Tak, małe opóźnienie ;) Dziękuję za komentarze :)
Kiedy
jechał do tego szpitala bardzo się obawiał o stan zdrowia trenera,
który był jednym z nielicznych ludzi, których on lubił i
szanował. Nigdy by sobie nie wybaczył gdyby mężczyzna był ciężko
ranny, a on nie wiedząc o niczym wściekał się na niego i już
obmyślał plan jakby mu tu uprzykrzyć życie. Teraz źle się z tym
czuł. Zastanawiał się co było przyczyną wypadku i jak to się
właściwie stało. Kiedy wyciągnął od jego, pożal się Boże,
syna adres placówki nawet się nie przebierał tylko wsiadł do auta
tak jak stał na podjeździe. Musiał przy tym uważać żeby z
nerwów nie spowodować katastrofy. Nie potrzebował czegoś takiego
w swoim spokojnym, ułożonym życiu. A co by było gdyby prasa się
o tym dowiedziała... Jednym słowem byłby skończony.
Jak
gdyby nigdy nic, wyminął stojącego w osłupieniu młodego
mężczyznę ubranego jak na pogrzeb. Kierując woje kroki do
siedzącej na krzesełku kobiety, w ogóle nie zwracając uwagi nie
pozostałych pacjentów. Żona Arkady'ego przyglądała mu się spod
przymrużonych powiek. Nie obeszło go to, bo w sumie czemu by miało.
Widział tę kobietę wiele razy na zdjęciach gdy trener chwalił mu
się swoją żoną. Jedynie postać jego syna pozostawała dla niego
tajemnicą, ponoć mężczyzna nie lubił gdy robiono mu zdjęcia i
unikał obiektywu jak ognia.
Stanął
przed dużo starszą od siebie kobietą, która gdy wstała była od
niego o wiele niższa. Skłonił się jej lekko, okazując tą
odrobinę szacunku, tylko dlatego, że była to bliska osoba dla
Deakina. W innym przypadku nie zachowałby się aż tak uprzejmie.
Przedstawił się pełnym imieniem i nazwiskiem, natychmiast po tym,
zalewając mężatkę setką pytań o swojego trenera.
Poczuł
jak jej syn staje tuż za nim. Rene jednak nie zamierzał zawracać
sobie nim głowy mając w niej coś ważniejszego niż upierdliwego
faceta i jego wkurwiający wyraz twarzy. Nie musiał na niego
patrzeć, by wiedzieć, że mruży oczy i zaciska zęby zakładając
dodatkowo ręce na piersi.
-
Mąż powinien wkrótce wrócić. – Nie wiedziałam, że pan
przyjedzie do szpitala – odparła zdziwiona.
-
Bardzo się zmartwiłem, kiedy pani syn – ugryzł się w język,
by nie dodać „wkurwiający” – powiedział gdzie znajduje się
Arkady, kiedy zadzwoniłem. Więc oto jestem.
-
Bez paniki – uspokoiła. – Charlie ma rację mówiąc, że
trzeba uzbroić się w cierpliwość. Ale z tego co widzieliśmy, z
jego tatą nie jest tak źle. Mogło być znacznie gorzej – w tym
momencie przeżegnała się, dziękując, że jej mąż przeżył
wypadek.
To
jest pierwszy raz gdy spotyka rodzinę Deakin na żywo, bo zawsze
tylko słuchał trenera gdy o nich opowiadał. Często go irytowało
bredzenie na temat rodziny, bo po cholerę komukolwiek coś takiego?
Ludzie to tylko niepotrzebny problem, a już zwłaszcza spokrewnieni.
W konsekwencji ciśnienie mu się podnosiło, gdy tylko mężczyzna
zaczynał wychwalać swoją żonę i syna pod niebiosa. Choć z
drugiej strony, co on się dziwi. To rodzinny mężczyzna, ciepły i
troskliwy. Kocha ich. Sam nie wierzył, że tak pomyślał o
kimkolwiek. Aż miał ochotę śmiać się z samego siebie. Nie czuł
się niezwykle szczęśliwy mogąc ich poznać. Dla niego to byli
kolejni ludzie, o których zapomni w ciągu najbliższych dni. Ich
imiona wylecą mu z głowy, tak jak reszty ludzi, z którymi nie miał
potrzeby rozmawiać lub spoufalać się.
Arkady
zastał trójkę bliskich mu osób rozmawiających w sali, gdy do
niej wjechał z pomocą wózka inwalidzkiego. Widząc ponownie swoją
rodzinę uśmiechnął się szeroko. Był szczęśliwy mogąc ich
zobaczyć oraz zapewnić, że żyje. Widział strach wymalowany na
twarzy żony, więc natychmiast zaczął ją uspokajać, aż
odetchnęła ona z ulgą. Syn również stał się spokojniejszy i
nie spinał się już.
Dzięki
pielęgniarce i kulom, które ze sobą niosła, mógł ponownie
usiąść na łóżku. Było mu niewygodnie z kołnierzem
ortopedycznym i nogą w gipsie, który sięgał aż ponad kolano.
Okazało się, że nie jest to skręcenie kostki, a poważniejsze
złamanie, które skutkowało właśnie założeniem usztywnienia na
większej powierzchni kończyny. Widząc to Charles i Eleanor
podeszli do niego. Zaczęli coś do niego mówić, ale on słyszał
ich głosy jak przez mgłę. Bardziej niż to, interesowała go
wysoka postać o jasnej cerze oraz tlenionych włosach, z rękoma
skrzyżowanymi na piersi i z miną nie przejawiającą dobrych
zamiarów. Mimo że był dorosłym człowiekiem, to nawet on się
speszył pod ostrym spojrzeniem, którym raczył go Rene.
Podejrzewał, że młody mężczyzna marzył teraz jedynie o
zamordowaniu go. Wręcz czuł na swojej szyi zaciskające się dłonie
blondyna. Przełknął ślinę czując, że zawiódł Castellę jako
trener, ale też człowiek.
W
końcu zwrócił uwagę na żonę, gdy ta złapała go za dłoń.
Wyłapując słuchem jej pytanie, szybko odpowiedział.
-
Zostanę unieruchomiony na parę dwa miesiące. Jednak do domu będę
mógł wrócić za tydzień.
-
Teraz nic się nie liczy, poza twoim zdrowiem. Praca i cała reszta
nie jest ważna – cieszył się, że Eleanor wspiera go, jest obok
i dodaje otuchy, jednakże nie musiała tego mówić, gdyż czuł
coraz większe wyrzuty sumienia.
Rene
mimo że wyglądał na spokojnego, wewnątrz niego trwała zaciekła
walka między „zabić Arkady'ego” a „uspokój się, nie wywołuj
sensacji”, Deakin był tego bardziej niż pewny. Gdyby nie znał
swojego podopiecznego i chlebodawcy w jednym, przypuszczałby, że
Castella jakoś przeboleje niemożność wzięcia udziału w zawodach
sportowych, ze względu na brak trenera. Lecz znał go i wiedział,
że nigdy nie zostanie mu to wybaczone. Kto jak kto, ale łyżwiarz
był bardzo pamiętliwy.
-
Irytuje mnie twoje ignorowanie mojej osoby – wysyczał w pewnym
momencie blondyn zbliżając się do niego. Wyglądał jak chmura
gradowa, która zamiast rzucać zamrożonymi kuleczkami, ciska
ostrymi jak brzytwa sztyletami. – Czy możesz w końcu na mnie
spojrzeć? Jak długo zamierzasz udawać, że mnie tu nie ma?
Blondyn
ominął szerokim łukiem jego syna jakby ten parzył, a Charles
przewrócił oczami tak żeby nikt tego nie widział. Jednak
zachowanie obu mężczyzn nie uszło jego uwadze. Rene podszedł do
łóżka szpitalnego z drugiej strony i stanął z rękami
skrzyżowanymi na piersi, z prawą nogą wysuniętą do przodu.
-
Niepotrzebnie fatygowałeś się do szpitala. Miałem mały wypadek
samochodowy, ale to nic poważnego – starał się mówić
spokojnie, by nie rozjuszyć tego byka jeszcze bardziej.
-
To – wskazał na usztywnioną szyję oraz nogę – nazywasz
niczym poważnym? Skoro już tu jestem, choć wcale nie musiałem
przyjeżdżać – tym razem mówił szeptem pochylając się nad
nim – to mogę cię zamordować, skoro nie zrobił tego tamten
kierowca. Skręcenie ci karku będzie prawdziwą przyjemnością!
-
Wiem, zawiodłem cię – rzekł skruszony, czuł na sobie
zainteresowanie wszystkich wokół, w tym najbardziej żony i syna,
którzy zastanawiali się co się właściwie dzieje. – Nie
potrzebujemy tu żadnego skandalu. Kontroluj emocje w miejscach
publicznych. Tutaj lepiej trzymaj język za zębami, bo część
osób cię rozpoznaje z telewizji. Widzę jak cię lustrują
wzrokiem – uprzedził, dając sobie i Młodemu chwilę na
opanowanie.
-
Gwiazdeczka jaką jesteś ma chyba ważniejsze rzeczy do roboty, niż
koczowanie w szpitalu i czekanie na cud, zgadza się? – oziębły
głos Charliego wcale mu się nie spodobał. Wiedział, że syn
zaczyna się denerwować, gdyż obserwował Rene i wyrabiał sobie
niezbyt dobrą opinię na jego temat. A on mając świadomość, że
młody łyżwiarz jest typem osoby, za którym pierworodny nie
przepada, nie mogło wyjść z tego nic dobrego. Charles jest
zrównoważony i niekonfliktowy, lecz gdy ktoś nadepnie mu na
odcisk, potrafi się wściec. Natomiast Rene nie potrzebuje wiele by
wpaść w szał. Tylko później jest trudniej go opanować. –
Spinasz się jak (…). Nie widzisz jak wygląda mój ojciec? Chyba
nie chcesz próbujesz powiedzieć, że to jego wina? Powinieneś po
prostu stąd wyjść i nie przeszkadzać.
Miał
serdecznie dość tego zarozumialca. Jest zupełnie inny niż w
telewizji i z opowiadań taty. Mimo że znają się od godziny, to on
już nie może zdzierżyć Castelli. No tak, bogaty, zarozumiały,
egoistyczny dupek. Niczym nie różni się od reszty ludzi jego
pokroju.
Ostatnim
co obchodziło Rene było gadanie synalka trenera. Nie był jakoś
specjalnie ciekawy co ma do powiedzenia, najchętniej to by mu
odpowiedział, żeby zamknął się i nie wpierniczał w sprawy,
które go nie dotyczą. Jednakże mając na uwadze żonę mężczyzny
i widownie im towarzyszącą, musiał trzymać język za zębami.
Naszła go myśl, że jak jeszcze ten facet się odezwie, to mu po
prostu przywali. To będzie chyba najlepsze wyjście, żeby go
usadzić na dupie, tak żeby nie miał odwagi na niego spojrzeć i
nie odzywał się słowem. Jak tak teraz o tym myśli, to skąd u
tego całego Carla, czy jak mu tam było, taki a nie inny charakter?
W gruncie rzeczy Arkady jest spokojnym i łagodnym mężczyzną, jego
matka też wydaje się delikatną osobą, która nie potrafiłaby
podnieść na kogoś głosu. Więc czemu ON musi się tak zachowywać?
Obrysował
wzrokiem mężczyznę nachalnie się mu przyglądającego. Jego
napięta i wrogo nastawiona postura jasno mu mówiła, iż nie jest
szczęśliwy z jego obecności. A on miał to właściwie gdzieś.
Przyjrzał się ciemnym włosom, które były zmierzwione od ciągłego
wichrowania. Z nerwów pewnie miał ochotę je sobie powyrywać. W
ładnych, szarych oczach czaiła się złość, niezbyt umiejętnie
ukrywana, a może jej wcale nie ukrywał? Miał ochotę prychnąć.
Nie chciał przyznać się sam przed sobą, ale facet miał niezłe
ciało. Mięśnie rysujące się pod czarną opinającą sylwetkę
podkoszulką wyglądały niezwykle imponująco. Przykrywała ciasne
na biodrach skórzane spodnie. Barki, ramiona i ręce były zakryte
pod jeansową koszulą. Obrazu niejakiego Carla dopełniały ledwo
zawiązane glany, do których nieestetycznie włożono spodnie.
Wyglądały jakby miały mu zaraz spaść z nogi. Kompletny brak
wyczucia dobrego smaku, pomyślał. Jak ktokolwiek może się tak
ubierać? On by w życiu nie założył takich łachmanów. Czy to u
kobiety czy u mężczyzny, wręcz nienawidził takich ubrań.
-
Słuchaj uważnie, Carl – syknął Rene.
-
Jaki znowu Carl? Nie potrafisz zapamiętać czyjegoś imienia? –
warknął mając za nic obecność innych pacjentów wyraźnie
zaciekawionych całym przedstawieniem.
-
Carl, Charlie, Chris, Albert, jedna cholera! – machnął ręką. –
Masz słuchać! Za parę tygodni mam zawody i czy mi się to podoba,
czy nie, potrzebuję trenera! Mam zamiar zająć pierwsze miejsce,
więc muszę trenować pod okiem profesjonalisty! Jeżeli myślisz,
że na ostatnią chwilę będę szukać kogoś, kto nawet nie zna
mojego stylu i jazdy, to masz nierówno pod sufitem, ciołku!
-
Mój ojciec nie może pracować w tym stanie! To raczej ty jesteś
za głupi żeby to zrozumieć!
Ich
głośną sprzeczkę z rozbawieniem na twarzach oglądali pacjenci
mający niezły ubaw, bo w nudnym szpitalu wreszcie coś zaczęło
się dziać. Obaj mężczyźni coraz bardziej podnosili głos i
niewiele brakowało, żeby doszło między nimi do szarpaniny, a może
i bójki. Patrzyli na siebie z nienawiścią w oczach i prośby o
spokój Arkady'ego oraz Eleanor na nic się nie zdawały, bo żaden z
nich nie słuchał. W pewnym momencie słysząc jakieś krzyki do
sali weszła wściekła pielęgniarka, od razu popychając ich obu i
rozdzielając jakby faktycznie mieli się na siebie rzucić z
pięściami.
Rene
poczuł jak ktoś go dotyka i raptownie odwrócił się w tamtą
stroną na sekundę zapominając o swoim towarzyszu sporu.
Pielęgniarka, która na dobrą sprawę wcale nie przypominała
jednej z kobiet mających pomagać pacjentom znajdującym się w
szpitalu, zaczęła wymachiwać rękami i coś mówić.
-
To nie jest ring, żeby jakieś tępaki prezentowały pokaz siły i
mocy – pisnęła wysokim głosem, na co Rene aż się wzdrygnął.
– Jeżeli tak bardzo chcecie się bić to wyjazd ze szpitala. To
nie jest jakaś piaskownica!
-
Bardzo przepraszam – rzekł natychmiast z pokorą Charlie, któremu
głupio się zrobiło, że uległ zaczepkom i zaczął tą
idiotyczną wymianę zdań. Popatrzył na osłupiałego Castellę
rejestrując jego każdą reakcję. Facet stał i gapił się na
pielęgniarkę, wyraźnie zaskoczony jej wyglądem, tak jak on gdy
po raz pierwszy zobaczył kobietę.
-
Kim pan jest? – zwróciła się do blondyna. – Przyszedł pan w
odwiedziny do rodziny?
-
Nie do końca – uszy zaczynały go boleć przez ten paskudny głos.
-
Więc co pan tu robi?! Tu mogą wchodzić tylko członkowie rodziny!
Kto tu pana wpuścił? Proszę wyjść, ale już!
-
Akurat tak się składa, że rozmawiałem z kimś. Jak dostanę
chwilkę, to...
-
Nic z tego. To nie jest miejsce, w którym powinien się pan
znajdować!
-
Mógłbym to samo powiedzieć do pani – już nie wytrzymał, jak
na kimś się zaraz nie wyżyje, to nie wytrzyma. Od wielu dni
gotuje się w nim niczym lawa w wulkanie, który za chwilę znajdzie
ujście i wybuchnie. – Szpital to chyba niezbyt odpowiednie
miejsce na usługi jakie pani oferuje. Jeśli się pani zgubiła to
podpowiem, że ulica, na której zarabiają dziwki jest kawałek
dalej za szpitalem i centrum handlowym. Z tego co kojarzę, to
właśnie tam powinna pani stać i zarabiać. Strój pielęgniarki
na pewno przyniesie pożądany efekt, by się w coś interesującego
pobawić. Ale to raczej w godzinach nocnych powinna pani zabawiać
klientów. I podkreślam, klientów, nie pacjentów, którzy nie
przyszli tu po to by oglądać jak pani świeci przed nimi
sztucznymi cyckami i gołą dupą. Szczerze powiedziawszy to
pierwszy raz widzę taką szmatę, która próbuje swoich sił w
innym przemyśle niż do tej pory.
Stał
z otwartymi ustami, bo jego szczęka z głośnym hukiem uderzyła o
ziemię. Oczy miał szeroko otworzone i wielkie jak spodki. Przez
kilka sekund zastanawiał się, czy on się przesłyszał, czy ten
blondas faktycznie zjechał pielęgniarkę z góry na dół, jasno
dając do zrozumienia co o niej myśli. On też był tego samego
zdania, ale w życiu by nie powiedział tego na głos, a co dopiero w
obecności tylu ludzi i własnych rodziców. Wychowali go za dobrze,
żeby mówił takie rzeczy jak Castella. W głowie mu się nie
mieściło, że ten człowiek tak prosto z mostu dopieprzył słownie
tej babie. W całej sali przez dłuższy czas nikt nie raczył się
odezwać, wszyscy tylko patrzyli po sobie i nieco się uśmiechali
pod nosami. Jego mama była w prawdziwym szoku co doskonale wyrażała
jej mimika twarzy, zaś tata miał na ustach wymalowany uśmiech, ale
starał się go zniwelować i przybrać poważny wygląd. Nawet jemu
samemu chciało się śmiać, ale także się przed tym
powstrzymywał. Zauważył, że ten człowiek zwracając się do
pielęgniarki mówił per „pani”, lecz nie było w tym za grosz
szacunku. W końcu ponownie usłyszał głos blondyna, tym razem miły
i przyjemny, z pozoru, lecz wciąż przesiąknięty jadem.
-
Mam nadzieję, że pani zrozumiała co próbowałem powiedzieć –
powiedział przekręcając głowę w bok i uśmiechając się
najlepiej jak umiał. – Oczywiście to nie było nic osobistego,
po prostu wygląda pani jak zwyczajna kurwa, która zarabia
rozkładając nogi przed facetami, którym marzy się używany
towar. A kto wie, jak i kto go wcześniej używał.
-
Jak... jak śmiesz! – zamachnęła się aby uderzyć mężczyznę
w twarz, lecz ten szybko złapał w mocny uścisk jej nadgarstek i
pociągnął go góry.
-
Ja nie próbowałem pani uderzyć, więc niech i pani nie próbuje
przetestować swojej nikłej siły na mnie. To nie jest jakaś
piaskownica, prawda?
Kobieta
słysząc zdanie, które wypowiedziała kilka minut temu zdenerwowała
się jeszcze bardziej. Wyrwała się z kleszczy momentalnie
zaciskając wymanikiurowane
dłonie. Prychała co chwilę jak rozwścieczona kotka, nie
dowierzając, że ktoś ją obrzucił obelgami. Wszyscy wokół
widzieli, że nie wiedziała co odpowiedzieć. Kompletnie ją
zatkało. Jedyna do czego była zdolna to do poprawienia swoich
napuszonych włosów i szybkiego wyjścia z sali. Jak się zaraz
okazało, jednak zbyt szybkiego, gdyż przy drzwiach o mało co, by
się nie wywróciła i poleciała na twarz zawdzięczając to
wszystko 20-centymetrowym szpilkom. Tylko to, że w ostatniej chwili
przytrzymała się klamki uratowało ją przed niechybnym upadkiem.
Ratując resztki swojej dumy otworzyła z rozmachem drzwi i wyszła.
Zachowanie
pielęgniarki, o ile można było ją tak w ogóle nazwać, w ogóle
go nie obchodziło. Dla niego liczyło się tylko to, że on
rozładował swój stres, jednak co z tego, skoro to było tylko
jednorazowe?
Odwrócił
się do trenera, próbującego ukryć swoje rozbawianie i popatrzył
na niego poważnie.
-
Co ja mam niby zrobić? Muszę wziąć udział w Igrzyskach.
-
Ren – westchnął przeciągle mężczyzna – na początek może
byś się uspokoił?
-
Jestem oazą spokoju i równowagi.
-
Właśnie widzę – zaśmiał się. – Jeśli cię wyrzucą ze
szpitala to ja nie stanę w twojej obronie.
-
Czy powiedzenie prawdy albo wyrażenie swojej opinii to
przestępstwo? Poza tym, taka baba nie powinna pracować w takim
miejscu. Widziałeś jak wyglądała. Przez te buty za chwilę
zbierałaby zęby z podłogi. A ja tylko grzecznie poprosiłem o
chwilę rozmowy.
-
Nieważne – machnął ręką ignorując wszystko. – Jedź do
domu, a ja do ciebie zadzwonię i porozmawiamy. Za tydzień mnie
stąd wypuszczą i wtedy się dogadamy.
-
Za tydzień?! Zwariowałeś! Zawody są niebawem, a ja mam czekać
jeszcze dłużej? Człowieku, czy zdajesz sobie sprawę przez co ja
przechodzę?! Pierdolę to! Idź do diabła! – warknął niskim,
zachrypniętym głosem. Z jeszcze gorszym humorem niż godzinę
temu, opuścił salę trzaskając drzwiami.
Miał
tego dosyć! On sobie flaki wypruwa, żeby załapać się na zawody,
a cały świat postanowił zwrócić się przeciwko niemu i
spierdolić mu wszystkie plany. Mogło być jeszcze gorzej?! Owszem,
mogło, lecz nie chciał wywoływać wilka z lasu. Wpadł jak torpeda
do windy i zjechał nią na sam parter. Ludzie, którzy akurat
musieli wsiąść do tej samej windy co on odwracali głowy i nie
patrzyli na niego. Wiedział, że przez swój wybuchowy charakter
odpycha od siebie ludzi, ale miał to gdzieś. Jakby jemu zależało
na kimkolwiek. Wyszedł w dużym holu, na którym kręciło się od
groma ludzi. Widział kilka osób ze złamaną ręką czy nogą. Była
kobieta poruszająca się za pomocą wózka inwalidzkiego. Starsi
ludzie, młodzież lub dzieciaki. Zignorował ten widok i szedł w
stronę dużych oszklonych drzwi.
Odetchnął
głęboko nabierając w płuca może niezbyt czystego powietrza, za
to orzeźwiającego. Rozejrzał się czy nic nie jedzie i przeszedł
w stronę ogromnego szpitalnego parkingu, przypominającego te przy
różnych marketach. W szybkim tempie znalazł się przy swoim
ukochanym białym Lamborghini Cabrio. Miał ochotę wybić szybę w
samochodzie albo coś rozwalić, wyżyć się, ale było mu szkoda
swojego ulubionego auta, przy zakupie którego cieszył się jak
dziecko. Za to oparł się o maskę pojazdu i spojrzał w niebo chcąc
zapanować nad swoimi emocjami, które niekontrolowane mogły
wyrządzić wiele szkód. Nie wiedział jak dużo czasu upłynęło i
jak długo patrzył się na nieboskłon. Powinien chyba wracać do
domu żeby zająć się nic nierobieniem. Trenować mu się
odechciało. Uczucie jak to, naszło go chyba pierwszy raz w życiu.
Gdy
już miał się zbierać i wsiadać do auta, zauważył w pobliżu
dwóch rozmawiających ze sobą mężczyzn. W jednym natychmiast
rozpoznał idiotę z sali, alias Carla lub Charlesa Deakina. Jednak
nie wiedział kim była druga postać. Na pewno miał ciemne włosy
związane w kucyk, ubrany był dość przeciętnie. W jakieś spodnie
dresowe i sportową bluzę. Wzrostem dorównywał idiocie. Rene nie
był w stanie dostrzec rysów jego twarzy. Mógł przypuszczać, że
ci dwaj byli w podobnym wieku. Zresztą co go to obchodzi? Ten
czarnowłosy dupek już mu dzisiaj wystarczająco podniósł
ciśnienie. Podszedł do drzwi od strony kierowcy, otworzył
kluczykiem elektrycznym drzwi i już się schylał by wsiąść do
środka, gdy do jego oczu doleciał szokujący widok, jakiego nie
spodziewał się zastać. Właśnie patrzył na dwóch całujących
się mężczyzn. Syn trenera i jakiś obcy jemu osobnik lecieli sobie
w ślinkę na parkingu, gdzie każdy mógł ich zobaczyć. On już
zobaczył. Ręka nieznajomego wczepiona była w czarne włosy
Daekina. Tamten natomiast trzymał swoją dłoń na biodrze drugiego.
Najwyraźniej żaden z nich nie przejmował się miejscem, w którym
się znajdują.
Wyprostował
się gwałtowanie i chcąc nie chcąc utrzymywał wzrok na krótkiej,
trwającej sekundy, scence. Tą
dwójkę chyba Bóg opuścił. Jak oni mogą coś takiego w ogóle
robić, pytał siebie w myśli. W końcu szybkie
przedstawienie dobiegło końca, wysoki ciemnowłosy mężczyzna
oddalił się w innym kierunku. Spostrzegł jak kąciki ust Daekina
podnoszą się i odprowadza wzrokiem „znajomego”.
Był
w totalnym szoku, jakoś jego ciało zesztywniało i nie potrafił
się poruszyć. Stał w osłupieniu. Nagle jego zszokowany wzrok
pochwycił Charles, który niespodziewanie odwrócił się i go
zauważył. Dwie pary oczu się spotkały i utrzymywały ten kontakt
dopóki właściciel szarych tęczówek nie zbliżył się do niego.
-
Ducha zobaczyłeś? – Deakin zapytał, mając ochotę roześmiać
się na widok niedowierzającej miny tego dupka.
-
Ducha może nie. Za to coś innego, co byłoby równie okropne jak
spotkanie ducha.
-
Okropne? – nagle jego dobry humor go opuścił usłyszawszy
niezbyt przyjemne określenie, mimo że był przyzwyczajony do tego
typu reakcji, a nawet gorszych obelg i słów.
-
A jak miałbym nazwać to co robiliście? Może komuś powinno się
to podobać? – oburzył się. – Nie masz za grosz moralności?
To było obrzydliwe!k – twarz Castelli wykrzywiła się w
niesmaku. – Nie zbliżaj się do mnie! – wsiadł do auta nie
czekając na jakąkolwiek reakcję.
Zatrzasnął
wejście. W pośpiechu odpalił pojazd i odjechał nie oglądając
się za siebie. Nie widział już, że Daekin wciąż stoi na miejscu
i przegląda się jak on odjeżdża. Miał gdzieś, że potraktował
mężczyznę w taki sposób. Ale po cholerę robił coś takiego?!
Przecież to jest... obrzydliwe. Poza tym nigdy nie był miły i
mówił w prost co myśli o wielu rzeczach, z tą sytuacją było tak
samo. Naprawę nie spodziewał się czegoś takiego po synu trenera.
Ciekawe czy Arkady o tym wie? Zresztą nie jego problem, on ma
własne. Ale dwóch całujących się publicznie facetów nie było
niczym normalnym.
Zacisnął
dłonie na kierownicy nieco zmniejszając szybkość z jaką się
poruszał. Nie będzie szalał po drogach, bo jeszcze spowodowałby
jakiś wypadek, a takim autem jak jego, o katastrofę nie trudno.
*
* *
Często
spotykał się z wulgarnymi komentarzami lub niepochlebnymi opiniami
na swój temat, i mimo że był do nich przyzwyczajony, z jakiegoś
powodu zabolało go to co powiedział Castella.
Jest
wielu ludzi negatywnie nastawionych do homoseksualistów i rozumiał
to. Lecz są i tacy, którym to w żadnym stopniu nie przeszkadza
oraz to akceptują. Jego rodzice na szczęście należeli do tych
drugich. Nie potrafił sobie wyobrazić, że mogłoby być inaczej.
Dziś się przynajmniej dowiedział, że w odróżnieniu od jego
bliskich, rodziny, przyjaciół, Castella nienawidzi osób o innej
orientacji do tego stopnia, że nie może znieść myśli, że oni
istnieją.
-
Nie musiałeś odjeżdżać w takim pośpiechu. Nie odbiorę ci
dziewictwa, pieprzony homofobie – zapewne gdyby miał pod nogami
puszkę lub kamień, to by to kopnął i patrzyła jak daleko
poleci.
Po
luksusowym i z pewnością drogim jak diabli samochodzie już nie
było śladu. Odwrócił się na pięcie z zamiarem wrócenia do
swojego pojazdu. Wrócił pod budynek szpitala do swojej maszyny i
mamy, która przy niej czekała.
-
Przepraszam, rozmawiałem z kimś. Trochę mi to zajęło –
wytłumaczył.
-
Chodzi o tego chłopaka, z którym się całowałeś czy pana
Castellę? – zapytała mrużąc oczy. Widząc minę swojego syna
dodała. – Widziałam, widziałam. Trudno było nie zauważyć.
Masz kogoś i nie pochwaliłeś się? To nie w twoim stylu. Zawsze
chętnie przyprowadzałeś do domu swoich partnerów.
-
Nie spotykam się z nim, to kumpel z mojej paczki. Żartował sobie
i tyle, nic z romantycznych uczuć nas nie łączy. Po ostatnim
razie zdecydowałem się nigdy więcej nie przyprowadzać facetów
do domu, nie są tego warci, jakimś cholernym pechem wciąż
trafiam na durniów. Skoro wszystko załatwiłaś z tatą to możemy
jechać? – zmienił temat.
-
Tak, tak, ale ja chyba przejdę się na przystanek i pojadę
autobusem – odchrząknęła nie chcąc urazić go odmową.
-
Oj mamo. Przyjechałaś ze mną więc wsiadaj i nie marudź.
-
Zrobiłam to dla świętego spokoju i tak było szybciej. Ale już
mi się nie spieszy. Wiesz dobrze, że boję się jeździć tym
czymś – wskazała na zielono-czarnego potwora zwanego Kawasaki
ZX-10R
Ninja.
-
Mamuś, jazda tym motocyklem to sama rozkosz – uśmiechnął się
do maszyny i przejechał po niej ręką.
-
Dla ciebie może rozkosz, a dla mnie stan przedzawałowy. Kiedy
prowadzisz i jesteś sam, jeździsz jak wariat. Nawet nie zdajesz
sobie sprawy jak matka się o ciebie boi. Wolałabym żebyś miał
zwyczajny samochód, a nie motocykl.
-
Dla ciebie i taty to tylko pojazd. Dla mnie to miliony wspomnień,
przygód, kilkaset zwiedzonych miejsc i wielu fantastycznych ludzi,
którzy podzielają moją pasję. Kocham to co robię. Wiem, że to
niebezpieczne, ale w tym przypadku jest przewaga serca nad rozumem.
Jednak jestem odpowiedzialny i staram się nad sobą panować, a to
tylko dla was. Żebyście nie musieli kiedyś dostać telefonu z
kostnicy z tekstem „Państwa syn jest tutaj”. Ja tylko proszę o
zrozumienie. Gdybyś zakazała mi jeździć to tak jakbyś zabrała
mi sens życia.
Przyglądała
się synowi, młodemu mężczyźnie, o którego codziennie się
martwi. Bywa, że nie może w nocy zasnąć, gdy on nie wraca na noc
do domu. Nawiedzają ją myśli, że ta pasja w końcu go zabije. Ma
tyle życia przed sobą a ono może się skończyć w każdym
momencie. Jednak potrafiła go zrozumieć, modliła się tylko, żeby
on w przyszłości pochował ją i Arkady'ego, a nie oni jego. Dla
matki największą tragedią jest stracić własne dziecko.
-
W porządku – westchnęła i podała mu jeden z dwóch kasków,
które nosiła ze sobą, ponieważ on zawsze ich zapominał.
-
Gotowa? – wsiadł na maszynę i od razu przeszedł go niesamowity
dreszcz a serce raptownie przyspieszyło. Nigdy nie wyzbędzie się
tych uczuć. – No to ruszamy. – Z oddali było słychać dźwięk
odpalanego potwora i jego przeszywający na wskroś warkot.
*
* *
Kobieta
i mężczyzna siedzieli w salonie popijając małą czarną i
przegryzając ciasto upieczone przez nią. Rene przyglądał się
przyjaciółce w milczeniu. Oboje nad czymś intensywnie myśleli.
Ona zdawała się nie zauważać jego wzroku skierowanego na nią.
Za
dużym oknem widać było zachodzące słońce oraz niebo
przybierające ciemniejsze barwy. O tej porze na dworze robiło się
już chłodniej, pomimo że w dzień słońce świeciło ku uciesze
jego miłośników. Można było zobaczyć olbrzymie drzewa poruszane
przez silniejszy wiatr, który wieczorem przybrał na sile.
-
Kiedy zadzwoniłeś do mnie mówiąc co stało się panu Deakinowi
myślałam, że rzucę wszystko i pojadę do szpitala – przerwała
ciągnącą się ciszę Melinda.
-
Wyobraź sobie, że ja także czułem się okropnie. Widziałem się
z nim tylko kilka minut, ale z tej wymiany zdań dowiedziałem się,
że poleży tam z tydzień, a kołnierz i gips na nodze będzie miał
przez dwa miesiące. Ale w gruncie rzeczy ma się całkiem dobrze.
-
Chociaż tyle dobrze. Niech wraca do zdrowia – jęknęła i
włożyła sobie do ust kolejny kawałek ciasta. – Kiedy będę w
domu to przedzwonię do niego. Rene, przykro mi.
-
Mnie też – westchnął jakby przechodził załamanie nerwowe. –
Dzięki śmieciowi, który wysłał Arkady'ego pod opiekę lekarską,
ja zostałem pozbawiony trenera. Nie chcę rezygnować, muszę
jeździć w zawodach, to jest mi potrzebne do życia jak tlen. A
okazuje się, że nie będę mógł tego dokonać, bo nie mam z kim.
Nie dość, że dostałem kosza od ciebie to jeszcze Deakin mnie
wystawił do wiatru – ukrył twarz w dłoniach. Przy McCartney
nieco się uspokoił i zredukował poziom stresu.
-
Kiedy ty dostałeś ode mnie kosza? – parsknęła śmiechem
nieomal wypluwając kawę na stół w salonie.
-
Pierwszy raz był gdy wyszłaś za mąż a drugi gdy zrezygnowałaś
z łyżwiarstwa. Musiałem znaleźć sobie kobietę, która dobrze
by ciebie zastępowała. Ale żadna, nawet Susana tego nie
potrafiła.
-
Pierdoły gadasz. Ty mnie przecież nie kochasz. Chodzi ci o mój
wygląd.
-
Czy to nie było oczywiste? – popatrzył na nią jak na wariatkę.
– Uwielbiam patrzeć na ładne, eleganckie, dobrze wychowane i
trzymające klasę kobiety.
-
Pfff – mało brakowało a kolejny raz oplułaby się kawą
zaczynając śmiać się jak głupia. – Mniejsza o to. Opowiedz mi
o co chodziło z czymś obrzydliwym przed szpitalem. Po powrocie od
pana Arkady'ego zadzwoniłeś do mnie i wydawałeś się jakiś
dziwny. Coś ty tam zobaczył?
-
Jak mówiłem coś, od czego chciałoby się zwrócić – na samo
wspomnienie sceny, którą uraczył go młody Deakin i jego
„kumpel”, przechodziły go ciarki, a usta wypowiadały serię przekleństw.
Ciekawi mnie ten wstręt Rene do homoseksualistów. Coś musiało wydarzyć się w jego przeszłości, że ma taki stosunek.
OdpowiedzUsuńScena Rene z pielęgniarką wygrywa w tym rozdziale :) Czytając to miałam wielki uśmiech na twarzy :D Rene nie pierniczy się i wali prosto z mostu :)
Sceny pomiędzy Charlin i Rene są niesamowite, intryguje mnie to, czy zaczną ze sobą współpracować.
Dużo weny :)
Pozdrawiam :)
P.S Nie chcę krytykować ani nic w ten deseń, ale znalazłam parę literówek w tym rozdziale, ale tekst nie traci na wartości przez to :)
Hej,
OdpowiedzUsuńRene i pielęgniarka świetnie, czemu ma takie podejście do homoseksualistów, czyżby coś się wydarzyło?
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia
Hej,
OdpowiedzUsuńwspaniały rozdział, boskie była ta scena między Rene a pielęgniarką, czemu ma takie podejście do homoseksualistów? czyżby coś się za tym kryło?
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Iza