Hej Kochani! Przetrzymałam Was trochę, czego nie planowałam, tak wyszło. Ale może wzbudziło to w Was większy głód. Z tego powodu wrzucam rozdział dzień wcześniej, bo kto mi zabroni? :D
Dziękuję za komentarze :)
Wysokie
szpilki wydawały z siebie głośne dźwięki stukając o posadzkę.
Zgrabne nogi bez problemu utrzymywały się na eleganckich butach o
śnieżnobiałym kolorze jakby żadne wysokości nie były im
straszne. Kobieta kołysała zgrabnymi biodrami zwracając na siebie
uwagę okolicznych mężczyzn. Jej brązowe faliste włosy
utrzymywały się w ładzie za pomocą błękitnej spinki z kawałkami
kryształków. Kolor ten odpowiadał sukience przed kolano, której
gorset w kształcie serca nieco ciemniejszy od reszty ozdabiały
lśniące kamyczki o odcieniu wzburzonego morza. Dumnie wyprostowana
prezentowała się jak dama na włościach. Na różowych ustach
gościł szeroki uśmiech. Nie trudno było się domyślić, iż
promieniała szczęściem, a powodem tego było udane życie prywatne
jak i zawodowe. Każde wydarzenie mające miejsce w ostatnim czasie
dawało jej prawdziwą satysfakcję i radość, o które nikt z
rodziny jej by nie podejrzewał. Bijąca na kilometr pewność siebie
przeradzała się w arogancję, co z kolei tylko zachęcało Mirandę
do patrzenia na nędznych śmiertelników z góry oraz pastwienia się
nad służącymi i osobistą asystentką.
Żadna z
tych osób nie miała z nią łatwo, a już na pewno nie młodziutka
kobieta idąca za swoją pracodawczynią z podkulonym ogonem
obładowana dwiema ciężkimi walizkami. Caroline, bo tak nazywała
się osiemnastolatka, wyprzedziła kobietę i natychmiast otworzyła
przed nią szklane drzwi prowadzące na postój taksówek przed
lotniskiem. Przytrzymując drzwi musiała wytrzymać kujący ból w
nadgarstku, który coraz częściej i dłużej dawał o sobie znać,
zwłaszcza kiedy szatynka zwlekała z wyjściem testując
wytrzymałość podwładnej. Ponadto jedna z walizek wypełniona po
brzegi ubraniami, kosmetykami i wieloma innymi różnościami do
pielęgnacji ciała nie posiadała kółek umożliwiających
bezproblemowe prowadzenie, toteż zmuszona była przewiesić ją
przez ramię. Wyglądem przypominała wielbłąda z dwoma garbami i
tak też się czuła.
W ostatniej
chwili, gdy boląca dłoń odmówiła jej posłuszeństwa i
ześliznęła się z klamki zauważyła nad sobą ramię, które
powstrzymało drzwi przed niechybnym uderzeniem Mirandy. Kiedy
kobieta odeszła kilka kroków ona, podnosząc wzrok spostrzegła
krótko obciętego blondyna o zielonych oczach pochylającego się
nad nią. Świdrował ją wzrokiem parę chwil, po czym bez chwili
wahania odebrał ciężką torbę którą musiała taszczyć.
Skinieniem głowy dał jej do zrozumienia, że ma dotrzymać kroku
jego siostrze, a o wściekle żółtą torbę ma się nie martwić.
Poczuła jak kamień spada jej z serca, podziękowała Keithowi za
pomoc ciepłym uśmiechem i szybko podreptała do pani Mirandy.
- Co tak
długo?! – wrzasnęła wściekła kobieta rozglądając się w
poszukiwaniu pojazdu, który miał czekać na nich przed lotniskiem.
Wynajęli specjalny samochód, by nie musieć korzystać z taksówek.
Co to to nie!
- Jesteś w
gorącej wodzie kąpana. Musimy poczekać, bo o tej godzinie na
drogach same korki. Bądź cierpliwa – powziął mężczyzna nic
sobie nie robiąc ze zdenerwowania siostry, w końcu rządzenie się,
rozkazywanie innym i zwalanie całej winy na nich było na porządku
dziennym. Nie zdziwiło go zachowanie Mirandy. – Spędzimy tu
najbliższe pięć dni, nie ma powodu do nerwów, zdążysz jeszcze
pobiegać po sklepach – ziewnął przeciągle wyobrażając sobie,
że wchodzi już do hotelowego pokoju i przykrywa się kołdrą aż
po czubek głowy. Był wykończony podróżą, bo siostra nie dawała
mu zaznać spokoju. Od jakiegoś czasu ich rozmowy, a ściślej,
rozmowy w rodzinie nie odbiegały od jego osoby na krok. Był
wykończony psychicznie, ale ani kobiecie obok, ani rodzinie, do
której wkrótce zaliczać się będzie Andrea nie wspomniał o
swoim złym samopoczuciu, gdyż znał stałe powiedzenie rodziców.
„Miłość jest lekarstwem na wszystko”. Może, ale on przez tą
„miłość” skończy w grobie.
Jego twarz
wyglądała na beznamiętną, pozbawioną jakichkolwiek emocji.
Zielone oczy lśniły wypełniającą je pustką. Wydawało mu się,
że nie prowadzi już życia, a egzystencję, która z upływem
bezlitosnego czasu stawała się nie do zniesienia. W sercu odczuwał
skrajną pustkę, choć nie wiedział, czego tam w środku może
brakować. Ma rodzinę, przyjaciół, narzeczoną, z którą niebawem
się pobierze... i która urodzi mu dziecko. Przeklął w myślach,
bo od kiedy dowiedział się, iż zostanie ojcem stał się właśnie
taki. Jakby rzeczy sprawiające mu przyjemność po tej informacji
przestały go cieszyć. Jego dusza opuściła ciało i dryfowała
gdzieś ponad nim pragnąc wyrwać się z ciasnej klatki,
przypominającej wielkością oraz kształtem postać człowieka.
Ilekroć widział Andreę coś w nim krzyczało, chciało trzymać
się z daleka od niej, porzucić ją, opuścić raz na zawsze.
Odpędzał te podłe chęci zapełniające go negatywnymi
przemyśleniami. Musiał brać trzeźwy osąd na wszystko, a
zwłaszcza odpowiedzialność spoczywającą na nim.
- Najpierw
wypiję drinka, później pójdę na shopping, do kosmetyczki, do
manikiurzystki, na masaż, następnie do restauracji wegańskiej –
zabijając czas oczekiwania na samochód Owen wyliczała na palcach
czynności w porządku chronologicznym, które podejmie po dotarciu
do hotelu. Miała nadzieje zostać tam powitana jak hollywoodzka
gwiazda.
- Ja
spasuję. Dzisiaj nie ruszam się z pokoju na krok – zaoponował,
ponieważ znał ją i zdawał sobie sprawę, że do wszystkich
swoich planów wlicza również jego. A na obecną chwilę rozrywka
nie wchodziła w grę. Nie ma na to siły.
- Jak
możesz?! – słysząc sprzeciw odwróciła się gwałtownie prawie
uderzając markową torebką Caroline. Czym oczywiście nie przejęła
się ani odrobinę. Natomiast Keith zwrócił jej na to uwagę i
poprosił nieobecnym tonem, żeby nie wyżywała się na ludziach,
którzy dla niej pracują.
Zmarszczyła
brwi posyłając bratu i młodej kobiecie usta wykrzywione w
pogardzie. Nie zdążyła wszcząć awantury, bo ukradkiem
zaobserwowała jak znajoma jej osoba przekracza wyjście jakby
kierując się w ich stronę. Nagle wyprostowała się dumnie, a
złowroga mina przeobraziła się w pełną kpiny i szyderstwa.
Podparła się w boki zadzierając wysoko głowę.
Keith
dostrzegając tą błyskawiczną zmianę nastroju powędrował za nią
wzrokiem. Niezbyt go zaskoczył widok swojego wieloletniego rywala –
co w tym dziwnego, skoro mężczyzna jest łyżwiarzem
przyjeżdżającym na każde zawody – więc w przeciwieństwie do
siostry nie wykazywał nim większego zainteresowania. Po prostu się
na niego patrzył, przybierając dość neutralną pozycję, ale
widać nawet to nie spodobało mu się, gdyż posłał jemu i
Mirandzie nienawistne spojrzenie rzucające ostre jak brzytwa
sztylety. Postanowił to zignorować jak zwykł robić, próbując
uniknąć konfliktu. Natomiast starsza od niego o rok kobieta
czerpała wielką frajdę grając Castelli na nosie. Bez względu na
uroczystość, w jakiej na siebie wpadali musieli walczyć. On już
przywykł, iż „kolega” z branży traktuje go jak największego
wroga, toteż nie pozostawał mu dłużny. W tym jednak momencie nie
miał ochoty na nic, nawet na życie, a co dopiero kłótnie z
kłopotliwymi ludźmi.
Jak za
sprawą czarodziejskiej różdżki przed nimi zatrzymał się czarny
luksusowy pojazd, którego wyczekiwali. Nie angażując się w zabawę
siostry i Castelli zadowolony otworzył bagażnik i wpakował do
niego cały bagaż jaki zabrali ze sobą z domu w Filadelfii.
Dziewczyna również posiadała małą torbę z najpotrzebniejszymi
rzeczami, więc pozwolił sobie ją odebrać i wpakować do
samochodu. Nie odzywał się, lecz skinieniem głowy dał znak
Caroline, by zajęła miejsce za kierowcą. On usadowił się obok
niej, tak na wypadek, gdyby siostra chciała się poznęcać nad Bogu
ducha winną asystentką. Na nią czekało siedzenie obok kierowcy.
- Miraś,
sądziłem, że masz lepsze rzeczy do roboty niż zawracanie sobie
głowy jakimś beztalenciem! – krzyknął wystarczająco głośno,
że osoba, o której mówił zacietrzewiła się i już chciała coś
dodać od siebie. Jednak ku swojemu zdziwieniu czarnowłosy
mężczyzna powstrzymał Castellę przed wykrzykiwaniem obelg.
- Idę,
idę.
* * *
Noc w Salt
Lake City była spokojna i cicha. A przynajmniej tak to wyglądało z
pięćdziesiątego piętra hotelu „Aurora” słynącego z
odwiedzających go sportowców. Z półkolistego balkonu rozpościerał
się widok na zachodnią cześć miasta, która obfitowała w miliony
świateł i neonów. W pobliżu nie było drzew, jedyne co można
było dostrzec to piętrzące się budynki różnej wielkości i
kształtu. Wieżowce lub drapacze chmur zasłaniały widok mniejszych
bloków oraz domostw. Gra świateł przybrała olbrzymią
powierzchnię w centrum. Przy takiej ich ilości pomylić się można
co do pory dnia, gdyż noc tutaj była równie jasna i przejrzysta co
dzień. Z perspektywy Keitha opierającego się o barierkę i
obserwującego widok miasto dosłownie spowijały płomienie ognia.
Obraz ten był zarówno imponujący jak i denerwujący, ponieważ
przez nieograniczony niczym blask na żółtym niebie nie sposób
było odnaleźć chociaż jednej gwiazdy. Mimo wysilania wzroku
dokonanie tego było wręcz niemożliwe. Tej nocy nieboskłon był
bezchmurny, powietrze na zewnątrz przyjemne i orzeźwiające, w
przeciwieństwie do apartamentu, w którym było duszno, ale nie
chciało mu się szukać po omacku klimy, aby nie zbudzić Mirandy.
Rozczarowany
powrócił na leżak. Położył się na nim bokiem biorąc ze
stolika lampkę białego wina wytrawnego. Upił końcówkę, która
mu została po czym odłożył szklane naczynie na swoje
dotychczasowe miejsce. Mlasnął kilka razy i oblizał usta
delektując się resztką kwaśnego smaku. Tym razem przekręcił się
na plecy, ręce włożył za głowę i leżał w sposób, który dla
niego był idealny do głębokich rozmyślań, a tych miał niestety
całkiem dużo. Wzdychając zamknął oczy i pozwolił sobie wrócić
kilka godzin w przeszłość.
-
Żartujesz?! Jak to nie idziesz ze mną na shopping? Obiecałeś,
Keith! – wrzasnęła Miranda swoim piskliwym głosem wprost do
jego ucha. Znajdowali się w salonie, on usadowił się wygodnie
próbując pozbierać myśli, jednakże ona uniemożliwiała mu to.
Caroline przyglądała im się przez moment, aby zaraz zniknąć z
pola rażenia w przydzielonej jej sypialni. Wykrzywił się i
odepchnąwszy od siebie starszą siostrę poderwał się z fotela.
Chciał odejść od niej jak najdalej, ale ciągnęła się za nim
jak ogon za kotem.
- Nie
przypominam sobie żebym składał jakieś obietnice. Raczej
mówiłem, że dzisiaj nie zamierzam opuszczać hotelu. Jestem
zmęczony i chcę spać
Nie
minęło dziesięć minut od kiedy, po zameldowaniu się w recepcji,
znaleźli się w apartamencie. On nie zdążył zapoznać się z
wystrojem wnętrza, bo wyczerpany padł na pierwszy lepszy fotel.
Odpoczynku jednak nie zaznał, bo ktoś go dręczył swoim paplaniem.
-
Miałabym iść na shopping sama? – oburzyła się, gdyż
zachowanie brata było nieprawdopodobne. Nigdy wcześniej nie
odmawiał zakupów, a teraz... Jakby w ciągu ostatnich dni zmienił
się nie do poznania. To nie był już ten sam Keith, z którym się
wychowywała.
- Miło
wiedzieć, że nie poradzisz sobie beze mnie – puścił jej oczko
i nie zwlekając zamknął się w swojej sypialni. Następnie
przekręcił klucz chcąc mieć pewność, że Miranda nie wtargnie
do środka niczym burza z piorunami. Lecz jak się domyślał
kobieta zaczęła walić w drzwi i wydzierać wniebogłosy. W ogóle
się tym nie przejął będąc przyzwyczajonym, że w ten właśnie
sposób dostawała wszystko czego zapragnęła. Założył
słuchawki, w których natychmiast poleciała muzyka klasyczna.
Położył się na łóżku czekając aż odgłosy zza ściany
ucichną.
Z jednej
strony poczuł delikatne wyrzuty sumienia, bo Miranda zamiast dręczyć
jego zajmie się Caroline, a przecież ta dziewczyna nie mogła się
jej postawić biorąc z niego przykład. Mógł się założyć, że
po raz kolejny zrobi z niej swojego tragarza i każe kroczyć za sobą
ładując na nią coraz to więcej torebek z ubraniami. Mimo że było
mu jej szkoda, to osiemnastolatka pozwalała sobą pomiatać i nigdy
tego nie przerwała, a on jest ostatnią osobą, która chciała się
do tego mieszać. Nawet jeśli robi to wszystko, bo potrzebuje
pieniędzy to nie jego broszka. On na jej miejscu znalazłby inną
robotę.
Nie
zdawał sobie sprawy kiedy zasnął, ale po obudzeniu stwierdził, że
jest już noc. Wyszedł z pokoju. Zrobił obchód całego
apartamentu, co pozwoliło mu zauważyć, że siostra bezpiecznie
zrobiła zaplanowane wcześniej rzeczy i bezproblemowo wróciła do
hotelu. Mogła grać mu na nerwach niewyobrażalne, ale to jednak
rodzina, nie opuściłby jej w potrzebie. W osobnym pokoju otaksował
wzrokiem śpiącą postać Caroline. Dziewczyna spała rozłożona na
pojedynczym łóżku w ubraniach, które nosiła w ciągu dnia.
Musiała być wykończona, bo nie wzięła prysznica ani się nie
przebrała. Jej pracodawczyni z pewnością przeciągnęła ją po
jednej trzeciej miasta. Zachodził w głowę, dlaczego tak uparcie
trwała w pracy, gdzie jest traktowana jak robak nadający się do
zgniecenia, rozdeptania.
Koniec
końców po szybkim prysznicu skierował się na balkon wraz z
jedynym towarzyszem, na którego miał teraz ochotę. Opróżnił w
pojedynkę pół butelki wina. Kręciło mu się w głowie. Nie był
mistrzem w piciu, tym bardziej teraz nijak mu to nie pomagało.
Potęgował pragnienie zapadnięcia w sen, a na to nie planował
pozwolić. Jeszcze nie teraz. Zresztą, czy udałoby mu się to jeśli
wszystkie jego myśli wypełnia narzeczona i ich nienarodzone
dziecko?
Od
czterech dni, tyle czasu minęło od kiedy dowiedział się o swojej
przyszłej roli, był kłębkiem nerwów. W wieku dwudziestu trzech
lat zostanie ojcem, choć się o ten przywilej
nie prosił. Zobaczywszy zadowolenie na twarzy Andrei po zdradzeniu
tej niebywałej niespodzianki nie śmiał się odezwać. W drodze do
domu również milczał, jak i przez resztę dni. Próbował dać tym
do zrozumienia pozostałym, że nie czuje się szczęśliwy z tego
powodu, aczkolwiek zrobić tego nie mógł. Samego siebie zasypywał
pytaniami, dlaczego nie jest szczęśliwy, dlaczego nie odczuwa
satysfakcji. Właśnie wtedy zrozumiał, że presja wywierana przez
otaczających ludzi przytłaczała go. Lecz jak miałby ich
poinformować, że nie chce dziecka z kobietą, która jest dla niego
obojętna? Niedopuszczanie do siebie prawdy miało przykry finał.
Być może, gdyby poprowadził z rodziną na spokojnie rozmowę i
wytłumaczył jak się czuje zanim doszło co do czego, odpuściliby
mu. Wykazaliby zrozumienie i poparliby jego decyzję.
- Czy matka przegoniłaby wymarzoną synową? Czy
Miranda stanęłaby po mojej stronie, a nie najlepszej przyjaciółki?
Czy ojciec przepuściłby okazję do wzbogacenia się o nowe
kontrakty z rodziną Andrei? – jego rozmyślała wydostały się z
umysłu i zostały wypowiedziane na głos. A to tylko udowadniało
mu jak idiotycznie brzmiały pytania. Odpowiedź była nadzwyczaj
oczywista. – Pewnie, że nie.
Westchnął
ciężko jakby na jego barkach spoczywała odpowiedzialność za
miliony istnień, za całe zło tego świata i za nienawiść
nienarodzonego jeszcze dziecka do niego, bo ojciec go nie chce.
Złapał się gwałtowanie za głowę, by nie zacząć nią rzucać
we wszystkie strony oraz żeby nie uderzyć nią w coś twardego i
niebezpiecznego. Tracił zdrowy rozsądek. To prawda, nie kocha
Andrei i nigdy nie pokocha kobiety, z którą jest zmuszony związać
się węzłem małżeńskim. Nigdy nie wybaczy rodzinie, bo postawiła
go w takiej a nie innej sytuacji. Nigdy nie wybaczy sobie, bo
dopuścił, by narzeczona zaszła w ciążę. Nie zorientował się
nawet kiedy mogło do tego dojść. I nigdy nie pozwoli, by jego
dziecko poczuło się przez niego niekochane. Nigdy go nie opuści,
mimo że z jego matką nie będzie łączyć go miłość, a poczucie
odpowiedzialności i obowiązek.
Chwila spędzona w samotności pozwoliła mu poukładać
myśli na co miał nadzieję. Udał się. Już wie co zrobi i jak
będzie wyglądała reszta jego życia. Sam nie wiedział jaki był
powód, ale uśmiechnął się pod nosem. Jakby zrozumiał, odnalazł
przeznaczoną mu drogę i nią musiał się kierować. Tym razem to
nie jego dobro będzie najważniejsze, ale dziecka i dokona
wszystkiego, by jego pociecha była szczęśliwa. Uczyni mu zadość
nawet za cenę własnego szczęścia.
* * *
- Ten facet tylko gada i gada i gada – marudził Rene
mając wypisane na twarzy znudzenie i niecierpliwość. Przechadzał
się po dużej kuchni urządzonej w stylu minimalistycznym,
stworzonym wprost dla niego. Nie bez przyczyny wybrał hotel
„Aurora” posiadający rozmaite wystroje wnętrz, od tych bogato
zdobionych do takich jak to. Białych z brązowymi elementami jak
drzwi, bez zbędnych dodatków oszpecających skromny wyrafinowany
design.
On i Charles zakończyli właśnie rozmowę
telefoniczną z Arkady'm – trwającą ponad godzinę – który
zadzwonił żądając informacji o podróży i zakwaterowaniu. Mieli
go na głośniku, więc bez przeszkód każdy z nich mógł się
wypowiedzieć, choć z ich strony nie było to znowu takie „bez
przeszkód”. Kolejny raz w tym dniu wszczęli awanturę, bo jeden
wchodził drugiemu w zdanie. Nie obyło się, rzecz jasna, bez
wyzwisk, ale starszy mężczyzna szybko zakończył ich animozje.
Dyskutując z nimi chodziło mu przede wszystkim o dodanie
łyżwiarzowi pewności siebie. Poradził mu również, by wyszedł
na miasto, bo do zawodów zostało parę dni, i rozeznał się w
sytuacji. Miało to na celu poznanie konkurencji, o której Rene nie
posiadał żadnej wiedzy, a byłby ona przydatna. Jednak młody
mężczyzna zaoponował, gdyż – według niego – wygra złoto z
palcem w nosie i wtedy on i synalek trenera będą mogli się
rozstać. Nie potrzebował znajomości o swoich przeciwnikach, bo
jest najlepszym łyżwiarzem wszech czasów.
-
Mój ojciec chce ci pomóc, nadęty jak balon dupku – syknął
brunet przewracając oczyma. Wstając z krzesła w kuchni kątem oka
zauważył, że na tarczy zegara jest już po północy. Ziewnął
przeciągle. Nim zdążył się odwrócić jego oko wykryło coś
jeszcze, tym razem bardziej interesującego niż godzina. Wysoki, z
rozczochranymi włosami mężczyzna przeciągał się. Podniesiona
koszulka ukazywała mięśnie lędźwiowe, krótkie spodenki
opuszczone poniżej pasa – wąskie seksowne biodra, a rękawy
t-shirtu – tricepsy. Oczyma wyobraźni dorysował sobie resztę
skrywaną pod ubraniami i niewiele brakowało, a jęknąłby na samą
myśl. Wyobraził sobie dobrze widoczne obojczyki, muskularna klatkę
piersiową, płaski umięśniony brzuch oraz kości bioder i ich
linie zbiegające się w dół i tworzące literę V. Przełknął z
trudem ślinę odwracając się od podniecającego widoku plecami,
by powód jego wzwodu niczego nie dostrzegł. Przykleił się do
lodówki udając, że czegoś szuka, pragnąc zapaść się pod
ziemię. Nigdy nie stanął mu tak szybko mając przed sobą nagiego
mężczyznę, jak teraz kiedy połowa tego cudownego ciała
pozostawała zasłonięta, a działała jedynie jego fantazja.
- Mam to gdzieś – fuknął odwracając się w stronę
buszującego w lodówce bruneta. – Ty zawsze wolałeś solistów
bardziej niż pary taneczne, więc możesz się ze mną podzielić
informacjami. Chociaż czy to takie konieczne? – rozłożył ręce
w boki udając wszystkowiedzącego. – Będziesz coś tu jeszcze
robił?
- Czemu pytasz?
- Bo przykleiłeś się do tej lodówki jak magnes.
- Szukam czegoś – odpowiedział wymijająco szybko
wyciągając butelkę z zimną wodą dla pretekstu. Niepostrzeżenie
przyłożył ją sobie do krocza, a wtedy nim wstrząsnęło.
Nieprzyjemne ciarki przeszły mu po plecach, ale przynajmniej wzwód
zniknął. Ostatni raz zmierzył wzrokiem łyżwiarza zabierającego
z zamrażarki loda na patyku i kierującego się do swojej sypialni.
Nie odezwał się już do niego więcej, zatem i on
milczał. Trzask drzwi upewnił go w przekonaniu, iż mężczyzna
trafił do pokoju. On wyczerpany oparł się dłońmi o blat i
pochylił głowę. Wziął kilka głębokich wdechów i doszedł do
jednego wniosku. Ma ochotę na seks. Dawno tego nie robił, a
podniesione przez blondyna ciśnienie szybko nie zniknie, ponadto
mają spędzić ze sobą przeszło pięć dni. Z pewnością będzie
to długa droga przez mękę, w której to będzie musiał użyć
wszystkich swoich hamulców zarówno w popędzie seksualnym jak i
moralnych.
- Ma idealne ciało, urody mu nie brakuje, nic tylko
brać. Jednak najbardziej ujmuje mu paskudny i podły charakter.
Gdyby nie to... Mógłbym się zakochać – mruczał rozeźlony pod
nosem mając pewność, że może sobie na to pozwolić.
Uświadomienie sobie, że zakochanie się w Castelli nie byłoby
takie złe bardzo go zdziwiło. Pal licho, że facet jest hetero –
choć w hetero jeszcze nigdy się nie zakochał, bo w nich nie
gustował – najgorsze w tym wszystkim był naprawdę okropny
charakter. A sam seks z kimś takim...
O czym on do diaska myśli?! Castella to skończony
drań, który myśli tylko o sobie. Nie obchodzą go uczucia innych.
Zdanie i opinie reszty ludzi ma w dupie. Nie przejmuje się niczym,
nawet jeśli to mogłoby zagrozić jego karierze. Taki właśnie
jest, on to po prostu wiedział. Był zniesmaczony samym sobą i
głupimi wymysłami na temat ich możliwej relacji. Musiałby być
skończonym kretynem, gdyby ulokował uczucia w łyżwiarzu. To nie
jest osoba, która potraktowałaby go dobrze. Już wcześniej dał
dowód, że Charlie go obrzydza z powodu orientacji seksualnej oraz
że nie okaże mu szacunku. Więc gdzie tu miejsce na myślenie o
seksie z nim.
Z głową pełną tego typu rozmyślań zaparzył wodę,
by zrobić sobie herbaty z usypiającymi ziołami, którą zwykł
zażywać przed snem. Następnie pomaszerował do sypialni i tam
połknął przepisane przez lekarza leki. Poczuł, że zaczyna nużyć
go sen, ale z doświadczenia wiedział, że to złudne odczucie i
prędzej świt nastanie niż on zaśnie. Toteż wziął do łóżka
komórę i leżąc na boku przeglądał sieć.
Gdzieś w głowie zakiełkowała mu myśl, że chciałby
usłyszeć głos Ivana, który drze się do słuchawki z tekstem
„Myślałeś, że tak łatwo się mnie pozbędziesz,
przystojniaczku?” Desperacko wręcz pragnął, by tak się stało.
Albo chociaż, by przyjaciel wysłał mu smsa z podobną informacją.
Potrzebował gwarancji, że mężczyźnie nic nie grozi i nie dzieje
mu się krzywda. Obiecał sobie i jemu, że nie odezwie się
pierwszy, bo ostatnim razem, gdy się widzieli ostro się na niego
wkurzył, a miał dobry powód. Bard natomiast nie posiadał
wytłumaczenia, dlaczego od dłuższego czasu nie daje znaku życia.
Za wszelką cenę nie dopuszczał do siebie bardzo prawdopodobnego
czarnego scenariusza, uważając, że w ten sposób oszczędzi sobie
cierpienia, ale było to chyba największe kłamstwo jakie mógł
wymyślić.
Resztę nocy spędził na powracaniu wspomnieniami do
feralnego dnia, kiedy to pod naporem negatywnych emocji, stresu i
żalu rozpłakał się niczym małe dziecko. Melinda McCartney,
przyjaciółka Castelli użyczyła mu ramienia do wypłakania oraz
dobroci, która wypełniała całe jej serce. Z tajemniczego powodu
otworzył się przed nią i zwierzył. Kolejny raz udowodnił sobie,
że gdy już się przywiąże do jakiegoś człowieka to nie puści
do końca Świata. Żywił do siebie pretensje uważając, że zbyt
łatwo ulega emocjom, wstydził się swojej wrażliwości i płakania
w trudnych sytuacjach. Według wielu mężczyźni nie powinni
okazywać słabości, a on posiadał ich wiele. W duchu dziękował
Bogu, iż na czas „żenującego przedstawienia” łyżwiarz
zniknął pokoju i nie był uczestnikiem tego wydarzenia.
-
Mężczyzna, o którym mówisz jest twoim partnerem? Kochasz go? Czy
to dlatego...
-
Kocham go.
Zwlekał,
lecz odpowiedział zgodnie z prawdą. Dlaczego miałby kłamać?
Mówili o Ivanie, o mężczyźnie, który był mu bardzo drogi. Dla
którego zrobiłby wszystko, w końcu cały czas usiłował mu pomóc.
Inna sprawa, że nie szło mu to lekko, a Bard niczego nie ułatwiał.
Nie wyobrażał sobie innej reakcji. Zerknąwszy na kobietę oraz jej
rozpromieniony uśmiech i zadowolone oczy doszedł do wniosku, że
ona nie zrozumiała co miał na myśli. Szybko musiał sprostować
jej przesadnie szczęśliwą reakcję.
-
Kocham go jak brata.
-
Słucham? – nie ukrywała swojego głębokiego zdziwienia.
-
Dla mnie to oczywiste, bo wiem to, ale ty pomyślałaś...
-
Że jesteście razem – dokończyła. Zaczerwieniła się
nieznacznie na policzkach orientując się jak wielce się pomyliła.
Charlie pokazał jej nieśmiały uśmiech i ponownie rzekł:
-
Jest dla mnie jak młodszy brat. Kocham go, lecz nie romantyczną
miłością. On wyzwala we mnie instynkt opiekuńczy, zawsze muszę
się o niego troszczyć, jak starszy brat.
kiedy pojawi sie cos nowego?
OdpowiedzUsuńMoże za miesiąc albo dwa, bo krucho z komentarzami pod tym rozdziałem. Ale powiem Ci, że Twoje pytanie mnie zmotywowało i 12 rozdział pojawi się jutro :)
UsuńPozdrawiam
Mała korekta, będzie w niedzielę. Myślałam, że dzisiaj sobota :D
UsuńJejku jak się ciesze, ze udało mi się skomentować. Rozdział mi się podoba i tupie nogami na kolejny! Przepraszam, że tak długo musiałaś czekać, ale wakacje i te sprawy. :)
OdpowiedzUsuńRozumiem :D Są wakacje, więc dużo osób wyjeżdża, ale mimo to fajnie poczytać komentarze, kiedy chce się zmotywować do pisania :)
UsuńPozdrawiam
Współczuję Kaithowi, wplątał się w nieciekawą sytuację. Rodzina i plany małżeńskie tak go przytłoczyły, że przestał kochać Andrea, ale weźmie z nią ślub dla dobra dziecka. W ogóle jestem ciekawa, czy Andrea jest w ciąży? Już wtedy wydawało się to podejrzane.
OdpowiedzUsuńCharles w końcu przyznał się, że Rene pomimo wrednego charakteru pociąga go :) Jestem ciekawa, jakb zareagował Rene, gdyby zobaczył podniecenie Charlesa, jego reakcja mogłaby być bezcenna :D
Rene z tą swoją nadmierną pewnością siebie jest upierdliwy, rozumiem wiarę we własne siły, ale on już przesadza.
Czy Rene słyszał, że Charlas kocha Ivana jak brata? Chyba nie, skoro ciągle rozpamiętuje to wyznanie.
Dużo weny :)
Pozdrawiam :)
Czasami dzieci są przytłoczone oczekiwaniami rodziców i pozwalają kierować swoim życiem albo robią wszystko, czego pragną dla nich rodzice. Keith chce, by ojciec i matka byli z niego dumni, a jest na to lepszy sposób niż spełnienie ich marzeń dotyczących jego życia? On uważa, że nie.
UsuńCóż... Keith szczerze wierzy, że Andrea jest w ciąży, bo dlaczego miałaby kłamać? I tak musiałby za nią wyjść prędzej czy później. Poza tym byli parą, więc to logiczne, że sypiali ze sobą. A jak dobrze wiadomo, nawet przy ścisłej antykoncepcji wpadki się zdarzają.
Oj tak, Rene jest upierdliwy. Zanim coś do niego dotrze minie trochę czasu.
Pozdrawiam :)
Hej,
OdpowiedzUsuńwspaniale, jeśli Keith nie chciał uczestniczyć to po co ten komenrarz... ojć Charlie uważaj bo jak Rene zobaczy to nie będzie za ciekawe... a co z Benem? no i wątpię, że Rene słyszał, że to jest braterska miłość
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia
Hej,
OdpowiedzUsuńwspaniale, Charlie uważaj bo jak Rene zobaczy to nie będzie za ciekawe... a co z Benem? no i wątpię, że Rene słyszał, że to jest braterska miłość jednak...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Iza