Dziękuję za komentarze :)
Do jego nosa
doleciał zapach smażonego bekonu. Jakże on go uwielbiał, a
najbardziej z jajecznicą i słodką herbatką z cytryną. Ale jak
mógł czuć przyrządzane śniadanie skoro on leżał w łóżku?
Otworzył powoli oczy po czym je przetarł. Przeciągnął się i
ziewnął zasłaniając usta ręką, jak mu to wpoiła mama za czasów
gówniarza. Rolety były odsłonięte, ale przez okna słońce nie
wpadało do jego pokoju. Wstał z łóżka tylko dlatego, że w
mieszkaniu było wyjątkowo ciepło. Przeszedł do okna i jęknął w
duchu na to co zobaczył. Na dworze sypało jak diabli. Takiej
śnieżycy można było się spodziewać, w końcu jest końcówka
grudnia, ale i tak nie mógł przeżyć, że śnieżyca zaczęła
szaleć akurat teraz. Podrapał się po głowie i ponownie ziewnął.
Nagle usłyszał stukające o siebie talerze i skwierczenie. Podszedł
do kuchni i oparłszy się o framugę, założył na piersi ręce,
obserwował krzątającego się po pomieszczeniu Laytnera w samych
bokserkach. Zielony bardzo mu pasował. Zdarzenia, które wydarzyły
się wczoraj zaczęły napływać do jego głowy w zawrotnym tempie.
Chyba nieco przesadził, przecież Dee był jego przyjacielem na
dobre i złe, nic złego nie zrobił... Tylko się w nim zakochał. I
właśnie to stanowiło meritum problemu. Już pomijając to,
dlaczego przespał się z jego facetem. Nadal był o to na niego
wściekły. O dziwo, bardziej zabolało go to, że zdradził go Dee,
niż Ashton. O tym drugim prawie wcale nie myślał, tak jakby
mężczyzny nigdy nie było w jego życiu, za to wciąż myślał o
Laytnerze. O jego zachowaniu, o tym co zrobił i co mówił. Teraz
rozumiem sens jego słów na lodowisku: „Nie bój się, nigdy cię
nie zostawię”. Nie chodziło mu o to, że nie puści mnie żebym
nie upadł na lód, tylko, że mnie kocha i chce być przy mnie.
Cholera, jak mogłem na to nie wpaść?! Jestem skończonym idiotom,
myślał. Chyba przedmioty ścisłe, z którymi mam ciągle do
czynienia w których trzeba kierować się przede wszystkim rozumiem,
w jakiś sposób znieczuliły go.
~*~
Dosypał
jeszcze odrobinę pieprzu i soli do jajek. Było jak zwykle idealnie.
Nigdy jeszcze nie zdarzyło mu się zepsuć, przypalić albo wyrzucić
potrawy, którą gotował, bo ta zawsze wychodziła mu doskonale. No
oczywiście, oprócz czasów kiedy to dopiero uczył się gotować
pod czujnym i surowym wzrokiem ojca. To właśnie on przekazał mu
ten talent. Może i jedzenie mamy było smaczne i nikt nigdy nie
narzekał, to i tak kochał dania przygotowywane przez tatę. Był
prawdziwym mistrzem w tym co robił. Nic dziwnego, że otworzył
własną restaurację, która funkcjonowała do dziś i zarabiała
niezłą sumkę. Cieszył się, że rodzice nie zmusili go do jej
przejęcia, mieli dobrych pracowników, a on traktował gotowanie
jako hobby. Najbardziej uwielbiał pracę w Laboratorium i w życiu
nie zamieniłby jej za żadne skarby świata. Miał kilka kilometrów
do pokonania, by się do niej dostać, ale nie przeszkadzało mu to.
Jedynym minusem był częsty brak czasu dla rodziny i przyjaciół,
ale dawał sobie radę.
Po wyjęciu
talerzy wyłączył palnik i podzielił ich śniadaniem. Położył
na jajka po dwa plasterki bekonu a obok posmarowane masłem kromki
chleba. W momencie gdy kładł czajnik wodą na grzałkę zaczął
dzwonić jego telefon, który zaraz po pobudce położył na blacie.
- Hej,
mamuś. Co tam?
- A, u nas
wszystko dobrze, ale dopadła nas śnieżyca i wygląda na to, że
nie wyjedziemy od Diany dopóki się nie skończy. Te dzieciaki od
mojego rodzeństwa doprowadzają mnie do szału. Monic ciągle
przeszkadzała w kuchni i ciotka musiała ją pogonić. Casper i
Jackob wściekają się, tłuką wszystkim co trafi im w ręce, mam
ochotę udusić jednego i drugiego. Chociaż i tak wolę ich niż te
naburmuszone nastolatki. Narzekają, że nie mają komputera,
tabletów i komórek, bo kazałam mojemu drogiemu braciszkowi im
wszystko pozabierać. Jak święta to święta. Z moich czasów...-
musiał jej to przerwać, bo gdy ona zaczynała zdanie od „Za
moich czasów” to zaczynała tym kilkugodzinną historię jak to
ona wychowywała się bez takiej elektroniki i tych wszystkich
udogadniających ludzkie życie urządzeń.
- Mamuś,
rozumiem cię. Na szczęście ja już dawno wyrosłem z takiego
wieku, więc się martwić nie musisz. Tutaj wcale nie jest lepiej.
Matka Natura daje nam nieźle popalić.
- A to jak
ty z pracy wrócisz? Przecież nie ma mowy, żebyś samochodem
stamtąd wyjechał.
- Mamo, mój
samochód poszedł na złom dwa miesiące temu, kiedy jakiś ciul
zmiażdżył mi cały tył jak we mnie wjechał. Poza tym, w
ostatniej chwili profesor powiedział, że nie musimy przychodzić
do roboty w święta, także nie bój się, nie jestem dzieckiem.
- Dla mnie
zawsze będziesz małym chłopczykiem, Dee, tak samo jak twoja
siostra będzie dla mnie małą dziewczynką. Ale skoro nie
pojechałeś do pracy to dlaczego nie przyjechałeś do nas? Zdążył
byś.
-
Przepraszam, ale musiałbym wynajmować auto i za dużo zachodu z
tym było. Za rok jadę z wami. Chociaż trochę żałuję, że
jednak się nie zdecydowałem, żeby do was dojechać.
- A co? Coś
się stało, braciaku? - usłyszał głos Diany, która wyrwała
matce telefon z ręki.
- Nie twoja
sprawa- zadowolenie znikło z jego twarzy. Diana jest zbyt wścibska,
nie lubił z nią gadać o swoim życiu uczuciowym, bo ona zaraz
robiła z tego wielkie halo.
- Oj, oj.
Twój fagas cię rzucił? Nie zamoczyłeś? Lepiej się pospiesz
braciszku, bo na starość zostaniesz sam.
- I mówi
to trzydziestoletnia singielka. Sama sobie kogoś poszukaj a mi daj
spokój. Jestem trochę zajęty więc...
- Och,
przestańcie się spierać- matka odzyskała komórkę i dalej z nim
rozmawiała.- Czym to jesteś tak zajęty, że nie masz czasu nawet
ze mną porozmawiać. Już pomijam to, że nie zadzwoniłeś ani do
mnie, ani do taty na Boże Narodzenie i nie raczyłeś nawet odebrać
od nas telefonu.
- No
przepraszam, ale... Nie byłem w nastroju żeby z kimkolwiek gadać.
Śniadanie robię, bo zaraz się pewnie obudzi.
- Kto taki
się obudzi?- dopytała zaskoczona, czyżby jej syn wreszcie sobie
kogoś znalazł i to z nim teraz był?
- Randy,
mamo. Jestem u Randy'ego- przewrócił oczami.
- O, to
pozdrów go od nas. No w porządku, już wam chłopcy nie
przeszkadzam- zaśmiała się i rozłączyła.
-
Wiedziałem, że nie powinienem tego mówić- westchnął i zalał
dwie szklanki z woreczkami herbaty.
Już jego
mama zaczęła sobie wyobrażać Bóg wie co. Pewnie od razu poleci
do taty i powie, że jego syn w końcu znalazł sobie chłopaka. A
jeśli oni będą wiedzieć to reszta rodziny też. Na rodzinę
względem swojej orientacji seksualnej nie mógł narzekać, bo byli
cudowni. Krewni, ku jego wielkiemu zdziwieniu zamiast wykląć,
spalić na stosie czy ukamienować dopytywali się czy kogoś ma. I
robili to z wielkim entuzjazmem. W życiu by się tego po nich
wszystkich nie spodziewał. Były wyjątki, wujek od strony jego mamy
z początku nie chciał z nim rozmawiać, podobnie jego dwie kuzynki,
ale jego mama przemówiła im do rozumu i powiedziała, że jeśli
odrzucają jej syna, odrzucają także ją. Na szczęście to było
bardzo dawno, teraz jest wszystko dobrze. Ma dobry kontakt z całą
rodziną, nawet babcia i dziadek próbowali szukać mu chłopaka
wśród wnuków swoich znajomych.
Nie
potrzebował nikogo prócz Randy'ego. Tylko jego chciał i nikogo
innego. Niestety to była nieodwzajemniona miłość, niespełnione
marzenie.
- Jeśli
skończyłeś rozmawiać to zanieś śniadanie do pokoju a ja wezmę
herbatę- powiedział wkraczając do środka.
- Ran,
kiedy wstałeś?- odwrócił się gwałtownie lustrując McLane'a
ubranego w białą bluzkę na krótki rękaw z kolorowym nadrukiem i
krótkie spodenki koloru granatowego.
- Przed
chwilą- powiedział zabierając szklanki z gorącym napojem. Dee
zna się na rzeczy, zawsze uwielbiał jego kuchnię. Czasami mówili, że mężczyzna minął się z powołaniem.
Usiedli na
zacielonym przez właściciela mieszkania łóżku. Włączyli
telewizję i jedli w ciszy nawet na siebie nie patrząc.
- Wygląda
na to, że szybko stąd nie wyjdziesz.
- Wiem,
widziałem co się dzieje na zewnątrz. Słuchaj możemy w końcu
porozmawiać, bo wydaje mi się, że specjalnie odkładasz to na
później.
- Nie robię
tego celowo. Po prostu sama myśl o tym co zrobiliście doprowadza
mnie do białej gorączki. Nie masz zielonego pojęcia jak się
poczułem wiedząc co zrobiliście za moimi plecami. Myślałeś, że
nigdy się nie dowiem? Prędzej jeden z was w końcu by się wydał.
Od tamtego dnia te myśli zaprzątają moją głowę! Dlaczego mi to
zrobiłeś!?
- Wiesz co?
Popraw mnie jeśli się mylę, ale wydaje mi się, że na mnie
jesteś jeszcze bardziej wściekły niż na Ashtona, chociaż to on
mnie uwiódł.
- Ashton
nie jest kimś kogo warto rozpamiętywać, był jednym z wielu. Zaś ty... to co innego.
Dałeś się mu uwieść, bo chyba to nie ty zaprosiłeś go do
swojego domu, prawda?
- Nie,
Randy. To on przyszedł do mnie wieczorem. Nie wiem czy to co mówił
o moim adresie to prawda. Po prostu posłuchaj. I proszę, cokolwiek
bym mówił, nie odzywaj się i daj mi skończyć. Nie okłamałbym cię, to szczera prawda. A ty jeśli będziesz chciał to mi
uwierzysz albo nie.
Mógłby
udawać, że go nie ma w domu, bo nie chce mu się wstawać, w tym
momencie podłoga była nad wyraz wygodna. Ale co jeśli to McLane?
Może ma do niego jakąś sprawę, cud się stał i on tu
rzeczywiście jest? Z tą myślą złapał klucz i przekręciwszy go
dwa razy otworzył drzwi pamiętając za co zawsze Ran suszył mu
głowę. W progu nie zastał jednak ukochanego, a jego partnera,
którego poznał dnia dzisiejszego. Przybrał pozę wyższości,
oparłszy się o drzwi posłał mu wrogie spojrzenie. Nie będzie
ukrywał, że gościa nie lubi skoro nie ma w pobliżu przyjaciół
nie musi grać. Przybysz trzymał w jednej ręce reklamówkę z czymś
w środku a drugą miał schowaną w kurtce. Przyjrzał się uważnie
uśmiechniętej twarzy mężczyzny, która wcale a wcale mu się nie
podobała. Było w niej coś podejrzanego, jego wewnętrzny głos aż
krzyczał, żeby nie wpuszczał go do środka, żeby mu nie ufał.
Zignorował go jednak kierując się ciekawością, która wygrała
ze zdrowym rozsądkiem. Niechętnie zaprosił gościa na przedpokój.
- Po
pierwsze, skąd masz mój adres? Po drugie, czego tu szukasz?- nie
spuszczał go z oka. Świadomość kim ten człowiek jest dobitnie
mu mówiła, że musi dać sobie spokój ze swoją nieodwzajemnioną
miłością, która nie ma najmniejszych szans się ziścić.
- Po
pierwsze, od znajomego policjanta. Po drugie, ciebie- uśmiech nie
znikał z jego twarzy. Najgorsze było to, że ten facet był tak
cholernie pewny siebie, a on nie znał jego zamiarów.
-
Widzieliśmy się dzisiaj przez pół dnia, nie mogłeś wtedy
zagadać tylko teraz? Myślisz, że nie mam nic lepszego do roboty
tylko tracić czas na ciebie? Nie jesteś wart mojej uwagi. Jeśli
masz coś do mnie to zapytaj o to swojego kochanka- założył ręce
na piersi. Dlaczego naszła go nagła ochota żeby na miejscu go
zabić?
- I tu
cię boli, Dee- zaśmiał się.
- Nie
pamiętam żebyśmy przeszli na „ty”.
- Ale to ty zacząłeś. No
dobrze, panie Laytner. Skoro tam mam się do pana zwracać, to
proszę bardzo. Jestem tu z jednego powodu i pan się chyba domyśla
jakiego.
- Nie,
proszę mnie oświecić. Jeśli jest pan łaskaw.
- Randy.
On jest powodem, dla którego tu jestem.
- Och,
mam rozumieć, że kopnął mnie zaszczyt? Trochę się
przeliczyłeś, Crowe.
- Więc
to jest twój prawdziwy charakter, co? Zabawne, że w obecności
mojego kochanka- specjalnie podkreślił dwa ostatnie wyrazy- nie
pokazywałeś takich pazurów. Jak tylko zobaczyłeś mnie i jego
razem to krew cię zalewała, mam rację?
- Ha?
Nie mam pojęcia o czym ty mówisz.
-
Pewnie, najlepiej udawać głupiego, no jasne- westchnął z
udawanym smutkiem.- Nie wiem, czy Randy jest ślepy czy tylko udaje,
że nie widzi jak na niego patrzysz. Gdyby osoba z boku uważnie się
ci przyjrzała to od razu by zauważyła, że nie patrzysz na niego
jak na zwykłego przyjaciela. Ludzie nie są głupi. Każdy kto was
razem widział, mógłby wysnuć jednoznaczne i bardzo prawdopodobne
wnioski. Trzymasz się przyjaźni, a czujesz do niego coś więcej.
I to mnie wkurwia. Niech do ciebie dotrze, że McLane jest teraz
mój. A twój nigdy nie będzie. Powiem to jasno i wyraźnie: zbliż
się do niego to pożałujesz, moich własności nikt nie ma prawa
tknąć. Baw się, jak dotychczas, w dobrego kumpla i nie
przeszkadzaj w naszym związku.
No i
skurwiel go zagiął. Od razu przeszedł do rzeczy. I miał rację.
Aż tak uważnie go obserwował przez cały dzień? To Ran przez tyle
lat nie zobaczył tego co ten dupek w kilka godzin. Niech go szlag!
Ale dlaczego niby miał się trzymać od przyjaciela z daleka? Mimo
iż zdawał sobie sprawę ze swojej beznadziejnej sytuacji, w której
się znajdował to nie potrafił odpuścić. Nie raz, nie dwa widział
swoją miłość z różnymi mężczyznami, jedni zostawali na dużej
inni na krócej. A jego serce za każdym razem boleśnie krwawiło.
Tak jakby każdy mógł go mieć tylko nie on. Nie sugerował, że
przyjaciel był łatwy czy coś w tym stylu, bo w życiu by o nim tak
nie pomyślał, tylko wiedział jak bardzo lubił seks i jaką
przyjemność z tego czerpał. Ta, on się rucha kiedy chce, bo na
krótko zostawał sam, a ja od kilkunastu lat z nikim nie spałem, bo
czułbym się jakbym go zdradzał. I na co mi to było? Dla niego nie
ma to większego znaczenia.
-
Skończyłeś? Super- nie czekając na jego odpowiedź, zrobił to
za niego.- Wiec teraz ty posłuchaj- dlaczego miał zwracać się do
niego grzecznie, skoro on znów przeszedł na „ty”?- Mów sobie
co chcesz, jakoś nie bardzo mnie to obchodzi. Będę przy Ranie
choćbym musiał czekać na niego do śmierci. Jest dla mnie
wszystkim. Jestem gotów spełnić każde jego życzenie. Jeśli to
w tobie jest zakochany i ty także go kochasz... to ja usunę się w
cień. Ale wiesz... Myślę, że nie jesteś jego wart, więc dalej
będę robił co mi się podoba.
-
Jeszcze zobaczymy czy wasza przyjaźń faktycznie jest taka silna
jak to opisujesz.
Wysłuchał
całości z otwartą ze zdziwienia buzią. Patrzył się na
przyjaciela, który swój wzrok od zaczęcia historii miał
spuszczony na podłogę. Ani razu go nie podniósł. Bawił się
materiałem od kołdry miętoląc go. To wszystko co powiedział
wywarło na nim duże wrażenie. Nie miał wątpliwości, że Dee
mówił prawdę, nie miał powodu kłamać, zresztą znał go za
dobrze. Jak tylko Laytner kłamie przygryza dolną wargę. Wyglądało
to jakby miał ochotę i był napalony, a to oznaczało coś zupełnie
przeciwnego. Nie wiedział czy powinien się cieszyć z tego co
usłyszał, czy zbić bruneta na kwaśne jabłko. Tak czy owak, to
jak o nim cały czas mówił schlebiało mu. Jeszcze nigdy nie
usłyszał czegoś podobnego od któregokolwiek ze swoich ex. I to
zdanie „Będę na niego czekał nawet do śmierci” albo „Ja
od kilkunastu lat z nikim nie spałem, bo czułbym się jakbym go
zdradzał”. Nie sądził, że uczucia jakim darzy go przyjaciel
były takie silne. Dee go kochał, ale on nie mógł powiedzieć, że
czuł to samo. Z jego strony to była czysta męsko męska przyjaźń
i bez znaczenia, że obaj są gejami. Nawet jeśli by chciał nie
potrafiłby z dnia na dzień mówić do niego „kochanie, skarbie,
kotku, misiaczku”. No dobra, z tym ostatnim przesadził. Mógłby
stawać na głowie, ale nie potrafi go pokochać po dziesięciu
latach pięknej przyjaźni. Dla niego przyjaźni, ale bruneta lat
tortur.
-
Później gadaliśmy o wszystkim i niczym, obaj się upiliśmy... A
resztę to już znasz. Żałuję tego najbardziej na świecie.
Gdybym wiedział co miało się wydarzyć, to zrobiłbym wszystko,
żeby pojechać z rodzinką do Diany. Byłbym daleko i...
-
I gdybyś to zrobił to ja nadal byłbym a nim. Z Ashtona to kawał
skurwiela, że też musiałem się podkochiwać w kimś takim.
Straciłem z nim trzy miesiące podczas których mogłem być z kimś
innym, lepszym. W dodatku chodziło mu głównie o seks?! Czy to
źle, nie chcieć budować poważnego związku opierającego się
tylko na jednym? Ech, a my jeszcze razem pracujemy...
-
Poważnie?- westchnął z rezygnacją.
-
Chodził na tą samą uczelnię co nasza szóstka, ale był tylko ze
mną na kierunku. Wtedy bardzo mi się podobał, ale jak się teraz
okazało od początku chodziło mu tylko o mój tyłek. Teraz się
cieszę, że nie poszliśmy od razu do łóżka- ukrył twarz w
dłoniach. Nie to, że chciało mu się płakać, bo za Crowe nigdy
nie zapłacze, nie było za czym, był po prostu jakoś dziwnie
zmęczony. Najchętniej to położyłby się spać i przespał w
spokoju resztę dnia. No i chyba to zrobi bo co mu pozostaje? Z domu
na krok się nie ruszy.
-
Randy, naprawdę bardzo cie przepraszam.
-
Daj spokój, możemy o tym więcej nie rozmawiać? I wolałbym żeby
to co się wydarzyło zostało między nami. Nie chcę żeby ktoś z
naszych przyjaciół się o tym dowiedział. A co do ciebie... to
wybacz mi, ale ja tak nie potrafię. Nie potrafię być dla ciebie
nikim więcej jak przyjacielem. Wolałbym żebyś dał sobie ze mną
spokój i poszukał kogoś innego.
-
Ta, wiem to- uśmiechnął się lekko a jego wzrok znów skierował
się na podłogę.
~*~
Do późnego
wieczora siedział w mieszkaniu McLane'a gdyż śnieżyca, która
pojawiła się prawdopodobnie w nocy nadal szalała. Gdy co jakiś
czas wyglądali przez okno uświadamiali sobie jak dużo puchu
spadło. To było trochę przerażające, bo z tego co widział śnieg
mógłby sięgać mu powyżej pasa a niski nie był, miał metr
osiemdziesiąt siedem. Miasto nie wzięło się jeszcze za
odśnieżanie, bo pewnie nie miało to sensu i był ciekaw czy w
ogóle koparki dadzą radę wjechać na ulice. Już o autobusach nie
mówił. Chyba został tu uwięziony. Takiej ostrej zimy od lat nie
było. Owszem sypał śnieg i zawsze był, ale nie w takich ilościach
jak teraz. Martwił się o rodzinę, za szybko to oni od jego siostry
nie wyjadą.
Randy
skakał po kanałach zatrzymując się na tych ciekawszych, ale tylko
na chwilę, by przekonać się, że na tych też nic szczególnego
się nie dzieje. Westchnął z irytacją, która udzielała się i
jemu. Nie mógł znaleźć dla siebie miejsca. Chodził z kąta w
kąt. Jakiś czas temu zjedli obiad składający się z chińskich
zupek, bo w lodówce gospodarza zostało kilka rzeczy na kanapki,
jakieś napoje i parę słodyczy. Zamrażarka jak nigdy świeciła
pustkami. Dobrze, że jeszcze mieli cały chleb i kilka bułek.
Nudziło mu
się potwornie. Na domiar tego, martwił się jak on wróci do domu.
Wychodząc wyłączył ogrzewanie i nie wątpił, że obecnie jest
tam temperatura podobna do tej na dworze. W takich warunkach miał
spać na podłodze? Wolne żarty. Jednak teraz wszystko było
rekompensowane przez obecność Randy'ego. Był z nim cały
dzisiejszy dzień sam na sam, owszem nie mógł nic zrobić, i dostał
solidnego kosza, co go dobijało, ale najważniejsze, że był tu
teraz z nim. Bardzo pomagało mu to, że Ran znając jego uczucia nie
odtrącił go, lecz stara się traktować go jak dawniej. Nagle
usłyszał jak jego telefon zaczyna dzwonić. Podszedł do komody, na
którym leżał i odebrał go.
- Siema,
stary. Ale napierdziela, nie?- usłyszał głos Andersona i zaśmiał
się, bardzo lubił mężczyznę i cieszył się, że zadzwonił.
-
Dokładnie. Jak tam po świętach?
- Nawet nie
pytaj. Starzy laski, która mnie zaprosiła wrócili w tym samym
dniu i z namiętnej nocy nic nie wyszło. Zdążyliśmy tylko zjeść
kolację i wziąć kąpiel, a tu oni wchodzą do domu. No i wróciłem
do siebie. Resztę świąt spędziłem z moim kochanym łóżeczkiem
i telewizorem, nadrobiliśmy razem stracony czas. Wiesz, łóżko i
telewizor byli zazdrośni, że tak dużo czasu spędzałem z
komórką. Nie mogłem pozwolić na to, żeby się posprzeczały.
- No tak,
dobre relacje w związku to podstawa- ten facet go rozbrajał.
- A ty?
- No cóż-
podrapał się z zakłopotaniem po karku patrząc niepewnie na
McLane'a.
- Cześć
Tony!- krzyknął jakby czytając mu w myślach, podszedł do niego,
a ten włączył głośnik w komórce.
- O, Dee
jesteś u Randy'ego. Razem się bawicie a kumpli to już nie
zaprosicie?
- Myślisz,
że jestem tu z własnej woli?- zażartował, bardzo chciał tu być.
- Przez ten cholerny śnieg nie mogę ruszyć się z jego chaty od
wczoraj.
- No,
wszyscy są uziemieni. Włączcie wiadomości. Ostrzegają w nich o
czymś tam i żeby nie wychodzić z domów bo teraz to
niebezpieczne. Jakiś czas temu gadałem z Cassidy, była wściekła
bo miałem jej towarzyszyć w pójściu do jakieś kawiarni a tu z
wyjścia nici. Dzwoniłem też do Samanthy i Dereka, ale jedno i
drugie szybko mnie spławiło, bo byli zajęci gadaniem ze sobą.
Chamstwo normalnie. No i po tobie miałem zamiar dryndnąć do
Randy'ego, ale skoro jesteś u niego to pogadamy we trójkę. No
chyba, że wam w czymś przeszkadzam- zarechotał, oni już
wiedzieli co miał na myśli.
- Nie
przeszkadzasz nam w niczym. Oglądaliśmy telewizję, i nie
wyobrażaj sobie nie wiadomo czego, idioto- skomentował krótko
Laytner.
- No dobra,
dobra, nie unoś się. Ale to nie fair! Derek z Samy, Cass z
rodziną, wy we dwoje. A ja, sam jak palec. Ach, biedny ja-
dramatyzował. Nie widzieli jak kładzie teatralnie rękę na czole
i udaje wielkie cierpienie.
-Tony, jak
tak bardzo chcesz to wpadnij do mnie- zagadał Ran.
-Jak ja
niby z domu wyjdę? Przecież widziałeś co się dzieje na
zewnątrz.
-To już
nie nasz problem, powiedzieliśmy tylko, że możesz przyjść, a
jak, to zależy od ciebie. Ale wiesz, późno już.
-No
wielkie dzięki! Fajnie to się tak ze mnie nabijać. Dobrze, że
kablówka chociaż jest. Spoko, już wam nie będę przeszkadzał.
Bzykajcie się do woli, nara.
Anderson
zakończył połączenie a Randy i Dee patrzyli po sobie zdziwieni
dopóki obaj nie wybuchli śmiechem. Tony często z nich żartował,
w sumie nie tylko z nich, w ogóle z homoseksualistów, ale jakoś
puszczali to mimochodem. Nie brali też jego słów na poważnie, bo
wiedzieli, że przyjaciel w rzeczywistości tak o nich nie myśli.
Akceptował ich, ale czasami w rozmowach kiedy wychodził temat seksu
gejowskiego, który zawsze rozpoczynała Reilly i Riggs on zatykał
uszy i udawał, że nic nie słyszy. Tak dla niego było lepiej.
Mówił im, że jakoś nie potrafi wyobrazić sobie dwóch facetów
robiących to. Wtedy Cass powiedziała, że oni obaj mogą mu to
zademonstrować. No a potem wszyscy prócz niego się śmiali.
Na dworze
było już kompletnie ciemno, jedynie lampy oświetlały i tak puste
ulice i chodniki. Wyjrzał przez okno stwierdzając, że niestety
śnieg wciąż pada, a temperatura była równa piętnastu stopniom
na minusie. Odwrócił głowę w stronę śpiącego McLane'a. On też
powinien się położyć. W duchu modlił się, żeby Matka Natura
przystopowała z tą zimą, którą im zgotowała. Kładąc się do
łóżka obok Randy'ego coś go tknęło, dziwne i złe przeczucie,
nie wiedział czego mogło dotyczyć i tego się bał.
Hej,
OdpowiedzUsuńśnieżyca zaatakowała, ale teraz wyjażnili sobie wszystko, żal mi Dee, Rendy nie odzwajemnia tego uczucia
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia