Hej Wam :) Ten rozdział wstawiam za poniedziałek. Miałam wrzucać w niedzielę a tu wyszło na to, że dawałam Wam rozdziały w poniedziałki. Chyba wtedy musiałam mieć więcej czasu niż na weekend. Informuję także, że został jeszcze jeden rozdział do końca Gwiazdki, który oczywiście pokaże się za tydzień. Dziękuję za komentarze :D
Siedzieli w
ciszy, bo od wyjścia Laytnera żadne z nich nie śmiało się
odezwać. W końcu Samatha mająca dość tej sytuacji zabrała głos
kierując swoje pytanie do Randy'ego.
- Powiedz
otwarcie. Czy coś między wami zaszło? Pokłóciliście się i nie
chcecie się przyznać czy chodzi o coś innego?
-
Przyjaciołom nie powiesz? Myślałem, że nie mamy przed sobą
sekretów- tym razem zawtórował kobiecie Derek, a Tony przytaknął
im kiwnięciem głowy.
- Ludzie,
wiem o czym sobie myślicie i od razu was sprowadzę na ziemie. Nic
między nami nie ma i nigdy nie będzie. Zdaję sobie sprawę, iż
on coś do mnie czuje, ale ja do niego nie.
- Mówisz
to, ale w rzeczywistości nie zdajesz sobie sprawy z własnych uczuć
i uciekasz od niego. Nie chcesz zniszczyć przyjaźni rozpoczynając
związek. Ja cię rozumiem. Ale spójrz na mnie i Dereka.
Przyjaźniliśmy się, a teraz się spotykamy.
- Najwyższa
pora na to- wtrąciła Cass.
- Samy,
wychodzi z ciebie pani psycholog. Znowu.
- Nic nie
poradzę, ta praca to moje życie- wzruszyła ramionami i
uśmiechnęła się lekko.- Sęk w tym, że ty zaprzeczasz czemuś
co dla każdego z nas jest oczywiste. Twoje serce wie czego chce, bo
chce jego, ale twój mózg mówi ci inaczej. Że jak tylko
poweźmiesz kroki by być z Dee to rozpętasz tym burzę. Nieprawda.
Zacznij myśleć sercem i posłuchaj jego głosu bo dobrze gada.
Obawy, bo na pewno jakieś masz, są tylko w twojej głowie, więc
przestań się nią na razie kierować. Ustal swoje priorytety.
- Gapiąc
się w ten sposób na kelnera chciałeś pokazać Dee, że nie ma na
co liczyć. Od zawsze to wiedział, ale ty swoim zachowaniem sprzed
kilku chwil sprawiłeś mu więcej bólu niż przez całe dziesięć
lat, ponieważ wtedy nie zdawałeś sobie z tego wszystkiego sprawy.
Teraz zrobiłeś to umyślnie i to go bolało- podsumowała Reilly.
- Ja wiem
czego chcę. Nie musicie mi tego uświadamiać. Chcę mieć kogoś i
nie tylko do łóżka, ale i do życia.
- I to Dee
jest tym kimś, do jasnej cholery!- poderwała się do góry i
podniosła głos, że wszyscy znajdujący się w kawiarni zwrócili
oczy w ich stronę. Ona jednak miała to w głębokim poważaniu i
mówiła dalej.- Gdybyś nie był takim skończonym idiotom to
potrafiłbyś zrozumieć swoje uczucia! Tymczasem wszyscy widzą coś
czego ty jedyny nie dostrzegasz! Nawet twoi rodzice wiedzą, że coś
jest na rzeczy, ale nie chcą się wtrącać! Pewnie, bo zamiast
związać się z kimś kto cię kocha i jest dla ciebie dobry, ty
szukasz takich co cię krzywdzą albo zdradzają! Im dłużej cię
znam tym bardziej mam ciebie dosyć! Wiesz co? Mam gdzieś i ciebie
i jego! Rozwiązujcie sami swoje problemy i nie zachowujcie się
niczym gówniarze! Obaj jesteście siebie warci! Nie potrzebuję
przyjaciół, którzy spędzając ze sobą czasu odbierają to jako
najgorszą karę! Idź w cholerę! A wy co?- zwróciła się do
obserwujących ją osób.- Nie macie się na co gapić?
Samantha
nie patrząc na niego ubrała się i przygotowała do wyjścia.
Prawie w ogóle nie tknęła swojej herbaty. Derek próbował ją
uspokoić i zatrzymać, ale na niego także się wydarła i później
to już milczał zakładając ubrania razem z nią. Przepraszającym
wzrokiem pożegnał się z pozostałymi przyjaciółmi i wyszedł z
Gwiazdki wraz ze swoją dziewczyną, od której biła mordercza aura.
Wolał się nie odzywać dopóki kobieta nie ochłonie, bo jeszcze on
zbierze baty. Nie uważał, że dobrze zrobiła drąc się na swojego
przyjaciela. Zawsze był zdania, że ona nie powinna się wtrącać w
czyjeś życie, a zwłaszcza tej dwójki, bo to się źle skończy.
Co z tego,
że obaj są homoseksualistami, to wcale nie znaczy, że nagle mają
się ze sobą spotykać. Mogliby mieć swoich partnerów i być z
nimi szczęśliwi, a to byłoby chyba najlepsze, lecz nieoczekiwanie
dla samego Laytnera on zakochał się w przyjacielu.
On
doskonale wie jak to jest kochać osobę, która ma cię za
przyjaciela. Jednak jego przypadek był lepszy, bo najważniejsza dla
niego osoba nie była Randy'm i nie miała charakteru podobnego do
jego. Co by nie mówić Dee ma ciężki orzech do zgryzienia.
Westchnął
ciężko i oparłszy głowę na dłoni przyglądał się Cassidy i
Tony'emu, którzy milczeli jak on po gwałtownym wybuchu Riggs.
Kobieta jadła kawałek biszkoptu truskawkowego zamówionego jakiś
czas wcześniej, a mężczyzna co chwilę brał w dłoń kubek z
mocnym espresso z popijał chcąc zatkać czymś sobie usta.
Dziwiło go
to, że jeszcze nie wyciągnął z kieszeni komórki i nie zaczął
przeglądać poczty. Może robi postępy po kazaniach Reilly.
Niemniej jednak niezręcznie mu było tu teraz siedzieć. Spojrzał
na zegarek wiszący nad ladą. Było kilka minut po piątej. Na
dworze robiło się już ciemno, więc może powinien wracać do
domu? Dzisiaj to nie był jego dzień. Najchętniej wróci do domu,
wejdzie pod kołdrę i będzie udawał, że nie istnieje.
Widząc
jego znużoną minę Tony poradził mu, jakby czytając w jego
myślach, żeby poszedł do mieszkania, a on odprowadzi Cass i sam
wróci do domu.
Dopił
swoją porcję kawy i przed kawiarnią całą trójką się rozeszli.
Piętnaście minut później był już u siebie. Ułożył wszystko
na swoich miejscach. Zamknąwszy drzwi na klucz zgasił światło na
przedpokoju i przeszedł przez pokój, tam z kolei paląc światło,
by wejść do kuchni. Zasłonił roletę i odwrócił się
spoglądając na zlew z nadzieją, że jest pełen i trzeba pozmywać
naczynia, jednak zapomniał, że zrobił to przed wyjściem. Nie miał
co robić, a chciał się czymś zająć, żeby jego myśli nie
wracały do zbolałego Dee. Sumienie nie dawało mu spokoju, przez to
jak go potraktował. W dodatku słowa Samy go zabolały. Dlaczego to
on jest tym złym? Czy źle robi, że chce mieć przyjaciela? I to
takiego, z którym może porozmawiać na dosłownie każdy temat nie
musząc się wstydzić czy bać się, że zostanie wyśmiany. Zawsze
spowiadał się ze wszystkiego Laytnerowi i ten nigdy go nie wyśmiał,
nie dopierdzielał mu jakimiś swoimi uwagami. Po prostu był i
słuchał. Zawsze go uważnie słuchał, a wtedy wpatrywał się w
niego niczym w obrazek. Uśmiechnął się na wspomnienie jednej z
takich sytuacji. Pamiętał, że narzekał mu wtedy na faceta, który
go oszukał. Spotykał się z nim od dłuższego czasu, było to co
najmniej pół roku, a przez przypadek dowiedział się, że jego
partner zdradzał z nim swoją żonę. Jakby tego było mało żonę
z trójką dzieci. I pomyśleć, że gość chciał zostawić swoją
rodzinę dla niego. Gdy się dowiedział prawdy wpadł w szał, a
opowiadając wydarzenia przyjacielowi, ten musiał go uspokajać
kilka razy. Nie dowierzał temu zdarzeniu. Jak mężczyzna może
porzucić swoją rodzinę dla kochanka czy kochanki. Jemu to w ogóle
w głowie się nie mieściło. Gdyby od początku wiedział jaka jest
prawda nigdy nie wszedłby z nim w znajomość. Nie jest jednym z
tych co rozpierdalają cudze rodziny. Mężczyzna tłumaczył się
mu, że nie kocha żony, że dzieci działają mu na nerwy i chciał
odskoczni od codziennego życia. A tą odskocznią był on. Mało
gościa nie zabił gdy pchnął go na ścianę i zaczął okładać
pięściami. Normalnie gdyby się dowiedział, że kochanek go
zdradza przyfasoliłby mu, zwyzywał i na tym by się skończyło.
Rozeszli się, to koniec, nie istnieją dla siebie, nie mają ze sobą
nic wspólnego. Ale w tamtym wypadku nie potrafił się opanować.
Czuł się okropnie z myślą, że żona i dzieci czekają na ojca,
aż wróci z pracy, a tymczasem ich tatuś zabawia się z nim.
Sumienie, podobnie jak teraz, okrutnie go męczyło.
Nie mając
nic lepszego do roboty pościelił łóżko i włączył telewizor od
razu przełączając na kanał muzyczny. Akurat leciało „Hot
N Cold” Kate Perry, nie przepadał za nią, ale tą piosenkę
lubił.
Następnie,
po wyjęciu z szafki czystej bielizny, poszedł do łazienki wziąć
gorący prysznic. Chyba nigdy się nie doczeka końca zimy. Chciałby
żeby w końcu nastała wiosna a po niej upragnione lato. Ma odłożone
pieniądze na wyjazd za granicę, który planowali całą szóstką.
Rzucali różne propozycje i w końcu nie uzgodnili do końca gdzie
pojadą, ale ważne to, że razem. Uważał, że ich przyjaźń była
bardzo silna, bo ile razy jest tak, że po zakończeniu szkoły ktoś
się wyprowadza, zrywa kontakty, przyjaźnie, które zdawały się
być wieczne kończą się. Na szczęście nie w ich przypadku. Od
początku liceum są razem i chciał żeby tak pozostało, lecz to
niemożliwe skoro on doprowadza wszystkich do szału.
Gorąca
woda spływała po jego nagrzanym ciele. Zanim zabierze się do
porządnego mycia poczeka jeszcze chwilę aż będzie mu cieplej.
Zakręcił w końcu kran, na mokrą gąbkę nalał żelu do kąpieli
i zaczął się szorować. Przyjemny zapach rozszedł się po
zamkniętej kabinie prysznicowej. Uwielbiał się odprężać w ten
sposób. W sumie podczas kąpania się więcej myślał o swoim
życiu, przyszłości, przeszłości i podobnych sprawach niż
robiłby to na co dzień. Sam nie wiedział dlaczego.
Po
wyjściu wytarł się i ubrał się w swój codzienny strój, który
stanowiły czarne rozciągnięte dresy i ciepły sweter zakładany
przez głowę w kolorze fioletowym. Wchodząc z powrotem do miejsca,
w którym mieściło się duże łóżko usłyszał jedną ze swoich
ulubionych piosenek Chrisa Salvatore „What You Do To Me”. Mimo że
od chwili, w której wrócił do domu próbował się zrelaksować
nijak mu nie wychodziło. Starał się myśleć o wszystkim, aby do
głowy nie powracał mu Laytner. Dlaczego to tak bardzo go boli?
Zadawał sobie to pytanie a jedyną odpowiedzią jaką znajdował
było to, że skrzywdził ważną dla niego osobę. Nawet doprowadził
do wściekłości zwykle spokojną kobietę. Powinien zadzwonić do
Dee i go przeprosić? Ale pytanie czy mężczyzna odbierze.
-
Szlag by to trafił- warknął zły na samego siebie. Złapał się
za włosy usiłując je wyrwać i usiadł na łóżku.- Co niby
powinienem zrobić? On przecież mnie kocha, ale ja nie mogę tak...
Postanowił
sobie coś i chciał się tego trzymać, lecz jak powszechnie wiadomo
postanowienia prędzej czy później idą w niepamięć. Może
udałoby im się pogodzić i wciąż być przyjaciółmi?
Zamiast
działać on siedzi przed telewizorem i słucha piosenek. Jest
cholernym tchórzem. Tak, to rozwaga czyni nas tchórzami –
przypomniał mu się cytat z Szekspira oraz słowa Samanthy, że
powinien pomyśleć sercem a nie umysłem. Ma zaryzykować?
Toczył
ze sobą wewnętrzną walkę. Jedna jego strona mówiła, że
zaakceptowałby Dee ze wszystkimi wadami i zaletami, a ta druga
bardziej uparta, której do tej pory się słuchał, że to wielki
błąd, bo nie wie co będzie się z nimi działo w przyszłości,
czy będą razem, czy się rozstaną przez głupotę. Ale skoro by
się kochali to nic nie stanie między nimi. We dwójkę poradziliby
sobie z problemami.
-
Jak go tak zostawię to będę miał wyrzuty sumienia do końca
życia i jeszcze dłużej. Pewnie nawet po śmierci będzie mnie to
męczyć.
Spojrzawszy
na wyświetlacz komórki dowiedział się, iż jest już siódma. Nie
jest aż tak późno, po prostu jest ciemno, chyba rodzice
przyjaciela nie zdenerwują się na odwiedziny o tej porze.
Słuchając
po części i serca i rozumu wskoczył w ubrania wyjściowe i po
kilku minutach schodził po schodach z zamiarem spotkania się z tym
mężczyzną. Poszedł na parking gdzie zazwyczaj parkował swojego
pomarańczowego Renault Captur. Kupił go bo musiał czymś dojeżdżać
do pracy, ale bardzo rzadko z niego korzystał. Wolał używać
własnych nóg, choć nie mógł zaprzeczyć, że to auto bardzo mu
się podobało.
Odpalił
silnik i wyjechał z parkingu uważając przy tym, żeby nie puknąć
w czyjś samochód, chociaż czasami miał na to ochotę, zwłaszcza
kiedy ludzie parkowali tak, że czasami nie mógł wyjechać i
spóźniał się przez to do pracy, ale było mu szkoda swojego
autka. Do tego osoby parkujące tak, że zajmowały dwa miejsca albo
miejsca dla inwalidów w jego mniemaniu zasługiwały na specjalne
miejsce w piekle. Omijając zgrabnie przeszkody wkrótce znalazł się
na drodze i dołączył do ruchu. Włączył ogrzewanie i radio, w
którym usłyszał informacje o jakimś wypadku i korku na drodze a
także o ofiarach. W zimę wypadki to nie nowość. Na drodze jest
ślisko a niektórzy nie zwracają na to uwagi, lub twierdzą, że
ich to nie spotka.
Jechał
spokojnie i powoli. Nie ma co się spieszyć. No, jemu to się nie
spieszyło zwłaszcza, że nie do końca wiedział co powiedzieć i
co zrobić jak zobaczy przyjaciela. Nie obmyślił żadnego planu i
musi iść na żywioł, chociaż nawet jeśli coś by sobie
zaplanował to i tak plany wzięły by w łeb. Jak to mu się
zdarzało.
Po
dwudziestu minutach podjeżdżał pod bramę rodzinnego domu
Laytnerów. Zatrzymał się przed nią i wysiadł odrysowując
wzrokiem dwupiętrowy dom z granatowym dachem. Mieszkanie było
wybudowane gdy jego przyjaciel miał około pięciu lat, ale jest to
bardzo nowoczesny budynek. Wysiadł z samochodu od razu słysząc
trzeszczący pod nogami śnieg. Na jego szczęście nie padało, ale
i tak założył kaptur. Jak zwykle było mu zimno. Zamknął pojazd
i podszedł do czarnej furtki. Wpisał kod, który podał mu lata
temu Dee i wszedł na podwórko. W oknach paliły się światła,
więc na pewno ktoś mu otworzy. Nie chciał żeby był to brunet,
ponieważ wciąż nie wiedział co ma mu powiedzieć. Zapukał z
mocno bijącym sercem i adrenaliną, która zaczęła krążyć w
jego żyłach. Pierwszy raz w życiu poczuł, że miękną mu nogi.
Usłyszał czyjeś kroki po drugiej stronie i wreszcie drzwi uchyliły
się a przez nie wyjrzała niska, nieco przy tuszy kobieta z
posiwiałymi włosami i błękitnymi oczami. Ku jego uldze była to
mama przyjaciela. Zaskoczona jego widokiem przywitała się
uprzejmie.
-
Przepraszam, że zawracam pani głowę o tej godzinie, ale muszę
porozmawiać z Dee, a nie chciałem robić tego przez telefon. Ja
tylko na sekundkę- przybrał na twarz lekki uśmiech.
-
Och, wcale nie przeszkadzasz. W ogóle to cieszę się, że do nas
zawitałeś. Wchodź do środka- stanął w dużym korytarzu, na
którym zmieściłoby się z dziesięć osób.
-
Kto przyszedł?- z salonu odezwał się donośny męski głos. Po
chwili pan domu pojawił się przed nim. Pan Laytner był wysokim
posiwiałym mężczyzną po pięćdziesiątce. Od kilkunastu lat
posiadał duży mięsień piwny, a od tamtego czasu nic się nie
zmieniło. Bardzo lubił to małżeństwo, szanował ich i uważał
za bardzo dobrych ludzi.
-
Dobry wieczór, panie Laytner- podał rękę mężczyźnie.
-
Cześć, Randy. Niemożliwe, że ty tutaj. Co się stało, że do
nas zawitałeś?
-
Muszę pogadać z Dee, ale to nie rozmowa na komórkę, a do jutra
nie może czekać- po jego słowach oboje spojrzeli po sobie
wyraźnie zdziwieni, później popatrzyli na niego jak na kosmitę.
-
Ale jego nie ma w domu. Mówił, że wychodzi, lecz nie powiedział
gdzie i kiedy wróci, a to było około trzeciej. Zresztą nie jest
dzieckiem i nie musi się nam spowiadać. A jak mam być szczera,
Randy, to myślałam, że jeżeli nie wrócił o tej godzinie to
pewnie jest u ciebie.
-
Zanim przyszedłeś to chwilę temu żona mi wspominała, że nasz
syn może być z tobą.
-
No, niestety nie. Pokłóciłem się z nim- przyznał szczerze- i od
piątej go nie widziałem, a chciałem przeprosić. Byłem pewny, że
wrócił do domu.
-
Przykro mi, ale go nie ma. Dzwoniłeś do niego?
-
Nie, ale powinienem to zrobić.
Wyjął
telefon i od razu wchodząc w kontakty wcisnął numer do Dee, który
znajdował się na początku całej listy. Przystawił aparat do ucha
i czekał aż mężczyzna odbierze. Pojawił się pierwszy sygnał,
drugi i trzeci, i pojawiał się tak kolejno dopóki elektroniczny
głos nie powiedział mu, że numer z którym próbuje się połączyć
jest niedostępny.
Doczekał
chwilę i ponowił próbę połączenia się nadal stojąc w
towarzystwie państwa Laytner. Minęło dziesięć minut a on po
czwartej próbie dodzwonienia się miał ochotę rzucić swoim
telefonem. Gdyby nie obecni rodzice przyjaciela klął by na głos
ile wlezie i rzucał niewybrednymi epitetami.
-
Dlaczego on nie odbiera?- zapytała zaniepokojona kobieta.
-
Może po prostu nie słyszy?- próbował chwytać się jakichś
wymówek, przez które Dee nie odbierałby telefonu, ale przecież
nawet jeśli kłócili się, to i tak przyjaciel zawsze odbierał od
niego telefon. Przez to zaczynał coraz bardziej się bać. Laytner
nie jest idiotą, nie zrobiłby niczego głupiego. Chyba.
W
końcu ojciec Dee przerwał jego próby i sam zadzwonił do syna,
lecz tym razem także nic z tego nie wyszło. Nagle w jego głowi
pojawił się obraz przysypanego mieszkania mężczyzny, który obaj
widzieli w telewizji i lodowaty dreszcz przebiegł mu po plecach. Nie
podoba mu się ta sytuacja. Przypomniał sobie jak się przestraszył
gdy uświadomił sobie, że brunetowi mogło coś się stać. Mógłby
umrzeć.
-
Kurwa!- uderzył pięścią w drzwi zwracając na siebie uwagę
małżeństwa. Nie potrafił się już kontrolować.
-
Chłopcze, spokojnie- powiedział miłym głosem starszy mężczyzna,
choć i on silił się na zachowanie równowagi. Bał się o syna,
który od kilku godzin nie dał znaku życia. Co z tego, że jest
dorosły? To jego dziecko. Widział strach o potomka w oczach swojej
żony.
-
Jadę go poszukać.
Wybiegł
z domu nawet się nie żegnając i wpadł do auta od razu je
odpalając. Ręce spoczywające na kierownicy niebezpiecznie drżały.
Derce biło mu jak dzwon w kościele, a to tylko go nakręcało i nie
pozwoliło zachować zimnej krwi. Panikował jak nigdy, ale nie
zdawał sobie z tego sprawy martwiąc się o przyjaciela.
Najważniejszą osobę w jego życiu.
Zacisnął
dłonie na kierownicy i nacisnął pedał gazu wycofując ostro.
Śnieg pod wpływem siły kół rozjechał się na wszystkie strony.
Koła w pierwszym momencie pośliznęły się na nim, lecz Randy
zapanował nad pojazdem. Po chwili włączył się do ruchu
samochodów na głównej ulicy. Co rusz mijał auta jadące nie
wiadomo gdzie. Żółte lampy oświetlały im wszystkim drogę.
Wiedział, że musi wziąć się w garść, nie ma zamiaru wywołać
wypadku drogowego. Większość z kończyła się tragicznie,
zwłaszcza w najniebezpieczniejszą porę roku. Zadawał sobie
pytanie: Gdzie powinien najpierw zacząć? Gdzie może być teraz
Laytner? Co by zrobił na jego miejscu? Cóż, gdyby to on dostał
kosza zadzwoniłby do przyjaciela, zaprosił do domu na popijawę i
wyżaliłby mu się sypiąc przekleństwami na prawo i lewo.
-
W sumie jest jedno miejsce, do którego mógłby pójść- zamyślił
się. Tak bardzo chciałby się mylić w swoich złych przeczuciach
mówiących, że Dee coś złego się stało.
Nie
myśląc wiele skręcił w ulicę, gdzie było kilka najlepszych
barów, do których często gęsto chodził mężczyzna. Wiedział
to, bo ta ulica mieściła się niedaleko tej, na której mieszkał.
Często gdy Laytner był pijany pozwalał mu się u siebie przespać.
-
Że też on się potrafił tak kontrolować śpiąc ze mną w jednym
łóżku.
Zaparkował
pojazd na jednym z nielicznych wolnych miejsc na krawężniku.
Wysiadł z pojazdu i zamknął go przy pomocy elektronicznego klucza.
Co dziwne nie było mu zimno jak zawsze, tym razem czuł jakby w tej
grubej kurtce się gotował. Najchętniej to by ją rozpiął, ale to
wiązało się z konsekwencjami w późniejszych dniach, a on musi
jutro jechać do pracy. I nie miał zamiaru chorować, to ostatnie
czego chce. Sam nie wiedział jakim cudem dostał tyle czasu urlopu.
Ale nie narzekał, bo im dłużej nie będzie musiał wrócić do
przedsiębiorstwa handlowego tym dłużej nie będzie widział tego
sukinsyna Ashtona. A do zobaczenia jego gęby mu się nie spieszyło.
Zatrzymał
się przed wejściem do jednego z trzech klubów nocnych w tej
okolicy. Na dużych oknach widniały napisy ostrzegawcze napisy „Od
21 lat”. Wszedł bez obaw do miejsca, od którego od razu poczuł
gorąco. Rozejrzał się po wnętrzu. Nie chodził tu zbyt często.
Prawie wcale, on wolał kupić wódkę, piwo czy cokolwiek i pić w
domu, niż w takich miejscach. A jak mówił to Laytnerowi to ten nic
sobie z tego nie robił. Tak samo jak z zamykaniem drzwi na klucz gdy
idzie spać! Przejeżdżał wzrokiem po siedzeniach przy barze, po
każdym stoliku, mając potem pewność, że nie znajdzie tu
przyjaciela.
Gdy
poszedł szukać go w pozostałych także nie było po nim śladu.
Już nawet zapytał się barmana pokazując mu zdjęcie bruneta, czy
go nie widział. Jednak za każdym razem odpowiedź była taka sama.
Została mu ostatnia knajpa, w której mógłby chlać mężczyzna.
Jeśli go tu nie będzie... Nie zna innego miejsca, w którym
powinien go szukać. To był jego ulubiony klub, w dodatku tylko dla
homoseksualistów. Wszystkie poprzednie były „normalne”.
Pamiętał jak na studiach przyjaciel go tu zaciągnął zachwalając
to miejsce. Niby z początku było w porządku, alkohol był bardzo
dobry, ale kiedy zobaczył co ci ludzie wyprawiają odechciało mu
się tu przychodzić. Nie rozumiał dlaczego brunet nie miał nic
przeciwko czemuś takiemu. Jego to co robili tutejsi ludzie, nie
tylko mężczyźni, ale i kobiety po prostu brzydziło, odrzucało.
Poza tym nigdy nie szukał znajomości w takich miejscach. Większość
mężczyzn, z którymi się spotykał poznał w zwyczajnych
miejscach, na ulicy, w parku, jakiejś kawiarence, przystanku. Widać
ani jedne, ani drugie znajomości nie trwają długo.
Tak
bardzo chciałby znaleźć tu Dee. Poszedł w głąb dużego
pomieszczenia przeciskając się przez tłum tańczących ludzi.
Widział jak kobiety obściskiwały się w kątach, jak robili to
mężczyźni nie zwracając uwagi na innych, jakby tylko oni tu byli,
świat poza nimi nie istniał. Takie zachowanie go odrzucało, jak
mają coś robić to nich idą do swoich domów albo do motelu.
Prawie pieprzyli się na oczach innych. Nie znosił czegoś takiego.
Pragnął stąd jak najszybciej wyjść, ale najpierw musi kogoś
znaleźć. Jeżeli jego tu nie będzie...
Rozglądał
się po całym klubie. Przesuwał wzrokiem po gościach tegoż
przybytku i aż się skrzywił. Okropnie śmierdziało, cholera, że
też musi tu przebywać. Nagle poczuł na swoi tyłku silną dłoń
ściskającą jego pośladki. Wzdrygnął się, a po jego całym
ciele przeszły ciarki. Dlaczego raptownie nabrał ochoty, żeby
zabić tego kto go obmacuje?!
-
Niezły tyłeczek, słońce. Idealnie pasowałby do mojego kutasa-
szepnął mu na ucho jakiś mięśniak, jak potem zobaczył. Facet
wyższy od niego, lepiej zbudowany, z kasztanowymi włosami
obciętymi po żołniersku. W jego oczach zauważył niebezpieczny
błysk. Chyba zaraz zwymiotuje! Gość z pewnością nie był pijany
i wiedział co mówi, to go jeszcze bardziej podminowało. Nie
przyszedł tu żeby się pieprzyć! A nawet jeśli to w życiu nie
spojrzałby na kogoś takiego.
-
Wiesz co pasowałoby do twoich zębów?! Moja pięść!- warknął,
na co tamten się zaśmiał szyderczo.- Zabieraj te obrzydliwe
łapska z mojej tyłka. On ma już właściciela!
Sam
nie wiedział dlaczego to powiedział, ale czuł się z tym
niespodziewanie dobrze. I w sumie na dobre wyszło bo facet spojrzał
się na niego jak ciele na malowane wrota i zamilknął dając mu
święty spokój. Gdyby tak się nie stało pewnie doprowadziłby do
bójki i ich obu wyrzucili by z tegoż zacnego przybytku. Odsunął
się jak najdalej mógł od nieprzyjemnego towarzystwa i znów zaczął
szukać wzrokiem Dee. Czuł na sobie spojrzenia mężczyzn
próbujących rozbierać go wzrokiem. Było mu cholernie niedobrze.
Chyba najlepiej zrobi jak odejdzie od parkietu i podejdzie do baru.
Zrobił to i oczom nie wierzył. Przeszukał prawie cały pub i w
końcu go znalazł! Dee siedział ze spuszczoną głową nad, Bóg
wie którym, kieliszkiem wódki. Nie wyglądał za dobrze. Zauważył,
że jakiś mężczyzna coś do niego mówi a on tylko potakuje
skinięciem głowy. Wyglądał jakby jego cały świat się zawalił.
Nie mógł znieść takiego widoku. Już miał zamiar do niego
podejść gdy spostrzegł, że mężczyzna, może ze dwa lata
młodszy, chwyta go za kark przekręcając twarz w swoją stronę i
najwyraźniej zamierza go pocałować.
No
chyba ci się w główce popierdoliło, gościu, syknął w myśli i
nie wiele myśląc podszedł do nich szybkim krokiem. Odepchnął
młodszego mężczyznę od Laytnera zanim go pocałował, przy okazji
zabijając go wzrokiem. Młody chyba nie wiedział o co mu chodzi i
patrzył się na niego jak na wariata. Postanowił więc go oświecić.
-
On jest tylko mój- warknął wściekły Randy łapiąc pod ramię
bruneta i podnosząc go.
Super rozdział:) zwłaszcza końcówka, kogoś wreszcie olśniło:D Już nie mogę się doczekać reakcji Dee.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i weny życzę:)
O tak, w końcu taka reakcja na jaką czekałam :) Randy przejrzał na oczy, lepiej późno niż wcale.
OdpowiedzUsuńDużo weny :)
Pozdrawiam ;)
Hej,
OdpowiedzUsuńno i znalazł się Dee, Remsy to wpadł w panikę, jak nie było go w domu, tak samo jak tamten młody chciał go pocałować, cudo...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia