Hejka Ludzie :D Długi czas się nie odzywałam, więc mam dla Was niespodziankę. Kolejny rozdział, bo czemu nie? Bardzo dziękuje za każdy komentarz, który motywuje mnie do pisania. Cieszę się, że to opowiadanie się spodobało. Jestem w trakcie pisania kilku na raz, co nie jest wcale takie łatwe, zwłaszcza jak się nie ma czasu. No to zapraszam do czytania :)
Szedł
szybkim krokiem, prawie biegł prosto przed siebie w stronę
przystanku autobusowego znajdującego się niedaleko kamienicy Dee.
Przekroczył szybko ruchliwą ulicę nie bacząc na jadące z dużą
prędkością i trąbiące na niego samochody. Na miejscu było kilka
osób tak jak on czekających aż nadjedzie pojazd. Z ta różnicą,
że oni nie mieli takiego okropnego humoru i serca które rozsypywało
się na małe krwawe kawałeczki. Nie mieli ochoty krzyczeć i
wydzierać się wokół chcąc jakoś zagłuszyć drzemiący w nich
ból i wściekłość. Czuł się potwornie. Chciał coś rozwalić.
Coś zniszczyć dokładnie tak jak Ashton zniszczył ich związek
jedną, małą, niewinną zdradą. Wyzbył się wyrzutów sumienia?
Nie czuje się z tego powodu źle? Zastanawiał się.
Autobus po
chwili podjechał, po otworzeniu się drzwi kilku ludzi z niego
wysiadło a prawie wszyscy ci co stali tu z nim wsiedli do środka.
Zajął miejsce z przodu, tam gdzie było najmniej pasażerów.
Odwrócił głowę w drugą stronę gapiąc się tępym wzrokiem na
krajobraz za oknem. Przejeżdżali prawie pustymi o tej godzinie
ulicami pogrążonego w zimie miasta. Oczy miał jak za mgłą, niby
patrzył a nie wiedział nic. Czuł jakby wszystko przelatywało mu
przez palce. Jak on bardzo pragnął, żeby to co zobaczył było
tylko snem, wymysłem jego wyobraźni. Ale to niestety niemożliwe,
nie miał omamów, widział rzeczywistość. Pełno puszek i butelek
po piwie, ubrania porozrzucane po kątach, nagiego Laytnera i Crowe'a
w łóżku. No, szlag! Przecież nie uczyli się gotować! A poza
tym, dlaczego Ashton znalazł się w mieszkaniu jego przyjaciela,
podczas gdy miał przygotowywać swój dom na dziś dzień?! Mimo że
bardzo chciał się tego dowiedzieć nie mógł pozwolić im na
idiotyczne tłumaczenie się. Po co? Na co? Żeby kłamali w żywe
oczy? To by było poniżej pasa. Nienawidzi ich, nienawidzi ich,
niech zdechną w cholerę! Nigdy więcej nie chce widzieć tych
facetów!
Nie znam
tego sukinsyna Ashtona bardzo dobrze, mogłem przypuszczać, że może
mnie zdradzić, ale Dee? Gdybym tego nie widział na własne oczy, to
bym nie uwierzył. Gdyby ktoś w ten sposób zaczął obrażać
mojego najlepszego przyjaciela, dając mi do zrozumienia, że ten
zrobił mi taką paskudną rzecz, to wybiłbym temu komuś wszystkie
zęby za takie brednie. Wysłałbym chuja na ostry dyżur, bo Dee w
życiu... A jednak. Jak on mógł? Dlaczego mi to zrobił?! Z
zazdrości?! Przecież ten dupek może mieć każdego faceta! Więc
czemu akurat Ashton!?
Ponownie
zacisnął dłonie w pięści i z całych sił uderzył w swoje
kolano, które wraz z ręką szybko zaczęły boleć. Jakaś starsza
pani siedząca obok po drugiej stronie patrzyła się na niego jak na
co najmniej wariata, szaleńca. Aż tak kiepsko wyglądał?
Najwyraźniej jego wygląd odpowiadał jego nastrojowi. Nie zwracał
większej uwagi na tę babcię, niech sobie myśli co chce, i reszta
pasażerów także. Założył kaptur na głowę, żeby nie pokazywać
swojej twarzy innym, nie obchodziło go, że jest w autobusie. Minęli
kilka przystanków aż w końcu nadszedł upragniony widok, do
którego tak bardzo mu się spieszyło. Pojazd zatrzymał się na
przystanku obok dużego, przykrytego białym puchem parku.
Natychmiast poderwał się z siedzenia i wyszedł przepychając się
przez tłum ludzi, który musiał wsiąść na poprzednich postojach.
Gapiąc się na chodnik i swoje stopy opatulone w ciepłe trapery, w
ekspresowym tempie szedł do swojej klatki. Po chwili był już w
mieszkaniu. Jak zawsze ułożyłby równo buty i powiesił kurtkę na
wieszak, a dodatki schowałby na szuflady komody stojącej nieopodal,
tak teraz zrzucił wszystko z siebie i zostawił na przedpokoju przy
drzwiach wejściowych. W pizdu z tym wszystkim, pomyślał.
~*~
Głowa mu
pulsowała jak cholera, myślał, że zaraz pęknie i mózg z niej
wyleci, o ile on faktycznie tam był. Chyba jednak nie, bo gdyby miał
ten jakże przydatny organ to nie doszłoby do takiej sytuacji. Ach,
dlaczego on nie może pomyśleć? Co teraz musi czuć Randy? Jak miał
mu to wytłumaczyć? Gdy widział tą jego minę, pełną żalu,
wściekłości, bólu miał ochotę popełnić harakiri1.
Zachował się nie jak przyjaciel, za którego McLane go zawsze
uważał, tylko jak skończony skurwysyn, który zdradził tego
przyjaciela. Zdradził...jak on mógł? Nawet jeżeli był pod
wpływem alkoholu potrafił to zrobić?! Jakim cudem tak łatwo
poszedł do łóżka z jakimś facetem skoro od wielu lat kocha
Randy'ego?! Tak, bardzo go kocha. Zakochał się w nim niedługo po
tym jak się poznali w liceum. Obaj się świetnie dogadywali, pomimo
że wiele ich różniło potrafili znaleźć wspólny język. Może
nie mieli takich samych pasji, nie lubili tych samych przedmiotów
szkolnych, nie pracowali w tym samym miejscu. Ba, nie pracowali nawet
w tym samym mieście, bo Laboratorium było trzydzieści kilometrów
od Wellington, a przedsiębiorstwo handlowe, w którym zatrudniony
był Ran znajdowało się w zupełnie innej części ich miasta. A
jednak prawie zawsze się spotykali ze swoją paczką albo tylko we
dwóch. Uwielbiał gdy byli sami. Mogli sobie porozmawiać bez
zbędnych komentarzy wszystkich. Poprzebywać razem. Jednak tym
zachowaniem krzywdził sam siebie. Kochał go, ale bez wzajemności.
Znał ideał Rana, nie był nawet odrobinę do niego podobny.
Wiedział, że przyjaciel najbardziej ubóstwiał blondynów,
wysokich o niebieskich oczach, takich jak Ashton. To zawsze go
bolało, do tego Samantha go dobijała. Próbowała ich zmusić do
bycia razem, przekonywała, że tak powinno być. Ona nie miała
pojęcia jak bardzo by chciał, żeby miała rację tak jak zawsze,
oczywiście nigdy by tego jej nie powiedział. McLane próbował
przemówić kobiecie do rozsądku, ponieważ uważał, że nie
powinna wtrącać się w ich życie, w końcu nigdy nie będą parą.
Mężczyzna zasypywał ją argumentami, a on pod ich obstrzałem,
mimo że nie były do niego skierowane, obrywał nimi prosto w serce.
Ten facet nie zdawał sobie sprawy jaką przykrość mu sprawia
mówiąc tego typu rzeczy „Pieprzysz Samy, ja i Dee jesteśmy
przyjaciółmi i nic tego nie zmieni”, „Tylko zepsulibyśmy naszą
przyjaźń, każdy z nas by żałował”, „To idiotyczne, co wy
gadacie”, „W życiu nie poleciałbym na Dee, no błagam was”,
„Przestańcie tak gadać, denerwują mnie wasze wyobrażenia mnie i
jego jako pary”, „On nie jest nawet w moim typie, zresztą ja w
jego też”. Mylił się, był w jego typie. Zawsze się mu
cholernie podobał, a on nie zdawał sobie sprawy, że działa na
niego, a raczej jego koleżkę pomiędzy nogami jak płachta na byka.
Ale to nie tak, że chciał go tylko przelecieć, gdyby tak było to
nie trzymałby z nim tak długo. Skoro chodziłoby tylko o seks
zawsze mógłby go upić, zaciągnąć do łóżka półprzytomnego i
się zabawić, a nie chciał tego. Nie tak. Owszem kochał go całego,
jego wspaniały charakter, wygląd, zachowanie, to, że lubi się
wygłupiać mimo wieku, nie zależało mu tylko na zaspokojeniu
swojego ciała. Mógł coś zrobić, zacząć działać, może z
czasem Randy by się w nim zakochał... Ale czy to miałoby jakiś
sens?
-
Wyluzuj, później do niego pójdę i pogadam, wymyślę jakąś
bajeczkę i tyle- powiedział nonszalancko Ashton wychodząc z
łazienki z ręcznikiem przepasanym na biodrach.
-
Czy ty kurwa nie masz ani odrobiny sumienia?!
-
Dee, no weź, i mówisz to ty?
-
Zamknij mordę!- poderwał się z krzesła.
Kiedy
Crowe brał prysznic on powycierał podłogę, uporządkował ich
rzeczy i pozbył się śmieci. A w zasadzie to został mu jeszcze
jeden śmieć, którego jeszcze nie wyrzucił do kosza. Właśnie
wszedł on do kuchni, w której siedział. Przygotował sobie wodę i
tabletki musujące, po czym wrzucił je do wysokiej szklanki i zalał.
Blondyn usiadł na wolnym krześle obok. Wiedział, po prostu
wiedział, że ten facte nie jest dla jego przyjaciela odpowiedni.
Chyba czuł to w kościach. Wczoraj wieczorem się o tym przekonał.
-
Nie zamierzasz się myć?- zapytał mężczyzna wypijając
przygotowany, nie dla niego, musujący napój. Nie miał już sił
ani ochoty zwracać mu na to uwagi, tylko patrzył się na niego
krzywo, z kpiną i politowaniem wymalowanym w lazurowych oczach.
-
Zaraz- odpowiedział zimno i bezuczuciowo.
Po
tym jak Randy opuścił jego mieszkanie przez dobre pięć minut
siedział jak zaczarowany w przemoczonym łóżku. Dopiero gdy Crowe
trącił go w bark ocknął się i dotarł do niego co się wydarzyło.
Mebla, na który zostało wylane wiadro wody nie da się uratować.
Jego łóżko nie ma wyjmowanego materaca, który mógłby po wyjęciu
wysuszyć. Już może się go pozbyć, bo do niczego się nie nadaje,
woda dotarła już zapewne w głębsze warstwy i w końcu zacznie
pleśnieć. Został zmuszony, żeby sprawić sobie nowe.
Przetarł
twarz dłońmi przez dłuższy czas ją zakrywając jakby chciał
zniknąć, ukryć się przez całym światem. Wstyd mu było za
siebie. I on cały czas twierdził, że kocha Randy'ego? Gdyby tak
było to czy poszedł z jego partnerem do łóżka? Nie! Chciałby
aby ukochany był szczęśliwy nawet jeśli nie on by mu to szczęście
dawał. Pragnął po prostu być przy nim jeśli nie może być z
nim. Możliwe, że to po prostu nie jest im pisane. Ale nawet
jeśli... To i tak mógłbym powalczyć. Dlaczego z góry
zrezygnowałem? Usunąłem się w kąt, nigdy nic nie powiedziałem o
swoich uczuciach do niego? Tylko dlatego, że nie jestem w jego
typie? Nie podobam mu się? Co mają ci cholerni blondyni, czego nie
mam ja. Jasne włosy. Tylko to, do cholery! Ten twój kochanek to
kawał zdradzieckiego chuja. Nie miał oporów by się ze mną
przespać, jak tylko zauważył jak na ciebie patrzę.
-
Fortuna za twoje myśli- usłyszał nagle.
-
Nie stać cię- znów odpowiedział tym samym tonem co poprzednio.
-
Och, czyżbyśmy byli nie w humorze? Kto by pomyślał, że będziesz
się tak przejmować. To nic wielkiego, mały skok w bok jeszcze
nikomu nie zaszkodził. Ale spójrzmy prawdzie w oczy, to ty tu
jesteś winny.
-
Że co? Tylko ja? Chyba cię się w dupie poprzewracało- krzyknął,
nie wytrzyma, zaraz go udusi gołymi rękoma.
-
Ty zdradziłeś przyjaciela, którego twierdziłeś, że kochasz, ja
natomiast zdradziłem partnera, ale nigdy nie powiedziałem, że go
kocham. Dlaczego miałbym to mu mówić, skoro ani razu się ze mną
nie przespał. Czy on myślał, że będę tak czekał w
nieskończoność? Moja cierpliwość ma swoje granice. Chciałem
się pieprzyć, ale nic z tego nigdy nie wychodziło, dzisiaj
wieczorem mieliśmy to zrobić, ale kto dałby mi zapewnienie, że
tym razem mi nie odmówi?
-
Czekaj, czekaj. Czy ty właśnie powiedziałeś, że Randy z tobą
jeszcze nie spał? To w ogóle możliwe? On kocha seks, nie
wytrzymałby bez niego. Jakim cudem... Przez trzy miesiące?!-
złapał się za głowę i o mało nie powyrywał wszystkich
czarnych jak noc włosów. Od kiedy z McLean'a zrobił się taki
świętoszek? A on głupi myślał, że Ran od dawna sypia z tym
dupkiem, który nic do niego nie czuje.
-
Stwierdził, że nie chce budować kolejnego związku na seksie, bo
oczekiwał, że „my” to coś poważnego- wzruszył ramionami.
-
Czyli to ty nie potrafiłeś wytrzymać bez cielesnych przyjemności
i koniec końców go zdradziłeś, a starasz obwiniać o wszystko
mnie. Prawda, moja wina, że dałem się uwieść, ale ty masz
partnera, a w zasadzie miałeś...
-
Laytner, morda w kubeł i słuchaj co mam ci do powiedzenia. Może
McLane jest ślepy i nie widzi jak na niego patrzysz, tym maślanym
wzrokiem mówiącym „zakochaj się we mnie”, heh nie patrz tak,
myślisz, że nie zauważyłem? Z kogo ty mnie masz? Leciałeś na
mojego faceta, musiałem coś z tym zrobić. Cóż... nie wyszło
tak jak sobie to zaplanowałem no i straciłem okazję, żeby go
dzisiaj przelecieć, ale nadrobię tę zaległość- uśmiechnął
się z nonszalancją i skierował się do pokoju, w którym miał
ubrania. Przebrał się w nie sprawnie.
-
Jeżeli myślisz, że on ci wybaczy, tylko dlatego, że szepniesz mu
do ucha kilka miłych słówek, skłamiesz o wielkiej miłości i
powiesz, że to przez alkohol to jesteś bardziej naiwny ode mnie.
Radzę ci zapomnieć, że się poznaliście i zaczęliście ten
pseudo związek. Nie znałeś go i nigdy już nie będziesz miał
szansy aby poznać Randy'ego, bo on ci na to nie pozwoli.
-
I co? Nagle pojawisz się ty i będziesz udawać jego przyjaciela,
jak tchórz? A może skorzystasz z szansy i wyznasz mu miłość?
Och, błagam cię, chyba zwymiotuję od tego lukru. Rób jak sobie
chcesz, skoro i tak nie porucham, to nie będę tracił czasu, ale
kto wie? Może wezmę z ciebie przykład i zacznę zachowywać się
jak „pan nieudacznik”.
-
Stul pysk, Crowe!
~*~
Leżał
w łóżku, przykryty gruba kołdrą, brzuchem do niego i z głową w
poduszkach. Zimno mu było. Ogrzewania nie włączył odkąd
przyszedł do domu, więc zamarzał przez własne lenistwo, które
musiało ujawnić się akurat teraz. Wrócił tu jakąś godzinę
temu i od razu wskoczył pod pierzynę. Leżał twarzą przyciśniętą
do jaśka ciężko oddychając. Gdyby zajął się czymś
pożytecznym, zaczął by na przykład pracować to zająłby także
swój umysł, a nie myślał o całym dzisiejszym dniu, który się
ledwo rozpoczął, a którego zdążył już znienawidzić. Akurat
dziś. Dlaczego to musiało się wydarzyć w jego ulubione święta?!
Zerwał z facetem w wigilię, którą tak kochał. Teraz zamiast ją
kochać, będzie nienawidził do końca życia. Dlaczego tak wiele
związków kończy się akurat, kiedy ludzie powinni spędzać ten
cudowny czas w szczęściu? Jedynym miejscem, które pozostaje wolne
od zmartwień i trosk chyba zawsze będzie „Pierwsza Gwiazdka”.
Swoją drogą zaskakujące było to, on nigdy nie był w tej kawiarni
w święta. Zawsze gdy ją odwiedzali, robili to całą poczką albo
wcale, i zawsze to było przed Bożym Narodzeniem, albo po. Nigdy w
trakcie. Do tego samo to, że funkcjonowała jedynie w okresie
zimowym było dziwne. Mógł się założyć, że wielu ludzi się
nad tym zastanawiało, ale nigdy nie uzyskało odpowiedzi. Osoby,
które przychodziły tam w ciągu tych dwóch dni w przeciągu kilku
następnych zakochiwały się w kimś z wzajemnością, jakby zostali
trafieni strzałami Amora. Ta kawiarnia naprawdę była dziwna, acz
bardzo lubiana i popularna. W okresie świątecznym musieli zbijać
prawdziwą fortunę. Do tego to, że ktoś zdobywał drugą połówkę
było niesamowite. „Pierwsza Gwiazdka” oficjalnie zaczynała
swoją działalność 1 grudnia a kończyła tuż przez walentynkami
13 lutego w nocy. Co dziwiło wielu ludzi, ponieważ 14 także
mogliby dużo zarobić, w końcu to dzień zakochanych. Czemu on nie
może się zakochać w kimś porządnym? Tok jego myśli przerwała
muzyka dobiegająca z telefonu. Ktoś się próbował do niego dobić,
ale co go to obchodzi? Nie jest w nastroju do rozmów, zwłaszcza
jeśli to dzwoni ten chuj Dee albo Ashton. A mógł im przefasonować
te cholerne buźki, teraz już za późno. Sygnał dzwonka nie
ustępował i wprawiał jego właściciela w irytację. Nich oni się
odczepią, niech dadzą mu spokój. Ktokolwiek to dzwoni marnie
skończy jeśli nie będzie miał mu czegoś ważnego do powiedzenia.
Z bruzdami wymawianymi pod nosem wyczołgał się z łóżka i
poszedł na przedpokoju z zamiarem wyjęcia wkurzającego urządzenia
z kieszeni kurtki. Odebrał nie spoglądając na wyświetlacz.
-
Kimkolwiek jesteś lepiej żebyś miał ważny powód...- nie
dokończył, gdyż po drugiej stronie odezwał się pełen szczęścia
głos Dereka.
-
Udało mi się, stary, udało! Czy ty to rozumiesz?
-
Ech- westchnął- co się udało?- podszedł do kaloryfera i
przekręcił go na piątkę. Skoro jest już na nogach może zrobić
coś, żeby nie zamarznąć.
-
Zaprosiłem Samanthę do kawiarni. Odważyłem się i po tym jak się
wczoraj rozstaliśmy, my długo gadaliśmy w drodze do domu, bo
chciałem ją odprowadzić no i bałem się o nią, przecież
kobieta wracająca sama w środku nocy...
-
Derek, do rzeczy.
-
No dobra. Już byliśmy przed jej domem. Miałem iść, ale w
ostatniej chwili się odwróciłem i zapytałem prosto z mostu czy
pójdzie ze mną na randkę.
-
I co ona na to?- zapytał tak dla zasady, bo są przyjaciółmi, ale
nie chciał z nim gadać zwłaszcza, że dzisiaj jego związek się
rozpadł. Jednakże nie zamierzał spławiać Clancy'ego przez swój
nieciekawy humor. Mężczyzna do dawna był zakochany w jego
przyjaciółce i wydać los dał mu szansę, kto jak kto, ale Derek
jej nie zmarnuje.
-
Zgodziła się. Nie mogłem w to uwierzyć, ona zawsze taka
niedostępna i zdystansowana zgodziła się pójść ze mną na
randkę.
-
Randkę, czy spotkanie, bo jeśli nie użyłeś słowa „randka”
to ona nawet o tym nie pomyśli. Stwierdzi, że dwoje przyjaciół
ot tak wyszło sobie na miasto połazić.
-
Nie, podkreśliłem to słowo. Ona chyba w końcu zdaje sobie sprawę
co do niej czuję.
-
Jeżeli faktycznie tak jest, to szczerze ci gratuluję. Mam
nadzieję, że między wami się ułoży i nie skończycie tylko na
stopie przyjacielskiej.
-
Zabawne, że to mówisz. A propo stopy przyjacielskiej. To
odprowadzając ją nasza rozmowa zboczyła na ciebie i Dee.
-
Ach tak?- wstrzymał oddech, bo uświadomił sobie coś ważnego.
Jak może unikać do końca życia Laytnera, skoro mają wspólnych
przyjaciół? No po prostu świetnie. Zawsze spotykali się całą
szóstką... i co teraz ma zrobić? Udawać przy wszystkich, że
wszystko jest w jak najlepszym porządku czy otwarcie nienawidzić
bruneta?
-
Samy jak zwykle powtarzała, że powinniście być razem. Ma co do
was takie silne przeczucie i się go trzyma. Wiesz, ona zawsze ma
rację, więc moglibyście spróbować. A nóż by coś z tego
było?- między nimi nastała chwila ciszy, którą w końcu
zdecydował się przerwać Ran.
-
Dee mógłby być ostatnim facetem na Ziemi, nasz związek mógłby
uratować świat, ale ja i tak nigdy bym na niego nie spojrzał tym
wzrokiem. Tak jak ty patrzysz na Riggs. Nigdy. Prędzej piekło
zamarznie niż ja i on się spikniemy. Nie wiem co mam zrobić, żeby
do tej idiotki dotarło co ja mówię. Gówno mnie obchodzi co twoja
dziewczyna uroiła sobie w głowie, to nigdy nie znajdzie prawa bytu
w rzeczywistości. Po moim trupie.
-
Dobra, przepraszam...- odpowiedział zmieszany Clancy. Nie
spodziewał się wybuchu przyjaciela, a raczej czegoś w stylu „Ta,
jasne”.
-
Najważniejsze, że tobie się wreszcie układa z tą kobietą, ale
musisz uważać. Znasz charakterek Samanthy, trudno ci z nią
będzie.
-
Tak, wiem, ale dam radę. Czego się nie robi z miłości.
Pożegnali
się jeszcze i rozłączyli. Cieszył się, że ta dziewczyna w końcu
przejżała na oczy, a może ktoś jej w tym pomógł? Najważniejsze,
że oboje są zadowoleni. Zapomniał się go zapytać do jakiej
kawiarni zabiera swoją ukochaną. Zastanawiał się czy była to
może „Pierwsza Gwiazdka”.
~*~
Nie
może tak żyć. Nie potrafi zachowywać się tak jakby nic się nie
stało. Koniecznie musiał zobaczyć się z McLane'm. Problem w tym,
że mężczyzna nie odbiera od niego telefonu. Cały Boży dzień do
niego wydzwania i zero. Miał tego serdecznie dosyć, jeśli czegoś
w tej sprawie nie zrobi to zwariuje. Od dwóch dni próbuje się z
nim bezskutecznie skontaktować, ale za każdym razem odzywa się
poczta głosowa, wysłał do niego ze sto sms'ów, ale dałby sobie
głowę obciąć, że Randy żadnego z nich nie przeczytał. W żadnym
z nich nie zawarł wyjaśnienia tego feralnego dnia, ale błagał,
tak błagał go o spotkanie w „Pierwszej Gwiazdce”. Miał na to
ostatni dzień. Jutro jest 27 grudnia i nic nie wyjdzie jeśli nie
spotkają się w niej dzisiaj. Koniecznie musieli to zrobić. Od
zawsze pragnął z nim tam iść w Boże Narodzenie, ale jak miał go
niby tam zaprosić. Odmówiłby mu, dlatego wolał nic się nie
odzywać niż się ośmieszyć, a potem czuć się niezręcznie w
jego towarzystwie.
Był
kompletną porażką. I on nazywa siebie mężczyzną? Derek w
przeciwieństwie do niego w końcu się przełamał i zaprosił
gdzieś ich przyjaciółkę tym samym pokazując jej co do niej
czuje. On tak nie potrafił, bał się odrzucenia, bo był pewny, że
próba zaproszenia na randkę Rana skończyłaby się właśnie
odrzuceniem. Ale dzięki Clancy'emu i Riggs zdał sobie sprawę, że
jeśli się czegoś bardzo mocno pragnie to nie można siedzieć z
założonymi rękoma i czekać na cud. Trzeba działać, starać się,
nawet jeżeli dostałby kosza, to powinien chociaż spróbować,
podjąć próbę, przejąć inicjatywę, a ni poddawać się już na
starcie. Takim zachowaniem niczego nie osiągnie. Tylko wtedy gdy
chodzi o Randy'ego zaczynał być kompletną sierotą i
nieudacznikiem. Tak mężczyzna na niego działał, paraliżował go
strach przed niepowodzeniem. A nie powinien taki być. Derek coś mu
uświadomił.
Był
późny wieczór, kilka minut po dwudziestej.
W
półgodziny znalazł się przez blokiem, w którym mieszkał
przyjaciel. Nie jechał autobusem, ponieważ chciał mieć więcej
czasu do przemyślenia sobie co zamierza mu powiedzieć i jak to
zrobi. Mimo całych trzydziestu minut intensywnego myślenia i
wyobrażania sobie każdego możliwego scenariusza i przebiegu
konwersacji nie potrafił dokładnie określić co chciał mu
powiedzieć. Powinien do tego wszystkiego dodawać, że kocha go od
kilkunastu lat? Ale czy teraz to coś by zmieniło? Pewnie mężczyzna
pomyślałby sobie, że kłamie, że zrobi i wmówi mu wszystko, aby
tylko ten mu wybaczył. Zapukał kilka razy a drzwi i czekał aż
ktoś mu otworzy. Błagał w myślach Boga, żeby przyjaciel mu
otworzył, wcześniej jakoś nie brał pod uwagę, że drzwi
pozostaną przed nim zamknięte. Nagle coś przeskoczyło w zamku od
drzwi. Potem klamka poszła w dół a przeszkoda ustąpiła pokazując
wykrzywioną w złości twarz Randy'ego i jego brązowe oczy
ciskające w niego gromami. Zlustrował go wzrokiem od stup do głów
po czym prychnął kpiąco. Cofnął się z zamiarem zatrzaśnięcia
mu drzwi przed nosem, jednak Dee szybko wsunął nogę pomiędzy
przeszkodę a framugę zatrzymując przyjaciela przez zniknięciem
wewnątrz.
-
Ała, Ran to boli- wysyczał przez zaciśnięte zęby gdy poczuł,
że jego stopa jest miażdżona.
-
Co ty nie powiesz?- próbował z całych sił zamknąć drzwi
specjalnie sprawiając Laytnerowi ból. Był wredny, ale czuł z
tego powodu cholerną satysfakcję i wcale nie było mu go szkoda.
-
Ja mówię, kurwa, poważnie! Już dobra, dobra, pójdę sobie, ale
mnie puść.
Wizja
tego gościa opuszczającego to miejsce i dającego mu święty
spokój była nader kusząca, więc postanowił się nad nim zlitować
i przestał pastwić się nad jego nogą. Poszerzył szparę między
futryną tak aby Laytner mógł wyciągnąć stopę, najwyraźniej
naprawdę go bolało.
-
Proszę, a teraz się wynoś.
Zdążył
powiedzieć tylko to, bo silne dłonie złapały jego ramiona i
bezceremonialnie wepchnęły go w głąb mieszkania. To działo się
tak szybko, że nawet dobrze nie zarejestrował zatrzaskujących się
drzwi. Prawie potknął się o własne nogi i upadłby gdyby mocne
ramiona nie zacisnęły się wokół niego. Gorący oddech owiał
jego kark, a on zadrżał. O co temu dupkowi chodziło? Po cholerę
on tu przylazł? Był tak zdziwiony jego zachowaniem, że nawet nie
potrafił się poruszyć. Dee ściskał go mocno i pewnie. Dawał mu
ciepło, chociaż sam mężczyzna był cały zziębnięty. Natomiast
to co się stało potem przyprawiło go o ciarki przebiegające po
kręgosłupie i oczy wychodzące z orbit.
1
harakiri
-
rytualne samobójstwo ze wstydu wykonywane przez rozpłatanie mieczem wnętrzności.
O nie, cliffhanger, dlaczego?! X'DDDD
OdpowiedzUsuńPaulina
Przeczytałem i jestem pod ogromnym wrażeniem... Nie wiem od czego zacząć. Może od przyznania, że bardzo rzadko pozostawiam swoje komentarze gdziekolwiek, a jeszcze rzadziej ich treść bywa pochlebcza.
OdpowiedzUsuńWiem, ze strony autora to straszliwa wada, ale przeważnie po prostu teksty, na które trafiam są utartą kopią kopii, która jest kopią kopii kopii... i szkoda poświęcać czas na opinie. Tutaj natomiast wszystko wydaje się idealnie wyważone: poczucie humoru, lekkość pióra, stosunek dialogów do opisów... Dawno niczego nie czytało mi się równie gładko i przyjemnie. I największa zaleta: autentyczność. Twoi bohaterowie są niczym żywcem przeniesieni z kart oryginalnej historii do nietuzinkowej fabuły zrodzonej w niebanalnej wyobraźni autorki. Chylę czoła i na pewno tu powrócę po więcej!
hermiona-hagrid.blogspot.com
Bardzo Ci dziękuję za komentarz. Nawet nie masz pojęcia jak mnie ucieszył :D Ja też dużo czytam i zgadzam się z twoją opinią. Jednak są teksty, autorzy których uwielbiam :) Starałam się stworzyć luźną historię, która mogłaby zdarzyć się w rzeczywistości. Niektórzy będą twierdzić, że mi się to udało, inni nie. Ale nie można dogodzić wszystkim od razu. Fajnie, że Gwiazdka Ci się spodobała :D
UsuńHej,
OdpowiedzUsuńDerek w końcu zaprosił Samanthe, wyznając swoje uczucia, Dee czyżby pocałował Rendiego, Ashlton to dupek i teraz to całkowicie udowodnił...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia