Ech... Staję na głowie, żeby jak najszybciej skończyć to opowiadanie. Przykro mi, że osoby czekające na pdf'a jeszcze się go nie doczekały. Myślałam, że w tym tygodni będę mogła go w końcu wrzucić, ale... no ciężko. Nie prześpię dzisiejszej nocy i napiszę wszystko. Ale dobrze jest. Już przekroczyłam połowę ;) Dziękuję za komentarze.
Od
trzech godzin spacerowali po parku miejskim. Przeszli cały ze dwa
razy, ale Calebowi to nie przeszkadzało. Chciał być z daleka od
domu jak długo to było możliwe. Zatrzymali się w końcu pod
rozłożystym klonem i Lilith usiadła na ławeczce a on obok. Słońce
mocno świeciło i ogrzewało ludzi do przesady. Niebo było
bezchmurne, a co gorsza podmuch orzeźwiającego wiatru był zerowy.
Czuł jakby się roztapiał a pot spływał mu po czole. W drodze
przyjaciółka stwierdziła, że nie da razy na powietrzu, gdy włosy
przyklejają się jej do szyi. W pobliskim sklepie kupiła sobie
spinkę do włosów, którą okiełznała swoje pasma. Musiał
przyznać, że taki artystyczny nieład do niej pasował.
-
Zaniepokoiłam się, wiesz? – zaczęła. – Napisałeś do mnie
tak nagle, że chcesz gdzieś wyjść. Przecież dla ciebie
spotykanie się z innymi ludźmi było niemożliwe, nienawidziłeś
tego. A teraz tak sam z siebie chcesz wyjść? Zamierzasz w końcu
przezwyciężyć swoją fobię?
-
To nie tak. Ja po prostu chcę jak najmniej przebywać w
towarzystwie Kaylora.
-
Zachowuj się tak dalej, a twoje marzenie o partnerze nigdy się nie
spełni. Dostałeś go, a teraz masz jakiś pretensje?
-
Chciałem sam sobie kogoś znaleźć, kogoś kto nie będzie ze mną
z przymusu, a tak właśnie jest ze mną i Kaylorem. Nie znoszę
ludzi jego pokroju.
-
Przecież nawet go nie znasz, a oceniasz? Sam zawsze powtarzałeś,
że nie można oceniać po pozorach a ty właśnie tak robisz. Jak
mam cię opieprzyć to zrobię to, a co?!
-
Powoli go poznaję. Wiesz, mówi się, że ludzie po pijaku kłamią,
a ja właśnie myślę, że oni dopiero wtedy mówią prawdę i są
szczerzy sami ze sobą.
-
Co ty tak nagle?
-
Nieważne. Idziemy połazić po sklepach?
-
Cal, niech cię uściskam – pisnęła i rzuciła się mu na szyję.
Skierowali
się do centrum handlowego, do którego zwykli chodzić. Lilith
ucieszona faktem, że Antrosa z własnej woli chciał spędzić z nią
czas, w dodatku na mieście nie mogła wyzbyć się dobrego humoru.
Coś czuła, że to będzie dobry dzień. Przechadzali się po
sklepach z ubraniami, do których jej przyjaciel czuł niechęć. Nie
znosił kupować dla siebie ubrań, bo nigdy nie szło mu dogodzić.
Spędzał zbyt dużo czasu na wyborze czegokolwiek, a rzadko zdarzało
się, że coś mu wpadło w oko. Łatwiej robiło się z nim zakupy w
księgarni. Wtedy przypomniało jej się, że przyjaciel ostatnio
dokonał zakupu trzech tomów jakiejś serii. Zapytała się więc go
o to.
-
Fajnie się czyta. Niedawno zacząłem, ale skończyłem na
dwudziestym rozdziale. Jakoś nie miałem głowy do czytania, tak to
skończyłbym ją jeszcze dziś.
-
A jak tam plany wydawnicze?
-
Dostałem informację, że niedługo moja książka zostanie wydana,
a właściwie to jedna po drugiej z tygodniowym odstępem. To też
zależy od działu sprzedaży, którego dyrektorem jest Kaylor.
-
Poważnie?! Skąd wiesz? – raptownie zrobiła wielkie oczy. –
Więc pracujecie w jednej branży. To super.
-
Josh mi powiedział na weselu. Co w tym takiego super?
-
No jak to? Już macie jakiś wspólny temat. Później przyjdą
pewnie nowe. Gdy z nim porozmawiasz...
-
Znów to samo – warknął. – I ty i ciocia ciągle powtarzacie,
że powinienem z nim porozmawiać. Ale jeśli ja nie chcę? Nie mam
zamiaru zawierać z nim bliskiej relacji, po tym co chciał zrobić
– wymsknęło mu się i natychmiast tego pożałował widząc
zaciekawiony wzrok przyjaciółki.
-
A co takiego chciał?
Mijali
ludzi spacerujących po galerii, stojących pod ścianą, biegające
po korytarzach dzieciaki. Ogólnie to było głośno i nieprzyjemnie,
więc zrelaksować się za bardzo nie mógł. Jeszcze wypaplał coś
o czym nie chciał jej wspominać. Lepiej żeby nie wiedziała. On
sam chciał zapomnieć.
-
E tam – machnął ręką – nieistotne. Może wypijemy coś?
-
Czytasz mi w myślach – pochyliła się do niego i powiedziała
to. – Kawusia z prądem jest tym co lubię.
~~*
* *~~
Wysiadł
z samochodu zaparkowawszy przed domem ojca. Nieumyślnie trzasnął
drzwiami aż się szyba zatrzęsła. Nie kontrolował swoich ruchów.
Zdawało mu się, że już z nim w porządku, gdyż badanie
alkomatem, które sobie zrobił przed wyjazdem nic nie pokazało. A
jednak czuł się dziwnie. Nie wiedział co mu jest. Podejrzewał, że
to od zmiany trybu nocnego i dziennego. Dzień zazwyczaj zaczynał
się u niego około piętnastej, a kończył o trzeciej. Właśnie o
tej godzinie zaczynała się noc trwająca znów do piętnastej. Jego
zegar był rozregulowany bo zaburzył swój własny rytm. Jednak coś
mu mówiło, że to nie jest jedyny powód jego kiepskiego
samopoczucia.
Zapukał
do domu i wszedł od razu. Rozejrzał się po wnętrzu szukając
ojca, gdyż ten w każdym pomieszczeniu w domu mógł słyszeć
wjeżdżający na swoją posiadłość pojazd. Zdjął buty, aby nie
zostać skarconym po raz kolejny, że tego nie zrobił. Zaczął
szukanie właściciela od salonu, ale nie znalazł go tam. W domu
było niesłychanie cicho.
-
Pan Kaylor? – podskoczył do góry słysząc niespodziewanie głos
za sobą
-
Witam pani Floro – przywitał się z gosposią. – Szukam ojca.
Wyszedł gdzieś? Chociaż samochód stoi przed domem.
-
Jest w domu. Jakiś czas temu dostał telefon i od tamtego czasu się
tam zaszył. Próbowałam tam wejść, ale zamknął drzwi i
stwierdził, że mu przeszkadzam oraz powinnam dać mu spokój.
Zaczynał
się martwić, bo nigdy nie słyszał, aby tata źle odnosił się do
służby. Poza tym coś mu tu nie grało. Rodzic dziwnie się
zachowywał. Nieważne jak bardzo Baner go denerwował, to jego
bliska rodzina i martwi się. Wbiegł po schodach na piętro i
skierował się do sypialni ojca. Zapukał energicznie w drzwi i
krzyknął.
-
Tato, to ja. Wpuść mnie do środka albo chociaż wyjdź.
Mężczyzna
nie odezwał się, lecz słychać było szczęk w zamku i otwieranie
drzwi. Ujrzał rodzica z nieciekawą miną. Był przygnębiony i
wyraźnie wyprowadzony z równowagi.
-
Lepiej żebyś miał dobry powód, by tu przyjeżdżać i zostawiać
męża samego w domu.
-
Co? Skąd wiedziałeś, że nie ma go ze mną?
-
Bo cię znam. No więc? – podparł się w boki kierując się w
stronę gabinetu, w którym urzędował.
-
Kazałeś przyjechać mi po prezenty. A Caleba i tak nie ma w domu.
Przyszła jego przyjaciółka i razem wyszli.
-
A ty już nie mogłeś zrobić nic pożytecznego tylko przyjeżdżasz
tu i działasz mi na nerwy! – zdenerwował się mężczyzna,
wyglądał jak chmura gradowa.
-
Nie ma sprawy – uniósł ręce – już wychodzę.
Udawał,
że nie zabolały go słowa ojca. Nic nie zdążył zrobić, by
wyprowadzić go z równowagi. Spochmurniał. Ma serdecznie dosyć
tego cholernego dnia. Od rana wszystko się pieprzyło. Czasami
nachodziły go takie dni gdzie nic mu się nie udawało i wolał
zniknąć z powierzchni Ziemi. Ten był jednym z nich. Najpierw bar,
później Caleb, teraz ojciec, niech dojdzie do tego jeszcze jego
matka, a pójdzie na cmentarz i wykopie sobie grób!
-
Czekaj, czekaj. Nie chodziło mi o ciebie. Po prostu myślałem nad
czymś co mnie przerasta i wyładowałem się na tobie, synu.
Szkoda, że problemy nie rozwiążą się same. Jeśli chodzi o
prezenty to są w schowku, gdzieś musieliśmy je przenieść. Zaraz
ci pomogę je przetransportować do auta.
-
Powiedz mi lepiej dlaczego i kto cie tak zdenerwował – założył
ręce na piersi i czekał na odpowiedź.
-
Wyobraź sobie – westchnął ciężko – że dzwoniła Angelika.
-
Słucham?! – ha, no tego się nie spodziewał.
-
Porozmawiajmy na spokojnie. Floro – zawołał kobietę – zrób
dwie mocne kawy.
-
Oczywiście, proszę pana.
-
Zapomnij, że będziesz pił w moim domu alkohol. I tak chlejesz na
potęgę. Jeszcze trochę a... – nie zdołał skończyć gdyż w
zdanie wtrącił mu się syn.
-
Wiesz, chyba rzucę picie. Nie chcę wpaść w nałóg. Gdybym
chciał wlewałbym w siebie różne świństwa przez cały dzień
bez przerwy. Nie chcę zostać alkoholikiem – powiedział z
poważnym wyrazem twarzy.
-
Naprawdę? Dlaczego akurat teraz? – znaleźli się w miejscu, do
którego zmierzali. Obaj usiedli na czarnej skórzanej sofie.
-
Zauważyłem... – przełknął ślinę, bo ciężko było mu to
przyznać. – Zauważyłem, że zachowuję się okropnie gdy wypiję
za dużo, poza tym badania, które robię co pół roku nie wyjdą
dobre jeśli wciąż będę nadużywał alkoholu.
-
Mówisz, że chcesz przestać, ale takie puste rzucanie słów na
wiatr ci w tym nie pomoże. Wyjście z nałogu nie jest łatwe i
wymaga wiele pracy. A z tobą to nie jest tak, że możesz przestać
pić kiedy powiesz sobie zechcesz. Masz z tym problem.
-
Mam z tym problem. Nie przestanę nawet jeśli powiem sobie „stop”.
Przyznaję, że powoli wchodzę w uzależnienie.
-
Dobrze, że zrozumiałeś to tak wcześnie, bo potem mogłoby być
za późno. Za każdym razem ci to powtarzałem, ale miałeś to w
poważaniu. Powiesz co cię skłoniło do takich przemyśleń?
-
Mój mąż – prychnął mając ochotę śmiać się z samego
siebie, ale była to szczera prawda.
-
Punkt dla Caleba – starszy z Ledwoodów uśmiechnął się. –
Pomogę ci jeśli będziesz tego potrzebował. Najlepiej gdybyś
poszedł na terapię, ale skoro nie jest z tobą tak źle może
uporasz się z tym sam. Cieszę się, że w końcu o tym ze mną
porozmawiałeś. A wracając do Angeliki...
Godzinę
później rodzic pomógł zapakować mu prezenty i podarunki ze ślubu
do samochodu na siedzenie obok kierowcy. Większość z nich się tam
zmieściła, a reszta poszła do bagażnika. Było ich całkiem
spoko. Jedne większe drugie mniejsze. Prezentu od gości nie były
wcale potrzebne, najważniejsze, że przyjęcie zaproszonym osobą
się podobało i była okazja do picia. Tak to widział. Niemniej
jednak był ciekaw co ludzie dla nich wymyślili. Jeśli to będzie
bluzka dla dwojga z napisem „kocham cię” to on umrze ze śmiechu.
Po wszystkim mógł już wrócić do domu. Spojrzał na zegarek na
lewej ręce i zauważył, że jest już siódma. Zastanawiał się
jakim cudem, skoro dopiero co było południe. Pożegnał się z
tatą, z którym od lat zwierzył się ze swoich problemów.
Wcześniej uważał, że żadnych nie posiadał, lecz dosadne słowa
męża uświadomiły mi, iż jest inaczej. O ironio, przyznał mu
rację i w dodatku to, że przejrzał na oczy było zasługą
mężczyzny, którego nie znosi.
-
Kaylor, widzę cię jutro o ósmej rano w pracy – siwy mężczyzny
pochylił się nad otwartym oknem.
-
Ech... Postaram się.
-
A, i jeszcze jedno. Caleb kilka razy w tygodniu chodzi na
rehabilitację, twoim obowiązkiem jest go zawieść do ośrodka.
Jak wrócisz z pracy to go zawieziesz.
-
Rehabilitacja? – o co chodzi? To znaczy, że istnieje szansa, by
Antrosa zaczął chodzić?
-
Jego się zapytaj jeżeli cię to interesuje – sek w tym, że mąż
go nie interesuje.
Przyjechał
do domu całkowicie skonany. Przed apartamentowcem był o dziewiątej.
Przez pieprzone roboty drogowe stał w korku godzinę i do tego
musiał zrobić objazd, który trwał kolejną godzinę. Po dwóch
godzinach spędzonych w zaduchu, oślepiającym słońcu w nagrzanym
samochodzie, w którym w połowie drogi przestała działać
klimatyzacja dostawał szału. Żałował, że w ogóle dzisiaj wstał
z łóżka. Mógłby przespać dzisiejszego pecha.
Po
wędrówce windą, za którą dziękował Bogu, bo już myślał, że
będzie nieczynna a on zostanie zmuszony do pójścia schodami,
wszedł do mieszkania. Położył worki z pamiątkami na przedpokoju
i od razu poszedł do swojej sypialni, by rzucić się na łóżko.
~~*
* *~~
Nalewał
sobie soku w kuchni gdy nagle usłyszał trzask drzwi i kroki
Kaylora. Odstawił napój i wyjrzał na korytarz, lecz nie zobaczył
tam mężczyzny a trzy worki, w które było coś zapakowane. Nie
zamierzał oglądać męża przez długi czas, lecz będąc z Lilith
w pewnym momencie stwierdził, że w pewnych sytuacjach nie poradzi
sobie bez jego pomocy. A przyszło mu to do głowy, gdy zwiedzając
sklepy stwierdził, że jest cały przepocony i jak nienawidzi się
kąpać, tak wtedy chętnie by to zrobił. Problem pojawiał się,
gdy zdał sobie sprawę, iż sam tego nie zrobi. A tak miał
nadzieję, że Kaylor więcej go nie dotknie. Domyślał się, że
jeszcze długo nie zapomni tego co mężczyzna chciał zrobić.
Świadomość tego jak został potraktowany bolała.
Odstawiwszy
kubek wyjechał z kuchni po drodze przejeżdżając obok sypialni
męża. Ten leżał na łóżku w butach i wyglądał na
wykończonego. Miał nic sobie z tego nie robić i odjechać, jednak
nie potrafił. Nie był taką osobą, widział, że z Kaylorem coś
nie tak, więc wjechał do jego pokoju i zatrzymał się kawałem
przed łóżkiem skąd wystawały nogi mężczyzny.
-
Dlaczego nie potrafisz rozebrać się na przedpokoju?
-
O, no proszę. O której to się wróciło? – odwrócił się i
usiadł na skraju materaca obserwując go.
-
Wcześnie. I nie jestem zalany w trupa.
-
Nie wiedziałem, że wziąłeś klucze.
-
Przezorny zawsze ubezpieczony. Miałeś jechać do pana Banera, więc
pomyślałem, że przez remonty możesz przyjechać dużo później.
Na szczęście miałeś zapasowy klucz, który sobie pożyczyłem.
-
Weź go. Jakoś musisz się dostać do domu gdy mnie nie będzie.
Chociaż gówno mnie to obchodzi. Wiesz czego się dziś
dowiedziałem? – zapytał z przekąsem. – Uczęszczasz na
rehabilitację. Dlaczego mnie o tym nie poinformowałeś? Pomyślałeś
sobie, że sam się dostaniesz do ośrodka?
-
Poradziłbym sobie – od kiedy Kaylor usiadł i się na niego
patrzył z nim było odwrotnie. Unikał jego wzroku. Naprawdę bał
się oczu Ledwooda.
-
Z pewnością – warknął. – Zawiozę cię tam jutro po pracy. A
teraz, jak chcesz, możemy przejrzeć prezenty.
-
W porządku – i tak nie miał nic lepszego do roboty. Nie potrafił
skupić się na pisaniu. Przeszło mu przez myśl, że przez długi
czas czytelnicy nie zobaczą jego nowego dzieła. Zresztą szybko
pojawią się dwie książki, więc może trochę odpocząć.
Na
jego oko mężczyzna wyglądał na bardzo zmęczonego i czymś
przygnębionego. Lecz nie będzie się wtrącał w nie swoje sprawy.
Kaylor
przyniósł wszystkie worki z przedpokoju do sypialni i powyjmował
zawartość. On siedział obok i obserwował. Wszystkie prezenty były
zapakowane w ozdobny papier, niektóre z dopiskami od kogo co jest.
Nie brał ich po kolei jak leci tylko przeglądał i szukał jakichś
konkretnych. W końcu wziął do reki niewielki karton owinięty w
czerwony papier z taką samą wstążką. Na jednej z jego ścian
było imię i nazwisko gościa, który wręczył prezent.
-
To od Danna – wskazał na karton.
Był
cholernie ciekawy co też takiego kumpel im dał, ale po
zastanowieniu i przestudiowaniu charakterku Callawaya odechciało mu
się tam zaglądać. Jeśli to będą jakieś gadżety erotyczne
to go zabiję. Chociaż sam o nie prosiłem. Rozpakował
ostrożnie paczkę uważając jakby była to bomba do rozbrojenia.
Otworzył karton i zauważył w środku dwa przezroczyste kieliszki
do martini. Wyjął je i przyjrzał im się. Wydawało mu się, że
lśniły jak kryształy. Na jednym ozdobną czcionką o kolorze
czarnym widniał napis „Mr. Kaylor”, a na drugim „Mr. Caleb”.
Wokół napisów pojawiły się jakieś ozdoby, zawijasy i spiralki.
Musiał przyznać, że tego się po przyjacielu nie spodziewał.
Myślał, że wymyśli coś głupiego i śmiesznego, a tu coś
kompletnie przeciwnego. Podał oba Calebowi by je obejrzał.
-
Ładne – podobały mu się, ale co miał więcej powiedzieć?
Całkiem
szybko odszukał w tym wszystkim prezent od ojca. A właściwie od
niego i ciotki Caleba, bo to było napisane na kopercie. Otworzył ją
delikatnie, by nie uszkodzić zawartości. Wyjął jakieś podłużne
kartki. Zauważył, że pierwsza, która jest na wierzchu to jakiś
list. Zaczął więc czytać go na głos nie zwracając uwagi na to
czy Antrosa się na niego patrzy czy nie.
„To
podarunek ode mnie i Abigail na szczęśliwe rozpoczęcie Waszej
nowej drogi życia. Mamy nadzieję, że podróż poślubna będzie
udana.”
Schował
liścik do koperty i spojrzał na to co trzymał w drugiej dłoni
również pochodzące z koperty. Po przyjrzeniu się stwierdził, iż
są to dwa bilety lotnicze na ich podróż poślubną.
-
Pan Baner o tym coś wspominał wczoraj.
-
Tak. Bilety na jakąś grecką wyspę. Jak mam być szczery to nie
lubię nigdzie wyjeżdżać i nie mam ochoty korzystać z tego
prezentu – zwłaszcza, że nie będzie sam, towarzyszyć mu będzie
mąż, który doprowadza go do białej gorączki. – Jednak gdybym
powiedział to ojcu to byłby wściekły.
-
Taki wypad musiał dużo go kosztować – zauważył. Czytał
trochę na temat tej wyspy i kilku innych znajdujących się w
Archipelagu, gdyż kiedyś było mu to potrzebne do napisania
książki, przy okazji nieco się dowiedział. – Do kiedy ważne
są bilety?
-
Nie mają ograniczenia, ale wyjazd zależy od mojego urlopu. No i
twojego. Bo chyba pracujesz?
-
Tak – zastanawiał się czy Ledwood zapyta się kim jest z zawodu,
ale nic takiego nie miało miejsca. Najwyraźniej męża nic to nie
obchodziło.
-
O. A to jest od Josha Jennera – zdając sobie sprawę, że Antrosa
nie miał pojęcia kim mężczyzna jest zaraz dokończył. – Josh
to redaktor naczelny.
Wziął
do ręki kolejne pudełko. Rozpakował je, ale i tak w nim zobaczył
dwie zapakowane rzeczy, których nie można było rozpoznać. Wyjął
je i obejrzał. Na jednej było jego nazwisko, a drugiej Caleba.
Podał więc mężowi jego prezent a na swoim zaczął czytać to co
Jenner naskrobał.
-
Co to właściwie jest? – zaczął obracać rzecz w dłoniach.
-
Chyba się domyślam – rozerwał opakowanie i wziął do ręki
nową książkę. Wprost nie wierzył. Dostał ostatni, trudno
dostępny tom jego ulubionej serii. Od pięciu lat go szukał! W
końcu go ma. Josh co prawda powiedział, że za wszelką cenę
spróbuje zdobyć ten rzadki egzemplarz, ale nie spodziewał się
cudów. Nie robił dobie nadziei, że mężczyzna go znajdzie, a
jednak.
Ukradkiem
spojrzał na Caleba, a to co zobaczył kompletnie go zdziwiło.
Blondyn uśmiechał się od ucha do ucha przeglądając pierwsze
strony książki, jak się okazało. Wyglądał naprawdę
niesamowicie. Od ich pierwszego spotkania mąż zawsze miał ta samą
minę, czasami zdarzała się zdenerwowana albo zakłopotana, ale
nigdy tak radosna. Naprawdę go zadziwia. Cieszyć się tak na widok
głupiej książki. Pewnie byłbyś moim ulubieńcem w łóżku.
Moglibyśmy dobrze się bawić przez rok, ale ty musisz jeździć na
wózku. Dlaczego, do kurwy nędzy, jesteś kaleką?! Planowałem tyle
rzeczy względem ciebie, a jest kompletnie na odwrót. To ja tobie
usługuję, robię co zechcesz, a o seksie nawet nie ma mowy. Chcesz
żebym aż tak bardzo cię nienawidził?!
-
Kaylor nie rozpakujesz? – zapytał w pewnym momencie.
-
Już, już. To pewnie, tak jak w twoim przypadku, książka.
-
To źle? – przypomniał sobie co mówiła mu Raveza o wspólnych
zainteresowaniach. Może jednak powinien spróbować, mimo że
swobodna rozmowa z Kaylorem była niemożliwa po tym co między nimi zaszło?
Nie
odpowiedział mu. Przeczytał notatkę na białym opakowaniu.
„Mówił
Pan, że nie przepada za książkami, ale myślę, że ta przypadłaby
Panu do gustu. Jeżeli nie będzie chciał jej pan przeczytać, to
proszę się zmusić.”
-
Co to za książka? – usłyszał pytanie Antrosy. Ten na ich
punkcie ma chyba świra.
-
„Talia Kart”1 pierwsza
powieść CJ' a
Jenkinsa.
Już nie mogę doczekać się PDF' a.... Chcę wiedzieć co będzie dalej......
OdpowiedzUsuńJuż mylałam, że się nie doczekam T.T
OdpowiedzUsuńCoś czuję, że książka, którą dostał Kaylor jest autorstwa naszego Caleba *-*
Czekam z niecierpliwością na pdfa *_*
Jedna o blogu na pewno nie zapomnę i będę czytać co tydzień rozdziały i komentować jak do dej pory, bo zasługujesz na to, żeby poświęcić czas na skomentowanie Twojej twórczości, która jest zajebista!!!
Pozdrawiam i życzę mnóstwa weny !!!!
Katrina
No nie mogę, chcę caaałość.:-)
OdpowiedzUsuńSuper :)
OdpowiedzUsuńKaylor w końcu przyznał się, że ma problem z alkoholem, chociaż jedna dobra rzecz.
Caleb poradzi sobie :)
Jestem ciekawa jak poradzą sobie na wczasach?
Czyżby Kaylor dostał książkę autorstwa Caleba?
Dużo weny :)
Pozdrawiam :)
Hej,
OdpowiedzUsuńrozdział wspaniały, Kaylor w końcu chce skończyć z piciem, och wyobrazam sobie to tak, Kaylor wraca do mieszkania, a Celeba nie ma... w końcu porozmawiał z ojcem, prezenty, czyżby to była jedna z książek Celeba?
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia