Kurczę, nie miałam zamiaru wstawiać dzisiaj rozdziału, ale pomyślałam sobie, że skoro to ostatni dzień lutego to może jednak to zrobię... Ech... No niech będzie. Informuję także, że Gwiazdka dobiega końca. Nie wiem, kiedy dokładnie się skończy, ale przewiduję koniec marca - początek kwietnia.
Dziękuję za komentarze : )
Był w
kompletnym szoku, nie tak to sobie planował. Chciał przekonać go
do rozmowy, wyjaśniłby co zaszło między nim a Ashtonem, uspokoił,
i może jakoś by to było. W każdym razie nie zamierzał go
całować. Dziwił się sam sobie, że odważył się na taki czyn.
Przecież nie miał zamiaru wyznawać Randy'emu miłości! Więc co
on wyprawia? Całuje go tak czule i namiętnie, że sam w to nie
wierzył. Po raz pierwszy dotykał swoimi wargami ust ukochanej przez
niego osoby. Pocałunek był długi, agresywny, mocny i taki jakie on
lubił. Smakował zapamiętale soczyste i słodkie wargi co rusz
przygryzając dolną z nich. Były mokre, gorące i takie cudowne.
Chwytał je i pieścił jak zawsze to sobie wyobrażał. Zapomniał o
całym świecie zatracając się w tej pieszczocie. Miał zamknięte
oczy i nie widział zszokowanej miny McLean'a. Wyprawiał z jego
wargami co chciał, ale ani razu nie poczuł jak te smakowite oddają
pocałunek. Ani razu nie musnęły jego ust. Po prostu pozostawały
bierne, nic nie robiły. Pragnął przedłużać czynność w
nieskończoność, nie chcąc odklejać się od ust, które spróbował
pierwszy i zapewne ostatni raz w życiu. Jeśli nie zostanie
zamordowany za to co właśnie zrobił. Nie chciał kończyć, ale
wiedział, że musi. Puścił skamieniałego przyjaciela z objęć
i odsunął się od niego powoli i niechętnie. Nie potrafił na
niego spojrzeć, więc spuścił wzrok. Teraz to mógł tylko czekać
na siarczysty policzek. Był pewny, że ten go nie ominie.
~*~
Nie
wiedział co powiedzieć, jak zareagować. Co to, do jasnej cholery,
było?! Czy Dee jest normalny?! Co on sobie wyobraża!? Najpierw
przyłapuje go w łóżku ze swoim partnerem a później całuje
jego! Puszczalska szmata, syknął do siebie w myślach. Patrzył na
bruneta w lekkim oszołomieniu, mężczyzna nie patrzył na niego
tylko na swoje buty. Bał się? I dobrze! Był na niego wściekły!
Musiał się kontrolować, żeby mu nie przywalić w te ładną
buźkę.
- Wyjdź-
syknął.
Jedno,
zimne i ostre niczym sopel słowo raniło jego serce. Chyba jeszcze bardziej go zabolało to słowo niż gdyby dostał od niego w twarz, a słaby to on nie był. Nie chciał
stąd wychodzić. Pragnął tu zostać, przy Randy'm. Co ma zrobić,
żeby mężczyzna go wysłuchał? Na początek nie powinien się do
niego dobierać, ten pocałunek był przesadą. On nigdy nie powinien
mieć miejsca, tak jak słowa, które wylatywały z jego ust niczym
wystrzelone z procy.
- Nie chcę
wychodzić- podniósł lekko głowę i zobaczył wlepione w niego
kasztanowe źrenice.- Dlaczego to nie mogę być ja?- zapytał
łamiącym się głosem patrząc na Rana niczym zbity pies.
- Nie
rozumiem cię. Nie chcę mi się z tobą gadać i nie zamierzam
nabrać się na ten wzrok, którym wodzisz wszystkich za nos. Po
prostu wyjdź. Nie chce mieć z tobą nic wspólnego.
- Nie
potrafię!- krzyknął w końcu. Zaraz poczucie winy i wściekłość
na samego siebie rozerwą go od środka. - Szczególnie po tym co ci
zrobiłem nie mam prawa tego mówić, ale kocham cię tak bardzo,
że to aż boli. Nienawidzę siebie za to, że pozwoliłem ci skraść
moje serce! Od lat trzymasz je w garści, a ja nie mogę go
odzyskać! A może tego nigdy nie chciałem, bo jesteś dla mnie
całym światem. Nie potrafię być z dala od ciebie. Zrobiłbym
wszystko, żebyś był szczęśliwy, ale gdy widzę cię z innym
mężczyzną, który się z tobą zabawi i cię zostawi nie mogę
tego znieść. Nienawidzę tego. Dlaczego to nie mogę być ja? Bo
nie podoba ci się mój kolor włosów? Przefarbuję się. Czy
chodzi o coś innego? Powiedz mi, a zmienię to! Od zawsze pragnąłem
abyś mnie pokochał, tak jak ja kocham ciebie! Do szaleństwa! Jak
długo każesz mi tłumić te uczucia w sobie? Z każdym dniem stają
się coraz silniejsze, kumulują się, bo nie mogę ich ci wyznać!
One nigdy do ciebie nie dotrą! Za jakiś czas znów zaczniesz się
umawiać z jakimś dupkiem zamiast otworzyć oczy i zobaczyć, że
osoba, której potrzebujesz, która cię kocha siedzi tuż obok
ciebie! Twoje słowa od zawsze sprawiają mi ból! Gdy Samy mówi,
że powinniśmy być razem, cały czas się modlę, żeby tak było!
Chcę tego najbardziej na świecie! A ty? Zachowujesz się jakby cię
obrażała! Czy naprawdę uważasz, że nie jestem ciebie wart?- w
końcu wyrzucił z siebie cały ciężar, który nosił w sercu
odkąd zorientował się, co czuje do najlepszego przyjaciela.
Świadomość tego, że wszystko się wydało, otworzył się przed
McLane'm i wyłożył uczucia jak na srebrnej tacy przerażała go.
Randy ma dwa wyjścia albo zrzuci tą miłość na ziemię i
zdepcze, albo pozostawi ją tam i pozwoli jej żyć.
Patrzył
się na Laytnera jak ciele na malowane wrota. Spodziewał się
wszystkiego, ale nie tego. Dee wyglądał jakby miał się zaraz
rozpłakać. Dłonie mu się trzęsły a głos drżał gdy wyznawał
mu to wszystko. Nie miał pojęcia. Niby skąd? Nic nie zauważył.
Gdyby on mu tego wszystkiego nie powiedział to w życiu by nie
zorientował, nigdy nie wyglądało na to, żeby Dee był nim
zainteresowany. Myślał, że przyjaciel słowa Riggs puszczał mimochodem. Ten facet, który ostatnio namieszał mu w głowie... Jest w
nim zakochany? Nie, zakochanie to stan, on już go kochał. Zaraz po
tym pytania nadeszły same. Od kiedy? Jak? Co takiego zrobił, że
przyjaciel się w nim zakochał? Dlaczego? Na te i inne pytania mógł
odpowiedzieć tylko mężczyzna stojący przed nim.
Problem w
tym, że nie wiedział jak ma się zachować. Znał tego faceta ponad
dekadę i wiedział, po jego zachowaniu, że jest z nim szczery do
bólu. Jak ma niby zareagować na wyznanie miłości... O ile tak to
można było nazwać. Przecież ledwo dwa dni temu pierdolił się z
jego partnerem, teraz już byłym. Przyrzekł sobie, że nie będzie
słuchał tłumaczenia ani jednego, ani drugiego, nie chciał także
ich widzieć na oczy. Postawił sprawę jasno, i Laytner to wiedział,
więc dlaczego teraz tu stoi i czeka na to co powie. Dobra, może i w
jakiś nieświadomy sposób krzywdził przyjaciela, ale on nie był
wcale lepszy. Jednakże mimo wszystkich negatywnych uczuć, które
nim władały przez ostatnie dni nie potrafił tak po prostu
odpuścić. Bolało go to co zrobił mu Ashton, ale większy ból
sprawiał mu teraz brunet. Wcześniej nie chciał słuchać żadnych
wyjaśnień, ale przecież nie mogą zamiatać tej sprawy pod dywan
do końca życia nie odzywając się do siebie, a równocześnie
udawać, iż wszystko jest w jak najlepszym porządku.
- Czego ode
mnie oczekujesz?- podparł się w boki. Usta wciąż go parzyły
przez ten elektryzujący pocałunek, jednak on nie miał żadnego
znaczenia.
- Chcę...-
chciał go całego, lecz nie mógł tego powiedzieć, wyjawił już
zbyt dużo i jak się domyślał Randy'ego nic to nie obeszło. Miał
ochotę zaśmiać się histerycznie, to było do przewidzenia. Czego
on się spodziewał?- Chcę porozmawiać i wyjaśnić ci całą tą
chorą sytuację. Nie chce żeby nasza przyjaźń się skończyła.
- Przecież
ty właśnie ją zniszczyłeś. Nadal chcesz się ze mną przyjaźnić
mimo że powiedziałeś, iż mnie kochasz? Dobrze ty się czujesz?-
patrzył na niego z góry z kpiną i szyderstwem wypisanym w oczach.
Dee chyba coś się w głowie poprzestawiało.
-
Żartujesz, prawda? Ran, zawsze byliśmy...
- Właśnie,
byliśmy. Świetnie, że użyłeś czasu przeszłego. Chcę żebyś
tylko wyjaśnił mi to co zaszło między tobą a tym skończonym
dupkiem Crowe, a później się pożegnamy.
- Więc
chodź ze mną do „Pierwszej Gwiazdki” tam powiem ci co tylko
będziesz chciał.
- Dlaczego
akurat do Gwiazdki? Chyba nie sądzisz, że jeśli razem tam...
- Nic nie
sądzę. Wolałbym być w publicznym miejscu niż tu, w twoim
mieszkaniu.
~*~
Było grubo
po dwudziestej drugiej gdy znaleźli się przed kawiarnią, do której
tak bardzo lubili chodzić całą paczką. Laytner z niedowierzaniem
wpatrywał się w szybę w drzwiach z napisem ZAMKNIĘTE. Był
załamany, tak bardzo pragnął się tam z nim znaleźć. Jeśli to
co się działo podczas Bożego Narodzenia to prawda, to on i McLane
mogliby... Niestety już za późno. Spóźnił się. Cholera,
dlaczego nie pomyślał o tym wcześniej? Zamiast go całować mógł
od razu tu przyprowadzić! Ale nie, jemu wzięło się na wyznania!
Podszedł do dużego okna przez które było widać ozdobione
pomieszczenie, stoliki i krzesła jak i świątecznie wystrojoną
ladę, za którą nie raz zamawiali gorące napoje i słodkości.
Jutro jest 27 grudnia. Po świętach. Randy tak je uwielbiał, a on
zniszczył to uczucie przez złe wspomnienia. O mały włos nie
uderzył pięścią w szybę. Panował nad sobą resztkami sił.
Przez całą noc nie zaśnie, bo będzie myślał jaką szansę
zaprzepaścił. Stracił nawet jego przyjaźń, co mu pozostawało? Teraz nie może być przy nim, mógł udawać coś
wymyślić i cierpieć po cichu!
- Czy
słyszałeś o jakiejś kawiarni, która była czynna dwie godziny
przed północą? Już o dwudziestej pierwszej ją zamknęli. Przez
tyle lat co tu przychodziliśmy jeszcze się nie zdążyłeś
nauczyć?
- Przestań
już- szepnął, co ma teraz począć?
-
Wyjaśnienia możesz mi złożyć gdziekolwiek. Dla mnie to nie ma
znaczenia.
- Nie
mogłeś się powstrzymać, prawda? Wiem, że masz wszystko w dupie.
- Pierwszy
raz widzę jak wychodzą z ciebie jakieś uczucia, zawsze siedzisz z
obojętną, nic niewyrażająca miną. No chyba, że mówimy o
znudzeniu albo sarkazmie, który prawie nigdy cię nie opuszcza.
Więc nie dziw się mi.
- Ciekawe
czyja to wina.
- Że niby
moja?
- A czyja,
co cholery?- syknął przez zaciśnięte zęby chowając gołe
dłonie do kieszeni kurtki.
- Nic tu po
mnie. Spadam do domciu. Zaraz zamarznę. Tobie radzę to samo, nie
chce się dowiedzieć, że zdechłeś z zimna w jakimś rowie, bo
sterczałeś tu Bóg wie jak długo, nawet jeśli cię nie znoszę.
- Jakże
jestem ci wdzięczny, że jasno określiłeś jaki masz do mnie
stosunek.
- A co?
Miałeś nadzieję, że powiem ci słodkim głosikiem „kocham
cię”? Trochę za dużo ode mnie oczekujesz, stary. Dopiero co
zostałem zdradzony- odwrócił się na pięcie z zamiarem powrotu
do swojego domu, który znajdował się kilka ulice od „Pierwszej
Gwiazdki”. Do kamienicy Laytnera było stąd jeszcze dalej. Co
najmniej godzinę z buta, autobusem to jakieś
dwadzieścia minut. Kiedy byli już kilkanaście metrów od siebie
spostrzegł, że „były” przyjaciel wciąż stoi w tym samym
miejscu z kapturem na głowie. Kretyn jak zwykle bez rękawiczek,
szalika i czapki, bez których on nie wyszedł by z domu. Zatrzymał
się. Dee cały czas tam stał a para wylatywała z jego ust i nosa.
Dzisiaj w nocy miało być co najmniej dziesięć na minusie, tak
mówili w prognozie pogody. Mróz szczypał go w twarz, czego
szczerze nienawidził, ale z miejsca się nie ruszył nadal
przyglądając się mężczyźnie. Co on robi? Przecież po drugiej
stronie ulicy ma przystanek, myślał. Nie wytrzyma z tym facetem.
- Co ty
odwalasz? Dlaczego tu stoisz i...- złapał go za ramię i
odwróciwszy w swoją stronę skamieniał. Po czerwonych policzkach
spływały łzy, jedna po drugiej. Lazurowe oczy spoglądały na
niego jak przez mgłę niewiele rejestrując. Pociągnął kilka
razy nosem. Zrobiło mu się go szkoda, zdecydowanie miał za dobre
serce dla tego drania. Nigdy nie widział go płaczącego, to był
zdecydowanie zbyt piękny widok. Co? Miał oszukiwać sam siebie?
Płaczący, bezbronny i skulony Dee wyglądał niesamowicie. Ten
widoczek bardzo mu się podobał i pociągał go. Zdawał sobie
sprawę, że to jak Laytner wygląda to jego zasługa. Złapał go
za rękę i zaciągnął na pobliską ławkę. Dobrze, że o tej
godzinie ludzi praktycznie tu nie było i nikt nie zwracał na nich
uwagi, a jeśli nawet, to miał to w dupie. Niech się ludzie gapią,
po to mają oczy.
- Dlaczego
nie wracasz do domu?
- Jest po
dziesiątej- pociągnął nosem i wytarł zapłakane oczy o zimny
rękaw ubrania. Musiał się rozkleić akurat teraz, przy
McLane'nie. Już nie wytrzymywał, płacz przyniósł mu chwilową
ulgę- o tej porze autobusy już nie kursują, a na taksówkę mam
za mało kasy.
- Debil.
Masz, wkładaj to.
Ściągnął
z dłoni ciepłe rękawiczki i podał je Laytnerowi, który nie
zamierzał ich zakładać. Jednak pod ostrym spojrzeniem i ciosie w
głowę McLane'a posłusznie wykonał polecenie. Potem szatyn
odwiązawszy chustę ze swojej szyi zawiązał ją wokół szyi
„byłego” przyjaciela wcześniej zdejmując mu kaptur z głowy.
Temu kretynowi jest pewnie zimniej niż jemu. W końcu ubrał się
nie jak na zimę a przedwczesną wiosnę. Czyżby aż tak się spieszył
by z nim porozmawiać?
Wstał z
ławki po czym znów został złapany za zmarzniętą dłoń, ubraną
już w rękawice, i pociągnięty w stronę domu Randy'ego. Obaj szli
trzymając się za ręce w milczeniu. Żaden nie odezwał się nawet
słowem dopóki nie weszli do ciepłego mieszkania.
- Siadaj na
łóżku i przykryj się- wyjął z szafy duży, miękki, kolorowy
koc i rzucił nim w bruneta.- Ja sobie robię herbatę, a ty co
chcesz?
- Jaką
robisz? Owocową czy zwykłą?
- Owocową, pomarańcza.
- To mi też
zrób.
- Spoko.
Uważnie
przyjrzał się kocu jaki dostał. Uśmiechnął się pod nosem i
owinął się w niego cały, po czym wziął pilota od telewizora i
zaczął skakać po kanałach w poszukiwaniu sam nie wiedział czego.
Po chwili jego uwagę przykuła powtórka mistrzostw świata w
jeździe figurowej par na lodzie. Trafił na moment kiedy występowała
jakaś para z Niemiec, wiedział to bo w dole ekranu wyświetlały
się nazwiska i kraje z których zawodnicy pochodzili. Łyżwiarze
wykonywali razem podwójnego axel'a i kobieta upadła. Przez kolejną
minutę nie popisali się niczym niezwykłym. Dostali bardzo niskie
noty. Dałby sobie rękę uciąć, że nie przejdą dalej. Po nim
wyszedł łyżwiarz, którego podziwiał. Nie był sam, bo
towarzyszyła mu partnerka. Mężczyzna był o cztery lata młodszy
od niego, więc miał dwadzieścia trzy lata. Kobieta musiała być
chyba w jego wieku. Ona była ubrana w krótką różową sukienkę
bez ramiączek mieniącą się w świetle lamp, włosy miała upięte
w luźny kok. Jej łyżwy były takiego samego koloru jak strój.
Natomiast on miał na sobie długie czarne spodnie, koszulę z
krótkim rękawem z rozpiętymi dwoma pierwszymi guzikami. Stojąc
obok siebie wyglądali niesamowicie. Oboje uśmiechali się do
widzów. Swoim blaskiem mogliby oślepić niejednego. Te uśmiechy,
ich postawy pełne pewności siebie, pokazywały, że nie boją się
konkurencji i są przygotowani na każdą ewentualność.
- Masz-
odkleił wzrok od ekranu w momencie gdy z kuchni wrócił przyjaciel
trzymając dwa kubki parującej cieczy. Podał mu jeden z nich po
czym zajął miejsce obok niego.
- Dzięki-
już było mu trochę lepiej, lecz wciąż czuł się niezręcznie w
jego towarzystwie, ten dzień był kompletną katastrofą. Najpierw
wypalił z tym pocałunkiem, potem wyznaniem a chwilę temu pozwolił
zobaczyć Ranowi jak wyje, jak jakaś porzucona dziewczyna, której
chłopak z nią zerwał.
- To masz
zamiar oglądać? Zanudzę się przy tym na śmierć. Co jest
ciekawego w jeździe na lodzie? O wiele lepsze są sporty wodne,
piłka plażowa albo wspinaczka górska.
- Nie
widziałem mistrzostw, leciały wczoraj a ja byłem odrobinę zajęty
żeby je obejrzeć. Pozwól mi chociaż zobaczyć Castellę.
Para
wyjechała na środek i stanęła przyciskając się klatkami
piersiowymi. Mężczyzna złapał kobietę w tali a ona położyła
mu delikatnie dłoń na ramieniu. Kiedy już byli odpowiednio
ustawieni rozbrzmiała muzyka z ulubionego filmu McLane'a „Dirty
Dancing” - „Time of my life”.
- Super!-
krzyknął gdy łyżwiarze rozpoczęli swój taneczny układ
wykonywany nie na podłodze a lodzie.
- Mówiłem
ci, że są świetni. Ona jest bardzo utalentowana, ale i tak wolę
patrzeć na popisy Rene. Facet lubi być w centrum zainteresowania.
- Oni są
parą? W sensie, czy coś między nimi jest? Dotyku sobie nie
szczędzą mimo że to tylko na pokaz, to wygląda jakby się
naprawdę kochali czy coś.
- A bo ja
wiem? Nie bardzo obchodzi mnie jego życie prywatne, kocham patrzeć
na niego gdy jest w swoim żywiole. Wygląda niesamowicie.
Obejrzeli
cały dokument i mimo wszystko Randy nie zanudził się przy nim na
śmierć, a nawet mu się podobało, zwłaszcza wtedy gdy któraś z
par robiła z siebie pośmiewisko upadając lub zakładając takie
stroje, że śmiechu nie można było powstrzymać. Ogłoszenie
wyników nastąpiło po kilku minutowej reklamie, w czasie której
gospodarz poszedł umyć puste kubki. Wszyscy czekali w napięciu na
ostateczny werdykt. Na trzecim miejscu wylądowała para pochodząca
z Madrytu. Na drugim, niestety Rene Castella ze swą wspaniałą
towarzyszką. Liczył na to, że jego idol zajmie pierwsze miejsce na
podium, lecz te zdobyli ich odwieczni wrogowie.
- Mogą być
z siebie dumni. Zajęli drugie miejsce spośród prawie setki
utalentowanych konkurentów.
- No wiem,
ale trochę mi przykro, że oni nie zdobyli złota. Zasłużyli na
nie.
- Wyluzuj, bo skończysz to oglądanie. Z resztą już pora się
kłaść, za dziesięć minut północ.
- Nie
powinniśmy porozmawiać?- zapytał ostrożnie nie chcąc wywoływać
kolejnej kłótni i większego napięcia między nimi, już
wystarczająco atmosfera była napięta.
- Jutro.
Idź się umyć, pożyczę ci jakieś ciuchy, a jeśli nie będą na
ciebie pasowały to będziesz spał nago. Jesteś wyższy ode mnie i
szerszy w barkach.
-
Poważnie?!
-
Oczywiście, że nie. Żartowałem tylko. Rany, nie bierz
wszystkiego dosłownie. Idź się umyć. Przecież wiesz gdzie
łazienka.
- Tak w
ogóle to pamiętasz ten koc?- wskazał na materiał, którym się
okrył.- Dałem ci go rok temu na urodziny, bo narzekałeś, że
kiedy nadchodzi zima nie masz jak się ogrzać i ciągle jest ci
zimno.
- Tak,
pamiętam. A teraz idź się umyć do cholery!
- Już
dobra, dobra- uniósł ręce do góry w geście obronnym odkładając
cieplutki koc na łóżku.
Piętnaście
minut później wyszedł spod prysznica i stanął nagi przed
lustrem. Patrzył się na swoje odbicie, któremu pokazał język.
Humor nieco mu się poprawił, ale było mu jakoś tak dziwnie
przebywać z przyjacielem w jednym pomieszczeniu w obecnej sytuacji.
To, że przyłapał go w łóżku ze swoim facetem, i wyznał mu
miłość, i został odrzucony, i płakał, a później przez obiekt
swoich uczuć został zabrany tu gdzie teraz się znajdował. Na
domiar złego zachowywali się jakby nigdy nic. Jak gdyby wydarzenia
sprzed kilku dni i kilku godzin odeszły w niepamięć. Nie chciał
tego, lecz wiedział, że Randy tak. A może faktycznie byłoby to
lepsze? Musiał być przy nim, nawet jeśli to oznaczało
torturowanie i krzywdzenie samego siebie widokiem McLane'a
umawiającego się z blondasami. Oparł się o umywalkę i wciągnął
głośno powietrze, cokolwiek będzie chciał zrobić Ran, on na to
przystanie. Nie będzie w żaden sposób protestował. Wytarł się w
czysty ręcznik, który został mu przygotowany. Ubrał czyste
bokserki, które jakiś czas temu Randy sobie kupił, ale nie miał
okazji ich jeszcze założyć, więc były nowe. Rozmiar w sumie
pasował. Miał jeszcze założyć bluzkę na krótki rękaw, ale jak
się spodziewał była za mała.
Po wyjściu
z łazienki zauważył zmienioną pościel, a na stoliku nocnym dwie
przezroczyste szklanki z sokiem pomarańczowym. Na łóżku
rozścielony został również koc, którym się ogrzewał. Telewizor
był już wyłączony, a on jak na zawołanie poczuł ogarniającą
go senność. Miał iść do kuchni, ale nagle zgasło w niej światło
a z pomieszczenia wyszedł szatyn.
- Czyli
jednak za mała. W porządku, teraz moja kolej na kąpiel, a ty się
kładź.
- Pozwalasz
mi spać ze sobą? Spodziewałem się raczej, że wyciągniesz mi tu
materac i każesz na nim spać.
- Miałem
taki zamiar, ale dlaczego, skoro między nami nic się nie zmieniło?
- Aha-
westchnął- rozumiem co masz na myśli. Tak czy inaczej nie miałem
najmniejszego zamiaru spać na podłodze, od dwóch nocy na niej
sypiam, przez ciebie.
- Przeze
mnie?! A co ja takiego zrobiłem?
- Wylałeś
wiadro wody na moje łóżko, zanim się zorientowałem i
otrząsnąłem minęło kilkanaście minut, a woda zdążyła
wsiąknąć. Prędzej czy później zaczęło by gnić i pleśnieć,
więc byłem zmuszony się go pozbyć. Masz pojęcie jaki jestem
połamany od tamtej pory?
- Tak?-
prychnął niczym wściekły kot.- Trzeba było przenocować u
Ashtona, blisko jesteście.
- Chcesz o
tym pogadać, bo ja pragnę ci wszystko wyjaśnić. Nie osądzaj
mnie od razu, proszę cię Ran.
- Skończ.
Jutro. A teraz kładź się, do cholery.
To łóżko
było zdecydowanie większe i potrafiło pomieścić dwóch dorosłych
mężczyzn, nie to co jego, wąskie, z którego zdarzało mu się
spadać, gdy był zbyt pijany. Położył się od strony ściany.
Przykrył się kołdrą po samą głowę. Przyłożył kawałek
pościeli do twarzy i wciągnął zapach. Uwielbiał go. Wszystko w
tym mieszkaniu pachniało Randy'm. Dawniej gdy u niego nocował
starał się kontrolować swoje ciało i gesty na tyle, żeby w
czasie snu przypadkiem nie zacząć się do niego przytulać, dotykać
kasztanowych loków, nie owinąć go swoją ręką w pasie.
Nie
spostrzegł się w którym momencie łazienki wyszedł Randy i
położył się przy nim ówcześnie biorąc kilka łyków napoju.
Bez tego żaden z nich nie zaśnie. Zawsze musieli mieć przy sobie
coś do picia, aby w nocy sobie sięgnąć, a nie fatygować się do
kuchni.
- Dobranoc-
ziewnął Ran.
- No,
dobranoc- jak on miał niby zasnąć? Teraz? Przy nim? Gdy był
świadomy jego uczuć? A zresztą, czemu tylko on się tym tak
przejmuje, skoro dla McLane'a to nic nie znaczy? Bo przecież nie
znaczyło.
Hej,
OdpowiedzUsuńDee wyznał swoje uczucia Rendiemu, ale ten tak jakby ich nie usłyszał, zachowuje się normalnie, czemu ach czemu kawiarenka była zamknięta...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia