymi włosami związanymi
różowymi kokardkami.
-
Nie spóźniłem się to wy jak zwykle jesteście za wcześnie.
Lizzy – krzyknął do swojej koleżanki po fachu – przebiorę
się i możemy zaczynać. A wy się rozgrzejcie, dzisiaj dam wam
wycisk – uśmiechnął się przebiegle do dzieciarni.
-
Charles, nie zagaduj ich!
Wzdrygnął
się na nam dźwięk tego potężnego głosu. Drobna kobieta, do
której on należał, o talii osy, ciemnych włosach i wąskich,
piwnych oczach potrafiła przeszyć na wskroś jedynie otwierając
usta. Barwa jej głosu była dość specyficzna i wzbudzała na ciele
dreszcze. Zwłaszcza wtedy, gdy wstępowała w nią wściekłość i
zaczynała krzyczeć. Nie raz od niej oberwał za to, że się obija,
chociaż wcale tego nie robił, po prostu rozmawiał z dzieciakami.
Inną sprawą było, że gdy je zagadywał one przestawały jeździć.
Julia
Augustina była osobą, która nie pozwoliła wejść sobie na głowę,
i każdy czuł do niej respekt. Wiedział od ojca, że kiedyś była
primabaleriną, jednak musiała zrezygnować z baletu, przez kontuzję
kolana, której nabawiła się, gdy potrąciło ją auto. Obecnie
zamiast prezentować się na scenie uczy innych, choć zadziwiające
było dla niego, że akurat wpasowała się w łyżwiarstwo, a nie
tradycyjny balet. Mimo wszystko nie zamierzał jej o nic wypytywać,
lubił swoje życie, więc wolał się nie wtrącać. Podobnie było
z jej wiekiem. Na pierwszy rzut oka wyglądała młodo, czasem aż mu
się na język cisnęło pytanie ile kobieta rzeczywiście ma lat,
ale byłby samobójcą, gdyby zadał to pytanie.
-
No już, wracajcie do mnie. Na początek trzy duże kółka
przeplatanką – donośny głos instruktorki Lizzy przywołał
uczniów do porządku.
Na
głośny i długi jęk większości z ich podopiecznych miał ochotę
parsknąć śmiechem. Uwielbiał dzieci i cieszył się, że może z
nimi pracować nie posiadając własnych. Tym bardziej gdy trafiła
mu się taka przyjazna grupka jak ta. Składająca się z piętnastu
osób, gdzie przeważały dziewczynki, często piskliwe, ale
przyjazne.
Przez
drewniane drzwi wrócił na korytarz na którym mieściły się
wejścia do trzech szatni: mężczyzn, kobiet i trenerów. Otworzył
swoimi kluczami kanciapę. Z plecaka wyjął parę łyżew, ciepłe
spodnie z materiału i bluzę, swój typowy strój, w którym
prowadził zajęcia. Przecież w czarnej skórze nie będzie
paradował. Przebrał się sprawnie i chwilę później szedł z
łyżwami na nogach do swoich uczniów.
Dzięki
temu, że kilka sportowych szkół z okolicy są partnerami ośrodka
sportowego, ich uczniowie mają dostosowany i specjalnie dla nich
ułożony plan lekcji oraz zajęć w hali. On pracuje przez cały
tydzień w różnych odstępach czasowych. Poranne zajęcia od
poniedziałku do piątku odbywają się obowiązkowo dla każdego. Po
nich uczniowie wracają do szkoły i mają normalne lekcje.
Popołudniowe tylko w granicach godziny szesnastej do osiemnastej.
Bardzo mu to odpowiadało. Nie zawsze ktoś przychodził i wtedy
wracał po prostu do domu, ale jeśli już ktoś chciał przyjść,
to umawiał się wcześniej z nim albo Lizzy. W weekendy prowadzili
obowiązkowe zajęcia o ósmej rano i na tym się jego praca
kończyła.
Wszedł
na lodowisko. Zauważył, że dotknięcie łyżwami lody wywołuje w
nim podobne uczucia do tych, które przeżywa kierując swoim
ukochanym motocyklem. Pasję do łyżwiarstwa już lata temu
zaszczepił w nim tata. Był mu za to bardzo wdzięczny, gdyż ma
więcej rzeczy, które kocha robić, i robi je z przyjemnością nie
zmuszając się do nich. Z impetem mógłby stwierdzić, że praca, w
której zarabia się marne pieniądze, ale się ją kocha, jest
tysiąc razy lepsza, niż taka, której się nienawidzi, a zarabia
tysiące dolarów. O to byłby gotowy się kłócić. Od razu
przywołał grupę do siebie. Po upewnieniu się, że nikt się nie
spóźnił i nikogo nie brakuje, zaczął jak zwykle zajęcia.
Kobieta już ich trochę rozgrzała, więc pora żeby on wziął
sprawy w swoje ręce. Na dobry początek musiał przekazać im parę
informacji.
-
Jeśli chcecie wziąć udział w międzystanowych zawodach to
musicie się przyłożyć, odbywają się za trzy miesiące. Za
miesiąc muszę złożyć do głównego ośrodka listę
startujących. Pamiętajcie, że jest za to opłata, ale część
jest sponsorowana przez każdą ze szkół, do których uczęszczacie
– liczył że wiele osób zgłosi się do zawodów, gdyż wiele z
tych dzieci miało talent, chęci i były gotowe do poświęcenia
czasu na treningi.
-
A z czego będą się składały pokazy? – zapytała Pamela,
dziesięcioletnia, bardzo uzdolniona, jego zdaniem, dziewczyna.
-
Każdy wykona dwuminutowy występ. Za chwilę powiem jakie figury
będą się na niego składały. Oczywiście zawody będą
podzielone według grup wiekowych, więc myślę, że każdy z jury
będzie oceniał rzetelnie. A jeśli chodzi o figury to będą one
następujące...
*
* *
Popołudniem
przechadzał się po ogrodzie i sprawdzał jak kwitną pierwsze
kwiaty, jak na drzewach pojawiają się duże, zielone pączki. Pole
działki, na której kazał stworzyć ogród było ogromne. Pogoda
sprzyjała spacerowi, ponieważ niebo było bezchmurne, słońce
świeciło w najlepsze, nawet nie było czuć wiatru. Przyglądał
się wysokim drzewom liściastym, na których dopiero zaczną się
pojawiać liście. Drzewa magnolii pięknie się prezentowały, gdyż
różowe kielichy powoli zaczynały być widoczne, zanim jeszcze
rozwiną się ich liście. Nieduże krzewy, które zasadził dwa lata
temu pięły się po drewnianych kratkach ogrodowych. Trawa była
coraz wyższa, ale nie przeszkadzało mu to.
Podszedł
do ławeczki z ciemnego drewna i przysiadł na niej. Obrysował
wzrokiem cały ogród, podziwiając niedokończone jeszcze działo
Matki Natury. Odchylił głowę, zamknął oczy, by odpłynąć na
krótką chwilę od otaczającej go rzeczywistości, do swojego
umysłu, który czasem był ostoją, a czasem prawdziwym piekłem
zamieszkiwanym przez samego Lucyfera.
Od
kiedy pamiętał zawsze podziwiał piękno ogrodów angielskich.
Podobały mu się bardziej od francuskich, za którymi przepadała
jego matka. Co do ogrodnictwa mieli zupełnie różna gusta. Spacery
po tej polanie obrośniętej w rośliny, drzewa dawały mu ukojenie.
Miał świadomość, że jest nadpobudliwy i łatwo daje się ponieść
emocją. Od kilkunastu lat jego problem tkwił w niemocy i
bezsilności, nie wiedział jak rozładować gniew, frustrację,
która w nim narastała. W pewnym momencie jego życia, ukojeniem
stała się jazda na lodzie, dzięki temu potrafił się wyciszyć.
Przechadzki po ogrodzie i spotkania, rozmowy z Melindą również
dużo dawały, wyciszały go. Uwielbiał tą kobietę, była dla
niego najbliższą osobą od lat, ale jak coś powiedziała to często
miał ochotę zrobić jej krzywdę. Wciąż mu chodziło po głowie
to co wczoraj powiedziała. Nie miała dla niego litości, rzuciła
prosto z mostu co myśli, gdy on powiedział jej o młodym Deakinie.
A kiedy on wściekał się i prawie potłukł filiżankę, z której
pił kawę, McCartney śmiała się pod nosem i zbierała do wyjścia
tłumacząc, że powinna wracać już do męża i córeczki.
Czasami
żałował, że pozwolił jej tak się do siebie zbliżyć. Wiedziała
o nim dosłownie wszystko i nawet trochę go to przerażało. Za
nic w świecie nie potrafił wybić sobie jej słów z głowy. Ciężko
było mu to przyznać, ale miała stuprocentową rację.
-
Do diabła z tobą Deakin – wysyczał do siebie. Gdyby mógł,
rzuciłby na niego klątwę, by już nigdy więcej się nie
spotkali. – Jak chorym trzeba być, by lecieć sobie w ślinkę z
jakimś obdartusem w publicznym miejscu, by robić jakieś chore
przedstawienie.
Nie
potrafił sobie wyobrazić co ten facet miał w głowie. Chyba czarną
dziurę. Jeśli znów miałby zamienić z nim kilka słów to by
wykitował.
*
* *
Przyglądał
się z bólem w oczach tacie leżącemu na wyciągu. Gdyby dorwał
drania, który urządził tak jego rodzica, to zabiłby bez
najmniejszego wahania z ogromną satysfakcją. Później pewnie by
żałował musząc odpowiedzieć za swój czyn idąc do więzienia.
Jednak ten sukinsyn nie wziął odpowiedzialności, po prostu zwiał
z miejsca wypadku. Tata nie ruszy się ze szpitala przez resztę
tygodnia, a potem bez pomocy się nie obejdzie. Jego mama i on będą
mieli ręce pełne roboty. Ojciec powiedział, że powinien zostać w
ośrodku dłużej, by nie obciążać rodziny, ale przecież jego
mama i tak nie pracuje i będzie się nim dobrze opiekować. Jak
pomyśli, że pacjentów oporządza taka wywłoka, którą widział
ostatnim razem współczuł im. Pewnie, niektórym to pasowało.
Młoda, piękna i bezwstydna. A ci, którzy nie mają
możliwości pooglądać takiej laski z chęcią skorzystają. Gdyby
on tu trafił uciekłby tego samego dnia. No chyba że przydzieliliby
mu niezłe ciacho. Nagle wyobraził sobie, że to on jest na miejscu
taty, ale zajmuje się nim młody, przystojny, mężczyzna. Jest do
jego osobistej dyspozycji 24 godziny na dobę. Karmi go, kąpie,
ubiera, pielęgnuje, całuje w czoło, uśmiecha się łagodnie,
poprawia humor, opiekuje się. Westchnął i rozmarzył się
nieświadomie uśmiechając się. To byłby najpiękniejszy sen na
świecie.
-
Fortuna za twoje myśli, synu – powiedział leżący na łóżku
Arkady do siedzącego obok Charliego.
-
Ach, tak po prostu sobie marzę – rozpromienienie zniknęło z
jego twarzy, gdy musiał wrócić na Ziemię.
-
A zdradzisz staremu ojcu, o czym tak marzysz?
Młody
mężczyzna uśmiechnął się wymuszenie, po schyleniu się w stronę
ojca powiedział ściszonym głosem.
-
O partnerze – mężczyzna od razu rozumiejąc o co chodzi poklepał
go po ramieniu. Nigdy nie wstydził się mówić o uczuciach, o
swoich pragnieniach, gdyż każdy człowiek powinien potrafić
pokazać, że kocha i nie wstydzi się tego, nie boi się wyśmiania.
Nie znosił mężczyzn, którzy uważali, że takie zachowanie
świadczy, że zachowują się jak kobiety, są mało męscy i nie
mają dumy. Śmiał się z takich ludzi, a niestety przyszło mu ich
znać i czasami mieć z nimi do czynienia. Tacy ludzie często także
stosowali przemoc domową, a to było coś okropnego i
niewybaczalnego.
-
W końcu znajdziesz tego jedynego. Cierpliwości. Nie od razu Rzym
zbudowano. Nie szukaj go na siłę – tata zawsze potrafił
podnieść go na duchu, cieszył się, że ma z rodzicami takie
dobre kontakty i może porozmawiać o wielu rzeczach.
-
Ja po prostu nie chcę na starość zostać sam. Ale nie mówmy już
o tym, bo to nie miejsce na tego typu rozmowy. Właściwie to ty coś
ode mnie chciałeś, zgadza się?
O
tej godzinie powinien być już w domu, jednak gdy wracał z
popołudniowych zajęć zadzwonił do niego rodzic prosząc by
przyjechał. Tym razem przyjechał sam, bez mamy, bo ta była w
odwiedzinach w południe, a od jakiejś godziny miała być u swojej
przyjaciółki. Nie wiedział o czym tata chciał mu powiedzieć,
nawet nie domyślał się na jaki temat ma być rozmowa. Gdyby miał
czas, to przywiózłby tacie coś smacznego do zjedzenia, ale z tego
co widział na szpitalnej szafce, która przez jakiś czas będzie do
jego dyspozycji, mama przyniosła mu zapasy na parę kolejnych dni.
Śmiać mu się chciało. Ta kobieta troszczyła się o wszystkich
jakby byli małymi dziećmi, karmiła ich, dbała o ich zdrowie. On
czasami tego nie doceniał i machał na to ręką mówiąc jej, że
jest nadopiekuńcza. Ale właśnie przez to była jego kochaną mamą.
Czuł do niej jak i do taty wielki szacunek.
Nagle
drzwi do sali chorych otworzyły się, a w progu pojawił się nie
kto inny jak wspominana przez niego pielęgniarka. Nic się
nie zmieniło pomimo wczorajszego aktu ostrej krytyki na niej przez
Castellę. Nie znosił go od pierwszej rozmowy, ale musiał przyznać,
że miał jaja. On nie odważyłby się pyskować do nikogo kto go
wcześniej nie sprowokował i nie miał podstaw by to robić. Swoich
szczerych myśli też nie ogłaszał wszem i wobec. A „pan”
Castella? Powiedział to co myślał, bez zastanowienia. Od tamtej
pory już wiedział, że to ten typ, który najpierw działa, a
dopiero potem myśli. Kolejnym dowodem tego było zdanie, które
mężczyzna wyrobił sobie na jego temat. Miał nadzieję, że kiedy
tata wróci do pracy ten nagle go nie zwolni tylko dlatego, że ma
syna pedała. Choć po kimś takim jak Castella można spodziewać
się wszystkiego. Pieprzona gwiazdka, przeklął w myślach.
-
Widziałeś wczoraj Rene w nie najlepszej formie. Prawie wdaliście
się w bójkę, ale uwierz, że to dobry człowiek. To nie mi, a
jemu należy współczuć.
-
Proszę?! Tato, chyba sobie żarty stroisz. To, że ma kasę o
niczym nie świadczy, więc przestań... – nie dokończył, gdyż
starszy z Deakinów wszedł mu w słowo.
-
Ja poleżę tu parę dni, za miesiąc, dwa będę mógł normalnie
funkcjonować, ale Rene ucierpi na mojej nieobecności. Na obecną
chwilę nie ma trenera. Zawodnicy bez trenera nie mogą brać
udziału w żadnych zawodach. Rzucił jazdę w parach, by startować
solo, ale nie ma przygotowanego układu, w którym miałem mu pomóc.
Stroju także brak. On bardzo ciężko pracował na swoje
osiągnięcia. Nie musisz wcale tego przyznawać, ale on nie jest
jednym z tych, którzy dzięki pieniądzom wspinają się na szczyt.
-
O matko – wyrzucił ręce w powietrze – wielki pan Castella raz
nie weźmie udziału w Pucharze. Wielkie mi rzeczy. Nie broń go! –
w tym momencie poczuł żal i zazdrość, ponieważ zdawało mi się,
że ojciec traktuje tego człowieka jak syna, a nie jedynie
podopiecznego.
-
Charles! Przestań oceniać go przez pryzmat przypuszczeń. Nie
spotkałeś go nigdy w innej sytuacji niż ta z poprzedniego dnia.
Pracuję z nim od lat, znam go. Ufam mu, a on mi. Lecz tym razem go
zawiodłem. Czuję się odpowiedzialny za niego. Powiedział, że
wystartuje w Igrzyskach Olimpijskich, więc chciałem go wspierać i
pomóc mu osiągnąć cel, który sobie wyznaczył. Boli mnie to co
się stanie z nim gdy je opuści. Musiałbyś widzieć jego żal i
wściekłość, kiedy on i Susan przegrali w grudniu z Keithem i
Mirandą. Myślałem, że zabije swoją partnerkę wzrokiem. Ale to
nie o to chodzi. Miałem zamiar cię ubłagać, żebyś...
-
Tato jeśli to jest to, co ja myślę, to lepiej nie kończ tego
zdania – podniósł ręce pokazując, że to nie jego problem.
*
* *
Na
werandzie zabrzmiał piskliwy, kobiecy śmiech przesiąknięty kpiną
i szyderstwem. Kobieta usiadła na bujanym krześle i zamyśliła się
przez chwilę. Po raz kolejny w ciągu pięciu minut prychnęła pod
nosem.
-
Tchórz – rzuciła krótko do brata, słowo opisujące ich
odwiecznego rywala.
-
Zamiast podnieść rękawicę to on tak po prostu ucieka. Święta
racja, siostrzyczko. Castella to zwykły tchórz. Ale kogo on tam
obchodzi, to nawet lepiej dla nas, nie sądzisz? McCartney od kilku
lat już z nim nie startuje, pozbyliśmy się jednej przeciwniczki.
Teraz po bolesnej przegranej w grudniu nie może się podnieść,
więc postanawia zostać solistą. Cóż za niespodzianka –
mężczyzna oparł się o drewnianą barierkę i upił z kieliszka
swoje ulubione whisky Macallana
Fine and Rare z 1926r.
-
Im mniejsza konkurencja tym lepiej. Oni jedyni nam przeszkadzali w
zdobywaniu największych not, byli jedynym niebezpieczeństwem na
jakie mogliśmy natrafić.
-
Moja Miraś jak zwykle skromna – podsumował Keith, delektując
się drogim trunkiem.
W końcu znalazłam czas żeby wejść na Twojego bloga i nadrobić wszystkie zaległości, już kocham to opowiadania, żałuję tylko, że nie miałam czasu wcześniej wziąć się za niego, ale nic straconego:)
OdpowiedzUsuńRene i Charlie to po prostu para idealna, czuć tu chemię, więc liczę na szybki seks haha
Z wielką a raczej ogromną niecierpliwością czekam na ciąg dalszy *_*
Pozdrawiam i życzę mnóstwa, mnóstwa, mnóstwa weny *_*
Agnes V.
Rany nawet nie wiesz jak bardzo chciałabym komentować twoje dzieło, ale nie lubie czytać niezakończonych opowiadań.Ponieważ zdarzyła sie nie raz że autorka porzucała je i to było dość przykre nie móc doczytać do końca historii danych bohaterów. Mimo wszystko wierze że to co tu piszesz jest świetne, zresztą tak jak całe opowiadanie. Z niecierpliwością czekam aż będę mogła całość przeczytać. Pozdrawiam i życzę dużo weny
OdpowiedzUsuńSuper,ale chciałoby się więcej i jeszcze raz wiecej:-)
OdpowiedzUsuńSuper :)
OdpowiedzUsuńCoraz bardziej poznajemy bohaterów opowiadania.
Jestem ciekawa, co zrobi Charli.
Dużo weny :)
Pozdrawiam :)
Piszesz może jakie one-shoty?
OdpowiedzUsuńNie, preferuję pisanie dłuższych tekstów, które zawierają co najmniej kilka rozdziałów. Najkrótszy jak do tej pory ma jedynie 3 rozdziały.
Usuńa znasz moze kto pisze dobre one-shoty?
UsuńNiestety nie. Jak już czytam to dłuższe opowiadania.
UsuńBędzie dzisiaj nowy rozdział?
OdpowiedzUsuńHej,
OdpowiedzUsuńwspaniale, ciekawe co powiedziała Rene, że aż filiżankę był w stanie rozwalić, i tak, tak ojciec chce aby Charlie był jego trenerem...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia
Hej,
OdpowiedzUsuńwspaniale, ciekawe co powiedziała tak naprawdę Rene, że aż filiżankę był w stanie rozwalić, i tak, tak ojciec chce aby Charlie był jego trenerem...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Iza