Hej Kochani! Wiem, dawno mnie nie było. Tęskniłam za wrzucaniem dla Was rozdziałów, na szczęście wróciłam tak jak obiecałam. Na początek chciałabym podziękować Wam wszystkim za cierpliwość (przeze mnie wymuszoną), za każdy Wasz komentarz i za to, że jesteście. Mimo że czasami nie odpisuję na większość, to jestem podekscytowana, gdy je widzę i dostaję. Są osoby, które pod każdym rozdziałem zaznaczają swoją obecność i to mnie bardzo cieszy. Mam nadzieję, że ci z Was, którzy po prostu czytają bez ujawniania się, również czerpią przyjemność z czytania moich tekstów.
Wracam z nową porcją twórczej weny, zapałem i wielkimi chęciami, których wcześniej mi brakowało.
Nie obiecuję, że będę wrzucać kolejne części historii regularnie, ale na tyle, abyśmy - Wy i ja - byli zadowoleni. Zapraszam na rozdział :D
Swoje
ogromne zdziwienie Rene ukrył, zakładając na twarz maskę
obojętności, sprawiającej wrażenie, że zaistniała sytuacja
wcale go nie obchodzi. Usta ułożone były w kreskę, która w żaden
sposób nie zdradzała emocji. Siedział nieruchomo w fotelu jak
dotychczas. Grając niewzruszonego drania, którego serce otaczała
lodowa powłoka, nie dawał po sobie poznać, że jego również
ruszyły słowa Daekina. Przyglądał się mu uważnie stwierdzając,
że po raz pierwszy widzi płaczącego mężczyznę, po którym tego
rodzaju zachowania w ogóle by się nie spodziewał.
Brunet
pochylał się nad podłogą, owijając swoje ciało ramionami jakby
chciał ochronić siebie przed całym złem świata, a to miałoby mu
pomóc. Kulił się, drżał, pięści zaciskał na czarnych
spodniach, tak mocno, że pobielały mu kostki. Nic nie zapowiadało
końca jego płaczu i pociągania nosem. Nie miał w sobie ani jednej
cząstki tego niepodległego, silnego, zbuntowanego faceta
potrafiącego poradzić sobie niezależnie od sytuacji. Jak wcześniej
Deakin przypominał mu zatwardziałego członka gangu motocyklowego,
pod wzrokiem którego wszyscy kulą się ze strachu, tak w chwili
obecnej, wyglądał na bezbronne dziecko. Rene wydawało się, że
albo sobie żartuje, albo nagromadziło się w nim tak wiele emocji,
że nie dał rady ich dłużej hamować. Co do pierwszej teorii, to
dlaczego miałby żartować? To nie w jego stylu. Druga opcja to
taka, że w mężczyźnie dusiło zbyt wiele negatywnych uczuć, a
jak wiadomo, ostatecznie musiały znaleźć ujście. Był prawie
pewien, że pierwsza alternatywa nie miała tu nic do rzeczy. On był
przekonany, że chyba każdy facet wolałby w takich okolicznościach
nie mieć żadnych świadków, pozostając samemu w czterech
ścianach. Przynajmniej on by wolał.
Lustrując
wzrokiem żałosną postać, zachodził w głowę, jakie okoliczności
spotkały trenera wywołując jego wybuch. Wątpił, że dowie się
tego, jedynie się na niego patrząc. W przeciwieństwie do jego
postawy, która nakazywała, by trzymał się z daleka pozostając
biernym, Melinda rozumiejąc, że z nowym znajomym nie dzieje się
najlepiej, postanowiła interweniować.
Pochylała
się nad nim, mówiła do niego łagodnym głosem uspokajając go.
Przytulała, głaskała po głowie i plecach zapewniając, że nie
jest tak źle i wszystko uda się jeszcze naprawić. Nie żeby
którekolwiek z nich miało pojęcie co trapi Deakina i spędza mu
sen z powiek. Po prostu powiedziała to, co być może podniosłoby
mężczyznę na duchu. Słowa pocieszenia miały na celu dodanie
otuchy i świadomości, że nie jest się samemu z problemami. Różne
osoby różnie na nie reagowały, jedne uważały, że ich nie
potrzebują, inne nie wierzyły w firmową formułkę, którą
powtarzało się każdemu, a jeszcze inni... byli jak facet siedzący
nieopodal niego. Uspokajali się słysząc słowa płynące z głębi
serca nawet jeśli pochodziły one od nieznajomego.
Poczuł
dziwną ulgę dostrzegając, że płacz trenera ustaje, a on sam
prostuje się i opiera ciężko o oparcie kanapy. Na jedną chwilkę
kąciki ust Rene podniosły się, a oczy nie wyglądały jakby
rzucały sztyletami. Były... łagodne. Kolejnym uczuciem jakie
pojawiło się w nim to poczucie winy. Poniekąd żałował, że
zachował się jak sopel lodu, który nie robi nic poza biernym
przyglądaniem się otoczeniu. Mógłby chociaż powiedzieć coś
pokrzepiającego, lecz słowa uwięzły mu w gardle i wydobycie z
siebie najmniejszego dźwięku było niemożliwe. Nic sensownego nie
przychodziło mu do głowy, jakby patrząc na cierpiącą osobę miał
w niej pustkę, nicość. Przypominał twardy sopel, który jest
zdolny jedynie do spadnięcia komuś na głowę i okaleczenia go.
Być może
pewne poczucie winy wzięło nad nim górę i zmusiło, by udał się
do kuchni po paczkę chusteczek, które leżały zapakowane w
szufladzie aneksu kuchennego. Nie teoretyzując dlaczego, wziął
małe opakowanie z zamiarem podania go wykończonemu mężczyźnie,
który z pewnością nie był zadowolony ze swojego obecnego stanu.
Zdziwił sam siebie robiąc coś, nawet najmniejszą drobnostkę, ale
dla innego człowieka, pomimo że nie pałał do niego sympatią.
Nieoczekiwanie
zatrzymał się przed wejściem do pokoju, chciał usłyszeć coś,
co Deakin przypuszczalnie powie. Był ciekaw, a wiedział, że jego
osoba w pokoju sprawiała zgęstnienie atmosfery i nie sprzyjała
żadnej rozmowie. Podsłuchiwanie jest złe, bo narusza się czyjąś
prywatność, ale... Chciał wiedzieć. Zapominając kompletnie o
paczce chusteczek w ręku, przykleił się do zewnętrznej ściany
pokoju.
- Mogę nie
być odpowiednią osobą, by wysłuchać twoich problemów, lecz
chciałabym żebyś wiedział, że możesz płakać i powiedzieć o
wszystkim co cię boli, jeśli tylko tego chcesz – spokojny głos,
którym mówiła Melinda stopniowo uspokajał i działał kojąco na
zranioną duszę.
- Nie lubię
wchodzić w tematy dotyczące mojego życia z obcymi... ale z
jakiegoś powodu myślę, że mogę ci zaufać. Ty naprawdę jesteś
aniołem, Melindo.
Kobieta
uśmiechnęła się szczerze na tak serdeczny komplement. Nie był
tylko jakąś pochwałą lub próbą zdobycia uznania, jej
przychylności, był prosto z serca. Człowiek otwierający przed
kimś serce wierzy, że nie zostanie ono rozerwane na wiele kawałków
przez to że komuś zaufał, lecz będzie bezpieczne w czyichś
rękach. Charlie mógł na niej polegać, pokładać w niej ufność.
Od lat była powierniczką najskrytszych tajemnic Rene, więc brunet
nie musiał się niczego obawiać.
Charlie i
Rene nie znoszą się, choć według niej były to tylko pozory. Mimo
to, mówiąc „Castella mi się żali, więc ty też możesz”
pokazałaby się od złej strony, jakby jej nie zależało, a nie
była to prawda. Do każdego człowieka miała inne podejście,
umiała go zrozumieć, doradzić, pomóc, wesprzeć. Dlatego i tylko
dlatego osoba taka jak jej przyjaciel, wieloletni partner potrafił
wyznać o sobie rzeczy, których wypowiedzenie na głos równałoby
się ze strzałem w głowę lub spacerem po dnie oceanu w betonowych
butach.
Ani ona,
ani wykończony mężczyzna siedzący tuż obok nie wiedzieli, że
ich rozmowie przysłuchuje się łyżwiarz, który gonił za
ciekawością.
- Tracę
osobę, która jest dla mnie wyjątkowa. Czuję jak stacza się na
dno. Nie radzi sobie z problemami, a ja nie jestem w stanie mu
pomóc. Wydaje mi się, że jego psychika codziennie jest coraz
bliżej złamania. Gdy chcę wyciągnąć do niego dłoń, on mnie
odtrąca. Boję się, że pewnego dnia dowiem się, iż posunął
się za daleko i jest za późno, by cokolwiek zrobić. On śmierć
ma za nic. Nie zależy mu na życiu, na mnie... Nie ma na świecie
osoby lub rzeczy, która potrafiłaby wyciągnąć go z otaczającej
od lat ciemności i cierpienia.
Melinda
poczuła jakby lodowaty wiatr ją owiał, bo na ciele pojawiły się
ciarki. Sposób w jaki mówił Charlie dawał kobiecie do
zrozumienia, że on z jakiegoś powodu czuje się winny. Winny
zagłady mężczyzny, o którym właśnie myślał. Ale czy mogłaby
być to prawda? Zapytała.
-
Mężczyzna, o którym mówisz jest twoim partnerem? Kochasz go? Czy
to dlatego...
Odpowiedź
nie nadeszła od razu. Zanim zapadła, przełknął z trudem ślinę
o czym świadczyła poruszająca się grdyka. Był zdenerwowany.
Dłonie pocierał o spodnie. Raz zaciskał na nich pięści, raz
prostował palce.
Dlaczego on
zwleka z odpowiedzią?, zastanawiał się Rene, nie opuszczając
dotąd swojej kryjówki uważnie rejestrując każde zdanie. Zacisnął
palce dłoni na brzegu futryny z irytacją i wyczekiwaniem. Zależało
mu, by usłyszeć szczerą prawdę z ust Deakina, choć nie wiedział
jaki był tego powód. Nigdy wcześniej nie gnębiły go problemy
innych ludzi, w końcu oni wcale nie są ważni. Nic dla niego nie
znaczą. Lecz w chwili obecnej sprawiającej wrażenie
nieprawdopodobnie nierzeczywistej takie pytania wypełniały mu
wszelakie myśli. Starając się pozostać niezauważonym wsłuchiwał
się w głuche dźwięki licząc, że wkrótce dowie się czegoś
zaskakującego.
- Kocham go
– padło krótkie wyjaśnienie.
* * *
Międzynarodowy
port lotniczy Cleveland – Hopkins wydawał się bardziej nowoczesny
niż ostatnim razem, kiedy Rene był zmuszony niecałe pięć lat
temu korzystać z jego linii. Kiedyś nie miał o nim najlepszego
wrażenia i przysiągł sobie, że nigdy więcej jego noga nie
postanie w tym miejscu. Los jednak bywa przewrotny, bo oto stał
przed kawiarnią na tymże lotnisku i oczekiwał swojego towarzysza.
Niecierpliwił się i chciał już przejść niezbędne formalności
jakie musi pokonać bez wyjątku każdy pasażer, który zamierza
opuścić na jakiś czas, a może i na zawsze swoje miejsce
zamieszkania.
Opierając
swój ciężar ciała raz na jednej nodze, raz na drugiej, spoglądał
na wyświetlacz telefonu, by zorientować się która godzina.
Teoretycznie mają czas, lecz wolał dmuchać na zimne i być
wcześniej. Rozglądając się po okolicy stwierdził, że znajduje
się bardziej w jakiejś galerii handlowej, aniżeli na lotnisku. Na
pierwszym piętrze rozlokowano sklepy, które mijało się na co
dzień, jeśli chodziło się po pasażach. Widział je setki razy,
mimo to nie robiły na nim żadnego wrażenia. Kawiarniom,
restauracjom, barom szybkiej obsługi nie było końca. Sklepy ze
słodyczami również całkiem nieźle prosperowały. Wiele
kolorowych neonów przyprawiało go o zawroty głowy. Ponad to przez
ten sektor przewijały się dziesiątki ludzi. Widok tłumu wywoływał
u niego irytację i złość, którą na kimś będzie zmuszony
wyładować.
Rene
dostrzegłszy wychodzącego z baru kawowego swojego towarzysza
rozluźnił się odrobinę, bo to oznaczało, że mężczyzna wypije
to co ma w kubku i będą mogli udać się na kolejne, ważniejsze
piętro.
Ludzie na
lotnisku wypełniali każdy metr kwadratowy olbrzymiego terenu.
Podróżni z różnych stron świata, o odmiennym kolorze skóry,
ubiorze oraz języku spieszyli we wszystkie możliwe kierunki i jako
jedyni wiedzieli gdzie chcą dotrzeć. Rodziny z dziećmi lub osoby
indywidualne poszukiwały odpowiednich stanowisk z odprawą bagażową,
z kontrolą bezpieczeństwa, czy bramek, do których musieli się
udać, by dojść do rękawa prowadzącego ich prosto do samolotu. W
kilku miejscach wisiały ogromne tablice odlotów i przylotów. Przed
jedną z nich on i Deakin stanęli z łatwością odszukując lot
Cleveland – Salt Lake City. Wylot mają o jedenastej pięćdziesiąt.
Jeżeli samolot nie będzie miał opóźnienia, a wtedy miał aż
sześć godziny, to punktualnie wejdą na pokład. Nic się nie
zmieniło, bramka D, lot 1999, linie „American Airlines”.
Ponieważ obaj przeszli odprawę przez Internet teraz nie musieli
ustawiać się do kolejki i czekać na wydanie karty pokładowej. Na
ich liście rzeczy do zrobienia była jeszcze kontrola
bezpieczeństwa, do której właśnie zmierzali już bez dwóch
walizek, które kilka minut temu ciągnęły się za nimi jak ogon.
Na bagaż podręczny bruneta składał się małej wielkości czarny
plecak, z którym najczęściej do niego przyjeżdżał, a on nie
miał nic. W zasadzie nie było mu nic potrzebne, poza oczywiście
kluczami czy telefonem, które miał w kieszeni kurtki. Podróż
miała trwać nieco ponad pięć godzin, a obaj pewnie ją prześpią.
Szybko
przebrnęli przez kontrolę i detektor metalu. W tym czasie nie stało
się nic niezwykłego lub niespodziewanego, co mogłoby przekreślić
ich szansę na wylot z Ohio. Jednak była rzecz, która krążyła w
głowie Rene przewiercając ją. Ciekaw był, o co mogło chodzić,
gdy Deakin wyjął z plecaka niedużą ciemną buteleczkę z jakimś
płynem oraz trzy opakowania tabletek i jakieś świstki papierów,
którymi prawdopodobnie były zaświadczenia lekarskie. Przez myśl
przebrnęło mu, że mężczyzna bierze jakieś farmaceutyki. Ale po
co? Na co? Na odpowiedź nie miał co liczyć, aczkolwiek czy chciał
ją znać?
- Naprawdę
nie rozumiem, dlaczego tak spieszno ci było do Cleveland, skoro
nasz lot będzie dopiero o piętnastej – doleciał go głos z
tyłu. By go lepiej słyszeć zatrzymał się i zwrócił do
mężczyzny. Jego postawa mówiła, że jest lekko zdenerwowany i
zdezorientowany. – Gdzie jest karta pokładowa i bilety? Chcę je
zobaczyć – wyciągnął rękę.
Rene bez
słowa podał mu to co chciał. Trener przyjrzał się obu tym
rzeczom, zmarszczył czoło, aż pokazały się na nim zagłębienia
od zmarszczek, nie dowierzając ponownie przeczytał wszystkie
informacje zamieszczone na wydrukowanym papierze.
- Sam
kupowałem bilety, kartę pokładową wyciągałem z drukarki. To
nie są informacje, które...
- Kupiłeś
miejsca w klasie ekonomicznej, gdzie moje wielkie ego i duma się
nie zmieszczą. Gwiazdeczka, jak mnie nazywasz – rzucił z
przekąsem – zasługuje na podróż z klasą – blondyn wypiął
dumnie pierś i skrzyżował ręce na piersi. – Ostatnie o czym
marzę przez zawodami to podkulone nogi, bolący kręgosłup, hałas
i dzieciak rzucający się we wszystkie strony jakby miał robaki w
tyłku oraz jego rodzice – kretyni, którzy nie uspokoją go, by
inni mogli się zdrzemnąć podczas pięciogodzinnej podróży –
wypalił bez ani jednej przerwy na oddech. Jak próbował zachować
spokój i równowagę, tak teraz całe starania poszły na marne, bo
podniósł głos. Miał w głębokim poważaniu, że ludzie się na
niego gapią.
- Chodziło
o obcięcie kosztów – syknął brunet zbliżając się do niego.
– Odwołałeś mój zakup i wziąłeś to! – pokazał na kartkę
zawierającą dwa miejsca w pierwszej klasie jednych z najbardziej
luksusowych samolotów o jakich słyszał. – Nie stać mnie, żeby
zapłacić tyle kasy za przelot, kiedy mógłbym wydać dziesięć
razy mniej za...
- Za klasę
ekonomiczną – ponownie wszedł mężczyźnie w pół zdania, co
tamtego jeszcze bardziej rozwścieczyło.
- Jesteś
pieprzoną Gwiazdeczką, która myśli wyłącznie o sobie, a
pozostałych ludzi ma gdzieś. Nie ma w tobie ani grama empatii –
ich rozmowa ponownie wyglądała jakby zaraz mieli rzucić
się sobie do gardeł. Ludzie przechodzący obok nich spoglądali na
nich dziwnym okiem, ale nikt chyba nie zamierzał wzywać ochrony.
- Gdybym
myślał o sobie, ciebie zostawiłbym w ekonomicznej, a jednak
postąpiłem trochę inaczej. Zamiast cieszyć się, że wypoczniesz
i prześpisz się w ciszy i spokoju to pieprzysz farmazony –
wycelował w niego palcem będąc na granicy wybuchu. Nader często
mu się to zdarzało, chociaż w miejscach publicznych usiłował
trzymać język za zębami. – Zamknij się i pospiesz. Nie
zamierzam się spóźnić. Źle znoszę zmiany strefy czasowej, więc
muszę mieć odpowiednie warunki. Dlaczego nie potrafisz tego pojąć?
– rzucił ostatnie zdanie i nie bacząc już na obiekt swojej
złości zaczął szukać oznakowań odpowiedniej bramki. Gdy jego
wzrok je odnalazł skierował się w podanym kierunku. Dopiero po
chwili usłyszał znajome kroki, które na pewien moment zniknęły.
Deakin znów pojawił się obok niego. Zaczęli iść obok siebie.
- Tak jak
mówiłem, nikt poza twoją osobą się nie liczy – warknął, po
czym rzekł siląc się na spokój. – Następnym razem omawiaj ze
mną takie sprawy, informuj mnie o zmianach i mów jeśli coś ci
nie pasuje. Pokłóciliśmy się, bo zrobiłeś to za moimi plecami.
- Nie
obawiaj się – w jego słowach pojawiła się kpina i jad, którym
mógł pluć niczym kobra. – Dopilnuję, by następnego razu nigdy
nie było.
Starszy z
nich przewrócił oczyma próbując zignorować ostatnie zdanie.
Wziął głęboki oddech zgadzając się w myślach z łyżwiarzem.
Następnego razu nigdy więcej nie będzie.
Charlie
wciąż nie był pewny czy dobrze postępuje, bądź co bądź koszty
za podróż w tak ekstrawaganckim stylu nie należała do tanich. Nie
chciał być niczyim dłużnikiem, a już na pewno nie Gwiazdeczki.
On mógłby przenieść się, tak jak na początku zamierzał, do
ekonomiczniej, bo to taniej. Poruszał tą kwestię parę razy zanim
znaleźli się w samolocie, ale na jego gderanie łyżwiarz
odpowiedział krótkim „Zamknij się wreszcie”. W ten oto sposób
znalazł się w prywatnej kabinie, której koszty porównywalne są
do średniej klasy samochodu. Próbował nie dać po sobie poznać,
że szczęka opadła mu na ziemię, lecz nie wyszło mu to najlepiej,
gdyż po chwili usłyszał wywyższającego się, jak zwykle,
Castellę.
- Lepiej
niż w ekonomicznej, czyż nie? – dojrzawszy zadziorny uśmieszek
jasnych ust Castelli zapragnął zerwać mu go z twarzy. Działał
mu na nerwy jak diabli.
Postanawiając
jednak zachować spokój – zacisnął pięści, żeby nie korciło
go ich użycie – wkroczył do kabiny, która była do dyspozycji
śmietanki towarzyskiej. Jak na elitę przystało, lubiła podróżować
w komfortowych warunkach, w których zapewniony będzie miała
luksus, wygodę oraz oazę ciszy i spokoju. Nie pozostawiało
wątpliwości, że ci wymagający pasażerowie dostaną to bez
większego trudu. Dziś on stał się jednym z nich. Pierwszy raz w
życiu miał przed sobą widok zapierający dech w piersiach.
Początkowo ciężko było mu uwierzyć, że właśnie znajduje się
w tym nietuzinkowym świecie.
Udając, że
ich kabina niezbyt go fascynuje usiadł na wygodnym fotelu, dwa kroki
od Gwiazdeczki. Obserwując jego poczynania, stwierdził, że blondyn
planuje przespać cały lot, co wyraźnie zaznaczył stewardessie i
prosił, by nikt mu nie przeszkadzał. Rozłożywszy fotel wyciągnął
się na nim, włożył pod głowę poduszkę i odwrócił ją w
stronę okna. Nie wiedział, czy łyżwiarz rzeczywiście jest
zmęczony i chce spać, czy po prostu musi się od niego odseparować.
Mógł się tylko domyślać co kłębi się w jego umyśle. Choć
jak go zdążył poznać, to zapewne same obelgi dotyczące jego
homoseksualnych zapędów, od których wypowiadania powstrzymywał
się dłuższy czas. Nie wiedząc co ze sobą zrobić, Charlie
wyciągnął komórkę i po podłączeniu do urządzenia słuchawek
zatopił się w głośnych dźwiękach „Travelling
Riverside Blues” uwielbianego przez siebie zespołu Led Zeppelin.
Zamknął powieki wsłuchując się w śpiewany tekst, nie łudząc
się, że sen przyjdzie do niego.
*
* *
Leżał w
wygodnym fotelu, na miękkiej poduszce, wokół panowała absolutna
cisza, nikt nie wchodził mu w paradę, a jednak od trzech godzin
wylegiwał się z zamkniętymi oczyma i usiłował sprowadzić do
siebie znużenie. Nudził się niemiłosiernie. Obawiając się, że
jak tylko się poruszy i da do zrozumienia swojemu towarzyszowi, że
nie śpi, ten zacznie do niego mówić, a na to nie miał ochoty. Nie
otworzył nawet oczu udając jak najlepiej głęboki sen. W pozycji
bocznej zaczynało być mu niekomfortowo. Czuł jak drętwieje mu
noga oraz ręka, którą trzyma pod poduszką. Niby mógłby się
odwrócić, ale nie zamierzał ryzykować. Z jakichś niewyjaśnionych
przyczyn wciąż w głowie wirowały mu dwa słowa, które związywały
jego żołądek w supeł. Działo się tak od dnia ich ostatniego
treningu i pierwszej oficjalnej
wizyty Charlesa w jego domu. Niczym mantra, słowa „kocham go”
krążyły mu po głowie wywiercając dziurę. Nadal nie potrafił
uwierzyć, że te dwa przeklęte wyrazy mogły być prawdą.
Nie
podobała mu się mina, jaką Deakin zrobił odpowiadając na pytanie
Melindy. Był smutny, przygnębiony, wyglądał jak wrak człowieka,
który stracił najważniejszą rzecz w swoim życiu. Taką, która
nadawała sens jego istnieniu. Nie był wiedzącym lepiej, mającym
idealne życie, idealną rodzinę i zero zmartwień. Nadmiernie
przeżywał emocje, był wrażliwy, dobroduszny, łagodny, a
uświadamiając sobie to, Rene stwierdził, że poznał mężczyznę
z zupełnie innej strony. Jednakże wewnątrz niego walczyły dwie
wrogie sobie myśli. Jedna utrzymywała, że przez swój
homoseksualizm Charles jest kimś złym, druga natomiast, że
posiadanie przyjaciela o charakterze młodego Deakina byłoby jedną
z najwspanialszych rzeczy, które mu się kiedykolwiek przytrafiły.
Raz przeważał ten pozytywny pogląd, innym negatywny, a on nie mógł
się zdecydować, po której stronie muru stanąć. Najgorsze było
to, że ilekroć pojawiało się „kocham go” mózg Rene reagował
na to jak byk na czerwoną płachtę. Wysilając całe pokłady
wiedzy i rozumu nie potrafił odpowiedzieć na pytanie „Dlaczego
denerwuje się z takiego idiotycznego powodu?”
* * *
Na lotnisku
w Salt Lake City wylądowali po ponad pięciu godzinach. Koła
dotykające nawierzchni były niczym balsam na duszę Charliego. Miał
dosyć bezczynnego siedzenia i odparzania sobie tyłka w fotelu
słuchając setny raz każdego z zapisanych w telefonie kawałków
starych zespołów rockowych. Uwielbiał je, ale zaczynały dzwonić
mu w uszach i miał ochotę przerwać. W dodatku, jak się spodziewał
nie zasnął, czego bardzo zazdrościł Gwiazdeczce, która spała
jak aniołek z rogami i widłami. Od czasu do czas na niego
spoglądał, a gdy to robił, kusiło go, aby mężczyznę bezczelnie
obudzić. Na początku ze dwa razy naszedł go pomysł, żeby z nim
porozmawiać. Może powinien wyjaśnić z nim kwestię swojego
załamania psychicznego w jego domu ostatnim razem. Po powrocie do
domu żałował, że tamtego dnia się spotkali. Drań, którego nie
znosił wszystko widział, a to było skazą na jego honorze. Z
jednej strony powinien podziękować, że nie został wyrzucony z
domu, ale to właściwie dzięki McCartney, z drugiej dając mu
satysfakcję strzeliłby sobie w kolano. Lecz po krótkiej chwili
namysłu doszedł do wniosku, że nie mają ani jednego wspólnego
tematu. A i tak zaraz by się o jakąś bzdurę pożarli. Chyba
najlepszym rozwiązaniem było milczenie.
Od zajęcia
miejsc na pokładzie samolotu aż do odbierania bagażu w mieście
Igrzysk Olimpijskich Rene i Charles nie zamienili ze sobą słowa.
Obaj udawali, że tego drugiego tu nie ma, kompletnie ignorowali
swoją obecność. Zamiast spróbować się dogadać, oni woleli
drzeć ze sobą koty jak dwaj nieumiejący dość do porozumienia
gówniarze.
Decydujący
dzień ważny dla wszystkich sportowców, którzy zjadą się z
całego świata zbliżał się wielkimi krokami. Mimo tego łyżwiarz
nie wydawał się być zdenerwowany czy pod presją, co wyraźnie
widział jego trener. Brał do siebie wszystko ze stoickim spokojem,
co było do niego absolutnie niepodobne. Dziwne zachowanie zwróciło
uwagę starszego mężczyzny, mającego zamiar zapytać o
niespodziewany obrót sprawy. Jednak nim zdążył złapać go za
ramię i zatrzymać, blondyn sam nagle zahamował i stanął na
środku jak słup soli. Charlie nie musiał nawet pytać,
wystarczyło, że wytężył nieco wzrok. Kilka metrów przed nimi,
nieopodal wyjścia z portu lotniczego dostrzegł słynne rodzeństwo
Owenów. To nie mogło zwiastować niczego dobrego. Tym bardziej, że
oboje spojrzeli na nich w tym samym momencie.
Aaaa
OdpowiedzUsuńTak się cieszę, że wróciłaś 💕
Jak zobaczyłam, że jest nowy rozdział, to dostałam takiego wyszczerzu, że aż mnie policzki nadal bolą(tak to jest jak się człowiek nie ma do czego uśmiechnąć dłuższy czas). Mam nadzieję, że nowy rozdział nadejdzie odrobinkę szybciej niż 10 :D Nie zawszę komentuję, ale zawsze czytam ;) Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńPod ostatnim napisałam, że liczę na szybką kontynuację, wie pod tym lepiej nic nie napiszę:-)
OdpowiedzUsuńBardzo ciesze się z nowego rozdziału! Jak go zobaczyłam to prawie podskoczyłam (jakie rymy heh). Powiem szczerze, że jakoś mi ten Rene do tego Owen'a pasuje. xd Kompletnie nie widzę go z tym "zastępczym" trenerem. Nie mam pojęcia czemu tak jest :/ Mimo wszystko czekam na kontynuacje i gdzieś tam mam nadzieje, że jakimś cudem (nawet pisałaś o tym jego rywalu i przyszłym małżenstwie to wiadomo, że jest jakaś szansa xd) nasz mały łyżwiarz będzie z Keith'em (nie umiem odmieniać). <333
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
No, powiem Ci, że mnie zaskoczyłaś haha :D Keith i Rene razem? Raczej nie w tym życiu. Chociaż jak to się mówi od nienawiści do miłości cienka granica. Ale nic nie będę zdradzać. Powiem tylko, że każdy bohater znajdzie w życiu to czego szuka. A każdy szuka czegoś innego. Jednak jak dokładnie potoczą się ich losy zależy tylko od nich :)
UsuńPozdrawiam
Witam,
OdpowiedzUsuńdroga autorko, choć mam zaległości (nie mam keidy czytać) to ta informacja o Twoim powrocie mnie cieszy...
Dużo weny życzę Tobie...
Pozdrawiam serdecznie Basia
Szczerze, po poprzednim rozdziale, gdy Charles przeszedł załamanie nerwowe, spodziewałam się, że bardziej opiszesz reakcję Rene. W sumie cieszę się, że nie wyśmiał Charlsa, ale liczyłam na jakąś reakcję z jego sytony, wcale nie chodzi mi o podsłuchiwanie.
OdpowiedzUsuńCzy Charlsa kocha swojego przyjaciela jak kochanka? Pewnie to wywnioskował Rene, ale czy to jest prawda?
Kłótnie głównych bohaterów są wciągające, budują napięcie :D
Rodzeństwo Owen i Ren, czy dojdzie do konfrontacji?
Dużo weny :)
Pozdrawiam :)
Rene jest osobą, która uważa takie zachowanie za słabość, a on ich nigdy nie okazuje. Poza tym (delikatnie mówiąc) nie lubi Charliego, więc nie widzi powodu, dla którego miałby rozmawiać z nim o czymś więcej niż pracy. To i tak cud, że się nie pozabijali. Odpowiedzi na resztę pytań otrzymasz w kolejnych rozdziałach.
UsuńPozdrawiam :)
Hej,
OdpowiedzUsuńoch cudnie, coś mi się zdaje, że jednak Rene czuje coś do Charliego, bo te słowa bardzo go bolą...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia
Hej,
OdpowiedzUsuńwspaniały rozdział, zdaje mi się, że Rene czuje coś do Charliego, bo te słowa bardzo go zabolały...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Iza