Dziękuję za komentarze :)
Czuł się
cudownie i błogo. Ciepła dłoń dotykała jego czarnych włosów.
To trochę łaskotało, ale to było bardzo miłe uczucie. Zamruczał
i uśmiechnął się przez sen. Dotknął tej dłoni a ona raptownie
zniknęła, zamiast niej pojawił się warknięcie przesiąknięte
irytacją. Leniwie podniósł powieki przeciągając się na całej
długości łóżka. Oczy mu się kleiły i najchętniej to
odwróciłby się na drugi bok i spał dalej. Zgiął nogi w kolanach
a ręce zarzucił nad głowę po czym spojrzał na stojącego nad nim
mężczyznę w samych bokserkach z rękami założonymi na piersi.
Niecierpliwił się czekając aż on wstanie.
- Dlaczego
zabrałeś rękę? Pogłaszcz mnie jeszcze- ziewnął.
-
Niedoczekanie twoje- parsknął Randy.- Wstawaj musisz coś
zobaczyć.
- Co?
- Chodź to
zobaczysz.
Mężczyzna
podniósł się z łóżka i podszedł do okna gdzie stał
przyjaciel. Podciągnął rolety i wyjrzał przez nie. Zamieć
ustała, ulice były odśnieżane przez pługi, a chodniki przez
robotników. Miasto wyglądało coraz lepiej. Domyślali się, że
już w nocy śnieg przestał padać i żeby ludzie mieli jakikolwiek
dojazd do pracy zaczęto usuwać zaspy. Cieszył się z tego, bo mógł
w końcu wrócić do domu i nawet jeżeli bardzo chciał być z
McLane'm tutaj to powrót do domu był najlepszy. Poza tym nie wie
ile jeszcze będzie w stanie kontrolować swoje ciało. Jak tylko
szatyn kładł się spać obok niego, ich plecy, ręce albo nogi się
stykały po całym jego ciele przebiegały podniecające dreszcze.
Miał silną wolę, a dowodzi to fakt, iż potrafił przez dobre
dziesięć lat nie pójść z nikim się pieprzyć, tylko z powodu
swojej miłości, którą czuł do pewnego mężczyzny, swojego
najlepszego kumpla. Niestety ktoś zniszczył te lata pobudzając go,
wiedząc, że od dawien dawna nie miał kochanka. I to go z jednej
strony bolało, bo dał się wykorzystać jak ostatni kretyn.
- Nareszcie
jest jakieś przejście. Chcesz to mogę cię podwieźć po
śniadanku. I żeby było jasne ty gotujesz, to będzie twoje
odwdzięczenie się mi za kilka ostatnich dni. Do kuchni marsz!-
wskazał palcem i zaśmiał się szczerze na widok przezabawnej miny
bruneta.
- Jak sobie
pan życzy- zreflektował się, ukłonił nisko i gdyby mógł złapałby jego dłoń
i ją pocałował.
Kończyli
śniadanie gdy włączyli wiadomości lokalne. Prezenter nadal
nakazywał pozostanie w domu, gdyż nikt nie wiedział kiedy śnieżyca
może się powtórzyć i o jakiej sile. Nie brał chyba pod uwagę,
że ludzie muszą chodzić do pracy, na zakupy, w końcu potrzebują
jedzenia. Oni też. Lodówka Randy'ego prawie świeciła pustkami, a
u niego nie jest lepiej. Przez te dni się zapomniał i nawet głód
mu nie przeszkadzał gdy pogrążał się w poczuciach winy.
Mężczyzna mówił o odśnieżaniu dróg, że większość z nich w
niedługim czasie będzie dostępna. Autobusy i samochody wreszcie
pojawią się na ulicach.
- Daj
zaniosę naczynia do zlewu- wziął od Laytnera pustą szklankę i
talerz.
Jakże
ubolewał nad swoim losem. Osoba, którą kocha jest teraz z nim,
rozmawiają bez krępacji, śmieją się, wydawać by się mogło, że
wszystko jest w jak najlepszym porządku, lecz to nie jest prawda.
Niby wszystko zostało po staremu i powinien być za to wdzięczny,
ale nie jest. To sprawia mu ból. To uczucie zżera go od środka i
pali. Dałby wszystko żeby móc z nim być, żeby Randy tego chciał.
Skulił się zakrywając rękami głowę jakby chcąc ochronić
samego siebie i jęknął przeciągle, no przecież nie może się tu
załamać, nie teraz, nie przy nim. Zacisnął mocno powieki i pięści
mając ogromną ochotę walić nimi w podłogę, i prawie by to
zrobił jednak kątem oka spostrzegł, że przyjaciel wchodził do
pokoju. Jednak szatyn nie zauważył nic podejrzanego w jego
zachowaniu, co nieco go zabolało. Nie widzi jak do tej pory nie
widział, czy teraz udaje że nie widzi? Musi skończyć się nad
sobą użalać i skończyć z tą idiotyczną miłością. Ona tylko
go doprowadza do szaleństwa, a bynajmniej pomaga. Znajdzie sobie
jakiegoś innego mężczyznę, w którym się prędzej czy później
zakocha. Nadszedł ten czas, w którym musi w końcu dać spokój. Od
początku rozumiał, że nic z tego nie będzie, ale... gdzieś w
głębi serca... Ponoć nadzieja zawsze umiera ostatnia.
Miał dość
tych wiadomości z ich miasta, liczył na coś ciekawszego, więc
wziął pilota żeby przełączyć na inny kanał, ale w ostatniej
chwili się powstrzymał gdy w oczy rzuciła mu się jego ulica.
- To na
żywo? Co się tam stało?
- Mnie się
nie pytaj- wpatrzył się uważnie w ekran i przysłuchiwał się co
ma do powiedzenia kobieta stojąca przed kamerą.
Zaczęła
mówić o jakimś wypadku, który zdarzył się wczoraj popołudniu i
miał miejsce właśnie w kamienicy Dee. Nie wiedział czego się
spodziewać, nie było go w domu od dwóch, trzech dni. Ale naszły
go te same złe przeczucia, których doświadczył w nocy. „Przez
zamieć trwającą wiele godzin na dachu starej kamienicy
nagromadziły się tony śniegu. Robotnicy z wiadomych przyczyn
dopiero dziś mieli zająć się tym problemem, jednak jak widać tu
się spóźnili, gdyż od ogromnego ciężaru spoczywającego na
starej konstrukcji dach się zarwał, a tony śniegu wpadły do
środka zasypując wszystkie mieszkania na czwartym piętrze.
Rodziny, które zamieszkiwały owe miejsca nie ucierpiały na zdrowiu
ani życiu, gdyż podejrzewając co może się stać ewakuowały się
do sąsiadów. W kilku mieszkaniach właściciele byli nieobecni i
nie wiadomo czy wiedzą, że stracili dach nad głową. Władze
miasta zdeklarowały się zapewnić ofiarą mieszkania zastępcze.
Osoby, które były ubezpieczone z pewnością będą mogły liczyć
na odpowiednie odszkodowanie. Jak widać strażacy już zajmują się
mieszkaniami”. Słuchał z oczami wielkimi jak spodki cały
skamieniały. Po prostu nie chciało mu się wierzyć w to, że jego
mieszkanie zostało zasypane przez śnieg, wszystkie jego rzeczy,
dokumenty, sprzęty, ubrania, wszystko. Kompletnie wszystko! Miał
ochotę zaśmieć się histerycznie, to było śmieszne! To się nie
działo naprawdę! Nagle poczuł się taki bezradny, jakby znów był
dzieckiem, które nie może nic zrobić choć bardzo chce. Słyszał
o podobnych sprawach, powodzie pożary i takie tam, ale nigdy nie
myślał, że coś takiego spotka akurat jego. No właśnie, dlaczego
on? Dlaczego akurat on?
~*~
Przyglądał
się bladej, napełniającej się zmartwieniem i bezradnością
twarzy przyjaciela. Im obu nie chciało się wierzyć, w to co mieli
przed oczami, i gdyby nie kamera skierowana na zarwany dach to
rzeczywiście by w to nie uwierzyli. Bał wyobrazić sobie jak teraz
wyglądały domy mieszkających tam ludzi. Przecież oni właśnie
stracili dach nad głową i cały dobytek, wszystko co się w środku
znajdowało. Ile strat ponieśli i jak horrendalną cenę musieli za
to zapłacić. Na szczęście nic się nikomu nie stało. Dobrze, że
w tym czasie Dee był u niego. Chwileczkę, a co by się stało gdyby
mężczyzna był w swoim mieszkaniu? Albo co gorsza spał, słuchał
muzyki, cokolwiek by robił, ale nie słyszał jak dach się zarywa?
Przecież te zwały śniegu przygniotłyby go! Leżałby pod Bóg wie
jak ciężką stertą. A zanim ktoś by mógł zareagować mogłoby
być za późno! Zamarzłby tam! Pomogliby mu dopiero gdy zamieć
ustałaby. A gdyby ona trwała znacznie dłużej niż teraz?!
Przecież Dee... umarłby, prawda?
Niespodziewanie
jego serce złapał silny skurcz i aż się skulił od tego bólu.
Jego najlepszy przyjaciel skończyłby życie w tak młodym wieku?
Przez przysypanie? Gdy to sobie uświadomił jego żołądek zawiązał
się w supeł i przez chwilę nie potrafił oddychać. Myśli krążące
mu po głowie, wyobrażenia najczarniejszych scenariuszy doprowadzały
go na skraj wytrzymałości. Zimne ciarki biegały po całym ciele
sprawiając, że się trząsł. Czuł się okropnie, chyba nawet
gorzej niż Laytner, którego spotkała tragedia.
- O
Boże...- wyszeptał zakrywając twarz dłońmi, był przerażony.
- Randy?
Nie martw się, tym ludziom nic nie jest. Wszyscy żyją- przysunął
się do niego i objął jego ramiona swoimi, chcąc go uspokoić.
Najwyraźniej bardzo przeżył to, że tym ludziom mogło się coś
stać. Uśmiechnął się mimowolnie, spotkało go co spotkało,
czeka na niego dużo papierkowej roboty, znalezienie miejsca do
spania i poinformowanie rodziców, żeby się martwili, ale bardzo
się cieszył, że może trzymać i bezkarnie go przytulać. Szlag!
Miał dać sobie z nim spokój!
Ty idioto,
nie obchodzą mnie inni ludzie! To o ciebie się martwię! Nie
powinienem się zastanawiać „co by było gdyby”. Najważniejsze
jest to, że byłeś bezpieczny u mnie i jesteś cały i zdrowy.
Nawet nie chcę o tym myśleć, bo oszaleję!
- Muszę
wrócić do domu, a raczej tego co z niego zostało i spakować
najpotrzebniejsze rzeczy, o ile jakieś się uratowały i udać się
do ubezpieczalni.
- A twoi
rodzice? Może zadzwoń do nich teraz.
- Wiem, nie
chcę żeby się martwili, gdyby coś usłyszeli. Muszę się
jeszcze przejść do urzędu miasta i prosić o nowe zakwaterowanie,
znając nasze władze to będzie to jakaś ruina, ale lepsze to niż
nic. W porząsiu, ja się będę zbierał, mam trochę spraw do
załatwienia. Będę się modlił, żeby chociaż część z moich
rzeczy nie została przysypana.
- Zostań
tutaj- wypalił niespodziewanie.
- Słucham?-
zapytał nie puszczając go z objęć.
- Może i
jest tu tylko jeden pokój, za to duży, nie wchodzilibyśmy sobie
na głowę, każdy z nas zajmowałby się swoimi sprawami, łóżko
też mam duże.
- Ran-
zachichotał- zdajesz sobie jak to zabrzmiało? „Zostań tu”,
„mam duże łóżko”, nie prowokuj mnie, dobrze?
- Ja cię
prowokuję?- odepchnął go lekko i spojrzał zmieszany w jego
błękitne oczy. Uwielbiał ten kolor, a Dee on szczególnie
pasował.
- Owszem
ty. „W razie czego, wpadnij”- tak to chyba brzmiało. Pozwalałeś
mi się tu przekimać, gdy byłem piany, bo jesteśmy przyjaciółmi- dotknął jego
kasztanowych, kręconych włosów i uśmiechnął się lekko. Były
takie miękkie, delikatne. A usta? Ach te jego słodkie usta.
Całował je raz w życiu, kiedy myślał, że zaraz dostanie w
mordę. Smakują lepiej niż najlepszy afrodyzjak, mógłby się
upajać ich strukturą, kolorem, wyglądem, Randy miał ładnie
zarysowany kształt ust. Uwielbiał je.
- Czemu się
tak uśmiechasz?- nie bardzo wiedział jak powinien zareagować,
dłoń mężczyzny dotykająca jego włosów później zjechała na
policzek i zaczęła go gładzić, czuł się nieco zmieszany.
- Chcę się
pocałować. Mam na to tak wielką ochotę, że nawet sobie nie
wyobrażasz.
- Doznałeś
takiego szoku przez to mieszkanie, że ci odbiło?- z początku
myślał, że przyjaciel żartuje, ale jego oczy wyrażały powagę
i zdecydowanie.
Chciał coś
mu jeszcze powiedzieć, ale to nie było potrzebne. Siedzi teraz tak
blisko niego i grzechem by było jakby nie zareagował. Mężczyzna
nie odsunął się gdy dotykał jego włosów i twarzy, nie uderzył
go przy ich pierwszym pocałunku, więc może i teraz tego nie zrobi?
A jeśli nawet, to z pewnością nie będzie żałował.
Pochylił
się, ich usta dzieliły milimetry, patrząc w brązowe ślepka
McLane'a. Wyglądał jakby chciał uciec, lecz nic nie robił w tym
kierunku. Nie zabrał ręki z jego policzka tylko sunął nią
wszczepiając palce w brązowe kudełki. Uśmiech nie schodził mu z
twarzy. W tym momencie był najszczęśliwszym człowiekiem na Ziemi
nawet jeśli za chwilę miałby zostać boleśnie odrzucony, a jego
miłość zdeptana.
Zrobił to,
dotknął swoimi wargami tych Randy'ego, nie wierzył, że robi to po
raz drugi i jeszcze żyje. Musnął je najdelikatniej jak potrafił.
~*~
To co czuł
było jak piórko dotykające jego ust albo podmuch wiatru, ledwie
odczuwalne. Te same ruchy powtórzyły się kilka razy, delikatne
muśnięcia nic więcej. Oczy jego jak i Laytnera pozostawały
otwarte uważnie obserwujące reakcje ciała sąsiada. Nie mógł
wytrzymać tego intensywnego wzroku, ale i nie zamierzał odwracać
swojego. Nie da mu tej satysfakcji. Ale w duchu zadawał sobie jedno
pytanie: Dlaczego on, do jasnej cholery, jeszcze się nie odsunął?
Z łatwością odepchnąłby Dee, a jednak tego nie zrobił. I czy w
ogóle zamierza?
Pocałunek
nabierał na sile, poczuł gorętsze z każda mijająca chwilą usta
napierające na niego, z początku lekko, potem odrobinę mocniej i
mocniej. Z muskania ich warg brunet przechodził do czegoś innego,
bardziej intensywnego. Nie omieszkał skubnąć jego dolnej wargi i
przygryźć na tyle mocno, że powstała mała ranka, z której
sączyły się kropelki krwi. Dee natychmiast je zlizał i zassał
się w miejscu gdzie go ugryzł. Nie potrafił oderwać od
przyjaciela wzroku, on od niego także. Zwyczajny całus przeradzał
się w namiętną i silna pieszczotę cały czas pogłębianą przez
bruneta. Było mu niesamowicie dobrze, nie wiedział gdzie on się
nauczył tak całować, ale na myśl, że uczyli go jego byli
kochankowie miał ochotę zawarczeć i przerwać tę błazenadę,
jednak ciągle coś go przed tym powstrzymywało. Cholera, to było
za dobre, jęknął przeciągle w jego gorące usta otwierając je
nieco. Mężczyzna skorzystał z okazji jaką mu stworzył i wdarł
się językiem do środka jego ust. Gorący i śliski organ
natychmiast zaczął zaczepiać kolegę. Lizał go i łaskotał
zachęcając do wspólnej zabawy, bo ten cały czas pozostawał
bierny. Długo jednak nie musiał go namawiać, przyłączył się do
szalonego tańca, który podobał się im obu. Z każdym dotknięciem
języka Dee o swój przechodziły go gorące dreszcze a w brzuchu
jakby ktoś wypuścił stado motyli łaskoczących go. Ku swojemu
zdziwieniu oddawał każdy pocałunek Laytnera i robił to z taką
pasją, że oni obaj się zdziwili. Uczucia, które nim w tym
momencie władały były nie do opisania. Pierwszy raz jakiś
mężczyzna całował go z taką... miłością i oddaniem. Nigdy nie
doświadczył czegoś podobnego. Poczuł jakby język miał zaraz
dotknąć jego migdałków, Dee wpychał mu go aż do gardła. Ale i
on nie pozostawał dłużny zbyt długo. Starał się go zdominować
napierając na mężczyznę. Jego ręce zawędrowały na biodra
bruneta, ściskały je i masowały przysuwając się jeszcze bliżej
drugiego ciała. Poczuł bijące od niego ciepło i miał ochotę się
na nie położyć i przygnieść całym sobą. Zatracał się w tym.
To co robili cholernie go podniecało. To nie był jakiś tam zwykły
pocałunek z byle jakim facetem. Nie spodziewał się, że ten
zdystansowany gość, który potrafił ciąć i ranić słowami
niczym najostrzejszy nóż będzie postępował z nim tak ostrożnie.
Miał spierzchnięte usta od tego całowania i język zaczynał go
boleć, lecz nadal trwał w tym co robił.
~*~
Umarł i
jest w niebie, bo to co się dzieje mogłaby tłumaczyć tylko jego
śmierć. Patrzył w te brązowe oczy jawnie zachęcające go do
dalszego działania. Ten sen był tak prawdziwy, że sam się
przestraszył. Ale jak on niby zginął? Randy go zabił, zabija i
teraz tym na co mu pozwala. Miał odpuścić! A tymczasem co robi?
Nie powinien, ale nie potrafił przestać, powstrzymać się. Co
będzie to będzie, pomyślał.
Randy
oddawał każdy jego pocałunek ze zdwojoną siłą, sam na niego
napierał i żądał więcej. Czuł dotykające jego biodra dłonie
były najlepsze. Cieszył się, cholernie się cieszył i bał się
to teraz zepsuć. Brakowało mu tchu, serce fikało koziołki z
radości, a czując szybki rytm bicia serca McLane'a jego jeszcze
bardziej przyspieszyło. Całowali się coraz bardziej zapamiętale,
ignorowali cały świat który ich otaczał. Nic poza nimi nie miało
teraz znaczenia. Byli tylko oni w tym mieszkaniu, gdzie wszystko się
zaczęło.
Śliski
organ badał ten jego, dotykał zębów i dziąseł badając je
dogłębnie. Jeśli to faktycznie sen to on chce śnić dalej. Ran
smakował kawą i śniadaniem, ale niespecjalnie mu to przeszkadzało,
przyjacielowi chyba też. Nie mieli czasu teraz tego kalkulować.
Zatracali się, obaj. W głowie mu szumiało i słyszał tylko szybki
oddech swój i Randy'ego, stęknięcia, które posyłali w usta
drugiego oraz przeciągłe jęki nakręcające ich jeszcze bardziej.
Umiał się całować, trochę żałował, ale czego on chciał od
dwudziestosiedmioletniego mężczyzny? Miał wielu i wielu miało
jego.
Naprawdę
zaczynało brakować mu tchu, usiłował oddychać przez nos, ale to
mu nie wychodziło. Nie chciał przerywać, Ran się bardzo
angażował, próbował przejmować kontrolę i to mu się spodobało.
Nie wiedział jaki mężczyzna jest w łóżku, bardzo by chciał to
sprawdzić, ale dowiedział się jak całuje – obłędnie. Obaj
stali się wulkanami emocji gotowymi wybuchnąć, i nie wiedział czy
to dobrze czy źle. To trwało może kilka minut, pięknych,
cudownych, intensywnych w doznania, najlepszych kilka minut w jego
życiu. To była spontaniczna decyzja, nie planował tego. Zakończył
tą pieszczotę szybkim, soczystym całusem i odsunął głowę by
przyjrzeć się uważnie lekko zarumienionej twarzy oraz
spoglądającym jak za mgła oczom szatyna. Nie puszczał jednak jego
twarzy nadal błądząc kciukiem po policzku a opuszkami palców w
kręconych włosach. Dłonie przyjaciela nie zniknęły z jego
bioder, lecz nadal mocno trzymały. Posłał Ranowi przyjazny uśmiech
wyrażający gamę uczuć, które od zawsze do niego czuł. Swoją
miłość do niego także tam wrzucił i wierzył, że teraz
mężczyzna ją dostrzegł. Nie wiedział co powiedzieć, ma go
przeprosić? Powiedzieć znów, że go kocha? Czy mową nie zepsuje
tej chwili?
- To było
przyjemne- przerwał niezręczną chwilę milczenia.
- Myślałem,
że dasz mi w twarz albo odepchniesz, ale w życiu bym nie pomyślał,
że oddasz mi pocałunek.
- Ja też
tak myślałem- podrapał się po karku z zakłopotaniem, świetnie,
teraz będzie jeszcze bardziej napięta atmosfera między nimi.- Kto
cię nauczył tak całować?- prychnął.
- A co? Aż
tak bardzo ci się podobało?- zażartował, nie wiedział na ile
sobie może pozwolić i jak długą granicę wyznaczył mu Randy.
- To był
najlepszy pocałunek w moim życiu. Jeszcze żaden z moich kochanków
mnie tak nie całował. Dlatego też powiedziałem, że było mi
przyjemnie. Powinienem skłamać i powiedzieć, że byłeś kiepski?
- Ran, ani
trochę nie jestem w twoim typie? Jeśli chodzi tylko o włosy to
mogę je zafarbować. Jeśli o coś innego, zmienię to- ma go
błagać? Poniżać się? Ha, już to robi.
- Nic nie
musisz w sobie zmieniać, wolę cię w takim wydaniu- obrysował
jego siedząca postać ręką w powietrzu zataczając koło.
- Więc
pozwól mi spróbować zawalczyć o twoje serce- chwycił jego
dłonie w dwoje i ścisnął.
Nagle obaj
podskoczyli na odgłos głośnej muzyki wydostającej się z komórki
Dee. Ktoś próbował się z nim skontaktować nie wiedząc, że
właśnie przerwał bardzo ważną chwilę. Akurat teraz, gdy szło
mu całkiem nieźle! Niech szlag trafi tą osobę! Warknął
zamykając mocno powieki a na jego ustach wykwił się mrożący krew
w żyłach uśmiech. Zamorduje, ktokolwiek dzwoni! Puścił
niechętnie ciepłe i miłe w dotyku męskie dłonie i podszedł do
komody gdzie leżała jego komórka, zerknął szybko na wyświetlacz
zamierzając wyciszyć telefon, gdy odezwał się McLane:
- Odbierz,
nie ucieknę ci- bawiło go zachowanie Dee. Nieźle się wkurzył,
że ktoś zadzwonił przerywając im... Właściwie co im przerwano?
Co to było? Zastanawiał się, a z każdą napływającą do głowy
myślą jego serce, które chwilę temu prawie nie wybuchło, zabiło
szybciej.
- Czego
chcesz?!
- Dee,
Matko... Ty żyjesz. Oglądałam wiadomości i zobaczyłam...-
tłumaczyła roztrzęsiona Samantha.
- Tak tak,
nie jestem trupem. Jeśli skończyłaś to dobrze bo mi
przeszkadzasz.
- Proszę?!
Ja tu dzwonię, martwię się o twoje życie, a ty tak się do mnie
odzywasz? Dbaj o ludzi to jeszcze cię za to opierdolą! Ty cholerny
draniu, dupku od siedmiu boleści! Przeszkadzam ci?! To może w
ogóle przestanę się do ciebie odzywać bo pana Laytnera
denerwuję, no słucham?- krzyczała na niego, a on zaczął
żałować, że jednak odebrał, lecz znając tą kobietę nie
dałaby mu spokoju gdyby ją ignorował. Może niepotrzebnie tak na
nią naskoczył.
- Samy,
przepraszam cię bardzo, wiem martwiłaś się. Nic mi nie jest, nie
było mnie wtedy w mieszkaniu. Jeszcze raz cię przepraszam, ale mam
przez sobą życiową szansę i nie mogę jej zmarnować. Uwierz, za
długo na nią czekałem.
- No dobra,
skoro to dla ciebie aż takie ważne to rób co musisz. Jeśli
spotkasz Randy'ego to przekaż mu, że jest po świętach i chcemy
się spotkać. Ale nie wiem kiedy będziemy mieli czas, więc...
- Spotykasz
się z Derekiem. Jak idzie?
- Skąd
wiesz?
- Ptaszki
ćwierkały.
- W zimę?-
mógłby się założyć, że w tym momencie swoim zwyczajem
podniosła wysoko brwi i zrobiła minę w stylu „nie cwaniakuj bo
ja zawsze mam rację”.
- Kończę,
nara!
Westchnął.
Cholera, ta cała gadka z życiową szansą mu się wymsknęła. Aż
wstyd mu teraz się odwrócić. Zrobił kilka głębokich wdechów
słysząc za plecami powstrzymywany śmiech przyjaciela. W końcu
mężczyzna nie wytrzymał i parsknął tarzając się po podłodze.
Wrócił do niego i kucnął opierając łokcie na kolanach
podpierając na nich brodę.
- Miałem
zadzwonić do rodziców i iść załatwić sprawy z mieszkaniem. Im
dłużej będę z tym zwlekał tym gorzej. Wolę mieć to za sobą.
Ciekaw jestem czego nie będę musiał wyrzucać na śmietnik.
- Oferta
nadal aktualna. Możesz tu mieszkać.
- Nie.
Najpierw bym chciał żebyś zastanowił się nad tym co ci
powiedziałem. Chciałem zdusić te uczucia w sobie, ale nie
potrafię tak po prostu wyrzucić z głowy dziesięciu lat. Od
tamtego czasu marzę o tobie i żeby z tobą być. Pociesza mnie
jednak fakt, że wiesz o tym i mnie całowałeś z własnej woli
oraz, że ci się podobało. Daj mi szansę, co ci szkodzi?
- Co mi
szkodzi? Uświadomię cię, więc. Co jeżeli nic by z tego nie
wyszło? Dałbyś radę ze mną normalnie gadać mając w głowie to
co robiliśmy? Że nie byliśmy jedynie przyjaciółmi?
- My już
przekroczyliśmy granicę przyjaźni i nie udawaj, że nic się nie
stało bo to mnie boli. Ranisz mnie w ten sposób.
- Nie
udaję. Jestem dorosły i nie będę okłamywać samego siebie,
ale...
- Jak
zwykle masz jakieś ale. Jeżeli to nic dla ciebie nie znaczyło to
powiedz mi to od razu a nie bawisz się w podchody. Chcesz się
odgryźć, że poszedłem z Ashtonem do łóżka?
- Mam to
gdzieś! I jego też! A ty mnie nie wkurzaj!
Zwariuje,
po prostu zwariuje z tym facetem! Ubrał w pośpiechu buty oraz
kurtkę ignorując opierającego się o ścianę Randy'ego. Schował
telefon do kieszeni. Mężczyzna mu się przyglądał, ale on nie
spojrzał na niego ani razu, musiał się przez tym gestem
powstrzymywać i trzymać nerwy na wodzy, bo podszedł by do niego
i... Ta, i nic by nie zrobił. Nie odzywając się ani słowem
otworzył drzwi i zniknął za nimi. Ta niewyjaśniona sytuacja go
dobije, ale na razie nie miał ochoty na żadne rozmowy z Ranem,
dopóki ten nie zastanowi się czego tak naprawdę chce. Bo on
wiedział.
Ty mnie kiedys zabijesz dziewczyno...
OdpowiedzUsuńP.
Opowiadanie jest jakieś takie magiczne po prostu. Ma świetny klimat. Gdyby nie brakujące przecinki, byłoby wręcz doskonale :) Dee jest tym bardziej pewnym siebie w moim odczuciu, a to on jest nieszczęśliwie i beznadziejnie (mam nadzieję, że już niedługo) zakochany. Lubię taki układy.
OdpowiedzUsuńWeny i pozdrowinia!
MM
Hej,
OdpowiedzUsuńi się wyjaśniło, Randy zdałsobie sprawę, że gdyby Dee był wtedy w mieszkaniu, mógłby już nie żyć, ten poczlunek gorący, Samantha zadzwoniła w bardzo kiepskim momencie...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia