Wróciłam do domu :)
Od godziny
stali w gigantycznym korku. Ciągnął się od ulicy, przy której
mieszkali aż hen daleko przed nimi. Jakimś cudem udało im się
wyjechać na ulicę z podziemnego garażu i włączyć się do ruchu.
Caleb patrząc na zegarek w telefonie chwilę temu zarejestrował, że
jest kilka minut po piętnastej. Zdążyli przejechać kilka
kilometrów, by teraz stać i czekać, aż roboty drogowe skończą
swoją pracę i pozwolą przejechać innym autom. Nie spodziewał
się, że nastąpi to szybko. Ukradkiem spoglądał na Kaylora, który
klął i wyzywał kierowców próbujących wcisnąć się przed
innych. Mężczyzna stukał palcami w kierownicę, a na drugiej
podpierał się. W samochodzie panował zaduch, kilka razy gorszy niż
na dworze. To właśnie był lipiec jak się patrzy. Jemu tam pogoda
była obojętna, i tak większość swojego życia przesiedział w
czterech ścianach. Ale gdy patrzył na męża wydawało mu się, że
ten zaraz wysiądzie z pojazdu i pozabija wszystkich na drodze.
Spojrzenie miał przerażające, jakby przewiercało duszę na wylot,
i właśnie dlatego tak się go bał. Sam mężczyzna nie sprawiał
wrażenia złej osoby, jednak nic konkretnego nie może powiedzieć
na jego temat, nie zna go, nie wie o nim kompletnie nic. Chociaż im
dużej z nim przebywa tym bardziej przekonuje się co do dziwnego i
niepokojącego charakteru Ledwooda. Przypomniał sobie jak kilka
godzin temu w sypialni go pocałował i o jego propozycji w łazience.
-
A może jednak wezmę kąpiel z tobą?
Przesłyszał
się. Na pewno. Patrzył się na ścianę, a gorące usta Kaylora
owiewały jego ucho. Po kręgosłupie przeszedł mu dreszcz a on
wzdrygnął się. Chciał odjechać do tyłu, nawet złapał za
kółka, lecz mężczyzna zatrzymał go i nie pozwolił się ruszyć
w żadną stronę. Serce niemal podeszło mu do gardła, gdy zbliżył
się do niego. Zaledwie kilka milimetrów dzieliło ich usta. Caleb
gwałtownie odwrócił głowę w drugą stronę, by nie patrzeć w te
błękitne i zimne jak lód oczy. Nie chciał, żeby Kaylor znów go
pocałował. Co gorsza, wydawało mu się, że chce od niego czegoś
więcej. Już przed ślubem postanowił sobie nie dzielić takich
czułości z kimś kogo nie kocha. Kaylor nie był osobą, którą
uważał za szczególną w swoim życiu, nie czuł do niego nic. Nie
zamierzał również oddawać swojego pierwszego razu jemu. Bez
znaczenia było, że są małżeństwem, nie są w sobie zakochani, a
on zrobi to tylko z osobą, którą kocha. Ale co jeśli nigdy jej
nie znajdzie? Poza tym, co miał powiedzieć mężowi? „Bądź dla
mnie delikatny, nie byłem jeszcze z mężczyzną pomimo że mam
dwadzieścia cztery lata” Prędzej zostałby przez niego wyśmiany.
A tego nie chciał, nie zniósłby takiego upokorzenia.
-
Puść mnie, Kaylor.
-
Dlaczego? – usłyszał nonszalancki głos.
-
Bo chcę się umyć. Sam – nie potrafił spojrzeć mu w oczy.
Wciąż miał odwrócony wzrok, unikając jego oczu.
-
Szkoda – mruknął i odsunął się od niego. – Ale spodnie ci
zdejmę. Nie będziesz się siłować.
To
wyglądało bardzo dwuznacznie. Mężczyzna specjalnie pochylał się
nad nim, jego torsem. Sunął dłońmi po jego nogach i wcale się
nie spieszył, by mu pomóc. Wyglądało to tak, jakby się z nim
drażnił. Albo lepiej, jakby mieli zaraz posunąć się dalej, do
czegoś więcej. Nie wiedział co mąż sobie myśli, i chyba dobrze,
że nie wiedział. W końcu czynność została wykonana a Caleb
odetchnął z ulgą, iż Kaylor przestał go dotykać. Zapomniał, że
przecież mężczyzna musi go podnieść by posadzić go na krzesełku
w kabinie.
-
Żałuj, że nie widzisz swojej miny – prychnął rozbawiony.
-
Kaylor, przestań sobie ze mnie żartować.
-
Powiedz to patrząc mi w oczy, bo zauważyłem, że za każdym razem
odwracasz ode mnie wzrok. Unikasz go?
-
Nie – powiedział, ale nie przekonał swoją odpowiedzią
Ledwooda, gdyż wciąż nie zwrócił się ku niemu.
-
Zapewne – rzucił krótko i bez ceregieli podniósł niczego
niespodziewającego się Caleba. Został złapany pod ramionami i
przyciśnięty do klatki męża. Chcąc nie chcąc zarzucił mu ręce
na szyję i oplótł go nimi. Czuł się co najmniej dziwnie. Nie
trwało to jednak długo, gdyż za chwilę poczuł pod sobą stołek.
W duchu odetchnął z ulgą.
-
Resztę już zrobisz?
-
Tak, ale mógłbyś położyć mi tutaj obok ręcznik i bieliznę?
-
Taa.
~~* * *~~
Wyszedł
z łazienki i oparł się o ścianę naprzeciwko. W końcu uwolnił
się od usługiwania mu. Jakże Caleb działał mu na nerwy! Nie
dość, że został obudzony o ósmej rano w weekend to jeszcze
musiał pomóc mężusiowi, bo ten nie potrafi zejść z tego
pieprzonego wózka i postawić nogi na podłodze. W dodatku jego
zachowanie, gdy go pocałował, dotknął w łazience nie było
normalne. Trzymał go na dystans i nie pozwalał się dotknąć jakby
on parzył. Prawda, nie zamierzał iść z nim do łóżka, bo jak
niby mia uprawiać seks z kaleką, może jakiś tam sposób był, ale
on nie chciał się wysilać, jednak to on powinien odtrącić
Antrosę! To blondyn powinien domagać się jego dotyku, błagać go
o stosunek, a on miał odmówić, olać go, zmieszać z błotem. Nie
na odwrót! Przez cały dzień nie będzie dawało mu to spokoju!
Jakim cudem jego pierwsze godziny małżeństwa tak się potoczyły?
Planował to sobie zupełnie inaczej. Wyszło też inaczej. I właśnie
to był główny powód jego wściekłości. Nie mógł sterować,
wysługiwać się Calebem, to on zrobił z niego swojego sługę!
Antrosa miał o sobie zbyt wysokie mniemanie. Aż naszła go ochota
by wygarnąć mu wszystko co o nim myśli, jednak natychmiast
przywołał do pamięci umowę z Dannem. Musiał ochłonąć. Nie
pozwoli, żeby cokolwiek się wydało. Czeka go ciężka praca, a
takiej nienawidzi najbardziej.
Zaraz coś go trafi. Ile można stać bezczynnie w
korku? To co wyrabia się na ulicach przechodzi ludzkie pojęcie.
Jakby nie mogli budować tych dróg kiedy indziej albo gdzie indziej.
Od rana ten dzień to niewypał. Przeczesał dłonią gęste włosy i
na powrót zaczął stukać w kierownicę, bo to była jedyna rzecz,
którą mógł stuknąć. Jeżeli jeszcze raz pomyśli o seksie to
się zasztyletuje. Z chęcią poszedłby do klubu, ale tylko pod
nadzorem Danna. Musi się z nim skontaktować i zaproponować
wyjście. Odpocznie w ten sposób od swoich zmartwień oraz męża
zachowującego się niczym cnotka. Za każdym razem gdy go dotykał
on zaczynał się trząść, wzdrygał się. Po prostu zachowywał
się dziwnie. Z wieloma rzeczami były problemy, z ubraniem się,
myciem, zmieszczeniem jego wózka do bagażnika, którego prawie
wcale nie było. Dobijało go to. Wiedział, jak tylko zobaczyć
Caleba, że to będą długie i ciężkie miesiące, ale nie aż tak.
W ciągu roku nabawi się od groma siwych włosów!
- Kaylor! Słyszysz?! – przekręcił głowę w stronę
siedzącego obok męża, który już od jakiegoś czasu go woła.
Niechcący odpłyną myślami aż za ocean.
- Co jest? – nagle usłyszał za sobą trąbienie
kilku aut.
- Zielone. Jedź.
~~* * *~~
Parkował
samochód przed domem, w którym się wychował około godziny
czwartej popołudniu. Był wściekły panującymi na drodze
niedogodnościami. W taki korek w życiu się jeszcze nie wpakował.
Wyciągnął kluczyki ze stacyjki i wyszedł szybko z czerwonego
samochodu trzaskając drzwiami. Był nabuzowany prawie tak jak wtedy,
gdy dowiedział się o sekretach swojej matki. Mógł roznieść
wszystko co stanęło mu na drodze. Będąc w połowie chodnika z
czarnej kostki nagle się zatrzymał. Coś tu nie grało. Stanął
wyprostowany, poprawił koszulę, by lepiej na nim leżała, jak to
miał w zwyczaju, przeczesał już tysięczny raz dzisiaj włosy i
odwrócił się na pięcie. Szybko podbiegł do samochodu, w którym
zostawił Caleba, by jego gafy nie zauważył ojciec, który za
chwilę wyjdzie przed posiadłość ich przywitać.
~~* * *~~
No i Kaylor o nim zapomniał. Zdenerwowany
prawdopodobnie chciał jak najszybciej wyjść z pojazdu, w którym
spędził kilka godzin, choć gdyby nie roboty drogowe dotarliby na
miejsce w niecałą godzinę. Obaj dusili się w piekarniku na
czterech kółkach. Już się cieszył, że będzie mógł go
opuścić, a tu nie ma kto mu pomóc, bo mąż postanowił sobie
pójść bez niego. Jednak jak go obserwował spostrzegł, że ten w
pewnym momencie zatrzymuje się i zawraca. Otworzył drzwi z jego
strony i popatrzył na niego z trudnym do odczytania wyrazem twarzy.
Na pewno nie było tam skruchy czy przeprosin.
- Zapędziłem się – powiedział krótko.
- Nieważne – machnął ręką. Postanowił, że nie
będzie się denerwować, bo jak na razie nie ma do tego powodów.
Ledwood wyciągnął z bagażnika wózek i rozłożył
go, co szło mu nieco opornie. Z początku nie wiedział od czego
zacząć, ale Caleb mu podpowiedział, pokierował i wszystko grało.
Mąż po raz kolejny podniósł go z zamiarem wyciągnięcia z
pojazdu, ale tym razem uścisk mężczyzny był zdecydowanie
mocniejszy. Jego ciało było napięte. Pociągnął go gwałtownie
do siebie i w górę zapominając najwyraźniej, że jego auto jest
niskie. Caleb w jednej chwili uderzył czołem o sufit i syknął z
bólu.
- To bolało – puścił Kaylora i na powrót
wylądował w fotelu obok kierowcy trzymając się pulsującego
miejsca.
- Robisz z igły widły. Nie mam nastroju na kłótnie,
więc po prostu schyl głowę i daj sobie pomóc – warknął mając
dość tego dnia, a ten się jeszcze nie skończył.
- Mogłeś uważać, a nie wyładowywać się na mnie,
bo coś cię zdenerwowało. Gdybym mógł, to wszystko zrobiłbym
sam.
W porządku, może przesadził, ale nie był
przyzwyczajony, że musi komuś wciąż pomagać. Znów złapał i
podniósł Caleba tym razem delikatniej, pilnując, by nie mężczyzna
przypadkiem się nie uderzył. Posadził go w końcu na wózku. Po
zamknięciu drzwi do samochodu obaj zauważyli, że przed domem stoi
Baner Ledwood we własnej osobie. Postać zbliżyła się do nich gdy
byli blisko domu. Kaylor zauważył, że ojciec jest naprawdę
szczęśliwy widząc ich u siebie. Jeszcze chyba nigdy go takim nie
widział. Przynajmniej nie w swoim towarzystwie oraz przy swojej
żonie. Z resztą co do tego akurat się nie dziwił. Gospodarz
przywitał się z nimi i zaprosił do środka.
Caleb lubił pana Ledwooda, mimo że nie mieli zbyt
wiele styczności, to miał z nim kontakt mailowy. Jego podwładni
nie narzekali na niego, szanowali i respektowali polecenia. Joshua,
jego redaktor, dużo mu mówił o szefostwie. Prezes wydawnictwa był
miłą i uprzejmą osobą, lecz gdy ktoś nadepnął mu na odcisk
zmieniał się nie do poznania. Ale co? Powinien teraz mówić do
szefa jak do teścia? Przecież od wczoraj nim był. W ogóle nie
wiedział co powinien robić i jak się zachowywać. Był tą
bezradnością i niewiedzą przerażony. Liczył, że nie zabawią tu
zbyt długo i że nikogo prócz rodziców męża tutaj nie będzie.
Weszli do środka domu, on wjechał nie mając z tym
problemów, gdyż podjazd był płaski i nie trzeba było wchodzić
na ganek. Mieszkanie, a raczej willa była imponująca. Ściany były
w kremowych kolorach. Na nich wisiało dużo zdjęć i innych
fotografii. Jeśli chodzi o przestrzeń to było tu o wiele więcej
miejsca niż w apartamencie Kaylora, teraz już także jego. Jednak
kolorystyka nie przypadła mu do gustu, ale reszta jak najbardziej.
Zdjęli na przedpokoju, wielkości sali gimnastycznej,
buty i skierowali się do salonu. Gdzie prowadził ich właściciel,
choć jego mąż doskonale znał każdy kąt w tym domu. Od teścia
wiedział, że to w nim wychował się Kaylor, gdyż jego rodzina
mieszkała tu od lat. Obaj Ledwoodowie usiedli na podłużnej sofie
stojącej naprzeciw stołu. On natomiast zatrzymał wózek obok
siedzenia. Rozglądał się po wnętrzu domu. Mógłby pracować
ciężko do końca życia, ale takiego bogactwa nigdy by się nie
dorobił.
- Przepraszam, że musicie czekać, ale gdy zadzwoniłeś
Kaylor wszystko było na stole. A potem nie wiedząc kiedy
przyjedziecie kazałem włożyć to z powrotem do lodówki.
- Na drodze były koszmarne korki, myślałem że się
z nich nie wydostaniemy. W końcu i tak musieliśmy pojechać
objazdem. Wyjechaliśmy po zupełnie przeciwnej stronie miasta i
trzeba było zawrócić.
- No nic. Za chwilkę coś zjecie. Caleb, lubisz rybę?
– zwrócił się do milczącego do tej pory blondyna. Obawiał się
co będzie gdy ktoś taki jak Caleb zostanie sam na sam z jego
synem, ale chyba wszystko było dobrze. Jednak zaraz i tak się
upewni. Powiedział synowi co mu grozi jeśli w jakikolwiek sposób
skrzywdzi Antrosę.
- W zasadzie to raczej nie ma czegoś czego nie lubię.
Zna pan ciocię.
- Ach, no tak. Różnorodna kuchnia Abigail – zaśmiał
się. – A wiesz, że kiedyś w szkole średniej na wycieczce
gotowała dla mnie i Joe'go? Zrobiła zupę ze wszystkiego co
znalazła w kuchni motelowej. Może nie wyglądało to zbyt
smacznie, ale dało się zjeść.
- Nie wiedziałem o tym, chociaż ciocia często mówiła
o wujku.
- A no widzisz.
- Obiad na stole – rzekła kobieta ubrana w czarny
strój pokojówki. Na jego oko miała około czterdziestu lat. Była
tęga i dość niska.
~~* * *~~
Obiad składał się z kremowej zupy na pierwsze danie
i kilku rodzajów ryby z pire na drugie. Do tego słabe, białe wino.
Baner kazał je podać planując zatrzymać u siebie gości do
wieczora, a do tego czasu Kaylorowi powinny wywietrzeć promile z
krwi. Z drugiej strony, podawał mu alkohol pod nos, a zdawał sobie
sprawę, że syn pije go aż nadto. Powinien to przerwać, próbował,
lecz ile może powtarzać coś dorosłemu mężczyźnie, który sam
nie widzi swojego problemu? Musi zacząć działać nim Kaylor
uzależni się od alkoholu, wpadnie w nałóg i zniszczy sobie
zdrowie.
- Cieszę się, że mój syn okazał się
odpowiedzialny i zajmuje się tobą. Przyznam szczerze, że
martwiłem się o to.
- Tato – warknął mężczyzna. Po cholerę ojciec
wspomina takie rzeczy przy nim? Obeszłoby się bez tego.
- Początkowo będzie trochę problemów. Wiem, że
jestem dużym obciążeniem – usiłował powstrzymać cisnące się
do oczu łzy robiąc dobrą minę do złej gry. Do końca życia
pozostanie kłopotem, problemem, który ciągnie swoich bliskich w
dół.
- Gdyby Abigail cię usłyszała oberwałbyś w tą
pustą głowę. Jakim cudem możesz jednocześnie być taki mądry i
taki głupi?
- Ale...
- Żadnego ale. Jestem szczęśliwy mając takiego
zięcia – złożył palce w piramidkę i pochylił się do przodu
uśmiechając się. – A poza tym wasze prezenty tu są i czekają
na właścicieli.
- Miałem zamiar je dzisiaj zabrać, ale niech sobie na
razie tu leżą. Nie zginą. A któregoś dnia...
- Nie któregoś tylko najpóźniej jutro, Kaylor.
Wszystko odkładasz na ostatnią chwilę. Rozpakowywanie podarunków
to sama przyjemność.
- Dobra – jęknął przeciągle wywracając oczami
tak by ojciec nie widział.
Caleb to dla niego ktoś więcej niż zięć, osoba, z
którą współpracuje. Skoro jest mężem Kaylora zamierzał
traktować go jak swojego syna. Okazać mu rodzicielską troskę,
wsparcie jak to przez lata robiła jego ciotka. Zwłaszcza, że nie
miał ani ojca ani matki. Jednak to zupełnie inna historia. I tabu,
więc rozmów na ten temat nigdy się nie słyszało. W dodatku
charakter Antrosy jest trudny, mógłby nawet powiedzieć, że
trudniejszy niż u Kaylora. Nie jest łatwo go do czegoś przekonać,
a sam mężczyzna nie lubi zawierać nowych znajomości, nie jest
łatwo się z nim zaprzyjaźnić. Domyślał się, że jego syn ma
nie lada orzech do zgryzienia. Oni są małżeństwem i powinni czuć
do siebie miłość, ale co tu mówić o miłości skoro ta dwójka
to obce dla siebie osoby? Musi znaleźć jakiś sposób, by przekonać
jednego do drugiego. Sami sobie nie poradzą. Kaylor i Caleb są jak
ogień i woda. Miał nadzieję, że powiedzenie „Przeciwieństwa
się przyciągają” nie jest czczą mrzonką.
- Myśleliście może nad podróżą poślubną? –
zapytał ni stąd ni zowąd Baner, a małżeństwo przerwało
jedzenie i spojrzało się na mężczyznę ze zdziwieniem.
- Tak, wyjedziemy sobie na wczasy – rozrzucił ręce
na boki brunet mówiąc z kpiną.
- A dlaczego nie? Każde małżeństwo powinno wyjechać
gdzieś na miesiąc, a przynajmniej na parę tygodni. A zwłaszcza
wy, który macie okazję spędzić czas razem i poznać się. Skoro
sami o tym nie pomyśleliście to ktoś musiał.
- Ale my pracujemy – zastrzegł Caleb, któremu od
razu nie spodobała się wizja jakiegokolwiek wyjazdu. On najlepiej
czuje się w domu i tam woli pozostać a praca była dobrą wymówką.
- Właśnie – przytaknął Kaylor. Jemu także się
nie uśmiechało przebywanie w towarzystwie męża dłużej niż to
było potrzebne. A na wyjeździe tym bardziej. Nie miałby pod ręką
Danna, który mógłby pójść z nim do pubu czy klubu i pomógłby
oderwać się od Antrosy. Jak pomyśli, że musi mu usługiwać to
na wymioty go zbiera.
- No a co za problem wziąć urlop na jakiś czas?
Kaylor i tak przychodzi do pracy kiedy mu to odpowiada, więc z nim
czy bez nie będzie większej różnicy. A tobie dam dwa tygodnie na
ewentualne dokończenie twojej pracy. Potem możecie pojechać,
prawda?
Kaylor nie zamierzał dawać żadnej odpowiedzi patrząc
się z wyzwaniem na rodzica. Nie zarejestrował nawet, że Antrosa
pracuje dla jego ojca. Natomiast Caleb nie odezwał się słowem
gapiąc się w swój talerz a potem próbując uciec się do innego
rozwiązania, którym było powolne opróżnianie kieliszka.
Mężczyzna denerwując się brakiem odzewu wstał i podszedł do
nich. Pochylił się i powiedział tonem nieznoszącym sprzeciwu.
- Za czternaście dni pojedziecie w podróż poślubną.
Jestem pewien, że wam się spodoba – nie miał wyjścia, jeśli
ich nie zmusi oni nic nie zrobią w swojej sprawie. Musi tylko się
upewnić, że Caleb nie zamknie się w pokoju i nie rzuci się w wir
pracy, o swojego syna nie miał co się martwić w tej kwestii.
Prędzej piekło zamarznie niż Kaylor weźmie się do roboty.
- Ty nie odpuścisz, prawda? – zapytał poirytowany
Kaylor.
- Nic z tego – powiedział twardo.
~~* * *~~
Mimo upartego pana Ledwooda i jego ciągłego gadania o
ich podróży to czas w rodzinnym domu Kaylora spędził całkiem
znośnie. Jedzenie, które właściciel kazał przygotować było
przepyszne. Zobaczył nowe miejsce, poznał z innej strony swojego
szefa, dowiedział się paru nowych rzeczy. Nie było tragicznie,
myślał, że będzie gorzej. Zastanawiał się jednak dlaczego nie
było w domu matki Kaylora. Z tego co wiedział to ją miał, więc
naturalne było, że się nad tym rozwodził. Lecz to nie jest jego
sprawą i postanowił się nie wtrącać. Jeśli mąż chciałby mu
powiedzieć coś na ten temat to zrobiłby to. Ale nie miał ku temu
powodów.
Bał się, że gospodarz poda do stoły wykwintne
dania, do których potrzebnych jest kilka zestawów sztućców. On z
takich nie potrafił korzystać. Wystarczył mu jedne nóż, widelec
czy łyżka. Na jego szczęście Baner nie był osobą, która chwali
się wszem i wobec swoim majątkiem, nie zgrywa Bóg wie kogo. Poza
tym znał go z opowiadań cioci. Ale wciąż było mu głupio. Zanim
przyzwyczai się do obecnego stanu rzeczy minie dużo czasu. Nie
potrafił sobie wyobrazić tego wyjazdu o jakim wspomniał pan
Ledwood.
~~* * *~~
Miał
ochotę krzyczeć. Znów to podnoszenie, dźwiganie Caleba. Dopiero
co dotarli do apartamentowca, w którym zamieszkiwali. Jak tylko
zaparkował samochód musiał pomóc wydostać się z niego mężowi.
Dla niego to słowo jest naprawdę śmieszne. Mąż, też coś.
Wchodzili właśnie do windy mającej zabrać ich na najwyższe
piętro. Będąc w środku wyjął z kieszeni spodni komórkę i
sprawdził na niej godzinę. Było po dziewiątej. Uśmiechnął się
pod nosem, zaraz zadzwoni do przyjaciela.
Chwilę
potem znaleźli się na odpowiednim piętrze i szybko odnaleźli
swoje drzwi. Jak tylko przekroczyli próg nie patrząc się już na
Antrosę powędrował do sypialni by wyjąć z niej nowe ubrania, w
których zwykle wychodził do klubu. Zdjął z siebie dotychczasową
odzież i porozrzucał ją po pomieszczeniu jak to miał w nawyku.
Przebrał się w zwiewną, czarną koszulę slim oraz granatowe
jeansy. Szybko ułożył włosy i chwyciwszy do ręki telefon wybrał
numen Callaway'a. Nie musiał długo czekać na odpowiedź.
- Hej, co
robisz?
- Właśnie
wyszedłem od Loli. Och, bosko było – westchnął uśmiechając
się czego oczywiście Ledwood nie mógł zobaczyć.
- Świetnie
– powiedział z przekąsem – chcę iść do „Lust”, idziesz
ze mną?
- Że jak?
A co z Calebem? To wasz pierwszy dzień razem a ty już planujesz
zwiać?
- Nie
pieprz. Zapytałem się czy idziesz?
- Ktoś
musi cię pilnować. Tylko może najpierw zapytaj się go czy czegoś
nie potrzebuje albo pomóż mu w czym tam będzie potrzebował
pomocy. I powiedz gdzie wychodzisz.
- Tak, tak
– machnął ręką – powiem. Spotkamy się na miejscu –
odłączył się.
Kątem oka
zarejestrował jak Antrosa wjeżdża do pokoju. No świetnie. Nie
dość, że od rana był na jego zawołanie, pomógł mu ustawić
jego rzeczy na półkach, rozpakować walizki to jeszcze miałby
siedzieć z nim w domu? On prawie co noc wychodził i się bawił,
nie zmieni swojego trybu życia, by dostosować się do niego. Poza
tym od tygodnia nie miał nikogo w łóżku i dostawał na głowę.
Jak on wytrzyma rok skoro po siedmiu dniach go skręca?
- Wychodzę.
Nie czekaj, bo nie wiem o której wrócę – rzucił krótko i nie
czekając na jego reakcję wybiegł z domu. Jak tylko znalazł się
za drzwiami poczuł się wolny jak ptak, jak jeszcze nigdy. Aż mu
banan wyszedł na twarz. Jeszcze chyba nie zdarzyło się tak, że
wychodząc z mieszkania dziękował Bogu za tą możliwość. Nie
mógł już widzieć miny ani zachowania Caleba, kiedy on w
pośpiechu wyszedł.
Kilkanaście
minut później taksówkarz wysadził go na wprost jego ulubionego
baru. Przyjaciel już tam był. Wyglądał na bardzo spragnionego
informacji. Nie będzie go trzymał w niepewności, choć mógł to
zrobić, by się na nim odegrać przez ten zakład. Ale opowie mu
wszystko. W dodatku może mu się wyżalić i ponarzekać na męża.
Od dwóch
godzin siedzieli na krzesłach popijając któregoś z kolei mocnego
drinka. W uszach dudniła głośna muzyka, od której nie sposób
było uciec. To utrudniało normalną rozmowę, żeby coś zrozumieć
musieli mówić do siebie głośno, by przekrzyczeć melodię, która
zmieniała się co kilka minut. Było mu niesamowicie dobrze.
Wyluzował się, zrelaksował. Mógł stwierdzić, że jeszcze nigdy
nie miał tak stresującego dnia. Powiedział to na głos a
przyjaciel parsknął śmiechem.
- Gdybyś
był przyzwyczajony do pracy albo myślał o kimś więcej niż o
sobie i swoim ego, to byłoby dobrze.
-
Pierdzielisz bzdury. Jakby ten gówniarz mnie obchodził. Nie ma nic
do zaoferowania, nawet jego ciało mnie nie satysfakcjonuje.
- Gówniarz?
Mówiąc to wiesz ile ma lat?
-
Dwadzieścia cztery.
- Sześć
lat równicy. Też mi coś. Moja ostatnia miała osiemnaście.
- Pedofil –
rzucił Ledwood raptownie śmiejąc się z miny Danna. Mężczyzna
zaczął się od razu tłumaczyć, że wyglądała na starszą i
myślał, iż skończyła dwadzieścia jeden lat.
- Czy mnie
oczy nie mylą? Kaylor? – słysząc swoje imię zwrócił się w
stronę, z której dochodził głos. Zobaczył tam młodego ciemnowłosego chłopaka, którego jakiś czas temu spotkał w pubie, ale nie miał
czasu zarwać bo ten się bardzo spieszył. Teraz poznawał, bo
tamten bardzo mu się podobał, a takich zapamiętuje, przynajmniej
z wyglądu.
- Hej
kotku. Co słychać? – podparł się na ręce i uważnie obrysował
sylwetkę młodego.
- Ostatnim
razem gdy się widzieliśmy obiecałeś mi rundkę. Jeżeli masz
ochotę to ja bardzo chętnie znajdę się z tobą w łóżku.
Niedaleko jest hotel. Idziemy?
On nie wytrzyma roku jak już po pierwszym dniu dochodzi do takiej sytuacji...... Ale zabawnie będzie czytać jak się stara nie przegrać. Czekam na ciąg dalszy ;)
OdpowiedzUsuńJak mogłaś skończyć w takim miejscu T.T Jestem cholernie ciekawa co będzie dalej z Calebem, mam nadzieję, że pójdzie na jakieś rehabilitację i zacznie chodzić *_*
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i życzę mnóstwa weny!!!!
Katrina
Izzi pisałaś wcześniej, że niedługo skończysz ten tekst dlatego mam pytanie czy myślałaś aby odpłatnie udostępnić swoje opowiadanie? Ja chętnie je zakupię tak jak to robię w przypadku tekstów Luany. To bardzo wygodna forma dla mnie jako czytelnika a i myślę, że i autorzy są zadowoleni :)
OdpowiedzUsuńJa też uwielbiam jej teksty :) Myślałam na sprzedażą swoich opowiadań i bardzo się cieszę, że znajdą się osoby chętne je kupić, ale to dopiero w przyszłości. Na dzień dzisiejszy udostępniam je na blogu. Gdy skończę nieznane uczucie to prześlę Ci je za darmo, bo dlaczego miałabym robić to odpłatnie skoro tutaj jest za darmo?
Usuńizzi3700@gmail.com w wiadomości na ten adres prześlij mi swój, a jak skończę opowiadanie to Ci je podrzucę :D
Ej ja też chcę kupić, jeśli chcesz możesz udostępnić za grosze lub bezpłatnie chętnie mam pdf-y rzeczy które lubię.:-)
UsuńTylko podejść do Kaylora i dać mu w twarz za takie zachowanie! Jak może tak traktować Caleba! Co za nieczuły cham!
OdpowiedzUsuńCaleb trzymaj się ciepło :)
Dużo weny :)
Pozdrawiam :)
Hej,
OdpowiedzUsuńdlaczego Bannet nie widział, że Kaylor wysiadł z samochodu i zostawił w nim Celeba? albo jak go podnosił? nawet nie zarejestrował, że ten pracuje dla jego ojca, nie wyrzyma jak już takie rzeczy się dzieją...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia