Powered By Blogger

niedziela, 22 stycznia 2017

Lodowa powłoka - Rozdział 2


Wybaczcie, że tak późno. Dziękuje za komentarze :)




Jak zwykle obudził się po szóstej, co właśnie zobaczył na elektronicznym zegarku stojącym obok łóżka. Podniósł się i oprał nagimi plecami o oparcie białego, dużego łóżka tapicerowanego, które było najlepszym jego zakupem ostatnich miesięcy. Nie dość, że mebel idealnie wpasował się do jego uwielbienia minimalizmu, był bardzo ładny, to spało się na nim niesamowicie dobrze. Przez to, że poszedł spać tak wcześnie teraz czuł się wypoczęty. Uważał, iż powiedzenie, że im dłużej się śpi tym gorzej, bo organizm jest jeszcze bardziej zmęczony, niż gdyby nie spał, było kompletną bzdurą. On najdłużej potrafił spać około jedenastu godzin. Położyć się o dziewiętnastej lub dwudziestej i spać do szóstej, siódmej rano, no bo co ma robić do późnych nocnych godzin mieszkając samemu? Jasne, mógłby się spotkać z przyjaciółką, swoją byłą partnerką, ale przecież ona też ma rodzinę i nie może poświęcać mu każdej wolnej chwili. Chociaż tego by właśnie chciał. Obrysował wzrokiem dużą sypialnię, w której spał tylko on. W tym ogromnym miejscu znajdowało się niewiele rzeczy. Głównie było to właśnie łóżko, czarna szafa i biała komoda z płyty laminowanej, czarny dywan z grubym włosiem i wisząca na suficie, prosta lampa w kształcie płaskiego kwadratu. Nic więcej w tym pomieszczeniu nie było mu potrzebne. Trzy ściany były w kolorze szarym a zamiast czwartej, która znajdowała się naprzeciwko mebla do spania, wstawione zostało okno wychodzące na ogród, a kawałek dalej było z niego widać halę z lodowiskiem wewnątrz. Uwielbiał taki wystrój i mimo że wielu mógł się nie podobać, nie obchodziło go to. Ważne, że on w tym miejscu czuje się dobrze.

    - Mógłbym powiedzieć, że jest niemal jak moim poprzednim miejscu zamieszkania – ziewnął zasłaniając usta ręką, nawet jeśli nikt nie zwróciłby mu uwagi gdyby tego nie zrobił.

Nagle usłyszał jak żołądek domaga się jedzenia. Aż mu kiszki marsza grają, w sumie nie ma się co dziwić skoro wczoraj poszedł spać bez kolacji. Gdyby jeszcze chciało mu się zrobić dzisiejsze śniadanie byłoby dobrze. Z drugiej strony powinien coś sobie zrobić, bo chce iść pojeździć a tak na głodnego nie będzie miał zbyt wiele siły. Gdy ta myśl dotarła do jego umysłu odrzucił kołdrę na bok i wstał. Podszedł do szafy i wyciągnął z niej przetarte granatowe spodnie, szarą koszulkę na krótki rękaw i czarną marynarkę sportową. Wszystko zabrał do łazienki. Tam wziął szybki prysznic i założywszy na siebie ubrania zszedł z piętra, skierował się do kuchni. W oknie powitało go wschodzące słońce, które miało piękną żółto pomarańczową barwę, a swoimi promieniami oświetlało miejsca gdzie, na szczęście, nie wyrosły betonowe i ceglane góry.

    - Dobrze, że zdecydowałem się na tę lokalizację. Cicho, spokojnie, i z daleka od dużego, hałaśliwego miejskiego zgiełku – westchnął rozpogadzając się. Wciąż myślał, że wyprowadzka z zatłoczonego miasta, w którym mieszkał przed ośmiu laty był genialnym pomysłem.

Jedyne na co mógł tutaj narzekać, a w zasadzie to nawet nie narzekanie, lecz drobne utrudnienia, bo gdy pilnie potrzebował czegoś czego akurat nie miał w domu to musiał pakować się w samochód i jechać na zakupy trzydzieści kilometrów do najbliższego miasta. A tym było Akron w Stanie Ohio, w którym mieszkał jego trener wraz z rodziną.
Zrobił sobie płatki owsiane z mlekiem, tłumacząc się samemu sobie, że nie chce mu się robić nic bardziej skomplikowanego, niż przyznać się, iż nie ma potraw, które potrafiłby przygotować nie spalając połowy posiłku. Więc do swojego „pożywnego” śniadania napił się jeszcze soku pomarańczowego wyciągniętego z lodówki.
Po zjedzeniu, ubrał adidasy, które i tak będzie miał na nogach tylko przez kilka sekund, wziął w rękę polarową zieloną bluzę, wychodząc z domu zakluczył go, i skierował się tą samą ścieżką co zawsze, do swojego najulubieńszego miejsca na Ziemi. Po chwili już wchodził do pomieszczenia o obniżonej temperaturze. Długa i szeroka hala, niezbyt wysoka mieściła w sobie olbrzymi lód, który Rene musiał regularnie czyścić i wygładzać, dzięki specjalnie do tego przystosowanej maszynie. Miała ona swoje miejsce w garażu, tam, gdzie stał jego samochód. Po wejściu do drugiego pomieszczenia usiadł na ławce. Zdjąwszy buty, ubrał białe łyżwy z nałożonymi na nie nakładkami, zasznurował je. Narzucił na siebie bluzę i wyszedł na salę. Telefon zostawił na ławce stojącej blisko barierek, na wszelki wypadek, gdyby ktoś do niego dzwonił.
Gdy znów stanął na lodowej tafli przeszedł go dreszcz ekscytacji i mimowolnie uśmiechnął się sam do siebie. Bardzo kochał jeździć. Tą miłość poznał dzięki mamie, która kiedyś zabrała go na zawody i był jej za to niewymownie wdzięczny. Tamte chwile to dla niego bardzo ważne i przyjemne wspomnienia, nie tylko z powodu łyżwiarstwa, ale to też jedne z nielicznych, w których uczestniczyła mama.
Najpierw się rozgrzał robiąc najprostsze figury czyli takie jak koniki. Wykonał wiele powtórzeń tych samych figur. Był pewny, że rozciągnął i rozluźnił wszystkie mięśnie dopiero po dwóch godzinach. Gdy już miał zacząć jechać uświadomił sobie, że musi wymyślić jakichś układ na Igrzyska. W dodatku musi tak się go nauczyć, by mieć go w małym palcu, trzeba wybrać muzykę i strój. Dużo wcześniej uświadomił sobie ile czekało go jeszcze pracy i przygotować, a czas uciekał. Nie miał nic poza chęciami i planami, które trzeba jak najszybciej zrealizować. Nie może wciąż tego odwlekać. Zaczynał się stresować i bać, że nie wyrobi się w terminie. Prawda była niestety bolesna, bo nic nie zrobi bez pana Daekina. Trener był niezbędnym dodatkiem do sportowca. Mężczyzna obiecał, że dzisiaj się z nim spotka i zaczną wszystko od razu wprowadzać w życie. Trener przyjeżdżał zazwyczaj około dziesiątej, więc ma jeszcze godzinę, ale on już chciałby zacząć. Był zdecydowanie zbyt niecierpliwy, no ale jakoś musi wytrzymać. Zamiast się nad tym zastanawiać zaczął jeździć.
Jadąc tyłem wykonywał po kolei figury nie łącząc ich na razie w żaden układ taneczny. Zaczął jak zwykle od axla. Zrobił go kilka razy, bo za pierwszym nie był zadowolony ze swojego wyskoku. Uważał, że był za płaski i nie ugiął odpowiednio kolana lądując. Wykonywał wszystko po kolei jak zazwyczaj. Zatracił się w szybkiej jeździe, robił spirale i piruety chcąc doprowadzić do perfekcji każdy element. Kolejnym wykonanym skokiem był rittberger. Aby go poprawnie wykonać trzeba wyskoczyć do tyłu robiąc szybki obrót. Kończy się najazdem tyłem, gdzie jedna noga musi być przed drugą. Dla niego to było dziecinnie proste. Trudności sprawiała mu kombinacja i ilość obrotów. Na zawodach musi zaprezentować się idealnie.
Czytał na ten temat, bo w sumie wcześniej nie interesowała go jazda solowa, ale wiedział, że musi wykonać program krótki i dowolny. Oba różniły się od siebie, gdyż program krótki składa się z 7 obowiązkowych elementów z krokami łączącymi i/lub ruchami łyżwiarskimi. Ich kolejność jest dowolna. Co roku elementy są zmieniane. Czas trwania dla solistów, solistek i par wynosi 2 minuty i 50 sekund, choć może być krótszy. W dowolnym składa się z dobrze wyważonych elementów jazdy dowolnej i elementów łączących. Czas trwania to 4 minuty dla solistek, a dla solistów i par 4 minuty i 30 sekund. Więc ma co robić i do czego się przygotowywać. Nie zna swoich nowych konkurentów, ale był pewny swojej wygranej, innej opcji nie dopuszczał do myśli. Swoich dotychczasowych rywali, cholernych Owenów znał doskonale, ale jest dobrej myśli. Z jednej strony to cieszył się, że przestał jeździć z partnerką, bo jego ciśnienie już się tak nie podnosiło gdy tylko zobaczył to rodzeństwo. To byli jego rywale numer jeden. Jedno i drugie przechodziło samych siebie w dogryzaniu mu i słaniu złośliwości, do tego nie omieszkali go wyśmiać nie raz i nie dwa. Oczywiście gdy ci wspaniali państwo się tak zachowywali, to nikt poza nim nigdy tego nie usłyszał. Traktowani byli jak święci. Nienawidził ich jak jeszcze nikogo. Ogólnie nie zawsze ze wszystkimi się dogadywał, ale tych ludzi zabić to mało! Chociaż miał pewne obawy. Zastanawiał się czy decyzja, którą podjął była dobra. Prawda, że każde zawody to ogromna presja i stres, ale on właśnie te uczucia lubił. Do tego bez partnerki oczy widzów były skupione tylko na nim. Chciał żeby ludzie patrzyli tylko na niego, pragnął ich uwagi, podziwu i zazdrości o talent. Patrząc z innej perspektywy, jeszcze nigdy nie startował w tego typu konkurencji. Był przyzwyczajony, że obejmuje partnerkę, razem wykonują układ i razem ponoszą konsekwencje jeśli coś się nie uda. Teraz będzie inaczej. Jeżeli coś pójdzie nie tak to może winić za to tylko siebie. W zasadzie tak jest lepiej. Nie chciał się wyżywać na Susan, ale często był bliski uderzenia jej, nie żeby był damskim bokserem, można powiedzieć, że od lat żył we frustracji.
Wykonał trzy skoki i zrobił piruet w pozycji wagi, czyli ułożył ciało na kształt litery T. Teraz starał się łączyć wszystkie elementy w jeden układ, który naturalnie nie miał za bardzo ładu i składu, i na zawodach sportowych nigdy nie dostałby punktów za taką kompozycję, ale liczyło się przejście z jednej figury do drugiej.
Po kilku godzinach poczuł, że pora zrobić sobie krótką przerwę. Był trochę zmęczony, ale co się on dziwi skoro zjadł tyle co nic. Zszedł z lodu i od razu na płozy założył specjalne ochraniacze, by swobodnie w nich chodzić. Z pokoju obok przyniósł sobie butelkę wody, którą zawsze wolał trzymać w pobliżu, by uzupełnić elektrolity. Już siedząc, odblokował telefon gapiąc się przez moment na niego. Zastanawiał się właśnie, czy powinien puścić jakąś muzykę, która wprawiałaby go w odpowiedni nastrój. Problem w tym, że nie wiedział jaką. Nie słuchał muzyki i nie miał żadnego ulubionego typu. Nie interesował się tym, więc jego zdaniem coś takiego tylko niepotrzebnie zaśmiecałoby mu głowę.
Zamiast rozmyślań nad utworem, wolał pogłowić się, czym by się zająć dzisiejszej nocy. Znów skończy trenować, pójdzie oglądać telewizje, wykąpie się i pójdzie spać o dwudziestej? Nie przypominał sobie, żeby miał zaplanowany występ w telewizji czy gdzieś indziej. Od jakiegoś czasu nie udzielał się w mediach, ale mógł być pewny, że ten stan rzeczy się zmieni, gdy do ludzi dojdzie informacja, że on tym razem staruje jako solista. Był pewny, że rozegra się wokół tego niezły szum, ale to wyjdzie mu na dobre, zdobędzie większy rozgłos i pokaże, że on jest genialny i nie potrzebuje nikogo aby stanąć na podium. Oczywistym jest, że Owenowie także prędzej czy później wystąpią w programie i wypowiedzą się na jego temat. Pewnie nie omieszkają zarzucić mu tchórzostwa, bo uciekł jakby bał się rywalizacji z nimi. Miał gdzieś co powiedzą. Nienawidzą go, bo mimo że oboje są świetni, co przyznaje z wielkim bólem serca, to prawie zawsze był na miejscu wyższym niż oni.
Uśmiechnął się złośliwie na wspomnienie ich twarzy, gdy kilka lat temu on i jego poprzednia partnerka Melinda zdobyli złoto a oni brąz. Z całych sił musiał się powstrzymywać, by nie wybuchnąć niekontrolowanym śmiechem, widząc jak Miranda zgryza ze wściekłości wargi a jej oczy pełne nienawiści skierowane były w ich stronę. Ale lepszy od niej teatrzyk rozegrał Keith. Facet był na granicy wybuchu i pewnie miał ochotę porządnie obić mu twarz. Wyglądał jak rozwścieczony zawodnik WWE, gotowy rzucić się z pięściami na swojego przeciwnika. Jego mina wyrażała zazdrość i pogardę, jednak wszystkie jego emocje ujawnione zostały na kilka sekund. Takie zachowanie zaszkodziłoby jego wizerunkowi, więc postawił na samokontrolę. Rene był pewny, że jedyne co Keitha przed tym czynem powstrzymywało to fakt, że jeżeli wdałby się w bójkę będąc w trakcie trwania zawodów to mógłby zostać zawieszony. I nikt nie wiedziałby kiedy znów dostanie pozwolenie na udział. Zasady w sporcie były po to, by ich przestrzegać a jeśli ktoś je łamał każda kara była surowa i ostro respektowana. Czasami było to zawieszenie, a innym razem wyrzucenie i absolutny zakaz startowania w zawodach. To było bolesne dla każdego kto sport kochał.
Odkręcił małą butelkę i za jednym haustem wypił prawie całą zawartość. Odetchnął głęboko wlewając w siebie napój jakby cały dzień nic nie pił. Zakręcił i odłożył butelkę na ziemię. Wyszukał w telefonie spis kontaktów, po czym wybrał numer kobiety, która byłaby tutaj z nim, gdyby nie zrezygnowała z łyżwiarstwa. Po kilku sygnałach w głośniku pojawił się zachrypnięty głos.

    - Dzień dobry – ziewnęła. – Brak w tobie empatii – wyobraził sobie jak przyjaciółka drapie się po głowie mówiąc to.
    - Hej Melinda – już wiedział o co chodziło jej z tą empatią. Ucieszył się, że ma dla niego chwilę czasu i mogą porozmawiać.
    - Masz możliwości spania jak długo ci się podoba, a wstajesz bladym świtem. Natomiast ja błagam wszystkie bóstwa o kilka godzin snu, ale mnie nie słuchają.
    - Lub Elay cię nie słucha, nie dając ci spać po nocach – zażartował chcąc zobaczyć na jej twarzy rumieniec, i choć nie mógł tego teraz dostrzec, to czuł, że Melinda jest czerwona jak burak.
    - Bardzo śmieszne – rzuciła z przekąsem. – Nie zmrużyłam oka, bo jak tylko się zdążyłam położyć, to z pokoju Bridgette znów słyszałam płacz. Chodziliśmy do niej na zmianę z Elay'em. Od kiedy się urodziła śpimy tyle co nic. I jak ja mam poświęcać czas własnemu mężowi? Mam zbyt ciężkie życie. W dodatku ta głupia krowa Kate... – warknęła.

Wiedział, że kobiecie chodziło o szefową z cukierni, w której pracowała gdy jego opuściła. Jej partner nie był w stanie utrzymać całej rodziny z jednej pensji, więc ona musiała znaleźć sobie coś, co nie wymagało zabierania roboty do domu i poświęcania temu czasu. W cukierni częściej obsługiwała klientów, a inne osoby były odpowiedzialne za wypieki i dekorowanie ich. Ona nie miałaby do tego talentu.

    - Tak, współczuję ci bardzo – przeciągnął ostatni wyraz.
    - Właśnie słyszę – odparła oschle.
    - Zamierzałem złożyć ci propozycję odwiedzenia mnie dzisiaj wieczorem, ale rzeczywiście masz tyle na głowie... – zawiesił sugestywnie głos. Cały czas słyszał jakieś odgłosy z oddali i krzyki. Mógł się założyć, że w tym momencie Melinda zajmowała się Bridgette, a Elay odsypiał zarwaną nockę. Rene w ich przeciwieństwie był wypoczęty po krótkiej przerwie jaką sobie urządził.
    - Chętnie się wyrwę z tego domu wariatów. Podrzucę dziecko dziadkom, męża zostawię w domciu i podskoczę do ciebie. Chcesz o czymś pogadać czy tak tylko dzwonisz, bo masz mnie pod ręką? – Rene usłyszał jakiś łomot i dźwięk wody uderzającej o plastikowe dno prawdopodobnie wiaderka. Domyślał się, że przyjaciółka będzie myć podłogę, bardzo często to ostatnio robiła. Zwłaszcza kiedy spuściła swoją dwuletnią córkę z oka, a ona rysowała jej kosmetykami po podłodze, rozlewała swoje picie lub rzucała jedzeniem.
    - Po prostu dawno się nie widzieliśmy, bo jesteś zajęta rodziną, a ja mam na głowie zawody sportowe, oprócz tego codzienne treningi i występy w telewizji.
    - Nie popadnij w samozachwyt, Narcyzie. Ty najlepszy, ty najwspanialszy. Licz się z tym, że solista jeździ inaczej niż osoba występująca w parze.
    - Ale ja jestem najlepszy – powiedział z bijącą pewnością siebie, kładąc sobie dłoń w miejscu serca.

Raptownie odsunął od siebie słuchawkę, bo usłyszał głośny huk i klnącą w niebogłosy Melindę. Jej córka – Destruktor znowu coś narozrabiała.

    - Jesteś teraz trochę zajęta... Wpadnij około siedemnastej to pogadamy.
    - Dobra, ja kończę, bo... Cholera Elay! Rusz się z łóżka i mi pomóż!


Na koniec ponownie usłyszał głośną wiązankę przekleństw z ust McCartney. Nie było mu do śmiechu, nawet trochę jej współczuł takiego zamieszania w życiu. Ona ma stanowczo za dużo na głowie. Gdyby jeszcze musiała do tego wszystkiego z nim trenować prędzej by się wykończyła niż trzydziestki dożyła. Teraz musiał przyznać jej rację. Rezygnacja z kariery łyżwiarskiej była dobrym posunięciem. Jak wcześniej będąc mężatką jakoś dawała sobie radę tak teraz po urodzeniu dziecka, czy chciała czy nie, musiała zrezygnować. A przez to ucierpiał on, bo pasowali do siebie idealnie, nie to co Susan. Tak kobieta nie dorastała Melindzie do pięt. McCartney nigdy go nie zawiodła. Czasami jej zazdrościł życia jakie prowadziła, ale akurat nie w takich momentach, kiedy dzieciak daje w kość.
Nie przepadał za nimi. Uważał dzieci za małe bezbronne istotki, o które trzeba dbać, bo same sobie na świecie nie poradzą. W jego oczach to słabość i bezsilność, więc trzymał się od tego z daleka. Wiedział, że lata temu był taki sam, ale uprzedzenia do dzieciaków nie potrafi się wyzbyć. Nigdy w życiu nie miałby własnych.
Zauważył, że nadal trzymał telefon w ręce. Zamiast go odłożyć ponownie odblokował i sprawdził godzinę, mimo że wielki zegar wisiał tuż przed nim. Po prosu nie wierzył! Godzinę temu Arkady miał do niego przyjechać, a nadal jest w hali sam jak palec. Zdenerwował się, gdyż nie lubił niepunktualności i kiedy ktoś go ignoruje.

    - Gdzie on jest, do kurwy!? – po całym pomieszczeniu rozległo się echo wściekłego wrzasku.

Nienawidził się z kimś umawiać i czekać na tą osobę. To jawne ignorowanie go i jego rozkazów. Trener w tej chwili powinien poświęcać mu czas, którego nie ma zbyt dużo! Wstał gwałtowanie, mając ochotę kopnąć w coś. Zmarszczył brwi wyglądając jak kat znęcający się nad swoją ofiarą.

    - Do diabła z tym facetem! – prawie rzucił telefonem o najbliższą ścianę. W ostatnim momencie powstrzymał startującą rękę wypuszczającą urządzenie.

Takie zachowanie podburzało go najbardziej! Umówili się na dziesiątą! Dojechanie tu z Akron zajmuje zaledwie pół godziny. W godzinach szczytu może trochę więcej, ale na to o wiele za wcześnie. Nikt nie będzie z nim pogrywać!
Odwiązał sznurowadła i stojąc prosto zdjął łyżwy, po czym zaraz włożył stopę w zimne adidasy. Zawiązał je byle trzymały się na nogach, zrzucił z siebie bluzę, która upadła na podłogę i wyszedł z hali. Przez zdenerwowanie zapomniał ją zamknąć, co było skutkiem jego roztargnienia w obecnej chwili. Wybrał numer do trenera i czekał właściwie na pocztę głosową, bo ta włączała się za każdym razem jak próbował się dobić do mężczyzny.
Słońce było już widoczne na błękicie. Ani jedna chmurka nie pływała po nim. Powietrze było rześkie, przyjemne oraz nie zatrute spalinami. Nie odczuwał tego mieszkając w miejscu otaczającym las i wzgórza. Promienie świeciły mu prosto w twarz dając kolejny powód do złości.

    - A spróbuj teraz nie odebrać to znajdę sobie lepszego trenera! – postanowił wykonać ostatnie połączenie. Był tak wściekły, że miał ochotę kogoś uderzyć. Nie potrafi kontrolować swojego gniewu, władzę nad nim przejmowała frustracja i chęć wyżycia się na czymkolwiek. Jak był spokojny to był spokojny, ale gdy się lekko zdenerwował to nagle przeradzało się we wściekłość, wręcz agresję. Sam wtedy nad sobą nie panował.

W końcu za tym ostatnim razem nie został bezczelnie olany. Będąc niezmiernie wdzięcznym, że Arkady wreszcie się nim zainteresował warknął do głośnika.

    - Ile mam, do cholery, czekać, aż łaskawie odbierzesz? Jak się ze mną umawiasz to się wywiązuj! Widzę cię w moim domu za trzydzieści minut! – przeszedł na podjazd. Z ręką położoną na biodrze, z miną wyrażającą nienawiść do wszystkiego i wszystkich stanął w jednym miejscu i tupał nogą o podłoże. – Odważny jesteś, żeby ignorować mnie! – dosadnie podkreślił ostatnie słowo.
    - Możesz się nie tak nie drzeć? – gdy w końcu skończył swój wywód i pozwolił mówić osobie po drugiej stronie, nie usłyszał znajomego mu głosu, a inny. Co prawda męski, ale brzmiący o wiele młodziej, zachrypnięty z dawką pretensji, której Arkady nie używał w rozmowie z nim.
    - Kto mówi? – zapytał po zreflektowaniu się.
    - Przecież to ty dzwonisz – nieznajomy prychnął, a on nabrał morderczych zapędów. Już mu się nie podobała ta konwersacja.
    - Dzwoniłem do pana Daekina, ale z tego co słyszę to nie on ze mną mówi.
    - Ależ skąd – młody mężczyzna zaśmiał się, ale ten śmiech ani trochę mu się nie spodobał. Był taki... irytujący. – Możesz do mnie mówić per „pan Daekin”.
    - Nie wkurwiaj mnie i po prostu daj mi go do telefonu! – zaraz zrobi komuś krzywdę, albo sobie, albo temu facetowi. Dlaczego dzwoniąc pod dobry numer, słuchawkę podnosi jakiś kretyn?

    - Mój tata – westchnął męczeńsko obcy – Arkady jest w szpitalu.
Momentalnie wstrzymał oddech. Słowa „Jest w szpitalu” nigdy nie wróżyły niczego dobrego. Raptownie doznał skruchy, a w głowie zaczęły kłębić się najczarniejsze myśli dotyczące złego stanu zdrowia mężczyzny. Zrobiło mu się przykro, że tak gwałtowanie reagował na nieobecność trenera, podczas gdy on znajdował się w, być może, nieciekawej sytuacji. Miał tylko nadzieję, że jego głupie pomysły nie okażą się prawdą i ten raz się pomylił.


    - Co się stało? – zapytał już spokojniej, lecz czuł, że „spokojna rozmowa” z tym człowiekiem, który okazał się być synem Arkady'ego, nie miała prawa bytu.
    - Podaj mi jeden powód, dlaczego miałbym udzielić tobie, obcemu człowiekowi, takich informacji – rzucił ozięble mężczyzna.
    - Powiedz mi gdzie jest Arkady to przyjadę – zamurowało go. Jakim prawem synalek trenera odzywa się do niego w ten sposób?! Żadnego szacunku!

Nie odpuści. Nie będzie bezczynnie siedzieć i czekać aż ktoś łaskawie go poinformuje. Zabierze się do szpitala i od Deakina, tego starszego, dowie się prawdy!Martwi się o niego. Teraz miał do siebie pretensje. Podrapał się po głowie modląc się w duchu, by żaden z czarnych scenariuszy życia się nie sprawdził, a chodziło jedynie o jakąś błahą sprawę.
Mimo tego jaki jest, on również ma ludzkie uczucia i nie jest potworem z kawałkiem lodu zamiast serca. Bał się o mężczyznę. Zadawał sobie pytanie, dlaczego aż do wizyty w tym nieprzyjemnym miejscu. Nim zdążył się zorientować nieznajomy mu odpowiedział.

    - Tata jest pokiereszowany, ale poza tym chyba nic mu nie jest. Jakiś czas temu zabrali go na dokładniejsze badania, ale nie wiem kiedy wróci. Jak coś to się z tobą skontaktuje. Przekaże mu, że jego szef dzwonił.

Ostatnie zdanie uświadomiło Rene, że jego rozmówca od początku doskonale wiedział z kim ma przyjemność. Dlaczego więc odzywa się do niego jak do gówniarza?!

    - Podaj mi adres szpitala – zażądał. W końcu żeby do niego dojechać, musi wiedzieć gdzie.
    - Czy to rozkaz? – padło pytanie przesiąknięte kpiną.
    - Szybko się uczysz – on natomiast się uśmiechnął nikle, jakby świętując swoje małe zwycięstwo. – Tak, to rozkaz. Daj ten pieprzony adres, bo chcę się z nim zobaczyć!


* * *


Początkowo nie zamierzał odbierać telefonu taty, gdyż nie miał tego w zwyczaju. Nie do niego ktoś dzwonił, tylko do ojca. Oddzwoniłby przecież, gdyby wiedział, że to coś ważnego. Jednak tym razem zrobił wyjątek, po zobaczeniu imienia które się wyświetliło. Odebrał, choć nie powinien. Ciężko było mu uwierzyć, że osoba, z którą rozmawiał to ten Rene Castella. Oczywiście wiedział, że jego tata trenuje go. Mógł spodziewać się wszystkiego, ale nie tego, że ten człowiek przejmie się stanem zdrowia jego taty. Dużo razy w domu wspominał jak ciężko jego podopieczni trenują, żeby wygrać zawody, jak wiele pracy w to wkładają. Tata czasami opowiadał o tym mężczyźnie, który w krótkim czasie stał się gwiazdą łyżwiarstwa, w samych superlatywach. Teraz jednak widzi, że to były kłamstwa. Dobra, może i martwi się o swojego trenera, ale to jak odzywał się do niego bardzo go wzburzyło. Czy ten facet jest normalny? A właściwie dlaczego on jest z jego ojcem na „ty”? Chwilowa telefoniczna rozmowa z tym człowiekiem uświadomiła mu, że pan idealny jest niewychowany, nie ma szacunku dla nikogo prócz siebie. Oprócz tego, pewnie jest opryskliwy i nie umie komunikować się z ludźmi. Nie znosił takich osób. Najwyraźniej Castella z charakteru jest podobny ludzi, którzy przyprawiają go o wymioty i absolutny brak tolerancji na okropne zachowanie. Już żal mu było ojca, że musi spędzać z tym człowiekiem tyle czasu.
    - Mamo, nie bój się – zapominając o telefonie sprzed chwili, pocieszał matkę, która bardzo się martwiła o swojego męża. Musi ją zapewnić, że tata żyje i nie jest z nim tak źle. Chociaż mu samemu ciężko było w to uwierzyć. Oboje musieli być dobrej myśli. Dalej do niej mówił trzymając jej rękę w dłoniach.

Prawie zawału dostał gdy się dowiedział, że ledwo tata wyjechał z domu, a już wjechał w niego jakiś pijany kierowca. Rodzic nie zdążył zareagować, bo nawet nie widział pędzącego auta wyjeżdżającego z zakrętu. Cała maska była kompletną ruiną, przednia szyba stłuczona, a blacha w innych miejscach wgnieciona i ostro porysowana.
Będąc w ogromnym szoku, bojąc się o życie rodzica musiał uspokajać bliską omdlenia mamę. Kobieta w jednej chwili zbladła i niewiele brakowało żeby zemdlała. Dopóki nie zobaczył bezpiecznego taty na sali segregacji był kłębkiem nerwów. Wczoraj wieczorem rodzice się trochę poprztykali, a od rana nie odezwali się do siebie ani słowem. Był pewny, że gdyby ojcu coś się stało matka do końca życia obwiniałaby się, że rozstali się skłóceni.
Czarnowłosa pielęgniarka, która przed chwilą weszła wraz z lekarzem prowadząc łóżko z Arkady'm, od razu podeszła do nich tłumacząc pokrótce co zrobią z pacjentem. Jego mama nie słuchała kobiety, tylko zbliżyła się do swojego męża. Podsunęła sobie krzesełko, by na nim usiąść. Charles dostrzegł jak chwyciła staruszka za dłoń i ścisnęła. Widział jak z jej oczu lecą łzy. Mimo że potrafili się kłócić to bardzo się kochali i za każdym razem się godzili, tak jakby ostrej wymiany zdań nie było. Podziwiał ich i kochał.

    - Jak się czujesz? – zapytała drżącym z przejęcia głosem.
    - Bywało lepiej – Deakin wskazał na kołnierz ortopedyczny uśmiechając się kwaśno.
    - Pani mąż doznał urazu kręgosłupa szyjnego – lekarz powtórzył to co pielęgniarka. – Musieliśmy założyć tą „ozdóbkę”, by zapobiec dalszym urazom. Do tego ma dochodzi lekkie wstrząśnienie mózgu, gdyż uderzył pan głową o szybę samochodu i zwichniecie kostki. Zaraz znów będziemy musieli pana skąd zabrać i założyć szynę na nogę.

Wtenczas kobieta ubrana na biało opuściła salę z kilkoma dokumentami zabranymi od doktora Stuarta, który był znajomym rodziców. Stary, przygarbiony mężczyzna o siwych włosach, w białym kitlu, z plakietką informującą kim jest, kontynuował swoją wypowiedź.

    - Wypiszę panu zwolnienie lekarskie. Przecież pracodawca nie będzie kazał panu pracować w takim stanie. Noga zostanie unieruchomiona na miesiąc, może więcej. Szyja podobnie. Gdy wróci pan do domu jednym pańskim zajęciem będzie odpoczynek i kuracja. Jeśli chce pan szybko odzyskać zdrowie proszę się zastosować do moich zaleceń – doktor zachowywał się profesjonalnie i mimo że dobrze znał się z jego rodzicami, używał formalnych zwrotów. Charles był ich zwolennikiem. Nie ważne, że dwie osoby są na przykład rodziną, jeśli razem pracują, jego zdaniem każdy powinni zachowywać się odpowiednio i nie spoufalać się.
    - Doktorze sala jest już wolna, możemy założyć gips pacjentowi – odezwała się kolejna, nowo przybyła pielęgniarka.

Charlie zdecydowanie wolał tą pierwszą, która tutaj weszła z ojcem, niż tą obecną kobietę. Spojrzał na brązowowłosą i aż się skrzywił z niesmakiem odwracając głowę w drugą stronę, żeby nikt nie wiedział. Zastanawiał się jak kobieta pracująca w szpitalu, pomagająca osobą tu się znajdującym może mieć na twarzy kilogram gładzi szpachlowej. Zamiast wzbudzać zaufanie pozytywne emocje to ona straszy. Wzdrygnął się kiedy spojrzał na nią kolejny raz. Jej gęste, brązowe włosy były rozpuszczone i okropnie roztrzepane. Nie wiedział jak ona to zrobiła, ale z typowego stroju pielęgniarki stworzyła jakąś „seksowną” kreację, w której piersi wypływały na zewnątrz. W dodatku miała na nogach kilku centymetrowe szpilki. Może on się na tym nie zna, ale tego chyba zabraniają przepisy tej placówki. W końcu pierwszy raz widzi taką pielęgniarkę. Czy lekarze nie mają nic przeciw? Pff ten tu na pewno nie ma, zwłaszcza, że może sobie popatrzeć na młódkę, która wygląda zbyt wyzywająco. Kto by pomyślał, że pan Stuart jest takim typem człowieka. Czyżby to już ten wiek, w którym zamiast oglądać się za żoną, lata się za krótkimi spódniczkami? Zakpił w duchu z tego mężczyzny. On chyba nie zdaje sobie sprawy, że można z niego czytać jak z otwartej księgi. Co za cyrk.

    - Dobrze więc. Na jakiś czas znowu musimy zabrać pana od rodziny, ale nie na długo – uśmiechając się, jej czerwone usta bardzo się rozciągnęły. Wyglądały niczym u Jokera.
    - Oby – domyślał się, że ojciec czuje się jakby cały świat mu spadł na głowę.
Przecież nie jest aż tak źle. Najważniej, że tata żyje, a on chyba nie zdaje sobie sprawy jakie miał szczęście. A tego pijanego gościa zabiłby na miejscu gdyby wpadł w jego ręce. Jeździć po pijaku?! Gardził takimi ludźmi, bo myśleli tylko o sobie, że może uda im się dojechać do domu bez przejechania kogoś! Właśnie dlatego on nigdy nie pił gdy wiedział, że będzie prowadzić auto.
Tatę ponownie wywieźli, a on z mamą zostali tu sami, nie licząc kilku innych pacjentów. Stanął za jej plecami i położył ręce na ramionach. To był dla niej cios, musiał ją wesprzeć, są rodziną, a on jako jej jedyny syn nie pozwoli, żeby cierpiała. Na swojej dłoni poczuł tą należącą do mamy. Zeszło parę im tak parę minut. Zaczął się zastanawiać czy ten facet faktycznie przyjedzie. Nie, żeby jemu w ogóle na tym zależało. Po prostu Castella dosłownie rozkazał mu podać sobie adres. Najwyraźniej był nieźle wkurzony. Odpowiedź na swoje pytanie dostał chwilę później gdy jego oczom ukazała się postać jaką czasami widywał w telewizji.
Musiał przyznać, że na żywo blondyn wygląda jeszcze lepiej. Obrysował go uważnym oraz intensywnym wzrokiem, jak wchodzi do sali. Widział jak mężczyzna przez chwilę rozgląda się po pomieszczeniu aż w końcu jego spojrzenie spoczęło na nim. Przez chwilę patrzyli na siebie jakby toczyli niemą walkę pomiędzy sobą. On nie zamierzał być pierwszą osobą, która puściła wzrok. Patrzył temu mężczyźnie prosto w oczy. Słowem się nie odezwał na ten temat, ale zadziwiły go jego źrenice w dwóch kolorach. W mediach nigdy tego nie zauważył. Nie miał pojęcia o takim „defekcie”. Widział go tylko w zawodach, które były emitowane na żywo, ale bardziej niż to jaki jest, jak wygląda, interesowało go jak jeździ, więc nie wiedział o tym małym uchyleniu w jego wyglądzie. Chociaż czy to rzeczywiście uchybienie, czy raczej coś, co dodaje Castelli uroku? Jedno wiedział na pewno, oczy łyżwiarza wyglądały czarująco. Być może, była to jedyna rzecz w tym człowieku, która mu się spodobała. Zdecydował się podejść do gościa i przywitać się z nim. Jego mama obserwowała każdy ruch, siedząc na krześle. Gdy stali do siebie twarzą w twarz, wyciągnął swoją rękę, którą, jak spostrzegł, niechętnie uścisnął blondyn.

    - To z tobą rozmawiałem – zaczął blondyn – gdzie Arkady?
    - Jesteś z moim ojcem na „ty”? Nie uważasz, że... – ponownie się zirytował. Dlaczego ten człowiek musi zachowywać się tak grubiańsko?
    - Pytał cię ktoś o zdanie? Nie wydaje mi się – rzekł surowy, zimny głos przesiąknięty jadem, jakby go karcąc.


Totalnie go zamurowało. No nie! Co z tym facetem jest nie tak?! Tak jak myślał, ma paskudny charakter. Czy wszyscy faceci, których los stawia na jego drodze, muszą być skończonymi dupkami? Patrzył na mężczyznę, którego ledwie poznał, a już miał ochotę pogrzebać go kilkanaście stóp pod ziemią!

5 komentarzy:

  1. Och tak od razu, lepiej nie bo potem trzeba się będzie namęczyć by odkopać głównego bohatera.

    OdpowiedzUsuń
  2. Wspaniały rozdział :) A jaki długi, za co dziękuję, ponieważ rewelacyjnie czyta się dłuższe części :)
    Liczyłam przy pierwszym spotkaniu głównych bohaterów na wielkie iskry i nie zawiodłam się.
    Nawet się nie spotkali, a już wyrobili sobie opinię o drugiej osobie.
    Ich współpraca zapowiada się mega ciekawie :) Już nie mogę się doczekać ich kłótni xD
    Jestem ciekawa, co przekona naszego sławnego łyżwiarza, aby zatrudnił syna swojego trenera. Czyżby trener miał dopomóc szczęściu?
    Dużo weny :)
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Hej,
    no i sama mam przemożną ochotę zakopać Castelle, uważa, że każdy ms bić mu pokłony, no i teraz Charles będzie ho trenować...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  4. Hej,
    rozdział wspaniały, ech sama mam wielką ochotę zakopać Castelle, uważa, że każdy ma bić mu pokłony, tak, tak teraz Charles będzie go trenować...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Iza

    OdpowiedzUsuń