Wybaczcie, że tak późno. Dziękuje za komentarze :)
Jak zwykle
obudził się po szóstej, co właśnie zobaczył na elektronicznym
zegarku stojącym obok łóżka. Podniósł się i oprał nagimi
plecami o oparcie białego, dużego łóżka tapicerowanego, które
było najlepszym jego zakupem ostatnich miesięcy. Nie dość, że
mebel idealnie wpasował się do jego uwielbienia minimalizmu, był
bardzo ładny, to spało się na nim niesamowicie dobrze. Przez to,
że poszedł spać tak wcześnie teraz czuł się wypoczęty. Uważał,
iż powiedzenie, że im dłużej się śpi tym gorzej, bo organizm
jest jeszcze bardziej zmęczony, niż gdyby nie spał, było
kompletną bzdurą. On najdłużej potrafił spać około jedenastu
godzin. Położyć się o dziewiętnastej lub dwudziestej i spać do
szóstej, siódmej rano, no bo co ma robić do późnych nocnych
godzin mieszkając samemu? Jasne, mógłby się spotkać z
przyjaciółką, swoją byłą partnerką, ale przecież ona też ma
rodzinę i nie może poświęcać mu każdej wolnej chwili. Chociaż
tego by właśnie chciał. Obrysował wzrokiem dużą sypialnię, w
której spał tylko on. W tym ogromnym miejscu znajdowało się
niewiele rzeczy. Głównie było to właśnie łóżko, czarna szafa
i biała komoda z płyty laminowanej, czarny dywan z grubym włosiem
i wisząca na suficie, prosta lampa w kształcie płaskiego kwadratu.
Nic więcej w tym pomieszczeniu nie było mu potrzebne. Trzy ściany
były w kolorze szarym a zamiast czwartej, która znajdowała się
naprzeciwko mebla do spania, wstawione zostało okno wychodzące na
ogród, a kawałek dalej było z niego widać halę z lodowiskiem
wewnątrz. Uwielbiał taki wystrój i mimo że wielu mógł się nie
podobać, nie obchodziło go to. Ważne, że on w tym miejscu czuje
się dobrze.
- Mógłbym
powiedzieć, że jest niemal jak moim poprzednim miejscu
zamieszkania – ziewnął zasłaniając usta ręką, nawet jeśli
nikt nie zwróciłby mu uwagi gdyby tego nie zrobił.
Nagle
usłyszał jak żołądek domaga się jedzenia. Aż mu kiszki marsza
grają, w sumie nie ma się co dziwić skoro wczoraj poszedł spać
bez kolacji. Gdyby jeszcze chciało mu się zrobić dzisiejsze
śniadanie byłoby dobrze. Z drugiej strony powinien coś sobie
zrobić, bo chce iść pojeździć a tak na głodnego nie będzie
miał zbyt wiele siły. Gdy ta myśl dotarła do jego umysłu
odrzucił kołdrę na bok i wstał. Podszedł do szafy i wyciągnął
z niej przetarte granatowe spodnie, szarą koszulkę na krótki rękaw
i czarną marynarkę sportową. Wszystko zabrał do łazienki. Tam
wziął szybki prysznic i założywszy na siebie ubrania zszedł z
piętra, skierował się do kuchni. W oknie powitało go wschodzące
słońce, które miało piękną żółto pomarańczową barwę, a
swoimi promieniami oświetlało miejsca gdzie, na szczęście, nie
wyrosły betonowe i ceglane góry.
- Dobrze,
że zdecydowałem się na tę lokalizację. Cicho, spokojnie, i z
daleka od dużego, hałaśliwego miejskiego zgiełku – westchnął
rozpogadzając się. Wciąż myślał, że wyprowadzka z
zatłoczonego miasta, w którym mieszkał przed ośmiu laty był
genialnym pomysłem.
Jedyne na
co mógł tutaj narzekać, a w zasadzie to nawet nie narzekanie, lecz
drobne utrudnienia, bo gdy pilnie potrzebował czegoś czego akurat
nie miał w domu to musiał pakować się w samochód i jechać na
zakupy trzydzieści kilometrów do najbliższego miasta. A tym było
Akron w Stanie Ohio, w którym mieszkał jego trener wraz z rodziną.
Zrobił
sobie płatki owsiane z mlekiem, tłumacząc się samemu sobie, że
nie chce mu się robić nic bardziej skomplikowanego, niż przyznać
się, iż nie ma potraw, które potrafiłby przygotować nie spalając
połowy posiłku. Więc do swojego „pożywnego” śniadania napił
się jeszcze soku pomarańczowego wyciągniętego z lodówki.
Po
zjedzeniu, ubrał adidasy, które i tak będzie miał na nogach tylko
przez kilka sekund, wziął w rękę polarową zieloną bluzę,
wychodząc z domu zakluczył go, i skierował się tą samą ścieżką
co zawsze, do swojego najulubieńszego miejsca na Ziemi. Po chwili
już wchodził do pomieszczenia o obniżonej temperaturze. Długa i
szeroka hala, niezbyt wysoka mieściła w sobie olbrzymi lód, który
Rene musiał regularnie czyścić i wygładzać, dzięki specjalnie
do tego przystosowanej maszynie. Miała ona swoje miejsce w garażu,
tam, gdzie stał jego samochód. Po wejściu do drugiego
pomieszczenia usiadł na ławce. Zdjąwszy buty, ubrał białe łyżwy
z nałożonymi na nie nakładkami, zasznurował je. Narzucił na
siebie bluzę i wyszedł na salę. Telefon zostawił na ławce
stojącej blisko barierek, na wszelki wypadek, gdyby ktoś do niego
dzwonił.
Gdy znów
stanął na lodowej tafli przeszedł go dreszcz ekscytacji i
mimowolnie uśmiechnął się sam do siebie. Bardzo kochał jeździć.
Tą miłość poznał dzięki mamie, która kiedyś zabrała go na
zawody i był jej za to niewymownie wdzięczny. Tamte chwile to dla
niego bardzo ważne i przyjemne wspomnienia, nie tylko z powodu
łyżwiarstwa, ale to też jedne z nielicznych, w których
uczestniczyła mama.
Najpierw
się rozgrzał robiąc najprostsze figury czyli takie jak koniki.
Wykonał wiele powtórzeń tych samych figur. Był pewny, że
rozciągnął i rozluźnił wszystkie mięśnie dopiero po dwóch
godzinach. Gdy już miał zacząć jechać uświadomił sobie, że
musi wymyślić jakichś układ na Igrzyska. W dodatku musi tak się
go nauczyć, by mieć go w małym palcu, trzeba wybrać muzykę i
strój. Dużo wcześniej uświadomił sobie ile czekało go jeszcze
pracy i przygotować, a czas uciekał. Nie miał nic poza chęciami i
planami, które trzeba jak najszybciej zrealizować. Nie może wciąż
tego odwlekać. Zaczynał się stresować i bać, że nie wyrobi się
w terminie. Prawda była niestety bolesna, bo nic nie zrobi bez pana
Daekina. Trener był niezbędnym dodatkiem do sportowca. Mężczyzna
obiecał, że dzisiaj się z nim spotka i zaczną wszystko od razu
wprowadzać w życie. Trener przyjeżdżał zazwyczaj około
dziesiątej, więc ma jeszcze godzinę, ale on już chciałby zacząć.
Był zdecydowanie zbyt niecierpliwy, no ale jakoś musi wytrzymać.
Zamiast się nad tym zastanawiać zaczął jeździć.
Jadąc
tyłem wykonywał po kolei figury nie łącząc ich na razie w żaden
układ taneczny. Zaczął jak zwykle od axla. Zrobił go kilka razy,
bo za pierwszym nie był zadowolony ze swojego wyskoku. Uważał, że
był za płaski i nie ugiął odpowiednio kolana lądując. Wykonywał
wszystko po kolei jak zazwyczaj. Zatracił się w szybkiej jeździe,
robił spirale i piruety chcąc doprowadzić do perfekcji każdy
element. Kolejnym wykonanym skokiem był rittberger. Aby go poprawnie
wykonać trzeba wyskoczyć do tyłu robiąc szybki obrót. Kończy
się najazdem tyłem, gdzie jedna noga musi być przed drugą. Dla
niego to było dziecinnie proste. Trudności sprawiała mu kombinacja
i ilość obrotów. Na zawodach musi zaprezentować się idealnie.
Czytał na
ten temat, bo w sumie wcześniej nie interesowała go jazda solowa,
ale wiedział, że musi wykonać program krótki i dowolny. Oba
różniły się od siebie, gdyż program krótki składa się z 7
obowiązkowych elementów z krokami łączącymi i/lub ruchami
łyżwiarskimi. Ich kolejność jest dowolna. Co roku elementy są
zmieniane. Czas trwania dla solistów, solistek i par wynosi 2 minuty
i 50 sekund, choć może być krótszy. W dowolnym składa się z
dobrze wyważonych elementów jazdy dowolnej i elementów łączących.
Czas trwania to 4 minuty dla solistek, a dla solistów i par 4 minuty
i 30 sekund. Więc ma co robić i do czego się przygotowywać. Nie
zna swoich nowych konkurentów, ale był pewny swojej wygranej, innej
opcji nie dopuszczał do myśli. Swoich dotychczasowych rywali,
cholernych Owenów znał doskonale, ale jest dobrej myśli. Z jednej
strony to cieszył się, że przestał jeździć z partnerką, bo
jego ciśnienie już się tak nie podnosiło gdy tylko zobaczył to
rodzeństwo. To byli jego rywale numer jeden. Jedno i drugie
przechodziło samych siebie w dogryzaniu mu i słaniu złośliwości,
do tego nie omieszkali go wyśmiać nie raz i nie dwa. Oczywiście
gdy ci wspaniali państwo się tak zachowywali, to nikt poza nim
nigdy tego nie usłyszał. Traktowani byli jak święci. Nienawidził
ich jak jeszcze nikogo. Ogólnie nie zawsze ze wszystkimi się
dogadywał, ale tych ludzi zabić to mało! Chociaż miał pewne
obawy. Zastanawiał się czy decyzja, którą podjął była dobra.
Prawda, że każde zawody to ogromna presja i stres, ale on właśnie
te uczucia lubił. Do tego bez partnerki oczy widzów były skupione
tylko na nim. Chciał żeby ludzie patrzyli tylko na niego, pragnął
ich uwagi, podziwu i zazdrości o talent. Patrząc z innej
perspektywy, jeszcze nigdy nie startował w tego typu konkurencji.
Był przyzwyczajony, że obejmuje partnerkę, razem wykonują układ
i razem ponoszą konsekwencje jeśli coś się nie uda. Teraz będzie
inaczej. Jeżeli coś pójdzie nie tak to może winić za to tylko
siebie. W zasadzie tak jest lepiej. Nie chciał się wyżywać na
Susan, ale często był bliski uderzenia jej, nie żeby był damskim
bokserem, można powiedzieć, że od lat żył we frustracji.
Wykonał
trzy skoki i zrobił piruet w pozycji wagi, czyli ułożył ciało na
kształt litery T. Teraz starał
się łączyć wszystkie elementy w jeden układ, który naturalnie
nie miał za bardzo ładu i składu, i na zawodach sportowych nigdy
nie dostałby punktów za taką kompozycję, ale liczyło się
przejście z jednej figury do drugiej.
Po
kilku godzinach poczuł, że pora zrobić sobie krótką przerwę.
Był trochę zmęczony, ale co się on dziwi skoro zjadł tyle co
nic. Zszedł z lodu i od razu na płozy założył specjalne
ochraniacze, by swobodnie w nich chodzić. Z pokoju obok przyniósł
sobie butelkę wody, którą zawsze wolał trzymać w pobliżu, by
uzupełnić elektrolity. Już siedząc, odblokował telefon gapiąc
się przez moment na niego. Zastanawiał się właśnie, czy powinien
puścić jakąś muzykę, która wprawiałaby go w odpowiedni
nastrój. Problem w tym, że nie wiedział jaką. Nie słuchał
muzyki i nie miał żadnego ulubionego typu. Nie interesował się
tym, więc jego zdaniem coś takiego tylko niepotrzebnie zaśmiecałoby
mu głowę.
Zamiast
rozmyślań nad utworem, wolał pogłowić się, czym by się zająć
dzisiejszej nocy. Znów skończy trenować, pójdzie oglądać
telewizje, wykąpie się i pójdzie spać o dwudziestej? Nie
przypominał sobie, żeby miał zaplanowany występ w telewizji czy
gdzieś indziej. Od jakiegoś czasu nie udzielał się w mediach, ale
mógł być pewny, że ten stan rzeczy się zmieni, gdy do ludzi
dojdzie informacja, że on tym razem staruje jako solista. Był
pewny, że rozegra się wokół tego niezły szum, ale to wyjdzie mu
na dobre, zdobędzie większy rozgłos i pokaże, że on jest
genialny i nie potrzebuje nikogo aby stanąć na podium. Oczywistym
jest, że Owenowie także prędzej czy później wystąpią w
programie i wypowiedzą się na jego temat. Pewnie nie omieszkają
zarzucić mu tchórzostwa, bo uciekł jakby bał się rywalizacji z
nimi. Miał gdzieś co powiedzą. Nienawidzą go, bo mimo że oboje
są świetni, co przyznaje z wielkim bólem serca, to prawie zawsze
był na miejscu wyższym niż oni.
Uśmiechnął
się złośliwie na wspomnienie ich twarzy, gdy kilka lat temu on i
jego poprzednia partnerka Melinda zdobyli złoto a oni brąz. Z
całych sił musiał się powstrzymywać, by nie wybuchnąć
niekontrolowanym śmiechem, widząc jak Miranda zgryza ze wściekłości
wargi a jej oczy pełne nienawiści skierowane były w ich stronę.
Ale lepszy od niej teatrzyk rozegrał Keith. Facet był na granicy
wybuchu i pewnie miał ochotę porządnie obić mu twarz. Wyglądał
jak rozwścieczony zawodnik WWE, gotowy rzucić się z pięściami na
swojego przeciwnika. Jego mina wyrażała zazdrość i pogardę,
jednak wszystkie jego emocje ujawnione zostały na kilka sekund.
Takie zachowanie zaszkodziłoby jego wizerunkowi, więc postawił na
samokontrolę. Rene był pewny, że jedyne co Keitha przed tym czynem
powstrzymywało to fakt, że jeżeli wdałby się w bójkę będąc w
trakcie trwania zawodów to mógłby zostać zawieszony. I nikt nie
wiedziałby kiedy znów dostanie pozwolenie na udział. Zasady w
sporcie były po to, by ich przestrzegać a jeśli ktoś je łamał
każda kara była surowa i ostro respektowana. Czasami było to
zawieszenie, a innym razem wyrzucenie i absolutny zakaz startowania w
zawodach. To było bolesne dla każdego kto sport kochał.
Odkręcił
małą butelkę i za jednym haustem wypił prawie całą zawartość.
Odetchnął głęboko wlewając w siebie napój jakby cały dzień
nic nie pił. Zakręcił i odłożył butelkę na ziemię. Wyszukał
w telefonie spis kontaktów, po czym wybrał numer kobiety, która
byłaby tutaj z nim, gdyby nie zrezygnowała z łyżwiarstwa. Po
kilku sygnałach w głośniku pojawił się zachrypnięty głos.
-
Dzień dobry – ziewnęła. – Brak w tobie empatii – wyobraził
sobie jak przyjaciółka drapie się po głowie mówiąc to.
-
Hej Melinda – już wiedział o co chodziło jej z tą empatią.
Ucieszył się, że ma dla niego chwilę czasu i mogą porozmawiać.
-
Masz możliwości spania jak długo ci się podoba, a wstajesz
bladym świtem. Natomiast ja błagam wszystkie bóstwa o kilka
godzin snu, ale mnie nie słuchają.
-
Lub Elay cię nie słucha, nie dając ci spać po nocach –
zażartował chcąc zobaczyć na jej twarzy rumieniec, i choć nie
mógł tego teraz dostrzec, to czuł, że Melinda jest czerwona jak
burak.
-
Bardzo śmieszne – rzuciła z przekąsem. – Nie zmrużyłam oka,
bo jak tylko się zdążyłam położyć, to z pokoju Bridgette znów
słyszałam płacz. Chodziliśmy do niej na zmianę z Elay'em. Od
kiedy się urodziła śpimy tyle co nic. I jak ja mam poświęcać
czas własnemu mężowi? Mam zbyt ciężkie życie. W dodatku ta
głupia krowa Kate... – warknęła.
Wiedział,
że kobiecie chodziło o szefową z cukierni, w której pracowała
gdy jego opuściła. Jej partner nie był w stanie utrzymać całej
rodziny z jednej pensji, więc ona musiała znaleźć sobie coś, co
nie wymagało zabierania roboty do domu i poświęcania temu czasu. W
cukierni częściej obsługiwała klientów, a inne osoby były
odpowiedzialne za wypieki i dekorowanie ich. Ona nie miałaby do tego
talentu.
-
Tak, współczuję ci bardzo – przeciągnął ostatni wyraz.
-
Właśnie słyszę – odparła oschle.
-
Zamierzałem złożyć ci propozycję odwiedzenia mnie dzisiaj
wieczorem, ale rzeczywiście masz tyle na głowie... – zawiesił
sugestywnie głos. Cały czas słyszał jakieś odgłosy z oddali i
krzyki. Mógł się założyć, że w tym momencie Melinda zajmowała
się Bridgette, a Elay odsypiał zarwaną nockę. Rene w ich
przeciwieństwie był wypoczęty po krótkiej przerwie jaką sobie
urządził.
-
Chętnie się wyrwę z tego domu wariatów. Podrzucę dziecko
dziadkom, męża zostawię w domciu i podskoczę do ciebie. Chcesz o
czymś pogadać czy tak tylko dzwonisz, bo masz mnie pod ręką? –
Rene usłyszał jakiś łomot i dźwięk wody uderzającej o
plastikowe dno prawdopodobnie wiaderka. Domyślał się, że
przyjaciółka będzie myć podłogę, bardzo często to ostatnio
robiła. Zwłaszcza kiedy spuściła swoją dwuletnią córkę z
oka, a ona rysowała jej kosmetykami po podłodze, rozlewała swoje
picie lub rzucała jedzeniem.
-
Po prostu dawno się nie widzieliśmy, bo jesteś zajęta rodziną,
a ja mam na głowie zawody sportowe, oprócz tego codzienne treningi
i występy w telewizji.
-
Nie popadnij w samozachwyt, Narcyzie. Ty najlepszy, ty
najwspanialszy. Licz się z tym, że solista jeździ inaczej niż
osoba występująca w parze.
-
Ale ja jestem najlepszy – powiedział z bijącą pewnością
siebie, kładąc sobie dłoń w miejscu serca.
Raptownie
odsunął od siebie słuchawkę, bo usłyszał głośny huk i klnącą
w niebogłosy Melindę. Jej córka – Destruktor znowu coś
narozrabiała.
-
Jesteś teraz trochę zajęta... Wpadnij około siedemnastej to
pogadamy.
-
Dobra, ja kończę, bo... Cholera Elay! Rusz się z łóżka i mi
pomóż!
Na
koniec ponownie usłyszał głośną wiązankę przekleństw z ust
McCartney. Nie było mu do śmiechu, nawet trochę jej współczuł
takiego zamieszania w życiu. Ona ma stanowczo za dużo na głowie.
Gdyby jeszcze musiała do tego wszystkiego z nim trenować prędzej
by się wykończyła niż trzydziestki dożyła. Teraz musiał
przyznać jej rację. Rezygnacja z kariery łyżwiarskiej była
dobrym posunięciem. Jak wcześniej będąc mężatką jakoś dawała
sobie radę tak teraz po urodzeniu dziecka, czy chciała czy nie,
musiała zrezygnować. A przez to ucierpiał on, bo pasowali do
siebie idealnie, nie to co Susan. Tak kobieta nie dorastała
Melindzie do pięt. McCartney nigdy go nie zawiodła. Czasami jej
zazdrościł życia jakie prowadziła, ale akurat nie w takich
momentach, kiedy dzieciak daje w kość.
Nie
przepadał za nimi. Uważał dzieci za małe bezbronne istotki, o
które trzeba dbać, bo same sobie na świecie nie poradzą. W jego
oczach to słabość i bezsilność, więc trzymał się od tego z
daleka. Wiedział, że lata temu był taki sam, ale uprzedzenia do
dzieciaków nie potrafi się wyzbyć. Nigdy w życiu nie miałby
własnych.
Zauważył,
że nadal trzymał telefon w ręce. Zamiast go odłożyć ponownie
odblokował i sprawdził godzinę, mimo że wielki zegar wisiał tuż
przed nim. Po prosu nie wierzył! Godzinę temu Arkady miał do niego
przyjechać, a nadal jest w hali sam jak palec. Zdenerwował się,
gdyż nie lubił niepunktualności i kiedy ktoś go ignoruje.
-
Gdzie on jest, do kurwy!? – po całym pomieszczeniu rozległo się
echo wściekłego wrzasku.
Nienawidził
się z kimś umawiać i czekać na tą osobę. To jawne ignorowanie
go i jego rozkazów. Trener w tej chwili powinien poświęcać mu
czas, którego nie ma zbyt dużo! Wstał gwałtowanie, mając ochotę
kopnąć w coś. Zmarszczył brwi wyglądając jak kat znęcający
się nad swoją ofiarą.
-
Do diabła z tym facetem! – prawie rzucił telefonem o najbliższą
ścianę. W ostatnim momencie powstrzymał startującą rękę
wypuszczającą urządzenie.
Takie
zachowanie podburzało go najbardziej! Umówili się na dziesiątą!
Dojechanie tu z Akron zajmuje zaledwie pół godziny. W godzinach
szczytu może trochę więcej, ale na to o wiele za wcześnie. Nikt
nie będzie z nim pogrywać!
Odwiązał
sznurowadła i stojąc prosto zdjął łyżwy, po czym zaraz włożył
stopę w zimne adidasy. Zawiązał je byle trzymały się na nogach,
zrzucił z siebie bluzę, która upadła na podłogę i wyszedł z
hali. Przez zdenerwowanie zapomniał ją zamknąć, co było skutkiem
jego roztargnienia w obecnej chwili. Wybrał numer do trenera i
czekał właściwie na pocztę głosową, bo ta włączała się za
każdym razem jak próbował się dobić do mężczyzny.
Słońce
było już widoczne na błękicie. Ani jedna chmurka nie pływała po
nim. Powietrze było rześkie, przyjemne oraz nie zatrute spalinami.
Nie odczuwał tego mieszkając w miejscu otaczającym las i wzgórza.
Promienie świeciły mu prosto w twarz dając kolejny powód do
złości.
-
A spróbuj teraz nie odebrać to znajdę sobie lepszego trenera! –
postanowił wykonać ostatnie połączenie. Był tak wściekły, że
miał ochotę kogoś uderzyć. Nie potrafi kontrolować swojego
gniewu, władzę nad nim przejmowała frustracja i chęć wyżycia
się na czymkolwiek. Jak był spokojny to był spokojny, ale gdy się
lekko zdenerwował to nagle przeradzało się we wściekłość,
wręcz agresję. Sam wtedy nad sobą nie panował.
W
końcu za tym ostatnim razem nie został bezczelnie olany. Będąc
niezmiernie wdzięcznym, że Arkady wreszcie się nim zainteresował
warknął do głośnika.
-
Ile mam, do cholery, czekać, aż łaskawie odbierzesz? Jak się ze
mną umawiasz to się wywiązuj! Widzę cię w moim domu za
trzydzieści minut! – przeszedł na podjazd. Z ręką położoną
na biodrze, z miną wyrażającą nienawiść do wszystkiego i
wszystkich stanął w jednym miejscu i tupał nogą o podłoże. –
Odważny jesteś, żeby ignorować mnie! – dosadnie podkreślił
ostatnie słowo.
-
Możesz się nie tak nie drzeć? – gdy w końcu skończył swój
wywód i pozwolił mówić osobie po drugiej stronie, nie usłyszał
znajomego mu głosu, a inny. Co prawda męski, ale brzmiący o wiele
młodziej, zachrypnięty z dawką pretensji, której Arkady nie
używał w rozmowie z nim.
-
Kto mówi? – zapytał po zreflektowaniu się.
-
Przecież to ty dzwonisz – nieznajomy prychnął, a on nabrał
morderczych zapędów. Już mu się nie podobała ta konwersacja.
-
Dzwoniłem do pana Daekina, ale z tego co słyszę to nie on ze mną
mówi.
-
Ależ skąd – młody mężczyzna zaśmiał się, ale ten śmiech
ani trochę mu się nie spodobał. Był taki... irytujący. –
Możesz do mnie mówić per „pan Daekin”.
-
Nie wkurwiaj mnie i po prostu daj mi go do telefonu! – zaraz zrobi
komuś krzywdę, albo sobie, albo temu facetowi. Dlaczego dzwoniąc
pod dobry numer, słuchawkę podnosi jakiś kretyn?
-
Mój tata – westchnął męczeńsko obcy – Arkady jest w
szpitalu.
Momentalnie
wstrzymał oddech. Słowa „Jest w szpitalu” nigdy nie wróżyły
niczego dobrego. Raptownie doznał skruchy, a w głowie zaczęły
kłębić się najczarniejsze myśli dotyczące złego stanu zdrowia
mężczyzny. Zrobiło mu się przykro, że tak gwałtowanie reagował
na nieobecność trenera, podczas gdy on znajdował się w, być
może, nieciekawej sytuacji. Miał tylko nadzieję, że jego głupie
pomysły nie okażą się prawdą i ten raz się pomylił.
-
Co się stało? – zapytał już spokojniej, lecz czuł, że
„spokojna rozmowa” z tym człowiekiem, który okazał się być
synem Arkady'ego, nie miała prawa bytu.
-
Podaj mi jeden powód, dlaczego miałbym udzielić tobie, obcemu
człowiekowi, takich informacji – rzucił ozięble mężczyzna.
-
Powiedz mi gdzie jest Arkady to przyjadę – zamurowało go. Jakim
prawem synalek trenera odzywa się do niego w ten sposób?! Żadnego
szacunku!
Nie
odpuści. Nie będzie bezczynnie siedzieć i czekać aż ktoś
łaskawie go poinformuje. Zabierze się do szpitala i od Deakina,
tego starszego, dowie się prawdy!Martwi się o niego. Teraz miał do
siebie pretensje. Podrapał się po głowie modląc się w duchu, by
żaden z czarnych scenariuszy życia się nie sprawdził, a chodziło
jedynie o jakąś błahą sprawę.
Mimo
tego jaki jest, on również ma ludzkie uczucia i nie jest potworem z
kawałkiem lodu zamiast serca. Bał się o mężczyznę. Zadawał
sobie pytanie, dlaczego aż do wizyty w tym nieprzyjemnym miejscu.
Nim zdążył się zorientować nieznajomy mu odpowiedział.
-
Tata jest pokiereszowany, ale poza tym chyba nic mu nie jest. Jakiś
czas temu zabrali go na dokładniejsze badania, ale nie wiem kiedy
wróci. Jak coś to się z tobą skontaktuje. Przekaże mu, że jego
szef dzwonił.
Ostatnie
zdanie uświadomiło Rene, że jego rozmówca od początku doskonale
wiedział z kim ma przyjemność. Dlaczego więc odzywa się do niego
jak do gówniarza?!
-
Podaj mi adres szpitala – zażądał. W końcu żeby do niego
dojechać, musi wiedzieć gdzie.
-
Czy to rozkaz? – padło pytanie przesiąknięte kpiną.
-
Szybko się uczysz – on natomiast się uśmiechnął nikle, jakby
świętując swoje małe zwycięstwo. – Tak, to rozkaz. Daj ten
pieprzony adres, bo chcę się z nim zobaczyć!
*
* *
Początkowo
nie zamierzał odbierać telefonu taty, gdyż nie miał tego w
zwyczaju. Nie do niego ktoś dzwonił, tylko do ojca. Oddzwoniłby
przecież, gdyby wiedział, że to coś ważnego. Jednak tym razem
zrobił wyjątek, po zobaczeniu imienia które się wyświetliło.
Odebrał, choć nie powinien. Ciężko było mu uwierzyć, że osoba,
z którą rozmawiał to ten
Rene
Castella. Oczywiście
wiedział, że jego tata trenuje go. Mógł
spodziewać się wszystkiego, ale nie tego, że ten człowiek
przejmie się stanem zdrowia jego taty. Dużo
razy w domu wspominał jak ciężko jego podopieczni trenują, żeby
wygrać zawody, jak wiele pracy w to wkładają. Tata czasami
opowiadał o tym mężczyźnie, który w krótkim czasie stał się
gwiazdą łyżwiarstwa, w samych superlatywach. Teraz
jednak widzi, że to były kłamstwa. Dobra, może i martwi się o
swojego trenera, ale to jak odzywał się do niego bardzo go
wzburzyło. Czy ten facet jest normalny? A właściwie dlaczego on
jest
z jego ojcem na „ty”? Chwilowa telefoniczna rozmowa z tym
człowiekiem uświadomiła mu, że pan
idealny jest
niewychowany, nie ma szacunku dla nikogo prócz siebie. Oprócz tego,
pewnie jest opryskliwy i nie umie komunikować się z ludźmi. Nie
znosił takich osób. Najwyraźniej Castella z charakteru jest
podobny ludzi, którzy przyprawiają go o wymioty i absolutny brak
tolerancji na okropne zachowanie. Już żal mu było ojca, że musi
spędzać z tym człowiekiem tyle czasu.
-
Mamo, nie bój się – zapominając o telefonie sprzed chwili,
pocieszał matkę, która bardzo się martwiła o swojego męża.
Musi ją zapewnić, że tata żyje i nie jest z nim tak źle.
Chociaż mu samemu ciężko było w to uwierzyć. Oboje musieli być
dobrej myśli. Dalej do niej mówił trzymając jej rękę w
dłoniach.
Prawie
zawału dostał gdy się dowiedział, że ledwo tata wyjechał z
domu, a już wjechał w niego jakiś pijany kierowca. Rodzic nie
zdążył zareagować, bo nawet nie widział pędzącego auta
wyjeżdżającego z zakrętu. Cała maska była kompletną ruiną,
przednia szyba stłuczona, a blacha w innych miejscach wgnieciona i
ostro porysowana.
Będąc
w ogromnym szoku, bojąc się o życie rodzica musiał uspokajać
bliską omdlenia mamę. Kobieta w jednej chwili zbladła i niewiele
brakowało żeby zemdlała. Dopóki nie zobaczył bezpiecznego taty
na sali segregacji był kłębkiem nerwów. Wczoraj wieczorem rodzice
się trochę poprztykali, a od rana nie odezwali się do siebie ani
słowem. Był pewny, że gdyby ojcu coś się stało matka do końca
życia obwiniałaby się, że rozstali się skłóceni.
Czarnowłosa
pielęgniarka, która przed chwilą weszła wraz z lekarzem prowadząc
łóżko z Arkady'm, od razu podeszła do nich tłumacząc pokrótce
co zrobią z pacjentem. Jego mama nie słuchała kobiety, tylko
zbliżyła się do swojego męża. Podsunęła sobie krzesełko, by
na nim usiąść. Charles dostrzegł jak chwyciła staruszka za dłoń
i ścisnęła. Widział jak z jej oczu lecą łzy. Mimo że potrafili
się kłócić to bardzo się kochali i za każdym razem się
godzili, tak jakby ostrej wymiany zdań nie było. Podziwiał ich i
kochał.
-
Jak się czujesz? – zapytała drżącym z przejęcia głosem.
-
Bywało lepiej – Deakin wskazał na kołnierz ortopedyczny
uśmiechając się kwaśno.
-
Pani mąż doznał urazu kręgosłupa szyjnego – lekarz powtórzył
to co pielęgniarka. – Musieliśmy założyć tą „ozdóbkę”,
by zapobiec dalszym urazom. Do tego ma dochodzi lekkie wstrząśnienie
mózgu, gdyż uderzył pan głową o szybę samochodu i zwichniecie
kostki. Zaraz znów będziemy musieli pana skąd zabrać i założyć
szynę na nogę.
Wtenczas
kobieta ubrana na biało opuściła salę z kilkoma dokumentami
zabranymi od doktora Stuarta, który był znajomym rodziców. Stary,
przygarbiony mężczyzna o siwych włosach, w białym kitlu, z
plakietką informującą kim jest, kontynuował swoją wypowiedź.
-
Wypiszę panu zwolnienie lekarskie. Przecież pracodawca nie będzie
kazał panu pracować w takim stanie. Noga zostanie unieruchomiona
na miesiąc, może więcej. Szyja podobnie. Gdy wróci pan do domu
jednym pańskim zajęciem będzie odpoczynek i kuracja. Jeśli chce
pan szybko odzyskać zdrowie proszę się zastosować do moich
zaleceń – doktor zachowywał się profesjonalnie i mimo że
dobrze znał się z jego rodzicami, używał formalnych zwrotów.
Charles był ich zwolennikiem. Nie ważne, że dwie osoby są na
przykład rodziną, jeśli razem pracują, jego zdaniem każdy
powinni zachowywać się odpowiednio i nie spoufalać się.
-
Doktorze sala jest już wolna, możemy założyć gips pacjentowi –
odezwała się kolejna, nowo przybyła pielęgniarka.
Charlie
zdecydowanie wolał tą pierwszą, która tutaj weszła z ojcem, niż
tą obecną kobietę. Spojrzał na brązowowłosą i aż się
skrzywił z niesmakiem odwracając głowę w drugą stronę, żeby
nikt nie wiedział. Zastanawiał się jak kobieta pracująca w
szpitalu, pomagająca osobą tu się znajdującym może mieć na
twarzy kilogram gładzi szpachlowej. Zamiast wzbudzać zaufanie
pozytywne emocje to ona straszy. Wzdrygnął się kiedy spojrzał na
nią kolejny raz. Jej gęste, brązowe włosy były rozpuszczone i
okropnie roztrzepane. Nie wiedział jak ona to zrobiła, ale z
typowego stroju pielęgniarki stworzyła jakąś „seksowną”
kreację, w której piersi wypływały na zewnątrz. W dodatku miała
na nogach kilku centymetrowe szpilki. Może on się na tym nie zna,
ale tego chyba zabraniają przepisy tej placówki. W końcu pierwszy
raz widzi taką pielęgniarkę. Czy lekarze nie mają nic przeciw?
Pff ten tu na pewno nie ma, zwłaszcza, że może sobie popatrzeć na
młódkę, która wygląda zbyt wyzywająco. Kto by pomyślał, że
pan Stuart jest takim typem człowieka. Czyżby to już ten wiek, w
którym zamiast oglądać się za żoną, lata się za krótkimi
spódniczkami? Zakpił w duchu z tego mężczyzny. On chyba nie zdaje
sobie sprawy, że można z niego czytać jak z otwartej księgi. Co
za cyrk.
-
Dobrze więc. Na jakiś czas znowu musimy zabrać pana od rodziny,
ale nie na długo – uśmiechając się, jej czerwone usta bardzo
się rozciągnęły. Wyglądały niczym u Jokera.
-
Oby – domyślał się, że ojciec czuje się jakby cały świat mu
spadł na głowę.
Przecież
nie jest aż tak źle. Najważniej, że tata żyje, a on chyba nie
zdaje sobie sprawy jakie miał szczęście. A tego pijanego gościa
zabiłby na miejscu gdyby wpadł w jego ręce. Jeździć po pijaku?!
Gardził takimi ludźmi, bo myśleli tylko o sobie, że może uda im
się dojechać do domu bez przejechania kogoś! Właśnie dlatego on
nigdy nie pił gdy wiedział, że będzie prowadzić auto.
Tatę
ponownie wywieźli, a on z mamą zostali tu sami, nie licząc kilku
innych pacjentów. Stanął za jej plecami i położył ręce na
ramionach. To był dla niej cios, musiał ją wesprzeć, są rodziną,
a on jako jej jedyny syn nie pozwoli, żeby cierpiała. Na swojej
dłoni poczuł tą należącą do mamy. Zeszło parę im tak parę
minut. Zaczął się zastanawiać czy ten facet faktycznie
przyjedzie. Nie, żeby jemu w ogóle na tym zależało. Po prostu
Castella dosłownie rozkazał mu podać sobie adres. Najwyraźniej
był nieźle wkurzony. Odpowiedź na swoje pytanie dostał chwilę
później gdy jego oczom ukazała się postać jaką czasami widywał
w telewizji.
Musiał
przyznać, że na żywo blondyn wygląda jeszcze lepiej. Obrysował
go uważnym oraz intensywnym wzrokiem, jak wchodzi do sali. Widział
jak mężczyzna przez chwilę rozgląda się po pomieszczeniu aż w
końcu jego spojrzenie spoczęło na nim. Przez chwilę patrzyli na
siebie jakby toczyli niemą walkę pomiędzy sobą. On nie zamierzał
być pierwszą osobą, która puściła wzrok. Patrzył temu
mężczyźnie prosto w oczy. Słowem się nie odezwał na ten temat,
ale zadziwiły go jego źrenice w dwóch kolorach. W mediach nigdy
tego nie zauważył. Nie miał pojęcia o takim „defekcie”.
Widział go tylko w zawodach, które były emitowane na żywo, ale
bardziej niż to jaki jest, jak wygląda, interesowało go jak
jeździ, więc nie wiedział o tym małym uchyleniu w jego wyglądzie.
Chociaż czy to rzeczywiście uchybienie, czy raczej coś, co dodaje
Castelli uroku? Jedno wiedział na pewno, oczy łyżwiarza wyglądały
czarująco. Być może, była to jedyna rzecz w tym człowieku, która
mu się spodobała. Zdecydował się podejść do gościa i przywitać
się z nim. Jego mama obserwowała każdy ruch, siedząc na krześle.
Gdy stali do siebie twarzą w twarz, wyciągnął swoją rękę,
którą, jak spostrzegł, niechętnie uścisnął blondyn.
-
To z tobą rozmawiałem – zaczął blondyn – gdzie Arkady?
-
Jesteś z moim ojcem na „ty”? Nie uważasz, że... – ponownie
się zirytował. Dlaczego ten człowiek musi zachowywać się tak
grubiańsko?
-
Pytał cię ktoś o zdanie? Nie wydaje mi się – rzekł surowy,
zimny głos przesiąknięty jadem, jakby go karcąc.
Totalnie
go zamurowało. No nie! Co z tym facetem jest nie tak?! Tak jak
myślał, ma paskudny charakter. Czy wszyscy faceci, których los
stawia na jego drodze, muszą być skończonymi dupkami? Patrzył na
mężczyznę, którego ledwie poznał, a już miał ochotę pogrzebać
go kilkanaście stóp pod ziemią!
Och tak od razu, lepiej nie bo potem trzeba się będzie namęczyć by odkopać głównego bohatera.
OdpowiedzUsuńWspaniały rozdział :) A jaki długi, za co dziękuję, ponieważ rewelacyjnie czyta się dłuższe części :)
OdpowiedzUsuńLiczyłam przy pierwszym spotkaniu głównych bohaterów na wielkie iskry i nie zawiodłam się.
Nawet się nie spotkali, a już wyrobili sobie opinię o drugiej osobie.
Ich współpraca zapowiada się mega ciekawie :) Już nie mogę się doczekać ich kłótni xD
Jestem ciekawa, co przekona naszego sławnego łyżwiarza, aby zatrudnił syna swojego trenera. Czyżby trener miał dopomóc szczęściu?
Dużo weny :)
Pozdrawiam :)
Opóźnienie?
OdpowiedzUsuńHej,
OdpowiedzUsuńno i sama mam przemożną ochotę zakopać Castelle, uważa, że każdy ms bić mu pokłony, no i teraz Charles będzie ho trenować...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia
Hej,
OdpowiedzUsuńrozdział wspaniały, ech sama mam wielką ochotę zakopać Castelle, uważa, że każdy ma bić mu pokłony, tak, tak teraz Charles będzie go trenować...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Iza