Hejka :) Wstawiam rozdziały tak późno, bo muszę je jeszcze poprawiać, a wierzcie, że od pierwszego tak się zniechęciłam do pisania, że to tragedia. Na szczęście dzisiaj jest dużo lepiej, więc być może kolejny rozdział pojawi się wcześniej, niż w godzinach wieczornych.
Dziękuję za komentarze :)
Od
ponad tygodnia codziennie budził się, schodził do do kuchni,
przygotowywał sobie płatki z mlekiem oraz sok pomarańczowy, jadł,
szedł do salonu i oglądał telewizję. Albo to, albo spał. Zdawać
się mogło, że od wieków nie ćwiczył i zaniedbywał swoje
treningi. Teraz to już kompletnie nie miał co robić. Całe jego
życie kręciło się wokół łyżwiarstwa. Nie interesował się
niczym poza jazdą na lodzie. Jakiś czas temu stracił całą
motywację i chęci do działania. Po co miałby cokolwiek robić,
wysilać się, ciężko pracować, skoro to wszystko na marne. Nie
wystartuje w zawodach, a pragnął tego jak nigdy wcześniej. Wiązał
duże nadzieje z tymi Igrzyskami. Obecnie plany spaliły na panewce,
a on nie wiedział co ze sobą zrobić. Najgłupsza rzecz, jak sok,
który się skończył, wprawiała go w furię. Zawsze znalazł
pretekst, by się zirytować, potem wybuchnąć i rzucić komórką o
ścianę. Po dwóch dniach od kłótni z Arkady'm jeden z nowszych
modeli komórek, został rozbity o ścianę i znalazł się w
szczątkach na podłodze. Dopiero wieczorem nieco ochłonął i
zdobył się na pozbieranie resztek urządzenia. Na szczęście miał
gdzieś w domu zapasowy telefon, więc nie musiał się fatygować do
salonu, by kupić coś nowego.
W
tym momencie patrzył się w ekran telewizora, w którym po reklamach
poleciał talk – show. Zauważywszy prowadzącą stwierdził, że
to ta sama, dla której udzielał wywiadu parę miesięcy temu. Na
ogól nie oglądał telewizji, a jeśli już to bajki i kreskówki,
nie lubił filmów. Miał zamiar przełączyć, ale gdy wziął
pilota do ręki zobaczył w telewizji obraz, na który, gdyby właśnie
coś pił, wyplułby to na podłogę. Jego wzrok spoczął na
siadającej obok prowadzącej Tiny, Mirandzie i jej bracie. Wpierw
myślał, że mu się to przywidziało. Jednak im dłużej wpatrywał
się w ekran tym bardziej jego oczy rozszerzały się w szoku.
Uwielbiane przez niego rodzeństwo musiało wystąpić w tym samym
programie co on. Wbrew wszystkim uczuciom i myślom mówiącym, żeby
przełączył na coś godnego uwagi, nie nacisnął żadnego guzika.
Pełen nerwów i powieki, która mu drżała oglądał najgłupszy
talk – show jaki mógł zaistnieć, z najgłupszymi gośćmi.
Szczerze
nienawidził tych nadętych snobów rzucających kasą w każdym
kierunku, kupując sobie przyjaźń i zwierzchnictwo innych. Na
sztuczny, miły uśmieszek Mirandy miał ochotę zwymiotować.
-
Wstrętne babsko. Udaje damę jedynie przed tabloidami. Nie ma nawet
na czym oka zawiesić – mimo że to powiedział to kobieta była
urodziwa i gdyby miała przyjaźniejszy charakter, mogłaby mu się
podobać. Rzecz jasna, nie powiedziałby tego głośno nawet gdyby
grożono mu śmiercią.
Przysłuchiwał
się rozmowie, którą prowadziła Tina i łyżwiarka. Nie dowiedział
się z tego nic nowego ani przydatnego. Ta dwójka wystąpi w
tegorocznych Igrzyskach Olimpijskich, do których przygotowywali się
od miesięcy, o tym był poinformowany chyba każdy człowiek na
świecie.
Wiedział
to, ale znów ktoś mu przypominał o czymś z czego on musiał
zrezygnować i gniew wybuchał w nim na nowo. Zastanawiał się, czy
to jego kara za złe traktowanie Susan i wyrzucenie jej z duetu. Ale
dlaczego miałby ją wciąż trzymać przy sobie skoro tylko
przeszkadzała? Cieszył się, że już nie musi jej znosić, bo z
wielkim trudem przychodziło mu trzymanie języka za zębami i nie
obrażanie jej. Potrafił zrozumieć Melindę, bo świetnie mu się z
nią pracowało i byli dobrymi przyjaciółmi. Za to nienawidził
ludzi, którzy zabierając się za coś robili to po łebkach. Jego
mottem było „Albo robisz coś wkładając w to serce, albo nie
robisz wcale”. Tak było z każdym konkursem, zawodami, olimpiadą.
W
pewnej chwili słysząc swoje imię w telewizji zapomniał o całym
świecie i skupił się na prowadzącej.
-
Letnie Igrzyska zbliżają się nieubłaganie. A wy jesteście, jak
twierdzicie, w szczytowej formie. Wydajecie się nie przejmować
konkurencją. Nie wydaje wam się, że jeszcze za wcześnie na
radość? Ponoć ten się śmieje kto się śmieje ostatni. Znając
możliwości Rene, powinniście mieć się na baczności – Tina
założyła nogę na nogę pochylając się w kierunku swoich gości.
Zrobiła przy tym minę myśliciela.
W
tej chwili rodzeństwo spojrzało po sobie i roześmiało się.
Prowadząca nie wiedziała jak zareagować, więc uśmiechała się
dziwnie i w końcu zapytała co takiego ich rozbawiło.
-
Mamy pewne informacje, które najwyraźniej nie dotarły do prasy.
Choć nie wiem jakim cudem jeszcze o tym nikt nie wie – wzruszyła
ramionami Miranda. – Otóż drogi Rene zrezygnował z par
tanecznych. Wychodzę z założenia, że przegrana w grudniu tak nim
wstrząsnęła, że z podkulonym ogonem postanowił przerzucić się
na jazdę indywidualną.
-
Dowiedzieliśmy się tego stosunkowo niedawno. Chodzą także
pogłoski, że zamierza wystartować już w wkrótce. Jak widzisz,
on nam nie zagraża, ale zapewne w dalszym ciągu będzie próbował
z nami rywalizować. Życzymy mu jak najlepiej w jego karierze, lecz
domyślam się, że sam daleko nie zajdzie. A o Grand Prix nie ma co
marzyć – podsumował wyjątkowo zadowolony z siebie Keith,
starszy braciszek podłej żmii.
Musi
być coś z nim nie tak, bo wciąż słucha tych bzdur wypadających
z ust rodzeństwa Owenów, zamiast po prostu wyłączyć telewizor.
Skąd oni mieliby te informacje?! Powiedzieli w programie na żywo,
że on startuje sam. A kilka dni temu stracił trenera i jakiekolwiek
szanse na udział z zawodach. Co powiedzą ludzie jeśli on nie
pojawi się na liście uczestników?! Reporterzy będą trąbić o
jego porażce, która nastąpiła zanim w ogóle wystartował. Jeśli
jego przeciwnicy stwierdzą, że się wypalił i powinien zakończyć
karierę to da im popalić! Ma dopiero dwadzieścia trzy lata! Może
wiele i udowodni to każdemu z osobna, jeśli zajdzie taka potrzeba!
Jednakże w jaki sposób miałby udowodnić swoje racje, skoro jest
uziemiony?
-
Zacznę się śmiać, krzyczeć i płakać w tym samym czasie –
prychnął z pogardą. – Jestem doskonałym łyżwiarzem! Nie to
co tanie podróbki, które nie zasłużyły na złoto – krzyknął
w stronę rywali, nawet jeśli nie mieli prawa go słyszeć. –
Gdyby ktoś znajdował się w zamkniętym pokoju na górze, z
pewnością usłyszałby go.
Wrzało
w nim. Chwycił pierwszą rzecz, którą znalazł pod ręką i rzucił
w ekrat drogiego sprzętu. Telewizor stojący na wąskiej półce
zatrząsł się gwałtowanie, ale ustał na podłożu. Gdyby cios był
nieco silniejszy, Rene musiałby po raz kolejny zbierać rozbite
szkło z podłogi. Tego było jednak znacznie więcej. Zła energia,
która się w nim skumulowała chciała znaleźć ujście, lecz nie
wiedział jakim sposobem miałby to zrobić. Jedyne co zawsze mu się
udawało to przeczekanie i uspokojenie się wraz z upływającymi
godzinami. Pragnął zapomnieć o swoich problemach i udawać, że
nie istnieją. Jednak w nieskończoność nie może zamiatać ich pod
dywan. Najbardziej bolała go niemoc, którą czuł. Fakt, że chciał
a nie mógł był przygnębiający. Siedzenie w domu mu nie służyło,
gdyż wtedy robił się bardziej marudny niż zazwyczaj.
-
Może przejażdżka pozwoli mi odpocząć i zrelaksować się.
Nie
wiedział, czy rzeczywiście cokolwiek to da, ale warto było
spróbować. Dźwignął się z wygodnej sofy. W trakcie ubierania
obuwia zadawał sobie pytanie, gdzie powinien pojechać. Mógłby
odwiedzić Melindę i Elay'a, jednak nie chciał im przeszkadzać,
wiedząc, że oboje są zmęczeni ciągłą opieką nad swoją córką.
Ze
względu na wieczorną porę dnia i chłodniejszą pogodę narzucił
na siebie szary płaszcz sięgający do bioder. Schował telefon do
tylnej kieszeni spodni i wyszedł z domu energicznie trzaskając
drzwiami. Te uruchomiły automatyczny zamek, więc nie musiał
zawracać sobie głowy ich zamykaniem, do otwierania musiał już
posłużyć się kluczami. Wskoczył do zaparkowanego przed budynkiem
białego samochodu i po odpaleniu silnika ruszył z piskiem opon w
stronę ulicy. Żeby włączyć się do ruchu, musiał najpierw
wyjechać z piaszczystej drogi, w środku lasu.
Kilka
kilometrów później przemierzał w pełnym skupieniu drogi, mijał
samochody zmierzające w przeciwnym kierunku. Przez kilka kilometrów
jechał otoczony lasem lub łąką. Gdzie nie gdzie dostrzegał wolno
stojące domu jednorodzinne. Na niektórych polach stały bilbordy
reklamujące mieszkania, działki na sprzedaż bądź bzdurne
przedmioty codziennego użytku. Z głośnym jękiem przyjął widok
tablicy informacyjnej z napisem miasta, do którego wjeżdża. Już
na wstępie ruch pojazdów się zwiększył, pojawiły się wysokie
na kilkanaście metrów drapacze chmur, bloki mieszkalne i wiele
innych miejsc, które zamieszkiwali ludzie.
Wolał
skorzystać z tego wjazdu do miasta, bo gdyby jechał inną ulicą,
od drugiej strony, musiałby minąć dom Arkady'ego, a nie chciał
mężczyzny widzieć. Pech zrobiłby wszystko, żeby tylko jakimś
cudownym zbiegiem okoliczności spojrzeli na siebie. Jedynym wyjściem
było ominięcie przedmieść zamieszkiwanych przez trenera.
Starając
się unikać najruchliwszych ulic, zjechał na sąsiedni pas, by
skierować się do super marketu. Sklepy były stosunkowo blisko
miejsca, w którym się obecnie znajdował. Gdy miał wjechać na
rondo upewniwszy się, że nic nie stoi mu na przeszkodzie, raptownie
zza niego wyjechał samochód dostawczy i wykręcił tuż przed jego
maską wjeżdżając w niego. Intuicyjnie zdjął nogę z gazu i z
całej siły wcisnął hamulec, robiąc to w ostatniej sekundzie
przed katastrofą. Mocno nim szarpnęło i mimo zabezpieczających
pasów, poleciał ostro do przodu, na szczęście nie robiąc sobie w
żaden sposób krzywdy. W jednej chwili serce podskoczyło mu do
gardła a ciało oblał zimny pot. Dłonie panujące nad kierownicą
drżały.
-
Pojebało cię, człowieku?! – uderzył pięścią w klakson.
Zatrzymał
się na ulicy przed rondem, w które nie zdążył wjechać, a może
dobrze, że nie zdążył. Z tego wszystkiego nawet nie miał czasu
zapamiętać numerów rejestracyjnych. Gdyby nie zareagował tak
szybko, bez wątpienia osoba prowadząca auto wjechałaby w niego i
wgniotła go w fotel roztrzaskując pojazd. Uświadomił sobie, że
nadal na jezdni są inne samochody, kiedy usłyszał je jadące za
sobą oraz trąbiące. Pełen nerwów ponownie musiał odpalać
pojazd. W głowie mu się nie mieściło, że tacy debile jeszcze
mają czelność pokazywać się na drogach. Najlepiej jest myśleć,
że jest się samym we wszechświecie! Był wkurwiony, bo nie dość,
że podniosło mu się ciśnienie to umysł wciąż pokazywał
obrazy, którymi to zdarzenie mogło się skończyć.
Skręcił
w następną ulicę, a z niej już widoczny był market. Duży, biało
zielony, typowo wyglądający jak w większości miejsc. Niczym
specjalnym z zewnątrz się nie wyróżniał. On robił w nim zakupy
najczęściej, ponieważ miał najbliżej.
Zawiesił
ręce na kierownicy a na nich oparł ciężką w tej chwili głowę.
Co za palant! Gdyby coś mi się wtedy
stało... Wstrząsnęły
nim dreszcze. Musiał dać sobie chwilę na ochłonięcie. Przez całą
drogę tutaj marzył, by upuścić z siebie cały stres jakiego
nabawił się przez kilka sekund. Nic nie mógł poradzić, że się
przestraszył. Zawsze się bał, że kiedyś spotka go wypadek
drogowy. To była chyba najbardziej przerażająca rzecz dla niego.
Inni boją się latać samolotem, boją się pająków czy węży, a
on boi się, że nadejdzie dzień, w którym zostanie ranny w
wypadku. Kiedyś śniło mu się, że miał wypadek samochodowy.
Uderzy w niego jakiś samochód, on nie potrafiąc wykonać manewru i
uciec, zostanie zepchnięty z góry w lesie, na której było setki
przeszkód w postaci drzew. Jego pojazd będzie koziołkować,
uderzać każdą częścią o pnie zdrapując z nich korę. Lecieć w
dół, aż natrafi na potężne drzewo, które zgniecie maskę
unieruchamiając mu nogi. Przebije się przez przednią szybę, a
potężne gałęzie wbiją się w jego ciało, niczym wykałaczka w
mięso i powstanie z niego szaszłyk. Godzinami będzie leżeć we
krwi i modlić się o pomoc. Gdy Bóg wysłucha jego błagania, ku
uldze, która wstrząśnie jego sercem, zjawią się strażacy i
pomogą mu. Z pozoru wszystko będzie dobrze, nic sobie nie
uszkodził. Lecz leżąc na noszach powiadomi ratownika medycznego,
że ciężko podnieść mu nogi. Ten się słowem nie odezwał robiąc
dziwną minę. Kierowany złym przeczuciem Rene usiądzie na tyle na
ile pozwalało mu obolałe ciało i obrysuje spojrzeniem swoje nogi,
a raczej ich brak. Nie będzie potrafić nimi poruszyć, bo ich po
prostu nie będzie! Stal w samochodzie wgniecie się w nie i zmiażdży
ostatecznie je odcinając. Złapie się za włosy jakby zaczął je
wyrywać. Będzie krzyczeć i wrzeszczeć z przerażenia.
Ten
swego rodzaju koszmar wydawał się niewiarygodnie prawdziwy. Przez
czas jego trwania w nogach czuł mrowienie, nie potrafił nimi
ruszyć. Oszołomiło go to. Gdyby rzeczywiście w wypadku został
pozbawiony kończyn dolnych, poprosiłby o pistolet i bez chwili
zawahania strzeliłby sobie w łeb. Nawet by się nie zastanawiał.
Nie kalectwo byłoby dla niego tragedią, lecz katastrofalne
zdarzenie przekreśliłoby całe jego życie. Zostałby mu odebrany
zawód i najukochańsze zajęcie w jednym. Wolałby zginąć niż
zaprzestać jeżdżenia na łyżwach. To tak jakby ktoś zabrał mu
duszę. Kiedy samochód dostawczy prawie w niego przypieprzył,
strach, który czuł w czasie okropnego snu, ten sam strach pojawił
się ponownie.
-
Powinienem się uspokoić. Nie doszło do tragedii. Wszystko jest
świetnie – mówił sarkastycznym tonem wcale nie potrafiąc
siebie pocieszyć.
Odetchnął
głośno i wreszcie wysiadł z pojazdu. Zamknął go i powłóczył
nogami na zakupy. W środku wziął mały koszyk i zaczął spacer po
markecie. Przechadzał się między półkami z warzywami. Nic
stamtąd nie włożył do koszyka i właściwie nie wiedział co
powinien. Miał się gdzieś przejechać, ale wygląda na to, że
jego wyprawą było zawitanie do marketu. To też jakaś forma
rozrywki, dla niego chyba wszystko było dobre, byle by oderwać się
od nadmiernego myślenia. Skierował się w stronę półek, na
których wystawiony były różne rodzaje cukierków, batoników,
żelków, tabliczek czekolady. Poczuł jak ślina leci mu po brodzie,
a oczy zaczęły się świecić jak u małego dziecka. Od lat nie
jadł takich rzeczy. W dorosłym życiu, gdy był wschodzącym
sportowcem ścisła dieta zabraniała takich szkodliwości. A będąc
dzieciakiem guwernantka zabraniała mu słodyczy, bo jej zdaniem były
niezdrowe, tuczyły i były szkodliwe dla zębów. Cudem było jeśli
udało mu się kiedyś przemycić jakiś smakołyk bez jej wiedzy.
Naprawdę nie znosił tej starej kobiety, a ściślej mówiąc to
każdej z tych niby nauczycielek/opiekunek. Latami obce kobiety się
nim zajmowały i tworzyły obrazek „matki”, chociaż nigdy o
żadnej nie ośmieliłby się tak pomyśleć. Na wspomnienie kobiet,
które miały kij od szczotki w dupie, surowych reguł, codziennego
grafiku nauczania i nudnych lekcji z nudnymi nauczycielami, który
nie potrafili w ciekawy sposób przekazać wiedzy cieszył się, że
jest już dorosły i zniknął z tego „domu”.
Uśmiechnął
się chytrze na myśl, że teraz, gdy nie trenuje, nikt go nie
pilnuje i nie poucza, może się pozwolić na smakołyki, których
wszyscy mu zabraniali. Zapakował dwie tabliczki czekolady, jedną
mleczną, a drugą z nadzieniem. Dołożył dużą paczkę kwaśnych
żelków. Po przejściu do kolejnej alejki złapał dwa opakowania
chrupek. W innych miejscach powiększał swoją stertę. Nie zwracał
najmniejszej uwagi na ludzi, którzy spoglądali na niego dziwnym
wzrokiem. No tak, dorosły zachowujący się niczym małe dziecko to
chyba nie jest normalna rzecz. Chciałby się opamiętać, ale nie
mógł nic poradzić, że ma ochotę na słodycze. Pierwszy raz od
naprawdę długiego czasu... dobrze się bawił. Wielką radość
sprawiały mu zakupy rzeczy, których wcześniej nie miał prawa mieć
w domu. Przemieszczał się z alejki do alejki poszukując co
nowszych przekąsek. Gdyby spojrzał teraz w lustro, nie zobaczyłby
jak zwykle naburmuszonej twarzy i wrogo nastawionej do ludzi osoby, a
nieszkodliwe dziecko, które miło spędza czas i nie przestaje się
uśmiechać.
W
tym szale prawie zapomniał o mleku i płatkach. Większość rzeczy
się już pokończyła i najważniejszym było uzupełnienie zapasów.
Do działu z chemią poszedł na końcu. W maszynki do golenia
również przydałoby się zainwestować. Nie znosił chodzić
zarośnięty. Czuł się wtedy zaniedbany i obleśny. Mając już
prawdopodobnie wszystko podreptał z pełnym koszykiem do kasy.
Władował się za młodą kobietą kończącą wkładać do torby
swoje rzeczy. Wypakował wszystko i czekał aż kasjerka podliczy
sumę. Mimowolnie zerknął na półeczkę, na której umieszczone
zostały gumy do żucia, napoje w puszce, opakowania z tabletkami
oraz prezerwatywy. Jego wzrok poleciał głównie na ich zestaw.
Gdybym tylko miał z kim je zużyć, pomyślał ponuro. Nawet
jeśli miałby kogoś takiego, to nie wiedział czy kupiłby je
zakładając, że ludzie stojący za jego plecami widzą co bierze do
ręki. Być może wolałby takie z apteki, czy coś... Zawsze się
zastanawiał czy ludzie rzeczywiście w takich sklepach kupują
gumki. Skoro one tam były to może miały popyt. Nie rozwodził się
nad tym dłużej, gdyż kobieta podała mu kwotę, którą musi
zapłacić. Po tej czynności zapakował wszystko do dwóch
reklamówek zapominając kompletnie o rozmyślaniach sprzed chwili.
Moment później znalazł się na parkinu przed autem. Otworzył
elektronicznymi kluczykami bagażnik i włożył do niego prowiant na
najbliższy tydzień. Na dniach nie będzie miał więcej potrzeb, by
wracać do miasta. Dzień po dniu będzie jadł te głupie płatki, i
ma tak od kiedy Melinda przestała mu gotować, aż do ostatnich dni
swojego życia.
Włączenie
się do ruchu było trudne do wykonania, gdyż co chwilę po obu
stronach przejeżdżały samochody. W pewnym momencie wykorzystał
okazję i z piskiem opon wepchnął się w dziurę kilkanaście
metrów przed kimś. W innym przypadku stałby tam Bóg wie ile.
Postanowił przejechać się inną niż dotychczas ulicą. Już na
początku tej drogi pożałował, bo spostrzegł, że pełna jest ona
barów i nocnych klubów. Dziwnym zbiegiem okoliczności już
otwartych. W jego umyśle zapaliła się czerwona lampka
sygnalizująca niebezpieczeństwo. Chęć zatrzymania się i
wkroczenia do klubu, zabawienia się, czego od wieków sobie
zabraniał, była tak samo wielka jak najszybsza ucieczka. Znał
siebie, wiedział, że jeżeli raz spróbuje nie będzie potrafił
przestać. To jest tak jak z czekoladą. Mówi, że weźmie tylko
kostkę, a ostatecznie kostką jest cała tabliczka. Wcisnął pedał
gazu i odjechał z przed klubu nie oglądając się za siebie. Nie
będzie więcej myślał o tym co chciał przez kilka sekund zrobić
i jak bardzo zmieniłoby to jego życie. Zagłuszy dudniące w umyśle
słowo „tchórz”. Droga powrotna zdawała się dłużyć w
nieskończoność. Minęła mu w kompletnej ciszy, tak samo będzie w
domu. Już mu ta cisza dzwoniła w uszach. Czy powinien od czasu do
czasu rozerwać się? Przecież nawet ludzie lubiący samotność
lubili od czasu do czasu porozmawiać z kimś. W olbrzymim domu nie
ma nawet do kogo ust otworzyć. W jakikolwiek sposób, ale spędzić
trochę czasu w towarzystwie ludzi w swoim wieku, z którymi mógłby
normalnie porozmawiać.
-
Oprócz Mel i Elay'a nie mam nikogo takiego – przypomniał sobie
ten malutki szczegół o braku jakichkolwiek przyjaciół poza
małżeństwem. Westchnął wracając do ponurych myśli.
Z
oddali już widział boczną, leśną uliczkę, w którą trzeba
skręcić, by dojechać do jego domu. Mieszkanie na odludziu mu nie
przeszkadzało. Ważne było dla niego, że miał dużo prywatności,
i że nikt nie będzie pakował się w jego poukładane życie z
buciorami. Wykonał manewr jadąc spokojnie przez gęsty las nie
spiesząc się. Nie było takiej potrzeby. Miał także na uwadze, że
w każdej chwili może wyskoczyć przed maskę jakieś zwierze.
Uwielbiał tę ciszę, spokój, którego nie zakłócali żadni
ludzie. Gdyby spacerował po lesie jak to czasami robił wieczorami
zamiast jechać samochodem, z pewnością usłyszałby wszystkie
dźwięki jakie prezentowała natura urządzając zapierający dech w
piersiach koncert. Przysłuchiwanie się śpiewom ptaków, szumiącym
drzewom i latającym wokół owadom wprawiało go w beztroski
nastrój. W jednej chwili potrafił zapomnieć o wszystkich złych
rzeczach, przygnębiających uczuciach i pragnieniach, które od lat,
próbował stłumić, co szło mu raz lepiej, raz gorzej. Dla
przeciętnego człowieka to, że idzie po piaszczystej drodze
otoczony kilkunastometrowymi drzewami, różnorodnymi krzewami, nie
miało większego znaczenia. Natomiast dla Rene miejsce, które
wybrał, by wybudować dom stało się swego rodzaju oazą, ciepłą
przystanią. Nie obchodziło go, że jest w niej sam jak palec. Z
doświadczenia wiedział, że ludzie robią wszystko na pokaz i jest
wiele ważniejszych rzeczy, do których lgną. Myśląc w tej chwili
o zacisznym zakątku, jakim był las mieszany dzielący jego dom od
hałaśliwej ulicy, uświadomił sobie, że od jakiegoś czas nie
opuszczał swojej posiadłości trenując do upadłego. Zacisnął
ręce na kierownicy mając przed oczyma Keitha i Mirandę pyszniących
się swoim zwycięstwem. Nie potrafił przeżyć tego, że oni
mogliby zdobyć złoto, a on nie. Gdyby tylko Arkady wyzdrowiał,
gdyby tylko był w stanie mnie przygotować. Gdyby zdarzył się cud
i mógłbym wystartować. Tyle pracy, ćwiczeń, wyrzeczeń, żeby
dowiedzieć się, że nie wezmę udziału w zawodach?
Przełknął
ślinę oraz rosnącą w gardle gulę. Napełniał go żal i
wściekłość. Miał ochotę zapłakać, wrzeszczeć, krzyczeć –
wszystko naraz, jednak co by to dało?
Spostrzegł,
że gęstwina zaczyna się kończyć, a to oznacza, że zbliża się
do mieszkania. Mając za sobą ze trzy kilometry nagle skręcił
ostro w lewo wjeżdżając na wyłożony szarą kostką podjazd.
-
Co do cholery! – krzyknął hamując gwałtowanie przez stojącym
na środku samochodem. Zapięte pasy uratowały go przed
przydzwonieniem głową w kierownicę i wybiciem uzębienia.
Trzymał
się kółka mając spuszczoną w dół głowę, próbował uspokoić
dudniące serce, które o mały włos nie wyskoczyło mu z piersi. W
ostatniej chwili zauważył pojazd i tuż przez jego zderzakiem
zdążył wyhamować. Wezbrała w nim wściekłość. Ile jeszcze
dzisiaj niespodzianek go spotka?!
Wnętrze
jego ciała zaczęło palić od podwyższającej się temperatury,
która skoczyła pod wpływem zewnętrznych bodźców. Nabrał
głęboko w płuca tlenu, wyprostował się i oparł plecami o fotel.
Jego oczy przez szybę ujrzały czerwony samochód widziany przed
chwilą, w którego o mały włos nie przywalił. Wtem zwrócił
głowę ku dwóm mężczyzną, którzy stali zdenerwowani i spięci
czekając aż on do nich wyjdzie. W starszym, nieproszonym gościu,
mimo chwilowego otumanienia, rozpoznał Arkady'ego. Lecz nie potrafił
sobie przypomnieć kim była osoba stojąca obok. Mężczyzna
wyglądał na bardzo młodego. Ubrany był w skórzane spodnie,
kurtkę zapiętą pod szyją i glany, a całość w kolorze czerni.
Uroku interesującej postaci dodawały kruczoczarne włosy oraz
ostre, wręcz waleczne spojrzenie. Już mu się nie spodobała ta
postawa i te paskudne ubrania, które należały do człowieka bez
poczucia stylu i o okropnym guście.
Odpiął
pas i energicznym ruchem odrzucił go od siebie. Wyjął kluczyki ze
stacyjki i otworzył z rozmachem drzwi prezentując gościom
niezadowoloną minę. Trzasnął drzwiami, że szyby się zatrzęsły.
Podszedł do nich i obrzucił sztyletami ciskającymi z oczu. Stając
z nimi twarzą w twarz dopiero wtedy uświadomił sobie kim jest
obecny tu przystojniaczek udający buntownika. Wycelował palcem w
pierś Charliego z premedytacją przekręcając jego imię.
-
Carl, ostatnio dałem ci wyraźnie do zrozumienia, że nie chcę
mieć z tobą nic wspólnego. Po jakie licho przybłąkałeś się
aż tutaj?
Młodszy
z Deakinów prychnął wyniośle po czym uniósł wysoko brwi i
odparł obojętnym tonem.
-
Gdyby ojciec mnie nie zmusił do przyjazdu na to zadupie, to w tym
czasie odbywałbym przyjemną przejażdżkę, a nie dyskutował z
dupkiem grającym pana i władcę.
-
Chłopcy dajcie spokój – zabrał głos Arkady, chcąc zawczasu
zapobiec nadciągającej kłótni. Odsunął od siebie syna, który
przewrócił tylko oczami i położył ręce na piersi. – Rene,
przepraszam, że wpadamy bez uprzedzenia, tak późno, ale nie
potrafiłem leżeć w domu mając świadomość jak bardzo jest
tobie przykro.
-
Wracajcie do siebie – rzucił zimno przybierając na twarz maskę
„nie zależy mi”.
-
Chociaż wysłuchaj co mamy ci do powiedzenia, skoro czekaliśmy na
ciebie ponad godzinę, ty zapatrzona w siebie gwiazdko. Ludzie
specjalnie się do ciebie fatygują, więc okaż minimum
wdzięczności.
-
Charles! – podniósł głos ojciec mając dosyć syna, który od
samego początku narzeka i narzeka. On obmyślił genialny plan,
który nie mógł się nie udać, a te dwa młotki nie potrafią
dojść do porozumienia dla wspólnego celu.
Słysząc
od synalka trenera „okaż wdzięczności” przypomniał sobie
czasy, w których każda z jego guwernantek mówiła dokładnie te
słowa. Pouczając go, „ucząc” szacunku do innych. Zabawne było,
że zawsze to powtarzały stojąc nad nim z drewnianym wskaźnikiem i
bijąc go po dłoniach za złe odpowiedzi albo w chwilach, gdy miał
dość takiego traktowania i się buntował.
Zrobił
zgorzkniałą minę. To były jedne z tych gorszych momentów jego
dzieciństwa. Nie lubił do nich wracać.
-
Arkady, nie jestem w nastroju – przeczesał swoje jasne włosy
wzdychając ciężko. Im dłużej myśli o jeździe na lodzie tym
bardziej serce mu się kraje, że nie ma szans, by coś zdziałać w
tej sprawie. Nie jest przecież ślepy, by nie zauważyć kuli, na
której trener się podpiera i kołnierza ortopedycznego.
Zignorował
nieproszonych gości wyjmując z bagażnika swoje zakupy. Wraz z nimi
skierował się do domu. Liczył, że dadzą za wygraną i odjadą
jak tylko zamknie im drzwi przed nosem. Niestety to nie mogło być
takie proste, bo jak się okazało synalek Arkady'ego jest wyjątkowo
uparty i natrętny. Nie wierzył kiedy został złapany przez niego
za rękę i pociągnięty w tył.
-
A może po prostu boisz się, że pedał się na ciebie rzuci? Nie
zapomniałem jaką zrobiłeś wtedy minę. Jakbyś zobaczył coś
chorego – rzucił kpiąco mężczyzna.
Dlaczego
ten facet musi wyciągać na światło dzienne tamte wspomnienia? Już
prawie przestał myśleć o obrzydliwej scenie, którą miał pecha
zobaczyć.
Rene
w jednej chwili pomyślał, że koniecznie musi się uwolnić z tego
mocnego uścisku. Brunet ściskał jego rękę w taki sposób, że
zaczynała boleć. Miał naprawdę mocny chwyt. W czasie szarpaniny
do jakiej między nimi doszło, reklamówki upadły na ziemię. On
natomiast został pociągnięty wstecz. Gdzieś w oddali słyszał
głos trenera, ale jego słowa niknęły w przestrzeni. Nawet nie
zauważył, że próbował powstrzymać swojego syna.
-
Dwóch facetów to niby coś normalnego?! – zdołał w końcu z
siebie wydusić.
Nie
wierzył, że w tym momencie ich twarze były tak blisko siebie.
Gdyby brunet się nieco pochylił, mógłby bez przeszkód go
pocałować. Na tę myśl po jego ciele przeszły ciarki. Jeśli
miałby zrobić to z nim, jak z tamtym mężczyzną sprzed
szpitala... Nie w tym życiu! Nie pozwoli traktować się w ten
sposób! Nikt nie będzie nim więcej pomiatać jak szmacianą lalką!
Ręką którą miał wolną wziął szybki zamach i przywalił
pięścią prosto w twarzy napastującego go przyjemniaczka. Po
silnym ciosie mężczyzna w końcu go puścił i odsunął się na
bezpieczną odległość w obawie przed powtórką.
-
Mam gdzieś co robisz i z kim, ale nie zbliżaj się do mnie! –
wysyczał mężczyźnie przed twarzą. – Nie masz prawa mnie
dotykać, więc nigdy więcej tego nie rób!
Czuł
na sobie wzrok ojca, który zbliżył się do swojego syna, również
mu się przyglądającego.
-
Rene, chciałem żebyś porozmawiał spokojnie z Charliem, a nie
żebyście rzucali się na siebie z pięściami – dlaczego w
głosie Arkady'ego słychać pretensję? Dlatego, że obraził jego
syna? Więc trener akceptuje ten rodzaj dewiacji? Nie spodziewał
się tego.
-
Powiedz to jemu – wskazał na osobę, która nic sobie nie robiła
ze swojego czerwonego policzka. – Wyjaśnijmy sobie coś –
warknął wściekły. – Jak powiedziałem, mam gdzieś co robisz
ty i z kim. Rób co chcesz, ale nie każ mi tego oglądać, bo dla
mnie – dotknął się w pierś – to chore i nienormalne. Jeśli
chcesz ze mną rozmawiać, po prostu nie wspominaj o swojej
przypadłości w mojej obecności.
Młody
Deakin prychnął pod nosem. Wyglądał jakby przez chwilę bił się
z myślami, aż ostatecznie jedna jego strona nie wygrała. Brunet
pokręcił głową jakby w niedowierzaniu, odwrócił się na pięcie,
by pójść w stronę samochodu, w który on o niemal przypieprzył.
Otwierając drzwi powiedział do swojego ojca.
-
Mówiłem, że twój plan nie wypali. Żałuję, że w ogóle
zgodziłem się tutaj przyjechać. Zrobiłem to tylko na twoją
prośbę, tato. Idiotyczne było myślenie, że ja i on moglibyśmy
się dogadać. Właśnie miałeś idealny przykład naszej rozmowy.
Poza tym nie będę przebywać w towarzystwie człowieka, który
gardzi mną z tak głupiego powodu jak moja orientacja seksualna.
Młody
mężczyzna wsiadł do pojazdu trzaskając donośnie drzwiami. On
jeszcze parę chwil patrzył na trenera, do czasu, gdy nie odwrócił
się plecami. Zabrał z ziemi pełne reklamówki i wszedł do środka
domu.
Arkady
stał na podjeździe zastanawiając się co powinien zrobić. Czy
wparować do mieszkania Rene i oświecić go, co do swojego planu i
wielkiej pomocy ze strony Charliego, czy może wrócić z synem do
domu, wiedząc, że i tak nic nie wskóra? Czuł się rozdarty, bo
wiedział, że syn wolałby wracać. Castella mógł być tego
nieświadomy, ale on dobrze znał swoje dziecko, i wiedział, że
tamte słowa zabolałby jego syna. Nigdy nie pokazywał tego po
sobie, ale gdy jakieś osoby atakowały go słownie za to, że lubi
mężczyzn, choć sam nim jest, Charlie cierpiał. Każde przykre
słowa z ust ludzi, którym przecież nic złego nie zrobił, ciążyły
na sercu. A z takimi dość często miał styczności, w różnych
sytuacjach.
Mimo
tego musiał wybrać jakieś wyjście, bo nie ma zamiaru spędzić
całej nocy na tym podjeździe.
OMOMOMO cudownie>>>>>
OdpowiedzUsuńCzekam aż w końcu Rene połapie się, że jest gejem? A może bi?
To będzie ogromny sztosik (*_*)
Z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział *_*
Pozdrawiam i życzę mnóstwa, mnóstwa, mnóstwa weny i czasy<3
Agnes V.
No to fajnie, się porobiło na pewno się dogadają:-)
OdpowiedzUsuńRene i Charli tworzą wybuchowy duet :)
OdpowiedzUsuńNie mogę się doczekać ich dalszych perypetii :)
Rene nie miał szczęśliwego dzieciństwa, czyli sprawdza się powiedzenie, że pieniądze szczęścia nie dają, współczuję mu.
Myślę, że ktoś w przeszłości zabawił się Rene i dlatego tak się zachowuje.
Rene musiał wyglądać przesłodka w supermarkecie :)
Co zrobi Aekady?
Dużo weny :)
Pozdrawiam :)
Hej,
OdpowiedzUsuńwspaniale, te rozmowy Rene i Charliego są boskie, o mało by nie doszło do wypadku, ciekawe jak zareaguje na plan Arkadiego...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia
Hej,
OdpowiedzUsuńcudownie, rozmowy Rene i Charliego są naprawdę boskie, uuu o mało by nie doszło do wypadku... jestem bardzo ciekawa jak zareaguje na plan Arkadiego...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Iza