Zapraszam na nowe opowiadanie :D I dziękuję za komentarze.
Dawno,
dawno temu w odległej krainie zwanej Mercivo, gdzie zawsze panował
ład i porządek mieszkały dwa szanujące się rody. Pierwszym z
nich był Letora, ród chwalebny podziwiany przez mieszczan,
wierzących i arystokrację ze wszystkich zakątków świata.
Prowadząc bardzo rozwiniętą politykę i kształtując kulturę
rodzina wzbijała się na wyżyny i zdobywała uznanie. Działo się
tak dzięki surowemu i zimnemu usposobieniu pana domu, przed którym
nawet żona i dorosły już syn czuli respekt. Nikt nigdy nie
odważyłby się zakwestionować jego działań czy to interesów,
czy ingerencji w wychowanie potomka. A prawdą było, że pomimo
wielu zajęć potrafił znaleźć czas na kilkugodzinne spotkania z
synem. Podczas nich sprawdzał głównie jego wiedzę, którą
wcześniej przekazali mu uczeni i szkolił w fechtunku, gdyż uważał,
że mężczyzna słaby to mężczyzna przegrany. Lutios nieraz czuł
się spętany łańcuchami, które założył mu własny ojciec tylko
po to, by wyrósł na idealną kopię niego samego. Pan Letora
zamarzył sobie bowiem, że po jego śmierci opiekę nad rodziną
przejmie pierworodny. Jednak nie wiedział jaką krzywdę wyrządza
takim zachowaniem młodemu mężczyźnie.
Ich
konkurentami była rodzina Irsus. Pan tegoż oto rodu sławił się
przede wszystkim świetną znajomością świata zewnętrznego, tego
który wychodził poza obręb Mercivo. Choć był mężczyzną w
podeszłym wieku kochał podróże i wiążące się z nimi
przywileje oraz wykorzystywał je jako idealną okazję do interesów.
Właśnie przez liczne wyjazdy z kraju zdobył taki rozgłos i sławę.
Jego małżonka uważała, iż dama jej pokroju nie spędzi ani
godziny, a co dopiero kilku tygodni na statku odcięta od luksusów,
więc siedziała w posiadłości i tam zajmowała się synem. Była
bardzo uczulona na jego punkcie. Bała się gdy wychodził sam z domu
i nie pokazywał się długi czas. Gdy w dzieciństwie podczas zabawy
wpadł do rzeki podniosła alarm w całej posiadłości, panikowała
i płakała, że jej dziecko nie żyje, a w rzeczywistości wrócił
cały przemoczony i był tylko trochę brudny od gęstej warstwy
mułu, który osiadł na dnie. Od tamtej pory zabrania mu dosłownie
wszystkiego. Obecnie jest dorosły, ale nadal nie pozwala mu
opuszczać miejsca zamieszkania bez obstawy, dwadzieścia cztery
godziny na dobę ktoś go obserwuje, matka chodzi za nim krok w krok,
a przez nieobecność ojca, który woli wolność i rozległość
oceanu od rodziny nie może nic na to poradzić. To, iż jest jej
jedynym synem, a z powodu ciężkiego porodu nie może mieć więcej
dzieci nie usprawiedliwia obsesyjnego zachowania. Nadopiekuńczość
nie jest troską, to wręcz krzywda dla zamkniętego w czterech
ścianach młodzieńca.
Takie
zachowanie najbliższych sprawiało, że dwaj mężczyźni byli
zamknięci w złotych klatkach, nad którymi pieczę sprawowali
rodzice nie mający pojęcia jak czują się ich dzieci. Los chciał
by potomkowie rodów, które pałają do siebie jawną nienawiścią
stanęli twarzą w twarz.
* * *
Pewnego
słonecznego dnia o świcie, gdy matka Selento pogrążona była w
głębokim śnie on wyglądał przez okno pokazujące to czego tak
najbardziej pragnął: czyste, błękitne niebo, ogród pełen
różnorodnej roślinności, ciepłe powietrze i promienie słońca
podające na jego bladą twarz. Tylko ze swoich komnat mógł
podziwiać piękno otaczającego go świata. Bolał nad
postanowieniem rodzicielki, która kazała mieć go cały czas na
oku. Miał przecież dwadzieścia lat, był już wystarczająco
dojrzały by móc samemu wybrać się na przechadzkę. Pragnął by
pan domu wrócił jak najszybciej, choć ledwo tydzień temu znów
wyruszył w morze.
-
Dlaczego muszę tu tkwić? Ta posiadłość jest moim więzieniem-
oparł się na ramie okna i obserwował pracujących w ogrodzie.
Usłyszał
jak do komnaty otwierają się drzwi, a do środka wchodzi jego
osobisty służący i powiernik najskrytszych tajemnic- Rivius.
Mężczyzna dwa lata młodszy od swojego pana bez jakiegokolwiek
odzewu podszedł do szafy i wyjąwszy czyste szaty ułożył je na
łożu.
-
Może by tak dzień dobry?
-
Wybacz panie, ale nie chciałem ci przeszkadzać w kontemplowaniu.
Twoja matka wstała i zaprasza na śniadanie. Już nie może się
doczekać by cię zobaczyć.
-
Widziała mnie zaledwie wczoraj. Czy ja nie mogę dostać odrobiny
wolności?- wziął w dłoń przyszykowany ubiór i skierował się
do łaźni.
-
Być może pani Irsus czuje się samotna z powodu braku małżonka?
- To
nie moja wina, iż mój ojciec poświęca jej tak mało czasu, ale
równie dobrze mogłaby wypłynąć z nim. Wszyscy by na tym
skorzystali- służący skupił się by wyraźnie usłyszeć
przytłumiony głos.
- A
najbardziej ty, mój panie- zaśmiał się cicho.
-
Ależ oczywiści- Selento wyszedł ubrany w przepasaną czarnym
pasem beżową tunikę z rozcięciami po bokach i podobnego koloru
lniane spodnie.
Jakiś
czas później zszedł do zastawionej jedzeniem jadalni, w której
już miejsce zajmowała rodzicielka. Przywitał się i usiadł
naprzeciwko. Kobieta, której wiek zdradzały nieliczne zmarszczki
przyglądała mu się z uwagą. Mężczyzna zły na matkę ignorował
ją i jej zachowanie. Nie chciał wdawać się z nią w żadne
dyskusje. Nie minęło dużo czasu a zaczęła go wypytywać o naukę
i inne rzeczy, jednak on zupełnie nie zawracał nią sobie głowy.
-
Widzisz synu, dziś dzień moja przyjaciółka wyprawia bal z okazji
urodzin swego małżonka i zaprosiła mnie na niego- nagle wizja
matki opuszczającej posiadłość niezmiernie go zainteresowała i
przysłuchiwał się jej uważniej tym razem patrząc kobiecie w
twarz. Jej jasne, gęste włosy okalały młodo wyglądającą
twarz.
-
Ach tak?
-
Właśnie tak, toteż jako dama muszę się pokazać z jak
najlepszej strony i nie wypada mi odmówić.
-
Mam rozumieć, że dzisiejszego wieczoru nie będzie cię w domu?
Gdy
przytaknęła mężczyzna z ledwością powstrzymywał cisnący mu
się na usta uśmiech. Nie mógł uwierzyć we własne szczęście,
ta kobieta od lat nie opuszczała go na krok, a teraz prawie całą
noc nie zawita do posiadłości. Czyżby to była jego jedna jedyna
szansa? Jeśli wszystko dobrze rozegra może tej nocy wymknie się z
komnaty. Będzie mógł sam pospacerować, powdychać letnie
powietrze bez trzymającej go za ramię matki jak to bywało na co
dzień. Upragnione obrazy szybko umknęły z umysłu gdy przypomniał
sobie o pilnujących go służących wynajętych przez kobietę.
Po
posiłku pani pociągnęła mężczyznę za sobą do swojej ulubionej
części ogrodu gdzie często była zdolna spędzać długie godziny.
Był to niewielki fragment, w którym kwitły same kwiaty. Ten
kilkunastoletni widok przyprawiał go o zawroty i ból głowy.
Rozsiadli się wygodnie na miękkiej, bujnej trawie obrysowując
wzrokiem całą dostępną powierzchnię.
* * *
Dwa
miecze stukały o siebie dając pokaz niezmierzonej siły i potęgi.
Młodszy z mężczyzn odskoczył w bok unikając zadanego w jego
stronę kolejnego ciosu. Trzymał w ręce broń, jednak napastnik nie
pozwolił wykonać żadnego ataku samemu napierając. Czarnowłosy
ciężko sapał zmęczony porannym treningiem, który wydawał mu się
nie mieć końca. Otarł pot z czoła przygotowując się do
natarcia. Uderzał za każdym razem pod innym kątem by zmęczyć
agresora i już po chwili wytrącił mu z dłoni miecz, który wbił
się w ziemię.
-
Dobrze ci idzie mój synu, będą z ciebie ludzie- pierwszy raz od
dawna usłyszał od ojca pochwałę i zrobiło mu się ciepło na
sercu, gdyż miesięcy ciężko pracował na, choćby najmniejsze
słowa uznania.
-
Dziękuję- otarł pot z czoła.
Syn
i ojciec skończywszy pojedynek pomaszerowali do głównej sali,
miejsca gdzie jego matka zwykła nader często przesiadywać. Zastali
kobietę czytającą jakiś skrawek pergaminu. Zapytana co to
takiego, odparła, iż jest to zaproszenie dla niej i jej męża od
pewnej hrabiny. Miała zamiar poinformować małżonka o wieczornym
wyjściu.
-
Chętnie pójdę, skarbie- powiedział i pochylił się, by
pocałować w różowy policzek żonę.
- Ja
nie muszę prawda? Nie popełnię tym faux pas, ponieważ to wy
zostaliście zaproszeni, mam rację?- zapytał ukrywając rodzącą
się w sercu nadzieję na wolny wieczór.
Zdaniem
Lutiosa miał za dużo obowiązków. Pan Letora ganił go za
nieprzykładanie się do nauki, brak zainteresowania ćwiczeniami i
ogólnym brakiem odpowiedniego zachowania się w towarzystwie, do
którego powinien się przyzwyczajać zawłaszcza na zajmowane w
przyszłości stanowisko. Jakże on nie znosił tych rozmów na temat
tego co będzie. Co będzie? Zapewne rodzice znajdą mu jakąś
kobietę, weźmie z nią ślub, zostanie głową rodu i spłodzi jej
dziecko, to był jego obowiązek. Nie może odmówić nawet jeśli
będzie pewny, że nigdy nie pokocha małżonki. Od najmłodszych lat
zdawał sobie sprawę ze swojej sytuacji.
-
Niech będzie- powiedział po dość długiej chwili milczenia
Griwals. - Jednakże, masz nie opuszczać swoich pokoi, skoro jak
twierdziłeś kilka dni temu, masz za dużo na głowie, położysz
się wcześniej i odpoczniesz, bo w niedługim okresie przybędzie
ci zajęć.
-
Tak jest- odparł kłaniając się nisko ukrywając przy tym smutek
w oczach. Był pewny, iż gorzej być nie może, jak się okazało,
może. Powrócił do ogromnej komnaty i rzucił się zrezygnowany na
posłane łoże. Czuł się fatalnie, nie był w stanie się nawet
zezłościć mając przed oczami listę zadań długą jak stąd do
wodospadu w środku lasu w górach.
* * *
Ubrany
w czarny płaszcz z kapturem przygotowywał się do nocnej wędrówki.
Fresta wybyła z posiadłości pół godziny temu, a on nie zamierzał
zaprzepaścić takiej szansy i siedzieć z założonymi rękoma
narzekając jak to czuje się źle zamknięty w środku. Jego jedyny
przyjaciel Rivius z niemałą obawą zgodził się pomóc Selento.
Miał dać znać czy przejście za domem jest dostępne, czy
strzeżone. Strażników pilnujących jego pana unieszkodliwił
podając im napar z liści bardzo zdradliwego, aczkolwiek pomocnego
kwiatka.
-
Gotowy?- zadał pytanie sługa.
- Na
ucieczkę stąd? Zawsze- potwierdził szeptem.
-
Pamiętaj, że musisz wrócić przed świtem, bo jeśli pani się
dowie to ja mogę nawet stracić życie, a ty panie, zostaniesz
zakuty w kajdany i do końca życia uwięziony w tym domu.
-
Nie musisz mi tego mówić, znam swoją sytuację. Dlaczego mego
ojca tu nie ma gdy jest mi tak potrzebny?
Najciszej
jak się dało otworzył okno i kładąc delikatnie stopę na
drabince podtrzymującej pnącą się w górę białą różę
wymknął się z domu. Rivius przyglądał się mu z góry modląc
się w duchu, by jego pan nie spotkał żadnego z służących, jeśli
by tak było natychmiast zawiadomiliby panią Frestę. Po kilku
minutach postać w czarnym płaszczu zniknęła za ogrodzeniem terenu
należącego do rodu Irsus. Młodzieniec sprawnie przeskoczył mur
okalający tereny i czym prędzej pobiegł w stronę znajdującego
się nieopodal Świetlistego Lasu. W dzieciństwie gdy mógł jeszcze
wychodzić samemu często się tam bawił, gdyż to miejsce było
wręcz magiczne. Pamiętał jak wokół zawsze latały kolorowe,
świecące się motyle. Czytał księgi na ich temat i dowiedział
się, iż każdy kolor owego stworzenia oznacza coś innego. Żółty
symbolizował bogactwo, błękitny niezwykłą podróż, fioletowy
szczęśliwą rodzinę, a jego ulubiony czerwony wielką miłość.
Przedzierał
się przez gęste, kolczaste zarośla co chwila klnąc pod nosem gdy
ręka zahaczała o ostre jak brzytwa kolce. Musiał uważać na
twarz, bo pani domu od razu zorientowałaby się, że coś jest nie
tak. Kierował się do swojego ulubionego miejsca w całym lesie. A
było nim Kryształowe Jezioro, przy którym latało najwięcej
motyli. Kryjówka znajdowała się dość daleko od posiadłości,
ale nic go nie powstrzyma przed odwiedzeniem jej skoro zaszedł już
tak daleko. Godzinę później wspinał się na wysokie skały, które
oznaczały, że jezioro znajduje się tuż tuż.
* * *
Mimo
złożonej ojcu obietnicy nie potrafił zmrużyć oka. Para za kilka
chwil miała udać się na spotkanie towarzyskie do hrabiny Deodry,
która przygotowywała swojemu mężczyźnie niespodziankę.
Przyjemne powietrze wlatujące przez otwarte okno uspokajało go, ale
zamiast nużyć pobudzało jego wyobraźnię o rozległych terenach,
na których z chęcią pojeździłby konno, lecz z braku czasu mógł
jedynie o tym pomarzyć. Leżał nieruchomo na łożu i zapatrzony w
sufit nie usłyszał otwierających się wrót. Ile on by dał, by
choć na chwilę zapomnieć o swoich obowiązkach i odpocząć z
daleka, od wszystkich i wszystkiego. Nagle coś przysłoniło
wpadające do komnaty światło księżyca, więc mimowolnie otworzył
oczy. Przed sobą zobaczył mężczyznę o żółtych włosach
związanych w kucyk tuż nad szyją. Stał w rozkroku i miną
wyrażającą jawną kpinę.
- Co
ty tu jeszcze robisz?- niski ton głosu rozszedł się po wielkim
pomieszczeniu.
-
Devor?- podniósł się i staną naprzeciw hrabiego.
- Za
każdym razem będziesz robił to co ci każe ten starzec? Okaż
trochę stanowczości i udowodnij ojcu, że nie będziesz tańczył
jak ci zagra.
- Co
ty mi insynuujesz?- on i Devon byli sobie bliscy, więc jemu
jedynemu pozwalał na ostre zachowanie względem jego osoby.
-
Nie chcę po prostu patrzeć jak mój przyjaciel, który jest dla
mnie jak brat był nieszczęśliwy. Doskonale wiem ile oczekuje od
ciebie Griwals, jednakowoż jesteś młody i powinieneś żyć
pełnią życia. Zarzuca cię od stóp do głów obowiązkami, by
przygotować cię na przyszłość, ale ty wykończysz się nim
zostaniesz panem domu- musiał przyznać mu rację. Czuł się tym
wszystkim zmęczony. Ojciec nie był taki zły, matka także, dawali
mu swobodę, jednak zarzucali sprawami i wychodziło, że tego czasu
dla siebie nie zostawało dużo.
-
Więc może powiedziałbyś mi hrabio, jak miałbym postąpić?
Doskonale zdajesz sobie sprawę, że z moim ojcem nie ma żartów.
-
Boisz się go- stwierdził- ale postaw się mu. Udowodnij, że nie
jesteś marionetką. a on wcale nie pociąga za twoje sznurki.
Proszę- podał mu długą, skórzaną pelerynę.
- Po
cóż mi to?- obracał i przeglądał ją trzymając w dłoniach.
-
Dzięki temu możesz niezauważenie opuścić mury domostwa i wrócić
zanim zostaniesz przyłapany.
Wieloletni
przyjaciel przedstawił mu plan działania, który miał na celu
odrobinę oswobodzić Lutiosa z kajdan. Szmaragdowe oczy błyszczały
ze szczęścia na samo wyobrażenie tej cudownej nocy, gdy będzie
mógł poczuć nikły smak upragnionej niezależności. Założywszy
płaszcz uzgodnił szczegóły z Devorem i założył najgorszy
możliwy scenariusz, w którym to ojciec i matka wracają wcześniej
z balu i nie zastają go w komnacie. Gdyby tak się stało hrabia
miał grać na zwłokę i robić wszystko byle nie dopuścić do
odkrycia prawdy.
Z
powodu kręcących się po korytarzach straży, bezgranicznie
oddanych małżeństwu, czarnowłosy postanowił użyć jako drogi
ucieczki balkonu, znajdującego się na jego pokojach. Gdy już tam
był, na dole spostrzegł swojego białego ogiera, osiodłanego i
gotowego do przejażdżki.
-
Pomyślałeś o wszystkim- posłał szczery uśmiech do przyjaciela,
ten ciągle go zadziwiał. - Jak ja ci się odwdzięczę?
-
Jakiś sposób znajdzie się na pewno, tymczasem ruszaj bo tylko
tracisz czas na rozmowę.
-
Racja, z takim sztywnym gościem jak ty nie powinienem mieć nic
wspólnego- zażartował i ostrożnie stanął na balustradzie
balkonowej. Modląc się w duchu by spaść dokładnie na grzbiet
konia zrobił krok do przodu. Po chwili siedział wygodnie w siodle
i nie wierzył, że mu się to udało. Zwierzę zarżało radośnie,
a on pochwycił lejce i wyjechał tylną braną, która na szczęście
nie była zamknięta. Gdy oddalił się dostatecznie od domu
popędził wierzchowca i z kłusa przeszedł na szybki galop. To
było jego życie, to co kochał ponad wszystko inne. Podczas jazdy
konnej czuł się najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi, wiatr we
włosach szum drzew i głuchy odgłos kopyt był nie do zastąpienia.
Gdyby tylko mógł oderwać się od otaczającej go rzeczywistości
i udać się do innej krainy, gdzie nikt nie wydawałby mu rozkazów.
Jeździł
przez dobre dwie godziny aż dotarł do skraju Lasu Świetlistego.
Nigdy tam nie był, jednak słyszał krążące o nim legendy i
opowieści. Nie wiedział czy pokrywają się z prawdę, czy są
tylko wymysłami starców spędzających całe dnie w karczmie
popijając zbyt mocne trunki. Wiedział jedno, był zbyt ciekawski by
odpuścić sobie wycieczkę w głąb tajemniczego lasu. Zszedł z
konia i prowadząc go za lejce przedzierał się przez wysokie
krzaki, które nie miały w sobie za grosz delikatności. Walczył z
grubymi konarami olbrzymich drzew i grząskimi mułami powstałymi na
skutek licznych opadów. W końcu po stoczonym boju dotarł w samo
centrum, którym ku jego zaskoczeniu okazało się być Kryształowe
Jeziorko. Ten niecodzienny widok zaparł mu dech w piersiach.
Oniemiał gdy przed oczami mignęło mu coś kolorowego. Zaczął
uważnie rozglądać się dokoła i podziwiać dziwne, latające i
świecące w mroku istotki. To miejsce było tak niesłychane, że
nie wiedział co o tym wszystkim myśleć. Po przyzwyczajeniu się do
otaczającego go świata przywiązał wierzchowca do potężnej
gałęzi, a sam podszedł do wody i zaczął się rozkoszować
widokiem. Błyszczała się jak diamenty. Nagle usłyszał jak coś
szeleści w krzakach tuż obok niego, odgłos stawianych kroków
także wyraźnie do niego docierał. Jakiż był głupi, że nie
wziął żadnej broni, nie miał przy sobie kompletnie nic. Był
bezbronny. Po cóż on tu przyjeżdżał? Ciągnęła go wrodzona
ciekawość, a teraz będą tego konsekwencje! Stanął nieruchomo
przygotowując się na najgorsze, jeśli był to osobnik
niebezpieczny, nawet jeśli od najmłodszych lat był doskonały w
walce nie ma szans z uzbrojonym przeciwnikiem. Raptem zza dużych
liści wyłoniła się postać odziana czarną peleryną z kapturem
na głowie. Kątem oka spostrzegł jak wiele świecących stworzonek
do niej podlatuje, a nie robiłyby tego gdyby człowiek okazał się
zły. Chyba.
- No
już, już. Hej, przestańcie tak latać- osoba zdjęła kaptur
przysłaniający jej twarz, a podnosząc głowę oczy momentalnie
znalazły się na oddalonym o kilka kroków Lutiosie. Stojąc jak
słup soli czarnowłosy nie wiedział jak zareagować ujrzawszy
obcego, który okazał się bardzo urodziwym mężczyzną. Pierwszy
raz widział taką istotę. Światło jeziorka oświetlało jego
sylwetkę, wokół białych niczym księżyc włosów latały jak
płatki kwiatów wielobarwne stworki. Podziwiał jego bladą, ale
jakże cudowną cerę i błękitne, przypominające bezchmurne
niebo, źrenice. Nie potrafił oderwać od niego wzroku. Uważał
bowiem, iż to najpiękniejszy mężczyzna jakiego kiedykolwiek
spotkał.
* * *
Wybierając
się nad Kryształowe Jezioro bynajmniej nie spodziewał się zastać
tam żadnego człowieka, a tymczasem oczy jakiegoś mężczyzny
obrysowywały jego sylwetkę dokładnie się przyglądając. Czuł
się wspaniale na samą myśl spędzenia pogodnej nocy w swoim
ulubionym zacisznym zakątku, lecz teraz nie był już tego taki
pewien. Speszył się gdy wzrok nowo spotkanego cały czas się na
nim znajdował. Nie wiedząc gdzie podziać oczy zrobił tak jak
obcy. Patrzył na jego krótkie krucze włosy, twarz o kolorze kości
słoniowej i ciemny ubiór. Nieopodal dostrzegł białego rumaka i to
na nim skupił wzrok najdłużej.
-
Kim jesteś?- zapytał w końcu nieznajomy robiąc krok na przód.
-
Nazywam się Selento- rzekł po chwili wahania, on również
podszedł i skłonił się lekko. - A ty?
-
Mów mi Lutios- powtórzył gest podobnie jak srebrnowłosy.
Mężczyźni
mimo iż się sobie przedstawili nie potrafili rozładować napiętej
atmosfery, gdyż ani jeden, ani drugi nie spodziewał się takiego
nieoczekiwanego spotkania. Niepewny zachowania Lutiosa był czujny i
obserwował każdy jego ruch. Nauczony przez matkę, by trzymać się
z daleka od niebezpieczeństwa teraz jeszcze bardziej go kusiło aby
o wszystkim zapomnieć, mężczyzna nie wydawał się mu nikim
podejrzanym zwłaszcza, że motyle się go nie bały, ale czujność
zachować trzeba.
-
Wiesz może co to za stworki? - zrobił nieokreślony ruch dłoni w
powietrzu. Selento najwyraźniej się go obawiał, więc postanowił
rozładować napięcie.
-
Stworki? Chodzi ci może o motyle?
-
Ach, więc to motyle. Nie wpadłbym na to- zaśmiał się i podszedł
do jeziorka siadając na brzegu. - Dołączysz?- poklepał miejsce
obok siebie.
Irsus
wahał się, jednak koniec końców usiadł przy nowo poznanym.
Obserwowali razem latające wokół motyle i mieniącą się,
falującą wodę. Długi czas nie zamienili ze sobą słowa pogrążeni
we własnych przemyśleniach i problemach. Niespodziewanie
srebrnowłosy założył ręce za głowę i powoli opad na gęstą
trawę zamykając w trakcie oczy. Mimowolnie uśmiechnął się, gdyż
choć teraz nie był zupełnie sam to czuł się nad wyraz dobrze.
Letora patrzył na niego ze zdziwieniem, ale nie śmiał się
odezwać. Poszedł w jego ślady i także się położył, jednak on
miał oczy otwarte, pragnął wiecznie obserwować magiczny
krajobraz.
-
Jak się tu dostałeś?- doszedł go delikatny i miękki głos.
-
Jeździłem konno jak się możesz domyślać. Dotarłem na skraj
lasu, a przez swą wrodzoną ciekawość nie mogłem się
powstrzymać by tu nie wjechać. Pierwszy raz jestem w tym
tajemniczym lesie, a już spotkało mnie coś niesłychanego.
- Co
takiego?- podniósł się do siadu i skrzyżował nogi.
-
Ty. Za nic w świecie bym nie przypuszczał, iż ujrzę tu
człowieka.
-
Rozumiem, ja poznałem to miejsce w dzieciństwie, choć od wielu
lat tu nie byłem. A jak twoje wrażenia?
-
Brak mi słów- rozłożył ręce na boki.
- Ha
ha podobnie było ze mną. Jednak od zawsze wierzyłem w magię i
baśniowe historie nie z tego świata. A jak jest z tobą Lutiosie?
-
Nigdy nie miałem czasu na takie dziecinne wyobrażenia o magicznej
krainie, lecz teraz zmieniłem zdanie. Nie potrafię opisać tego co
czuję przebywając tutaj. To niczym sen.
Patrzyli
sobie głęboko w oczy. Szmaragdowe i lazurowe tęczówki nie mogły
się od siebie oderwać, wydawać się mogło, że zaraz stanie się
coś magicznego. Nagle przed ich twarzami przemknął czerwony motyl.
Wirował nad czarną głową, a po chwili przeniósł się nad
Irsusa. Mężczyzna z białymi włosami podążał wzrokiem na każde
miejsce gdzie siadał niezwykle rzadki okaz motyla. Czerwone istotki
nie były spotykane często, wręcz przeciwnie, a symbolizowały one
wieczną miłość. Spotkanie jednego przez parę mogło jedynie
oznaczać, że są sobie przeznaczeni. Nic nigdy, prócz śmierci,
ich nie rozdzieli, a wiedzieli o tym wszyscy, którzy kiedykolwiek
spotkali ten okaz. Raptem małe, czerwone światełko przysiadło na
jego białej głowie.
-
Piękny- odezwał się Letora patrząc na Selento.
-
Słucham?
-
Ach, to znaczy... motyl piękny. Mówię o motylu- szybko zastrzegł,
choć tym określeniem mógłby nazwać również błękitnookiego,
gdyż nie odejmował mu urody. - Słyszałem kiedyś, że magiczne
przedmioty lub zwierzęta mają jakieś znaczenie dla nas ludzi, ale
czy to prawda?
-
Naturalnie- odparł.
-
Więc co oznacza ten, wiesz?- wskazał siedzącego malucha na
włosach młodzieńca.
Mężczyzna
speszył się. Cóż miałby mu powiedzieć, że jeśli dwie osoby
spotkają go to oznacza, iż są sobie przeznaczone? Będą się
kochać nieskończoną miłością, choć wcześniej mogły nigdy ze
sobą nie rozmawiać? Taka magiczna i przesłodzona bajka? Weźmie go
za obłąkanego albo gorzej, woli nie zrażać do siebie
zielonookiego, gdyż wydawał mu się interesującą postacią.
-
Nie powiem, musisz dowiedzieć się sam, jeżeli ci zależy-
odpowiedział wymijająco, miał skrytą nadzieję, że ten nie
będzie więcej się dopytywał.
-
Dobrze. Dowiem się- popatrzył na jego bladą twarz i uśmiechnął
się, co zbiło nieco Selento z tropu. Jaki w rzeczywistości jest
siedzący naprzeciwko czarnowłosy?
Obaj
znów leżeli i przyglądali się gwiazdą, by zapomnieć o
otaczającym ich świecie, obowiązkach, rodzicach, zakazach i
nakazach. Wdychali rześkie powietrze i wsłuchiwali się w szum
wody. Głos ponownie zabrał Letora.
-
Jak myślisz, jak długo może trwać bal?- zapytał, bo trochę się
obawiał najgorszego scenariusza, mimo że był na niego
przygotowany.
-
Ach, no tak!- chłopak nagle się poderwał na równe nogi. - Ile
myśmy już przesiedzieli? Muszę wracać, bo jeśli matka odkryje,
że mnie nie ma...- na wypowiedziane w panice oświadczenie do
Lutiosa dotarło, iż jego nowy znajomy także się wymknął pod
nieobecność rodziców.
-
Jesteśmy do siebie bardzo podobni. Gdy pragniemy coś zrobić, choć
nam nie wolno, robimy to gdy nadarza się okazja- dodał widząc
zdziwioną minę. - Jeżeli nie masz nic przeciwko, to zawiozę cię
do domu.
-
Nie możesz! Gdyby cię ktoś zobaczył natychmiast doniósłby
mojej matce, a w konsekwencji nigdy więcej...
-
Dobrze, rozumiem- złapał go za ramiona próbując uspokoić.
Delikatnie przeczesał dłonią jego księżycowe włosy. Od dawna
zastanawiał się jakie to uczucie dotykać ich. Były bardzo
miękkie i gładkie. Dopiero teraz zauważył, że część z nich
jest schowana w płaszczu.
-
Uprzedzając twoje pytanie, gdy są splecione w warkocz sięgają mi
do pasa.
-
Niesamowite...- złapał włosy tuż nad szyją i spod ubrania
wyciągnął resztę. W mgnieniu oka opały na ramiona i plecy
chłopaka. Wyglądały na bardzo zadbane. Cudowne.
- To
moja chluba. No i pani domu je kocha.
-
Pani domu?
-
Chodzi o moją matkę.
-
Więc twoja rodzina jest majętna, zgadza się?- z reguły mianem
„pani domu” określa się bogatą żonę jakiegoś mężczyzny.
- Zaiste, jesteśmy bardzo podobni. Nazwisko mego ojca to Letora- na
to niespodziewane oświadczenie błękitnooki zrobił duże oczy a
szczęka opadła mu na ziemię. Dlaczego pierwsza osoba, którą tu
poznał i polubił musi być konkurentem jego rodziny? - Coś nie
tak?
-
Nie jestem pewien co powiedzieć, gdyż mój ojciec to Irsus.
Zapewne wiesz jak ci dwaj się nienawidzą?- takich rewelacji Lutios
się nie spodziewał. Po zobaczeniu Świetlistego Lasu mógłby
uwierzyć we wszystko, lecz nie chciało mu się wierzyć, iż ktoś
taki jak Selento jest potomkiem wroga numer jeden jego ojca.
Przykre.
-
Cóż, to wielkie zaskoczenie muszę przyznać. Jednakowoż my chyba
nie musimy być wrogami jak ci głupcy?
- W
pełni się zgadzam- odparł pewnie mężczyzna.
-
Wiesz, zapytałbym się ciebie, czy się jeszcze spotkamy, ale będę
miał tyle obowiązków, że z pewnością nie wrócę tu, nad czym
szczerze ubolewam.
-
Moja matka mnie nie wypuści z posiadłości samego, dlatego ja
także więcej tu nie przyjdę- spuścił głowę. Po powrocie znów
zacznie się trzymanie pod kluczem w złotej klatce przez
rodzicielkę.
Ani
jeden, ani drugi nie wiedział co się stanie kiedy wrócą do domów.
Nie byli czarnoksiężnikami, nie wiedzieli, czy rodzice właśnie
przeżywają szok spowodowany brakiem ich obecności, czy też
świetnie się bawią na balu. Mogli mieć jedynie nadzieję, iż nie
zostali zdemaskowani. Przed rozstaniem, które musiało nadejść
obiecali sobie, że gdy tylko trafi się odpowiednia okazja ponownie
się spotkają przed Kryształowym Jeziorem. Będą czekać na tego
drugiego choćby do rana, nie narażając się opiekunom.
* * *
Selento
dzięki pomocy Riviusa wspiął się po ogrodzeniu i zdyszany wszedł
do komnaty. Kiedy był przed posiadłością zaczęło świtać, więc
biegł ile sił w nogach. Na swoje szczęście nie spotkał żadnego
strażnika. Przyjaciel idealnie się wszystkim zajął. Sługa
przygotowywał swojemu panu ciepłą kąpiel, który siedział teraz
na podłodze a na ubraniu oraz we włosach miał liście i dużo
błyszczącego się pyłku. Młodzieniec martwił się o Lutiosa, bał
się, że ten nie zdążył na czas i państwo Letora dowiedzieli się
o przygodzie ich syna. Co prawda miał konia i był szybszy niż on,
jednak obawa gdzieś się czaiła.
- Po
twojej minie widzę, że jesteś wniebowzięty tą krótką chwilą
wolności, panie- powiedział zamykając okno i wskazując na wrota
do łaźni.
-
Masz absolutną racje, ta noc będzie dla mnie niezapomniana. Dla
niego pewnie także- dodał ciszej, ale wprawne ucho Riviusa
uchwyciło informację.
-
Niego? Kogo? Kogóż to spotkałeś?
Długowłosy
niechętnie opowiedział o swoim spotkaniu z potomkiem rodu Letora.
Starał się unikać wgłębiania w szczegóły, ale to był jego
jedyny przyjaciel i pragnął się komuś wyspowiadać. Chłopak
podczas gdy Irsus brał kąpiel i zdawał relację z przebiegu
schadzki rozczesywał jego białe pasma. To czego się dowiedział
wprawiło go w osłupienie. A na wieść, że obaj równocześnie
zobaczyli czerwonego motyla w szoku upuścił grzebień. Całym
sercem wierzył w legendy i przypowieści na temat rzadkiego, ale
jakże cennego okazu. Kiedy jego matka jeszcze żyła opowiadała mu
niezwykłe historie, których treści zna na pamięć.
-
Czyżby to przeznaczenie? Losowy wypadek? Zbieg okoliczności?
-
Nie wiem i chyba nie chcę się tego dowiadywać- usłyszał dźwięk
trąbki oznaczający przybycie kogoś do posiadłości. - Moja matka
wróciła- powiedział przygnębiony.
-
Nie inaczej.
* * *
Wpadł
jak strzała na tereny domu ojca przez cały czas otwartą bramę.
Będąc przed balkonem zeskoczył z ogiera i puściwszy go wolno na
plac dał sygnał przyjacielowi. Ten natychmiast rzucił mu związany
materiał, przy pomocy którego wspiął się do komnaty. Devor
migiem zatrzasnął szklane wejście do środka i rzucił się z
pięściami na Lutiosa.
-
Czyś ty do reszty zgłupiał?! Kilka minut temu zabrzmiała trąba!
Gdybyś był o minutę za późno byłoby po nas!
-
Spokojnie wyprzedziłem karetę na rogu tylnego wjazdu, nikt mnie
nie widział. Pędziłem jak szalony od samego lasu- siedząc na
podłodze przeczesał mokre od potu włosy.
-
Dobrze... Zaraz, zaraz. Jakiego lasu?- podparł się w boki i
przyjrzał się z uwagą sapiącemu mężczyźnie.
-
Spotkałem kogoś w Świetlistym Lesie. Ach właśnie byłbym
zapomniał, poszukaj mi księgi opowiadającej o magicznych
kolorowych motylach- słysząc to szczęka mu opadła na ziemię.
Jego przyjaciel oszalał! Przecież magia nie istnieje, prawda? Ani
jeden, ani drugi nigdy nie wierzył w bajeczki opowiadane przez
naiwnych i głupich ludzi, a teraz tak nagle zmienił zdanie? Z dnia
na dzień?
-
Lutios, coś ty widział w tym lesie lub raczej czego się tam
nawdychałeś? Coś ci zaszkodziło? Martwię się o ciebie bracie.
No
tak, mógł się domyślać, że taki trzeźwo myślący człowiek
jak Devor za nic w świecie nie uwierzy w takie bajki. Postawił
sobie za cel przekonanie hrabiego co do magicznych stworzeń. Nagle
usłyszał potężne kroki zbliżające się coraz szybciej do jego
komnaty. Obaj mężczyźni znajdujący się w pomieszczeniu wiedzieli
co to oznacza, nadciąga burza z piorunami w postaci Griwalsa.
Przerażony zielonooki zatrzasnął się w łaźni i ani myślał
stamtąd wychodzić. Kazał hrabiemu pilnować drzwi, by ojcu czasem
nie zamarzyło się wejść tam. Jeśli chodziło o jego
pierworodnego to nie miał skrupułów. Czy to dzień, czy noc wpadał
jak burza do jego pokoi i przekazywał mu różne zadania. Jeśli
zobaczy go we wczorajszych szatach szybko dojdzie gdzie syn spędził
noc. A tym miejscem z pewnością nie była komnata. Tak jak się
tego spodziewał ojciec miał mu do przekazania jakąś niecierpiącą
zwłoki sprawę, ale dowiedziawszy się od przyjaciela syna, że ten
właśnie bierze kąpiel skapitulował. Nakazał mu bezzwłocznie
przyjść na plac bojowy, gdzie odbywały się treningi. Tak, w
środku nocy.